Rozdział XXVIII


Kiedy to się stało, leżeliśmy ze Smithem w łóżku nadal namiętnie się całując, a ręka chłopaka nieśmiało wędrowała po moim brzuchu w dół, do rozporka spodni. Nie protestowałem, bo nie miałem nawet szansy nic powiedzieć, gdyż starałem się oddawać Alexowi pieszczoty z taką samą mocą. A nawet jeśli miałbym szansę na wypowiedzenie się, powiedziałbym pewnie „Zrób to”, czy coś w ten deseń. Po prostu pragnąłem jego dotyku bardziej niż kiedykolwiek – może dlatego, że tym razem dane było mi go otrzymać. Jednak gdy palce chłopaka rozpięły mi spodnie, a opuszkami lekko dotknął materiału moich bokserek, usłyszeliśmy dziwny odgłos dochodzący z korytarza. Najpierw spojrzeliśmy przestraszeni na siebie, a potem na drzwi od pokoju, za którymi zabrzmiał nagle donośny tupot wielu stóp. Zerwaliśmy się na nogi, zdenerwowani poruszeniem w internacie, który nie mógł oznaczać niczego dobrego.

Przed wyjściem z pokoju Alex pocałował mnie ostatni raz w usta, po czym wybiegł na korytarz w stronę hałasów. Przez chwilę stałem przy drzwiach, a potem zaczepiłem najbliższą osobę, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło.

   - Ej, przepraszam! – Krzyknąłem do jakiegoś chłopaka. – Co się stało?

Rudzielec odwrócił się do mnie i okazało się, że był to nie kto inny jak Louis Martinez. Przez chwilę miałem ochotę uciec, ale koszykarz spojrzał na mnie z sympatycznym uśmiechem, który rozjaśnił jego piegowatą twarz.

   - Nie wiem dokładnie, ale podobno przez mróz pękła rura w łazience i pokoje po jej dwóch stronach zostały zalane – wyjaśnił. – Powiedział mi to Nick; nie wiem czy go kojarzysz, ale to właśnie mu zalało pokój.

Poczułem się dziwnie, słuchając jego słów – nie skomentowałem nawet tego, czy znam któregoś z Wielkich Ważniaków, czy nie. A to wszystko przez świdrujący mnie na wskroś wzrok Martineza; miałem wrażenie, że chłopak przygląda mi się w zbyt nachalny na nieznajomego sposób.

   - Dzięki – mruknąłem.

Chciałem natychmiast sobie pójść, ale rudzielec znów się odezwał.

   - Chciałbyś może kiedyś zagrać ze mną w kosza?

Stanąłem jak wryty, nie przesadzam. Na początku w myślach pojawiło mi się milion pytań, ale i tak nie wiedziałem co odpowiedzieć chłopakowi. Pokiwałem więc głową, tylko po to, by zbyć go i ruszyć dalej korytarzem, ale Martinez kontynuował:

 - Świetnie – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Tak swoją drogą, jestem Louis Martinez.

Chłopak wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja bezwiednie ją uścisnąłem.

- Wiem – mruknąłem, a dopiero potem ugryzłem się w język, wiec szybko dodałem: - A ja jestem Gabriel Phantomhive.

- Też wiem kim jesteś – odpowiedział, znów prześwietlając mnie oczyma.

Spuściłem wzrok, wręcz czując na sobie jest spojrzenie i wydukałem coś o tym, że muszę iść i że miło było poznać, bla, bla, bla, a potem szybkim krokiem oddaliłem się od niego. Poszedłem w stronę łazienek i pokoju, w którym Alex mieszkał wspólnie z Nickiem i Brandonem. Na miejscu był już trener Randall, który wyglądał na mocno zdenerwowanego, orazczęść lokatorów męskiego internatu. Podłoga była zalana wodą, która wciąż wydostawała się z otwartych drzwi łazienki.
   
   - W dupę palec! – Powiedział głośno trener i wszystkich zdjął strach.

Pan Randall wypowiadał te słowa tylko wtedy, gdy sytuacja była naprawdę poważna i choć na ogół brzmiały one śmiesznie, tym razem wszyscy nagle spoważnieli. Mężczyzna rozejrzał się po korytarzu, jakby szukając wskazówki co ma robić, a jego wzrok spoczął na mnie; chwilę myślał o czymś intensywnie, a na koniec westchnął i ze zrezygnowaniem kiwnął na mnie.

 - Gabriel, podejdź no tu – powiedział, a twarze zebranych odwróciły się w moją stronę.

Przełknąłem ślinę i udając, że nie czuję na sobie tych wszystkich spojrzeń, ruszyłem w stronę trenera.

- Posłuchaj, młody. Pójdziesz do piwnicy do pralni żeby zakręcić wodę. Tuż pod łazienką znajduje się klapa w podłodze i tylko ty jesteś w stanie tam wejść z racji swojego wzrostu. Zawór jest niebieski, więc go nie przegapisz pod warunkiem, że weźmiesz ze sobą latarkę. Jesteś w stanie to zrobić?

Pokiwałem głową, bo nie potrafiłem nic powiedzieć; moje serce biło jak szalone, a w uszach szumiała mi nie tylko woda, ale i głosy wszystkich zebranych tu osób.

- Tylko błagam, pospiesz się, bo zaraz woda zacznie zalewać inne pokoje – powiedział zdenerwowany mężczyzna, kładąc mi rękę na ramieniu. – Niech wszyscy mnie słuchają! Idźcie poszukać jakichś ścierek, ręczników, czegokolwiek i wciśnijcie je w szpary między drzwiami pokojów a podłogą. No chyba, że spanie z rybkami wam nie przeszkadza!

Trener popchnął mnie korytarzem w stronę piwnicy, a potem wrócił do tłumu, zostawiając mnie samego w niepewności. Chwilę jeszcze się wahałem, a potem ruszyłem biegiem, zręcznie wymijając idące w przeciwnym kierunku osoby, w tym samego Louisa Martineza, który spojrzał na mnie zaskoczony. Po krótkiej chwili dopadłem do drzwi piwnicy i otworzyłem je szybkim szarpnięciem. Wpadłem do środka, zapaliłem światło i ruszyłem marszem, patrząc uważnie na podłogę, by znaleźć wspomnianą przez trenera klapę.  Rzeczywiście, znajdowała się ona tuż pod łazienką, ale był jeden zasadniczy problem. Klapa zamknięta była na niewyglądającą najlepiej, starą, zardzewiałą kłódkę. Wiedziałem, że nie mam czasu do stracenia, więc szarpnąłem zapięcie, mając nadzieję, że po chwili puści, ale nic się nie stało; miałem za mało sił w rękach.

   - Co ja teraz zrobię? - Spanikowałem. 
          
Wtedy usłyszałem kroki podążające w moją stronę i nim się obejrzałem, kłódka rozpadła się od uderzenia ciężkim młotkiem. Szarpnąłem klapę, która otworzyła się bez problemu, ukazując moim oczom wąskie schodki w dół prowadzące w zimną ciemność.

   - Łap – mruknął Louis, podając mi latarkę.

   - Dzięki – odparłem i przełknąłem ślinę.

Zacząłem schodzić w dół, a z każdym stopniem robiło się coraz zimniej i ciemniej. Zapaliłem latarkę i w ostatnim momencie schyliłem głowę, by uniknąć bliskiego spotkania z betonowym stropem. Mimo mojego wzrostu ledwo mieściłem się w przejściu, a klaustrofobiczne uczucie z każdą chwilą mocniej dawało mi się we znaki. Czułem się trochę jakbym chodził po korytarzach jakiegoś starożytnego grobowca, albo, co gorsza, jakbym został zakopany żywcem w jednym z nich. Na dole śmierdziało wilgocią, a z każdej strony od ścian dochodziły dziwne odgłosy z rur.

   - Dajesz radę? – Krzyknął Martinez, a ja ze strachu podskoczyłem i przyrżnąłem głową w murek.

Syknąłem z bólu i zacząłem masować sobie zranione miejsce dłonią, choć i tak niewiele to dawało.

   - Na razie tak! – Odkrzyknąłem i ruszyłem dalej.

Dopiero po chwili światło latarki dotarło do końca schodów i okazało się, że naprzeciw nich znajduje się po prostu ściana. Myślałem już, że to ślepy zaułek, ale okazało się, że korytarz skręcał ostro w lewo, więc poszedłem tamtędy i znalazłem się w obszernym pomieszczeniu, gdzie najbardziej śmierdziało wilgocią, a rury wydawały najgłośniejsze dźwięki. Poświeciłem po kolei po każdym zaworze, aż w końcu znalazłem to, czego szukałem. Podszedłem bliżej, włożyłem sobie latarkę do ust i ustawiłem ją pod odpowiednim kątem, a potem chwyciłem dłońmi niebieski zawór i z całych sił kręciłem nim, dopóki nie poczułem oporu. Odgłos dochodzący z tej rury ucichł, więc byłem pewien, że dobrze wykonałem zadanie i odetchnąłem z ulgą. Chwyciłem latarkę i ruszyłem szybko z powrotem na schody, nie patrząc pod nogi, co było moim wielkim błędem. Gdy byłem już blisko celu, potknąłem się o niezidentyfikowany przedmiot i poczułem jak coś ostrego przecina mi spodnie, a potem wbija się głęboko w prawą łydkę.

   - Cholera… - jęknąłem, podnosząc się do siadu i łapiąc za nogę.

   - Wszystko w porządku? – Doszedł do mnie bardzo odległy krzyk Louisa.

Dotknąłem rany na łydce, a potem spojrzałem na swoją mokrą od krwi dłoń. Zakręciło mi się w głowie, a smród pomieszczenia stał się dusząco nieznośny. Nie byłem w stanie odkrzyknąć chłopakowi, bo starałem się walczyć z ogarniającymi mnie mdłościami.

   - Gabriel!

Jego głos przywrócił mnie do porządku, więc powoli ruszyłem znów w stronę schodów, czując jak gorąca krew spływa mi po nodze. Zacząłem wspinać się po schodach na czworaka, bo wchodzenie na nie było trudniejsze, a z tej perspektywy przejście zdawało się jeszcze mniejsze. Szło mi to opornie, ale adrenalina robiła swoje, więc po chwili mogłem wyłączyć już latarkę, bo światło z piwnicy oświetlało mi drogę.

   - Gabriel!

W glosie chłopaka usłyszałem zaniepokojenie, więc zebrałem się w sobie i odpowiedziałem:

   - Zamknij się, głowa mnie boli od tych krzyków.

Przeczołgałem się w górę, czując się bezpieczniej w świetle lamp, a pierwsze igły bólu zaczęły dawać mi się we znaki. Martinez czekał przy klapie, a gdy tylko znalazłem się w jego zasięgu, chwycił mnie pod ramiona i podciągnął do góry. Usiadłem na podłodze piwnicy, ciężko oddychając i od razu patrząc na nogę. Myślałem, że to jakiś koszmar i że przetarcie oczu sprawi, że obraz gwoździa wystającego mi z nogi zniknie, ale tak się nie stało. Koszykarz zatrzasnął klapę i od razu doskoczył do mnie, robiąc wielkie oczy.

   - Masz gwoździa w nodze – powiedział dziwnie wysokim głosem.

   - Ameryki to ty nie odkryłeś, Louis – rzuciłem sarkastycznie, próbując wstać.

Chłopak popchnął mnie tak, bym usiadł z powrotem na ziemi, a potem przyklęknął obok i ściągnął z siebie koszulę.

   - Co ty do cholery robisz? – Zapytałem zirytowany.

Martinez złożył koszulę w niewielki prostokąt, a potem za pomocą rękawów przywiązał ją lekko do mojej łydki i dopiero wtedy zrozumiałem o co mu chodziło - chłopak starał się zatamować krwawienie. Koszykarz wstał, a potem pochylił się nade mną, by wziąć mnie na ręce. Nogi uniósł mi bardziej do góry, a ja mimo utraconej krwi, nadal byłem w stanie zrobić niezadowoloną minę.

   - Zaniosę cię do infirmerii – poinformował mnie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

A potem odleciałem, wpatrując się w zielona koszulę Louisa, która robiła się coraz bardziej czerwona.

* * *

Ocknąłem się dopiero gdy Isabella McCarthy wydała z siebie niezidentyfikowany piskliwy dźwięk na mój widok, zrywając się z krzesła.

   - Połóż go tu, szybko – rozkazała Louisowi.

Poczułem jak chłopak kładzie mnie na materacu, a potem znów odleciałem, choć wciąż dochodziły do mnie wszystkie dźwięki. Ktoś rozwiązał koszulę tamującą krwawienie, która była ciężka od krwi, a potem uslyszalem dźwięk nożyczek rozcinających moje spodnie. Po chwili rana zapiekła mnie, najpewniej przemyta jakimś środkiem odkażającym.

   - Rana jest głęboka, trzeba będzie ją zaszyć kiedy już pozbędziemy się tego gwoździa – rzeczowy ton pielęgniarki telepał mi się boleśnie pod czaszką. – Muszę zadzwonić po pogotowie, poproszę, żeby przysłali nam lekarza, bo ja nie mam uprawnień żeby cokolwiek zrobić.

Nie wiem ile czasu minęło od mojego ostatniego stracenia przytomności, ale kiedy otworzyłem oczy, na miejscu był już jakiś mężczyzna w białym kitlu, który wyglądał jak lekarz. Nieznajomy wygonił wszystkich z sali, pozwalając zostać jedynie pani McCarthy i od razu zajął się moja raną. Było mi słabo i duszno, kiedy zobaczyłem szczypce, które najprawdopodobniej miały służyć do wyciagnięcia gwoździa, zakręciło mi się w głowie i poczułem zbliżające się wymioty

    - Byłeś szczepiony na tężec? – Tym razem mężczyzna zwrócił się do mnie.

Myślałem, że kiedy otworzę usta, to naprawdę zwymiotuję, więc pokiwałem jedynie głową.

    - Ile lat temu? – Zapytał znów lekarz.

Uniosłem w górę dwa palce, chcąc mieć już to wszystko za sobą. Mężczyzna skinął głową i tym razem odezwał się do pielęgniarki:

   - W bocznej kieszeni mojej torby znajduje się fiolka ze szczepionką Td. Wyciągnij jedną oraz czystą igłę i strzykawkę – rozkazał pani McCarthy. – Chłopak zaliczył obowiązkowe szczepienie, ale ostrożności nigdy za wiele.

Lekarz wykonał zastrzyk w przednioboczną część uda, a potem nadszedł moment, którego najbardziej się balem.

   - Siostro, zawołaj kogoś do pomocy, bo sami nie damy rady przytrzymać chłopaka.

Pani McCarthy posłusznie wyszła na chwilę za drzwi i wróciła z Louisem Martinezem, po czym lekarz pokazał im jak mnie unieruchomić. Kiedy szczypce zbliżały się do główki gwoździa, próbowałem się wyrwać, ale oni mocno mnie trzymali. Czułem przeszywający ból w ranie gdy mężczyzna wyciągał z niej ciało obce i znów straciłem przytomność.

Otworzyłem oczy i chwilę leżałem, oddychając ciężko. Chyba było już po wszystkim, bo noga była schludnie zabandażowana, a rana na głowie została przemyta i opatrzona. Znajdowałem się w jednym z lóżek na sali infirmerii, a oprócz mnie nie było tam nikogo. Za to zza drzwi, za którymi znajdował się gabinet pani McCarthy, dochodziły do mnie podniesione głosy wielu osób. Próbowałem usiąść, ale moją nogę przeszył ból, więc zrezygnowałem i wlepiłem wzrok w sufit. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno leżałem w łóżku z Alexem i całowałem się z nim bez opamiętania, a teraz byłem tu, w pieprzonej infirmerii, na dodatek z uszkodzoną nogą?

Zapadłem w krótką drzemkę, a kiedy znowu się obudziłem, zegar wiszący na ścianie poinformował mnie, że była godzina dziesiąta wieczorem. Przyjąłem to z zaskoczeniem, ale potem przypomniałem sobie gdzie jestem i dlaczego się tu znalazłem. Rozejrzałem się po schludnym białym pomieszczeniu i zobaczyłem Louisa, który siedział w fotelu i drzemał z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Chciało mi się bardzo pić, ale nigdzie nie było śladu po asystentkach, czy chociażby głównodowodzącej pielęgniarce. Stwierdziłem więc, że nie będę nikogo kłopotał i że sam poradzę sobie z tak błahym zadaniem. Podniosłem się powoli i syknąłem z bólu, kiedy naprężyłem mięśnie w łydkach – czułem coś na kształt rwania, naciągania i było to nieznośne, ale naprawdę chciało mi się pić. Pokuśtykałem do najbliższego zlewu, odpychając się po drodze od mebli i próbując zrobić jak najmniej hałasu. Gdy dotarłem już do kranu, odkręciłem wodę i z upragnieniem pochyliłem się, by nabrać jej do ust. Piłem łapczywie dopóki nie poczułem, że mój żołądek jest pełny, a potem zakręciłem kurek i chwilę stałem oparty o zlew, przenosząc ciężar na zdrową nogę, oddychając głęboko.

   - Nie powinieneś się nadwyrężać – doszedł do mnie głos Louisa, który po raz kolejny tego dnia wystraszył mnie tak, że podskoczyłem.

Tym razem jednak zamiast przyrżnąć głową w ścianę, przeniosłem ciężar na zranioną nogę, a z bólu przed oczami zaświeciły mi gwiazdy. Upadłbym na podłogę, gdyby nie ręce Martineza, które złapały mnie w ostatnim momencie.

   - Odstaw mnie na miejsce, dam sobie radę – zaprotestowałem i zacząłem się wyrywać.

Lider drużyny koszykarskiej uśmiechnął się pobłażliwie i nadal trzymając mnie w górze, zaniósł mnie do łóżka i położył na materacu.

   - Daj spokój, nikomu nic nie powiem, jeśli o to ci chodzi – mruknął chłopak, przysuwając sobie krzesło.

Byłem naprawdę zirytowany: po pierwsze, wszystko bolało mnie jak diabli. Po drugie, nienawidziłem kiedy ktoś traktował mnie tak, jakbym sam nie potrafił nic zrobić. I po trzecie: gdzie do cholery podziewał się Alex kiedy go potrzebowałem?

   - Nieważne – odpowiedziałem. – Co się działo jak spałem? Naprawili te rury?

Louis oparł się wygodnie na krześle i zaplótł ręce na piersi. W półmroku pomieszczenia jego włosy wyglądały na miedziane, a piegi były wręcz niewidoczne.

    - Na razie w internacie nie ma wody. Będziemy musieli myć się u dziewczyn, ale to jest akurat plus całej sytuacji – powiedział ze śmiechem. – Zalalo tylko pięć pokoi, ale na szczęście wszyscy będą mieli gdzie mieszkać, bo z tego co mi wiadomo, w niektorych pokojach stoja wolne lozka.

Poczułem zawód, bo spodziewałem się, że chłopak powie mi, że odwiedził mnie Alex, że przyszedł, bo martwił się o mnie. Jakże się zawiodłem, słysząc mrzonki rudzielca na temat korzystania z damskich pryszniców.

   - Nikogo tu nie było? – Zapytałem z nadzieją, że jednak Smith się tu pojawił, ale Louis nie uznał tego faktu za ważny.

   - Był. – Moje serce zabiło mocniej. – Trener Randall przyszedł żeby zobaczyć jak się czujesz, bo wini siebie za to, co ci się stało. Ale skoro spałeś, to powiedział, że kiedy indziej z tobą porozmawia.

Zawód uderzył z podwójną siłą, a mi zrobiło się niesamowicie przykro.

   - I nikogo więcej?

Louis spojrzał na mnie zdziwiony; uniósł lewą brew i założył nogę na nogę.

   - No nie, a ktoś miał przyjść?

Puściłem jego pytanie mimo uszu, ale chłopak nie przejął się tym. Zaczął dalej nawijać o bzdetach, a ja i tak go nie słuchałem. Fakt, że Alex nie przyszedł do mnie, był… druzgoczący? Tak, to chyba odpowiednie słowo.

   - Hej, słuchasz ty mnie w ogóle?

Spojrzałem na rudzielca przelotnie i znów zignorowałem jego pytanie. Jego obecność mnie irytowała, bo wolałbym być sam i móc myśleć w spokoju. Chłopak jednak nie planował ewakuacji z infirmerii, a co gorsza, nie zamierzał przerywać swojego wywodu. Wstał z krzesła, a chwilę później przysiadł na skraju mojego łóżka.

    - Co ty do cholery robisz? – Zapytałem zdenerwowany i oburzony jego nachalnością.

    - Siadam obok ciebie, nie widać? –Odparł obrażonym tonem.

Moja irytacja osiągała maksymalne wartości, a ręce aż zaczęły mnie świerzbić, żeby przyłożyć rudzielcowi w twarz.

   - Po co? Z krzesła i tak doskonale cię słyszałem – mruknąłem, zgrzytając zębami.

   - Hej, Gabriel, wyluzuj – powiedział wesołym tonem. – Przecież tylko sobie usiadłem, to chyba nic złego?

Nagle Louis westchnął ciężko i spojrzał na mnie ze smutkiem.

   - Przepraszam, że ci nie pomogłem tam na dole… - mruknął chłopak cicho.

Zdziwiłem się słysząc jego słowa, tym bardziej, że nikogo nie winiłem za to, co mi się przytrafiło.

   - Dobrze wiesz, że nie mogłeś nic zrobić – powiedziałem. – Przejście było za małe, żebyś się w nim zmieścił.

Louis westchnął znów, a szyję owionął mi jego oddech.

   - Wiem, ale naprawdę jest mi przykro. W końcu cię poznałem, a tego samego dnia z mojej winy dzieje ci się coś złego. Chyba przyciągam nieszczęścia – wyznał.

Twardo patrzyłem w sufit i nie chciałem odwracać się w jego stronę, żeby nasze twarze przypadkiem nie znalazły się zbyt blisko siebie.

   - Już powiedziałem: to nie twoja wina, więc wyluzuj, daj spokój i takie tam – powiedziałem ze zniecierpliwieniem.

Chłopak nie odpowiedział mi, więc uznałem temat za zakończony i odwróciłem się do niego plecami. Nie chciało mi się spać, ale nie miałem ochoty dalej z nim rozmawiać, tym bardziej, że najwidoczniej nie zamierzał ewakuować się z łóżka. Miałem nadzieję, że z braku miejsca na materacu, Louis w końcu podda się i spadnie na podłogę, czy coś, bylebym nie musiał czuć jego ciała tak blisko swojego. Cisza stawała się z każdą minutą coraz bardziej niezręczna, więc nie wytrzymałem i palnąłem:

    - Słuchaj, czy ty przypadkiem nie masz jutro zajęć w szkole? Chyba powinieneś wrócić do internatu i ogarnąć się trochę.

Miałem nadzieję, że Martinez wyczuje aluzję, ale ten zaskoczył mnie, mówiąc:

    - Trener kazał mi się tobą opiekować, więc jutro jestem zwolniony z lekcji.

Zirytowałem się jeszcze bardziej i obiecałem sobie, że kiedy tylko zobaczę pana Randalla, powiem mu, co myślałem o jego pomyśle. Nie obchodziło mnie to, że mi jako uczniowi nie wypadało dawać opiekunowi reprymendy, ale w tym momencie byłem objęty immunitetem i chciałem go wykorzystać. Louis nadawał dalej, a ja wcale go nie słuchałem. Byłem zbyt pochłonięty myśleniem o tym, co jutro zrobię i z kim porozmawiam. 

A gdzieś z tyłu w głowie telepało mi się samotne pytanie:

Gdzie się podziewa Alex?


4 komentarze:

  1. Ha! W końcu kolejny rozdział <3 Tak więc moja miłość rośnie, a Alek ma ogarniać dupę i wracać do swojego kochasia bo inaczej ktoś tu zginie ;_; We(ł)ny, duuużo! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy rozdzial jest bardzo fajny tylko ten caly Louis mnie wkurza :/
    Niech sie odczepi od Gabe on juz ma swojego ksiecia na bialym koniu! No ze Alexa w sensie ;)
    Ale I tak bardzo fajny rozdzial I oczywiscie czekam na kolejne z niecierpliwoscia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Smith rusz dupe! Twoja ksiezniczka lezy z innym I czeka na wybawienie! To sie nie moze tak skonczyc!!
    Alex I Gabe musza byc razem a ten cholerny Louis mnie wkurza. Niech sie nie wpieprza!
    Rozdzial jak zawsze bardzo fajny I przyjemny :)
    Uwielbiam to opowiadanie I dlatego tak sie emocjonuje^^
    Czekam na dalszy ciag ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    no to bardzo zastanawiające, gdzie podziewa się Aleksander, Louis bardzo opiekował się Gabrielem, może Alexa przeniosą do pokoju Gabriela ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)