Na miejsce dotarliśmy trochę szybciej, niż przewidywał to GPS, a Chrysler dawał sobie wspaniale radę, pokonując leśną wyboistą dróżkę, która na domiar złego pokryta była warstwą świeżego śniegu. Bill zaparkował tuż przy drewnianym domku, a potem wszyscy zaczęliśmy ubierać kurtki.
- Dotarłeś do celu.
Dziękuję za współpracę – powiedział wszechwiedzącym tonem GPS, po czym
automatycznie się wyłączył.
Wysiadłem z auta, zanurzając stopy w
białej zaspie, chłonąc oczami bardzo ładny widok: pośrodku lasu, na skraju
niczego, na polanie nie wiadomo gdzie, stał drewniany, dosyć spory domek z
kominem. Jedyną oznaką tego, że dotarła tu cywilizacja, były druty wysokiego
napięcia przebiegające w poprzek przez las. Nagle potężny podmuch wiatru owionął
mnie, wyjąc mi w uszach i sprawiając, że musiałem cofnąć się o dwa kroki i
schronić przy tylnym zderzaku auta. Bill otwierał właśnie bagażnik, wyciągając
po kolei nasze torby i wręczając je Philowi i Alexowi. Sam mężczyzna wziął
zakupy, a mi wręczył jedynie paczkę papieru toaletowego, po czym zamknął klapę
i włączył pilotem blokadę drzwi. Ruszyliśmy w stronę domku, Phil z kluczami na
przedzie, za nim Smith, a na końcu ja z Billem. Nikt nie był w nastroju do
pogawędki, czy nawet do rzucenia żartem – każdy chciał jak najszybciej znaleźć
się z dała od tego zimna.
- Witam w Chatce
Hagrida – powiedział Phil, rzucając torby na podłogę. – Nazwa oczywiście jest
wspaniałym pomysłem Billa – chłopak odwrócił się i puścił swojemu mężczyźnie
oczko, a potem ostentacyjnie włączył światło.
Wystrój wnętrza aż zaparł mi dech w
piersi; chatka w środku składała się z jednego, dużego salonu i połączonego z
nim aneksu kuchennego. Ściany zrobione były z
nieociosanych drewnianych bloków, a na podłodze wyłożonej panelami, leżał duży,
puchaty dywan. Centrum pokoju stanowił kominek – teraz ciemny i zimny – na
którym stały duże, białe świece noszące już ślady użytkowania. Na ścianie
wisiało trofeum składające się z wielkiego jeleniego poroża, obok niego wisiał
ogromny łapacz snów, a jeszcze dalej, zawieszono na ścianie myśliwską strzelbę.
Mi osobiście najbardziej spodobał się wielki narożnik, który był praktycznie
jedynym meblem znajdującym się w tym pomieszczeniu – naprzeciw niego, trochę
zakłócając wystrój salonu swoją nowoczesnością, na ścianie wisiał spory
telewizor.
- To jest nasz skromny
salon – mruknął Phil, jakby od niechcenia. – Bill wszystko urządzał, świetnie
to wygląda, prawda?
Ja i Alex pokiwaliśmy zgodnie
głowami.
- Wy będziecie spali
tutaj, na narożniku. Jest jeszcze wygodniejszy niż nasze łóżko, które znajduje
się na górze – wskazał na schody w kącie pokoju. – Jeszcze rok temu nie
mieliśmy tu prądu i grzaliśmy tylko i wyłącznie za pomocą kominka. Ale za to ja
tu było romantycznie kiedy nie mieliśmy elektryczności! Wszędzie stały świece i
chodziliśmy z takimi starymi lampami na naftę. Czuliśmy się, jakbyśmy trafili
na jakąś dziurę w czasoprzestrzeni i cofnęli się w czasie!
Nagle przypomniało mi się, że miałem
dać mamie znać, że nasza podróż odbyła się bez żadnych niespodzianek i że
wylądowaliśmy cali i zdrowi. Wyciągnąłem z kieszeni telefon Smitha, który jakoś
tak dobrze w niej leżał i zobaczyłem, że zamiast pięciu kropek oznaczających
doskonały zasięg, w rogu ekranu wyświetla się informacja „Brak sieci”.
- Niestety, ale to jest
właśnie minus wczasów w Chatce Hagrida – mruknął z uśmiechem Phil. – Prąd mamy,
ale zasięg sieci i Internet tu nie dochodzą. To była wymówka Billa do
rozpoczęcia kolekcjonowania płyt z filmami. Oczywiście zaczął od Harrego
Pottera.
Bill przewrócił oczami i poszedł do
aneksu kuchennego, by położyć zakupy na dębowym stole. Zaczął rozpakowywać
torby i wkładać produkty do szafek i lodówki. To nas jakoś rozruszało, więc wzięliśmy swoje bagaże i spojrzeliśmy na Phila z
niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
- Swoje rzeczy możecie
włożyć do skrzyni przy kominku – chłopak wskazał na drewniany wielki przedmiot
stojący przy przeciwległej do nas ścianie. – W środku są koce, więc jak będzie
wam zimno, to wiecie gdzie szukać.
W tym samym czasie Bill wrócił do
nas i oznajmił:
- Alkohol już się
chłodzi, a ja zaraz wezmę się za odgrzewanie spaghetti. Trzeba tylko wybrać
film i nazbierać chrustu do kominka.
Alex, słysząc to, wypiął dumnie
pierś, stwierdzając zapewne, że jako prawdziwy i dzielny mężczyzna, zajmie się
najbardziej męskim zajęciem.
- To ja przejdę się po
chrust – powiedział, zapinając kurtkę pod samą szyję.
Przewróciłem oczami i zacząłem się
ubierać – w życiu nie puściłbym Alexa żeby pałętał się sam po ciemnym lesie, w
którym był pierwszy raz w życiu.
- Phil, dasz nam jakieś
latarki? – Zapytałem, przygotowując się na wyjście na ziąb.
Chłopak sięgnął do szafki przy
drzwiach i wyciągnął dwie spore latarki i podał nam po jednej. Swoje ważyły,
ale widać było, że dobrze nam posłużą.
- Przejdźcie przez
polanę ścieżką i poszukajcie chrustu na skraju lasu. Powinniście go trochę
znaleźć. Najlepsze będą sosnowe gałęzie, bo szybko się palą - poinstruował nas Bill. - Ano, i
nie odchodźcie zbyt daleko, bo możecie się zgubić, a przy takiej pogodzie i o
tej godzinie szwendanie się po
lesie nie jest najlepszym pomysłem.
Alex pokiwał głową, ale ja
widziałem, że nie słuchał już Sunglighta, tylko myślał o czymś zupełnie innym.
- Dobra, to idziemy! –
Wykrzyknął rozochocony Smith, a ja zrobiłem tak nieentuzjastyczną minę, że Bill aż parsknął śmiechem.
Otworzyliśmy drzwi, wpuszczając do
środka podmuch wyjącego wiatru, a wraz z nim tuman śniegowego puchu i wyszliśmy
w ziąb. Okazało się, że latarki nie były nam prawie potrzebne, bo
wszechogarniająca biel i szare mimo godziny niebo sprawiały, że widoczność była
taka jak w dzień. Ruszyliśmy polaną w stronę lasu, zatapiając się nogami w
śniegu i mocząc sobie nogawki. Maszerowaliśmy raźno, więc nie było aż tak
zimno, jak spodziewałem się, że będzie, nie licząc momentów, gdy wicher owiewał
nas od stóp do głów. Po kilkunastu minutach dotarliśmy już do skraju lasu i
obróciłem się, żeby spojrzeć na Chatkę Hagrida, która teraz znajdowała się
daleko w tyle, praktycznie niewidoczna. Alex w tym czasie wyprzedził mnie o
kilkanaście kroków, więc podbiegłem truchtem żeby go dogonić. Zaczęliśmy
rozglądać się za gałęziami, ale wszystko pokryte było śniegiem, za to w środku
lasu, gdzie wysokie korony drzew zatrzymały cześć opadającego puchu, na ziemi
leżało pełno chrustu.
- Chodź, nie ma sensu
tutaj szukać, bo musielibyśmy kopać pod śniegiem żeby cokolwiek znaleźć.
Wejdźmy na chwilę do lasu, weźmy co potrzebujemy i zmywajmy się do domu.
Kiwnąłem głową na znak zgody i ruszyłem
przodem ledwie widoczną ścieżką. Po kilkunastu krokach zrobiło się tak ciemno,
że musieliśmy włączyć latarki, żeby widzieć gdzie idziemy. Alex co chwilę
pochylał się żeby podnieść gałązki z ziemi, otrzepując je ze śniegu; było ich
tak dużo, że po chwili mieliśmy już ich sporą kupkę i stwierdziliśmy, że możemy
wracać. Odwróciliśmy się na piętach, przeszliśmy kilka kroków po własnych
śladach, kiedy doszło do nas głośne chrząkanie. Poświeciłem latarką trochę
wyżej, na kraniec ścieżki i Alex wciągnął głośno powietrze w płuca.
- Zgaś to! – Syknął,
ale zrobiłem to dopiero po chwili, nie mogąc nagle znaleźć wyłącznika.
Dzik zdążył nas zauważyć i ruszył w
naszą stronę truchtem, a za nim reszta jego małego stadka. Niewiele myśląc,
puściliśmy się biegiem na oślep, zbaczając ze ścieżki. Bezlistne gałęzie
krzewów smagały nas po twarzach, a za sobą słyszeliśmy coraz głośniejsze
pochrząkiwania i od czasu do czasu kwiki. Alex zaklął głośno kiedy latarka
wypadła mu z kieszeni i zniknęła w śniegu. Biegliśmy dalej, gubiąc po drodze
trochę chrustu.
- Tutaj! – Ryknął Alex,
ciągnąc mnie za kaptur kurtki w stronę kolejnej polany znajdującej się tuż
przed nami.
Wybiegliśmy na samym jej skraju i
zobaczyliśmy stojącą kilka metrów od nas myśliwską ambonę. Ruszyliśmy w jej
stronę ostatkiem sił, a ja obejrzałem się szybko przez ramię żeby zobaczyć, że stadko
dzików właśnie wyłoniło się z lasu. Dopadliśmy do drabiny, która prowadziła na
sam szczyt ambony i Alex zaczął mnie po niej wpychać na górę.
- Wchodź, szybko! Dasz
radę!
Ale moje zmarznięte ręce odmawiały
mi posłuszeństwa, a palce ślizgały się na szczeblach drabiny. W uszach
słyszałem oszalałe bicie mojego serca, płuca wdychały zachłannie zimne
powietrze, domagając się go coraz więcej. Zakręciło mi się w głowie. Dziki były
tuż-tuż kiedy Smith rzucił to, co pozostało nam z chrustu na ziemię koło ambony
i sam zaczął wspinać się w górę. Natomiast ja, kiedy dotarłem już do budki,
odzyskałem nieco funkcję logicznego myślenia; położyłem się na brzuchu i
wyciągnąłem ręce do mojego chłopaka, w których czułem teraz przypływ siły
pochodzący od zastrzyku adrenaliny. Smith chwycił moje dłonie, całkowicie
zdając się na mnie, a ja podciągnąłem go mocno w momencie gdy dziki oparły się
o drabinę i zaczęły wąchać ziemię dookoła, nie wiedząc, gdzie podziały się ich
zdobycze. Wciągnąłem Alexa do budki, a ten padł na mnie, ciężko oddychając.
- Ja pierdole – wysapał
tuż przy moim uchu.
Leżeliśmy tak chwilę, uspokajając
oddechy (jak po bardzo intensywnym stosunku), po czym Alex objął mnie mocno.
- Nic ci nie jest? –
Zapytał zmartwiony.
Zaśmiałem się w odpowiedzi, dając
upust całemu strachowi i stresowi, który przed chwilą doświadczyłem. Przez
moment naprawdę myślałem, że nie wyjdziemy z tego cało, ale jakoś się nam
udało.
- Nie licząc kilku
zadrapań na twarzy od zdzielenia gałęzią, to nic mi nie jest. A z tobą wszystko
okej?
Alex zszedł ze mnie i przewrócił się
na plecy, kładąc się tuż obok mnie.
- Uratowałeś mi życie,
Gabe. Dziękuję.
Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć,
bo ton jego głosu był śmiertelnie poważny.
- Nie ma za co. Wiesz,
śmierć poprzez rozszarpanie przez dziki nie wpisywałaby się raczej
w motyw ars bene moriendi.
Alex parsknął śmiechem, a ja mu
zawtórowałem. Z dołu nadal dochodziły do nas pochrząkiwania, ale już nie tak
entuzjastyczne jak wcześniej, więc dziki najwyraźniej powoli traciły nami
zainteresowanie. Po chwili z okna ambony zobaczyliśmy, że stadko znika w lesie
po drugiej stronie.
- Odczekamy jeszcze
chwilę, by się upewnić, że nie wrócą, a potem zejdziemy i poszukamy ścieżki.
Masz latarkę? – Zapytał Smith, klepiąc się po swojej pustej kieszeni kurtki.
Kiwnąłem głową na znak twierdzącej
odpowiedzi.
- Dobrze – mruknął Alex
z ulgą. – Ja zejdę pierwszy i jeśli wszystko będzie w porządku, to zawołam cię
i wtedy też zejdziesz.
Chłopak ruszył w dół drabiną i po
kilku minutach, które dłużyły mi się niemiłosiernie, zawołał mnie, wiec również
zszedłem na ziemię. Smith wziął pod pachę resztę chrustu i ruszyliśmy w stronę,
z której przybyliśmy, rozglądając się na boki. Weszliśmy do lasu, odnaleźliśmy
ścieżkę, a ja oświetlałem ją nieustannie latarką. Szliśmy w ciszy, nasłuchując
chrząkania, ale nie usłyszeliśmy nic niepokojącego. Bez trudu dotarliśmy do
polany, na której skraju stała Chatka Hagrida i z ulgą prawie puściliśmy się
biegiem. Kilka minut i staliśmy już pod drzwiami domku, ciężko oddychając, cali
i zdrowi. Wpadliśmy do środka, gdzie pachniało słodko makaronem i pomidorami.
Phil siedzący z Billem przy stole
zerwał się i podbiegł do nas.
- Co tak długo? Już się
zaczynałem martwić! Macie szczęście, bo jeszcze chwila, a normalnie
powiadomiłbym jakieś służby, że się zgubiliście – powiedział swoim
charakterystycznym żartobliwym tonem, ale widać było, że naprawdę był
zmartwiony.
Bill podszedł do nas, przejął chrust
od Alexa i położył go na kaloryferze.
- Tak wyszło – mruknął
zawstydzony Smith, zerkając na mnie.
Nie miałem ochoty dzielić się nasza
historią z chłopakami, wiec tylko wzruszyłem ramionami, kiedy Phil spojrzał na
mnie, oczekując jakiejś bardziej konstruktywnej odpowiedzi.
- Więc pewnie wzięło
was na świntuszenie, skoro nie chcecie się przyznać – podsumował Lewison, przewracając oczami.
Ani ja, ani Alex nie zaprzeczyliśmy
ani nie potwierdziliśmy jego teorii, ale Phil wiedział swoje. Ściągnęliśmy
kurtki i buty, po czym zrzuciliśmy z siebie mokre spodnie i przebraliśmy się w
suche ciuchy. Bill nakrył już do stołu – stały na nim cztery czarne talerze i
misa z parującym spaghetti oraz po kubku herbaty dla każdej osoby.
Pochłonęliśmy kolację w rekordowym
tempie i zalaliśmy się ciepłą herbatą. Od tej przyjemności zrobiłem się senny,
ale mimo, że było już po północy, nikt nie kwapił się, by iść spać.
- Jaki film wybrałeś,
Phil? – Zapytał Alex, klepiąc się z zadowoleniem po pełnym brzuchu.
- Oczywiście horror: To
– wyszczerzył się.
Bill pozbierał brudne naczynia i
włożył je do zlewu, a my ruszyliśmy za Philem do salonu. Klapnęliśmy na wielkim
narożniku i przykryliśmy się pod same brody kocami. Wtedy nadszedł Sunlight,
niosąc szklanki z whisky i colę, a Phil majstrował przy odtwarzaczu.
- Zagrajmy w grę –
powiedział nagle tajemniczo Lewison, odwracając się do nas twarzą. – Za każdym
razem kiedy zobaczymy klauna Pennywise’a, wypijamy trzy łyki drinka. Co wy na to?
Nikt nie odpowiedział, ale wszyscy
uśmiechnęli się na ten pomysł i Phil już wiedział, że się zgodziliśmy.
***
Była już chyba z trzecia nad ranem
kiedy film się skończył, a my wypiliśmy już prawie cały alkohol. To okazało się
świetnym horrorem, wręcz klasykiem, i uważałem tak zarówno kiedy byłem
wstawiony, i potem, gdy już wytrzeźwiałem. Zgodnie z zasadami piliśmy trzy łyki
kiedy na ekranie pojawiał się klaun i choć efekty specjalne nie powalały na
kolana, było w nim coś niepokojącego. Alex zaczął się do mnie kleić mniej
więcej w połowie filmu, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało – Phil leżał obok
nas z głową na kolanach
Billa, skupiając się na telewizorze i co jakiś czas ziewając ze zmęczenia. Nie
było nawet po nich widać, że pili alkohol. Mi natomiast było gorąco, a ciepło
buchające od Alexa jeszcze to potęgowało. W pewnym momencie poczułem jego dłoń
na swoim udzie, przez co przeszły mnie przyjemne dreszcze. Kiedy na ekranie pojawiły się napisy
końcowe, nikt nie kwapił się, by sięgnąć po pilota leżącego na stoliku przed
nami i wyłączyć telewizor.
- Chyba pora się kłaść
– powiedział Bill, podnosząc się z kanapy.
Mężczyzna chwilę stał nad drzemiącym
Philem, po czym po krótkim namyśle wziął go na ręce jak dziecko.
- Łazienka jest przy
schodach, a czyste ręczniki leżą przy umywalce. Życzę wam dobrej nocy.
Bill zaczął wspinać się po schodach,
uważając, by nie zahaczyć głową Phila o poręcz. Na górze trzasnęły drzwi i
słychać było kroki nad naszymi głowami, a potem skrzypienie sprężyn łóżka gdy
Sunlight położył na nim swojego chłopaka.
- Jak się będą bzykać,
to będziemy słyszeli tutaj cały koncert – skomentował Alex.
Zachichotałem, słysząc jak Bill
schodzi po schodach i zamyka się w łazience. Zza ściany doszedł do nas odgłos
wody lecącej z kranu, a na górze, nad naszymi głowami Phil mamrotał coś przez sen.
- I oni nas by
usłyszeli też – mruknąłem, trochę gubiąc składnię.
Alex parsknął śmiechem, patrząc mi w
oczy, a po chwili przylgnęliśmy do siebie ustami z zachłannością. Padłem na
plecy, a Smith położył się na mnie, wyciągając spomiędzy nas koc, by nic nie
stało na przeszkodzie naszym ciałom. Wplotłem dłonie we włosy chłopaka i
wypchnąłem biodra lekko w górę, by go sprowokować. W tej samej chwili na
podłogę spadła pusta butelka od whisky, a Bill wyszedł z łazienki i ruszył do
swojej sypialni. Oderwaliśmy się od siebie, oddychając ciężko i roześmialiśmy
się znów nie wiadomo z czego.
- Potrzebuję prysznica
– wyznałem Alexowi tonem, jakbym co
najmniej mówił mu, że go kocham.
Po tak długiej podróży czułem się
niesamowicie brudny, wręcz oślizgły. Smith westchnął głęboko i podniósł się do
siadu, a ja zrobiłem to samo. Zakręciło mi się w głowie, a kiedy próbowałem
wstać, zatoczyłem się w bok, ale Alex złapał mnie za biodra i zmusił, bym
usiadł mu na kolanach. Włożył mi ręce pod koszulkę i zaczął gładzić mnie po
torsie, a jego usta złożyły pocałunek na moim karku. Śmiejąc się, odepchnąłem
go i wstałem, potykając się o pustą butelkę. Odzyskałem jednak równowagę i
wyzywająco spojrzałem na chłopaka, który nadal nie zebrał się z kanapy.
Ostentacyjnie, powoli i zmysłowo ściągnąłem koszulkę i rzuciłem nią w Alexa,
który wyglądał, jakby zaraz miał spłonąć. Śmiejąc się, ruszyłem do łazienki,
zostawiając chłopaka samego w salonie.
Wziąłem szybki prysznic, cały czas
mając nadzieję, że Alex do mnie dołączy, ale to się nie stało – za to słyszałem
ciche pochrapywanie dochodzące z górnego piętra i odgłosy krzątania w salonie.
Po umyciu zębów wyszedłem ubrany już w
pidżamę i nakryłem Smitha na usilnych próbach pościelenia łóżka. Chłopakowi
udało się otworzyć narożnik i wyciągnąć pościel, a nawet posprzątać wszystko ze
stolika, ale nadal lekko się zataczał i rozścielenie prześcieradła najwyraźniej
było zbyt trudną do wykonania czynnością. Ja już nieco wytrzeźwiałem, więc
podszedłem do niego i pomogłem mu pościelić łóżko.
Oczywiście nie obeszło się bez rannych – raz Alex uderzył się o kant stolika w
mały palec u stopy, ja natomiast walnąłem się w kolano, łapiąc Smitha za
ramię i ratując go przed upadkiem gdy potknął się o dywan. Nadal było nam
wesoło i koszykarz uparcie się do mnie dobierał, więc wygoniłem go do łazienki,
a potem przez następne piętnaście minut nasłuchiwałem, czy wszystko jest z nim
w porządku, bo oczami wyobraźni widziałem, jak przewraca się pod prysznicem i
rozbija sobie głowę. Czekając na niego ogarnęła mnie tak wielka senność, że nie
miałem siły z nią walczyć i usnąłem, leżąc na kanapie w salonie Chatki Hagrida.
Obudziłem się tylko na moment, gdy Alex położył się tuż obok mnie i wtulił
się we mnie, pachnąć whisky i pastą do zębów.
***
Ranek był trudny dla każdego z
naszej czwórki; obudziłem się z bólem głowy z Alexem wtulonym w moją pierś.
Okropnie chciało mi się pić, więc delikatnie wysunąłem się z objęć chłopaka i
poszedłem boso do kuchni. Nalałem sobie wody do szklanki i wypiłem ją jednym
haustem. W tym samym momencie Bill zszedł na dół schodami, z rozczochraną
czupryną, trzymając z kąciku ust papierosa. Obaj skrzywiliśmy się, kiedy
odsłoniłem rolety w kuchni, by wpuścić do środka trochę światła.
- Kawy?
- Chętnie – mruknąłem,
nie mogąc powstrzymać ziewnięcia.
Bill nastawił wodę w czajniku i
usiadł naprzeciw mnie przy stole. Mężczyzna wyglądał po prostu źle – miał
cienie pod oczami i raz po raz mrugał wściekłe powiekami. Papieros zwisał mu z
kącika ust, a srebrny dym rozchodził się po kuchni.
- Chyba już jestem za
stary na takie zabawy – mruknął żartobliwie, rozcierając sobie nasadę nosa.
Kiedy woda się zagotowała, wstałem i
zalałem nią kawę, a Bill wziął się za zmywanie naczyń. Potem, siedząc już przy
stole i z niecierpliwości parząc sobie język gorącym napojem, obserwowałem jak
mężczyzna wyciąga spod zlewu wielkie wiadro i wrzuca do niego resztki jedzenia
i nadpsute jabłko leżące na blacie.
- Która godzina? – Doszedł
do nas jęk dochodzący z kanapy w salonie.
- Za piętnaście
dziewiąta – odpowiedziałem Alexowi między łykami kawy.
Chłopak mruknął coś niezrozumiale,
co brzmiało trochę jak „To ja do dziesiątej”, po czym przewrócił się na drugi
bok i chrapnął przeciągle. Bill natomiast podszedł z wiadrem do drzwi, ubrał
swój płaszcz i wyszedł na chwilę na zewnątrz. Kiedy wrócił nie miał już ze sobą
wiadra z odpadkami.
- A gdzie wiadro? –
Zapytałem głupio znad kubka kawy.
- Zostawiłem je na
zewnątrz, dla dzików – wyjaśnił mężczyzna jak gdyby nigdy nic.
- Dla dzików?
- Tak – odpowiedział,
ściągając płaszcz. – Nasz sąsiad, pan Cruzoe ma chatę jakieś dwa kilometry
stąd. Ma zagrody, w której trzyma dziki i paśnik, który odwiedzają chyba
wszystkie jeleniowate z okolicy. Na noc wypuszcza dziki do lasu na żer, a one
często nas odwiedzają. Rozwalały nam śmietniki w poszukiwaniu jedzenia, więc
teraz po prostu wystawiamy wszystko w wiadrze.
Słuchałem jego wywodu, nie wiedząc,
czy śmiać się, czy płakać.
- Swoją drogą, jak
zdarzy się, że zobaczysz tu dziki, to nie bój się, ale pod żadnym pozorem
ich nie karm. Raz im coś dasz i już nie odstąpią cię ani na krok.
***
Było już przed jedenastą, kiedy
schodzący z góry Phil zbudził Alexa - ja nie miałem serca tego zrobić. Lewison
nie wyglądał lepiej niż ja, czy Bill, co lekko podbudowało mnie na duchu.
Zrobiłem kolejną porcję kawy, podczas gdy Sunlight robił kanapki. Alex miał
pewne trudności z wypełznięciem z łóżka, więc dopiero po dziesięciu minutach
usiadł przy stole w kuchni.
- Co dzisiaj robimy? –
Zapytał Smith znad kubka kawy.
- Dogorywamy – mruknął
Phil, łykając aspirynę. – A potem możemy znowu obejrzeć jakiś film, ale tym
razem bez alkoholu. Albo zagrać w coś na PS4. Albo pójść na spacer.
Wszyscy zgodnie podjęliśmy decyzje,
że na razie wolimy zostać w domu i poleniuchować. Przez ostatnie dni w moim
życiu działo się tak wiele, że dopiero teraz doceniłem wartość nudnych,
spokojnych dni.
Po śniadaniu Bill zaproponował maraton Harrego Pottera, a Phil udał, że wymiotuje, wykrzykując raz po raz „Znowu?!”, „Czasami mam wrażenie, że wolisz Pottera bardziej ode mnie!” lub „Stworzyłem potwora, dając ci te książki!”. Jednak było to bardziej na pokaz niż na poważnie. Zrobiliśmy sobie wielką misę popcornu i chrupaliśmy go do momentu, aż usta wyschły nam z nadmiaru soli.
Obejrzeliśmy dwie pierwsze części, a
potem zrobiliśmy sobie krótką przerwę na obiad i zasiedliśmy z jedzeniem
przed telewizorem. Wszyscy się wciągnęli, nawet ja, mimo, że już kiedyś
oglądałem wszystkie te filmy.
Wieczorem zrobiliśmy sobie kolejną
porcję popcornu i odrzuciliśmy pomysł Phila, by każdy wypił po
drinku za każdym razem, gdy jakaś postać umiera lub Draco Malfoy zachowywał się
jak zazdrosna o Harrego dziewczyna. Nie chcieliśmy się znowu upić, więc
zrobiliśmy sobie colę z whisky (a nie whisky z colą) i siorbaliśmy po szklance
przez cały wieczór. Zgodnie rozpaczaliśmy przy śmierci Syriusza i Cedrica, a
Bill za każdym razem z lekkim oburzeniem oznajmiał nam niezgodność filmu z
książką.
Na ekranie leciała już dwudziesta
minuta „Zakonu Feniksa”, kiedy spostrzegłem, że Phil i Bill zasnęli, a Alexowi
kleją się już oczy, wiec wtuliłem się w niego i również zasnąłem.
***
Obudziło mnie chrapanie Phila, więc
wstałem i rozmasowałem sobie obolały kark. Reszta jeszcze spała, wyglądając jak
dzieci, które nie dotrwały do północy w Sylwestra. Stanąłem przy oknie w
kuchni, popijając wodę i patrząc na ciemny las; była noc, wiatr wiał jak
szalony i gałęzie drzew stukały o ściany domku. Nagle, ni stąd ni zowąd z nieba
zaczął sypać śnieg, a zaspy w okolicy zaczęły widocznie się powiększać.
Odstawiłem szklankę, zaniepokojony, wsłuchując się w skrzypienie okien i nagle
podskoczyłem jak poparzony, bo gdzieś obok domu coś ciężkiego opadło na ziemię i
w tym samym momencie dom pogrążył się w egipskich ciemnościach.
Mężczyźni śpiący w salonie zerwali
się jak jeden mąż i zdziwieni, podnieśli gwar zaniepokojonych głosów.
- Co się stało?
- Nie ma prądu?
- Co tak jebło?
- Gdzie jest Gabe?
Ostatnie pytanie zadał Alex głosem,
który wyrażał lekkie zaniepokojenie.
- Tu jestem. Wstałem
przed chwilą żeby się napić i patrzyłem przed okno kiedy coś spadło obok domu.
Bill westchnął głęboko, z
rozczarowaniem.
- To pewnie znowu gałąź
jakiegoś starego drzewa złamała się i zerwała linie wysokiego napięcia. I to
już drugi raz od lata!
Mężczyzna zaczął się ubierać i już
podchodził do drzwi, kiedy Phil go zatrzymał.
- Nie radzę ci na razie
wychodzić. Spójrz za okno.
Wszyscy machinalnie spojrzeliśmy we
wskazanym przez Lewisona kierunku żeby zobaczyć istne śnieżne piekło, które
rozgrywało się na zewnątrz. Drzewa zginały się niebezpiecznie pod wpływem
silnego wiatru, a grad na przemian ze śniegiem sypał się z nieba gęstym
wodospadem.
- No to chyba jesteśmy
załatwieni – mruknął Bill, odwieszając płaszcz ze zrezygnowaniem.
***
Najpierw zapaliliśmy wszystkie
świece, które udało nam się znaleźć, a potem Bill powyciągał wszystkie wtyczki
z kontaktów i wziął się za rozpalanie ognia w kominku. Zaczął od chrustu, który
zebraliśmy z Alexem i podpalił go, ustawiając dookoła szczapki drewna. Bez
działających kaloryferów w chatce było dość zimno i tylko w pobliżu kominka
można było zrezygnować z okrywania się kocem. Phil natomiast zajął się lodówką,
której zamrażarka zaczęła wylewać z siebie wodę. Lewison podłożył ścierkę pod
drzwiczki lodówki i zaczął wyjmować mrożone warzywa i wkładać je do zlewu. Na
sam koniec wyciągnął duże pudło lodów o smaku Oreo i rozdzielił je na mniej więcej
równe porcje w czterech zgrabnych pucharkach. Pałaszowaliśmy lody w ciszy,
wpatrując się w lekko niebieskawy ogień trzaskający wesoło w kominku (Bill
pochwalił się, że to szczapki drewna brzozy i stąd właśnie te zabarwienie
płomienia). Nikt nie miał ochoty na żarty, raczej myśli zajęte mieliśmy naszą
sytuacją – tym, że byliśmy uwięzieni w domku w środku lasu, daleko od
cywilizacji, bez możliwości wykonania telefonu ratunkowego. Na zewnątrz
królowała zamieć, która wyraźnie pokazywała, że jak na razie to nie zamierza
oddać nikomu swojej władzy. Szczapy drewna paliły się długo, ale ich zapas nie
był tak duży jak wtedy, gdy Phil i Bill używali wyłącznie kominka do ogrzewania
domku, a nie kaloryferów napędzanych na prąd.
Kilka razy Bill zaproponował, że może
spróbować dostać się do auta i pojechać gdzieś, gdzie był już zasięg sieci i
zadzwonić po pomoc, ale Phil za każdym razem uciszał go podając coraz to
bardziej racjonalne argumenty przemawiające za tym, że najrozsądniej dla Billa
byłoby stulić dziób i siedzieć na tyłku. Natomiast obowiązujący nas plan był
prosty; czekać, aż śnieżyca przejdzie, co było nieco przerażające, biorąc pod
uwagę to, że kompletnie nie mieliśmy pojęcia ile czasu może to potrwać. Kilka
godzin, dzień, tydzień? Nawet Phila opuściła chęć do zgadywania.
W nocy nie mogłem zasnąć, wsłuchując
się w wycie wiatru. W brzuchu bulgotało mi od rozmrożonych warzyw zjedzonych na
obiad, ale na szczęście było mi ciepło. Rozścieliliśmy sobie kanapę w salonie i
wszyscy położyliśmy się na niej – mi udało się dostać miejsce najbliżej
kominka. Leżałem, wpatrując się w tańczące płomienie, a Alex, wtulony we mnie,
oddychał cicho tuż koło mojego ucha. Wszyscy oprócz mnie spali, zawinięci w
swetry i koce, grzejąc się ciepłem drugiego ciała. Było mi trochę smutno,
nie wiadomo dlaczego; być może z powodu, że koniec ferii nadciągał nieubłaganie
i trzeba było wracać do szkoły i znów zacząć się uczyć. A może z innego powodu,
nie wiem. Wiedziałem natomiast jedno – że mimo sytuacji czułem się bezwzględnie
bezpieczny, bo był przy mnie Alex.
***
Kiedy wstaliśmy rano, okazało się,
ze śnieżyca przeszła w lekkie opady śniegu, a zapas szczap drewna właśnie się
skończył. Nie czekając na nic, wspólnymi siłami otworzyliśmy drzwi, które od
zewnątrz przygniotła zaspa śniegu i wzięliśmy się za torowanie ścieżki do auta,
które zlokalizowaliśmy jedynie po dachu wystającym ponad bielą. Całe południe
minęło nam na ciężkiej pracy, a kiedy skończyliśmy, byliśmy padnięci i głodni.
Na obiad zjedliśmy resztkę rozmrożonych warzyw do tego jogurt i po kanapce z
serkiem topionym. Spakowaliśmy wszystkie swoje rzeczy i w końcu po tylu
godzinach bycia uwięzionymi, wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę. Ścieżka w
lesie była mniej zasypana niż teren wokół domku, bo gęste igliwie zimozielonych
sosen zatrzymało część śniegu, ale mimo to droga powrotna na szosę trwała
bardzo długo. Czasem musieliśmy nawet wysiadać, żeby usunąć z drogi powalone
spróchniałe drzewa lub odgarnąć połamane gałęzie. Na szczęście kiedy w końcu
dotarliśmy do głównej drogi, okazało się, że pługi kursowały już w jedną i
drugą stronę, więc przynajmniej tutaj nie mieliśmy problemu z przejazdem.
Nikt nie był jakoś specjalnie
rozmowny w trakcie podróży, ale kiedy Phil i Bill zaczęli się przekomarzać,
wiedziałem już, że wszystko jest w porządku. Alex natomiast siedział,
zapatrzony w to, co działo się za oknem i odzywał się zdawkowo przez całą
podróż, chyba nie mając na to po prostu siły. W pewnym momencie wyciągnął
telefon, który w końcu mu oddałem i włączył go jednym ruchem. Ten natychmiast
rozdzwonił się, powiadamiając o wielu nieodebranych połączeniach i otrzymanych
wiadomościach. Zaczepiłem go, niby to od niechcenia, a kiedy chłopak spojrzał
na mnie z uśmiechem i pytaniem wymalowanym na twarzy, poprosiłem, żeby pożyczył
mi bluzę. Zrobiłem to, ponieważ nie ubrałem się zbyt ciepło, a moja torba
leżała w bagażniku. Natomiast bluza Alexa leżała zapomniana na jego kolanach -
on sam siedział w krótkim rękawku, więc chyba to mnie coś brało i dlatego
było mi zimno.
- Po co pytasz?
Przecież wiesz, że nigdy bym ci nie odmówił.
Chłopak posłał mi uśmiech i znów
zapatrzył się w ekran telefonu, co jakiś czas wyglądając za okno, jakby szukał
w którejś z zasp odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Widziałem, jak za każdym
razem, gdy zerkał na telefon, dziwnie zaciskał szczęki, jakby nie mogąc
przełknąć czegoś wyjątkowo gorzkiego w smaku. Było mi trochę przykro, że nie
powiedział nic więcej, więc założyłem jego bluzę i również zacząłem gapić się w
okno. Tak minęła nam cała podróż.
***
Dopiero kiedy Bill zaparkował przy
bramie kampusu, Alex zaczął rozglądać się po parkingu, jakby czegoś szukając.
Widziałem, ze zachowywał się dziwnie, ale nie komentowałem tego. Pożegnaliśmy
się z Philem i Billem, wzięliśmy swoje torby i ruszyliśmy w stronę internatu.
Szkoła była nieco bardziej ożywiona niż ostatnim razem, kiedy w niej byliśmy –
większość uczniów wróciło już do kampusu, bo od następnego dnia zaczynały się
zajęcia. Mimo wszystko miło było słyszeć znów gwar dochodzący z pokoju
dziennego.
Weszliśmy do męskiego internatu –
Alex szedł przodem, trochę milczący, a kiedy zagadywałem go, ten uśmiechał się
promiennie jak gdyby nigdy nic. Gdy byliśmy już pod drzwiami łazienki, chłopak
nagle zatrzymał mnie i jakby od niechcenia pocałował.
- Powinieneś iść umyć
twarz, bo jesteś brudny na policzku – powiedział, szczerząc się, ale unikając
mojego wzroku. – Idź, ja wezmę twoją torbę.
Wzruszyłem ramionami i wszedłem do
łazienki. Najpierw załatwiłem swoją potrzebę wysikania się po długiej podróży,
a dopiero potem podszedłem do lustra i spojrzałem w nie. Oba moje policzki były
czyste, a na żadnym innym fragmencie twarzy nie było ani krzty brudu. Zdziwiony
chwyciłem kurtkę i wyszedłem z łazienki, nagle czując, że stało się coś złego i
nieodwracalnego. Pobiegłem korytarzem i wpadłem do pokoju, a moim oczom ukazał
się łamiący serce widok - połowa pomieszczenia, którą zajmował Alex, stała
pusta, tak jakbym cofnął się do początku roku, gdy mieszkałem sam. Na środku
pokoju leżała moja torba.
Zablokowałem wszystkie myśli
napływające mi do głowy i z cisnącymi się do oczy łzami wybiegłem na korytarz i
ruszyłem w stronę wyjścia. Ludzie oglądali się za mną jak za wariatem, ale ja w
ogóle nie zdawałem sobie sprawy z ich istnienia. Wybiegłem z internatu na
ścieżkę prowadzącą na parking, by zobaczyć jak jakieś auto wyjeżdża z niego i
znika w ciemności. A ja wciąż biegłem, jakbym był w stanie dogonić ten
samochód, biegłem, aż potknąłem się o własne stopy i padłem w śnieg. Wstałem i
biegłem dalej, dopóki nie zabrakło mi tchu. Wtedy zatrzymałem się i o niczym
nie myśląc, ruszyłem z powrotem do internatu, do pustego pokoju.
W salonie zaczepili mnie Maxxie i
Jasper, a widząc mój stan, wiedzieli już, o co chodzi.
- Ci ludzie, którzy
wyprowadzili stąd Alexa, to byli jego rodzice, tak? – Zapytał Roberts.
Kiwnąłem głową i ruszyłem prosto do
mojego pokoju. Nikt za mną nie poszedł, więc zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem
tylko trzy kroki zanim z moich oczu poleciały strumienie łez. Stałem na samym
środku pokoju, nadal w za dużej na mnie bluzie Alexa przesiąkniętej jego
zapachem i szlochałem, co chwilę tracąc oddech. W głowie huczała mi tylko jedna
myśl, kiedy z niemocy przykucnąłem na dywanie, a potem skuliłem się na nim,
nadal płacząc.
Została mi po nim tylko bluza
Jestem świeżo po przeczytaniu i nie wiem co mam powiedzieć. Wow.
OdpowiedzUsuńBardzo miło się zaskoczyłam gdy zobaczyłam, że nowy rozdział jest tak szybko dodany.
Mam nadzieję, że na kolejny też nie trzeba będzie dużo czekać. Aż samej mi się smutno zrobiło gdy czytałam koniec rozdziału. Ech, już myślałam, że wszystko się ułoży, a tu proszę. I tak mam cichą nadzieję na szybki powrót Alexa do Gabriela. Oni muszą być razem.... XD
No więc pozdrawiam i do następnego!
Droga Autorko! Chciałabym spytać, czy planujesz skończyć to opowiadanie?
OdpowiedzUsuńTak planuję, ale trudno jest mi pogodzić pracę z pisaniem rozdziałów, więc będą się one pojawiać nieregularnie. Nie wiem co ile, ale na pewno krócej niż co 3 tygodnie.
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńbardzo miło razem spędzili czas, a potem co się stało? co to za wiadomość otrzymał Alex? buuu czemu tak? mają być razem....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia