Rozdział LVII

2 komentarze:

Na szczęście obudziliśmy się jako jedni z pierwszych domowników. Zegarek pokazywał godzinę ósmą rano w niedzielę, 22 lipca, a do okien pokoju wlatywały już ostre promienie słońca. Otworzyłem oczy, zdając sobie sprawę, że nadal jestem nagi, a obok mnie, z rozchylonymi ustami leży Alex, oddychając spokojnie i miarowo. Jest twarz wyglądała na tak piękną i bezbronną, że nie mogłem oprzeć się, by go dotknąć. W trakcie, gdy wyciągałem rękę w jego stronę, zrozumiałem, że chłopaka nie powinno tu być i przejął mnie strach. Schyliłem się, żeby go pocałować i powiedziałem mu do ucha:

- Alex, jest ósma, wstawaj szybko.

Chłopak otworzył zaspane oczy okolone jeszcze mgłą snu, nie rozumiejąc, co do niego mówię. Ja wstałem i zacząłem szukać ubrań swoich i jego, porozrzucanych po podłodze dookoła łóżka. Gdy Alex zrozumiał sytuację, w której się znaleźliśmy, usiadł gwałtownie na łóżku z szeroko otwartymi oczami. Podałem mu do rąk koszulkę i bokserki, a ten wstał szybko i ubrał je na siebie, raz po raz odgarniając spuszone włosy z czoła. Nim chłopak wysunął się na korytarz, zamknął mnie jeszcze w swoich silnych ramionach i ucałował mnie w czoło. Kiedy wyszedł, usiadłem ciężko na łóżku, nagle czując się przeraźliwie samotny. 

A co, jeśli to był nasz ostatni raz?

Nie chciałem kontynuować tej myśli, więc chwyciłem kosmetyczkę i ręcznik i poszedłem do łazienki, by zmyć z siebie warstwę potu i inne substancje z ciała, które pojawiły się na nim (i w nim) ubiegłej, intensywnej nocy. Kiedy puściłem wodę z prysznica i poczułem, jak spływa mi ona po ciele, zacząłem myśleć o tym, jak bardzo boję się zejść na dół, do salonu. Przerażała mnie konfrontacja z Irene Smith po tym, do jakiej wczoraj doszło między nami rozmowy. 

 A co, jeśli pani Smith postawi na swoi?

Co, jeśli nawet Roger nie był w stanie wybić jej tego z głowy?

Poczułem jednocześnie chaos i pustkę w głowie, o ile możliwe jest doznanie tego na raz. Mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło wybijać szybki, nierówny rytm. Pomimo letniego prysznica, zrobiło mi się duszno i miałem wrażenie, że zaraz umrę. Teraz już wiedziałem, że najprawdopodobniej był to nadchodzący wielkimi krokami atak paniki, ale wcale mnie to nie uspokajało. Osunąłem się na dół kabiny i padłem na tyłek, kuląc nogi i chowając głowę w ramionach. Starałem się oddychać miarowo i spokojnie, licząc w głowie do dziesięciu, tak jak nauczyła mnie tego mama. Kiedy już myślałem, że oszaleję, moje serce zaczęło się uspokajać, a ja uwierzyłem, że wcale nie umrę. Podniosłem się i wyszedłem z kabiny jak gdyby nigdy nic. Wiedziałem już, że dopóki ta sprawa się nie wyjaśni, ataki paniki mogły stać się dla mnie ponurą rzeczywistością.

***

Ze smutkiem przyjąłem, że pomimo, iż starałem się nie myśleć ani nie rozmawiać o tym temacie, to jednak w głębi duszy zrodziło mi się przeczucie. Nie było ono dobre, więc z całych sił starałem się je wypierać, ale ono raz po raz powracało, kiedy tylko pozwoliłem sobie na chwilę odprężenia.

Na śniadanie zszedłem dopiero po dziewiątej, z wilgotnymi nadal włosami i niemrawą miną. Na korytarzu piętra spotkałem mamę, która miała wybitnie dobry humor i próbowała mnie nim zarazić, niestety bez skutku. Na dole czekała na nas cisza i pustka - państwo Smith najwyraźniej jeszcze nie wstali. 

Patrząc po sobie ze zdziwieniem, razem z mamą uznaliśmy, że zrobimy śniadanie, ale że nie do końca wiedzieliśmy, co każdy lubi, to postanowiliśmy zrobić wszystko. Ja wziąłem się za robienie szwedzkiego stołu z pieczywem, pokrojoną wędliną, serem i warzywami, do tego zaparzyłem herbatę. Mama za to zrobiła jajecznicę, ugotowała kilka jajek na twardo i na miękko, a także zrobiła twarożek z jogurtem i szczypiorkiem. Na mojej twarzy w końcu pojawił się uśmiech, bo wspólne przygotowywanie posiłku sprawiło mi dużo radości, tak samo jak patrzenie już na efekt końcowy - stół zastawiony był syto i bogato. Jak za dotknięciem magicznej różdżki (a tak naprawdę to dzięki zachęcającym zapachom), w salonie pojawili się wszyscy Smithowie. Zasiedliśmy razem do stołu w ciszy, ale nadal się uśmiechałem, bo przynajmniej Vi miała znów dobry humor.

Patrzyłem ukradkiem na Irene i Rogera, starając się wykryć jakikolwiek znak tego, czy będą próbowali podjąć na nowo rozmowę. Nic nie znalazłem - dorośli wyglądali zupełnie tak, jakby te niedzielne śniadanie było czymś zupełnie normalnym. Na chwilę pozwoliłem sobie odetchnąć z ulgą i odprężyć się. Zapowiadał się kolejny piękny, słoneczny dzień i miałem go znów, chociaż w jakiejś części spędzić z Alexem. 

- Dziękujemy za pyszne śniadanie - powiedział Roger, odsuwając od siebie pusty talerz. - Zapraszam do ogrodu, ja zaparzę kawę.

Wszyscy podnieśli się ślamazarnie z krzeseł i ruszyli w stronę przeszklonych drzwi, by wyjść na taras. Ja i Alex szliśmy jako ostatni, więc chłopak ukradkiem złapał mnie za pośladek, jednocześnie całując mnie przelotnie w czubek głowy. Przeszły mnie dreszcze przyjemności zmieszane ze strachem, ale mieszanka ta nie była nieprzyjemna - wręcz przeciwnie, była bardzo podniecająca. 

W momencie, gdy Roger kursował, przynosząc nam świeżo zaparzone filiżanki kawy, my zasiedliśmy przy stole w ogrodzie i siedzieliśmy w ciszy. Irene uśmiechała się, tak samo moja mama, a ja nie potrafiłem wyjść z podziwu jak bardzo dorośli potrafią zachowywać pozory normalności. Wystarczało mi jedno spojrzenie na Alexa, by widzieć jak bardzo on stresuje się całą sytuacją - zresztą, tak samo było ze mną. Mimo, że ani ja, ani mój chłopak nie przepadaliśmy za kawą, tego dnia jej nie odmówiliśmy, co w połączeniu z naszymi ukradkowymi spojrzeniami i worami pod oczami mogło być dla kogoś bardziej spostrzegawczego oczywistym, że w nocy mieliśmy inne zajęcia niż spanie. 

Kiedy Roger dołączył do nas z własną filiżanką, rozpoczął tym również rozmowę przy stole.

- Wczoraj z Irene rozmawialiśmy jeszcze na temat chłopców przed snem - mruknął, biorąc łyka kawy. - I doszliśmy wspólnie do wniosku, że warto by było, by mogli oni spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu w te wakacje…

- … by upewnić się, czy to co do siebie czują i nazywają miłością faktycznie tym jest - dokończyła za niego Irene z poważną miną, patrząc to na mnie, to na swojego syna. 

Razem z Alexem wymieniliśmy się zaskoczonymi spojrzeniami.

- A jak wyobrażacie sobie to spędzanie razem czasu? - Zapytała mama, sącząc wodę z miętą. 

- Wydaje się nam, że najlepszym wyjściem będzie, jeśli Gabriel zostanie u nas na trochę, albo, jeśli masz, Tereso, taką możliwość i chęć, to mogłabyś przyjąć Alexa pod swój dach.

Tym razem wymieniliśmy się z Alexem jeszcze bardziej zdziwionymi spojrzeniami i wlepiliśmy wzrok w dorosłych, czekając na rozwój wydarzeń. Mama uśmiechnęła się do mnie czarująco i patrząc to na Rogera, to na Irene, odpowiedziała wesoło:

- To byłaby wielka przyjemność dla całej naszej rodziny, gdyby Alex mógł pobyć u nas przez pewien czas. Zupełnie nie ma problemu!

Czekaliśmy w niepewności na odzew ze strony Smithów, i odzew ten pojawił się ze strony Rogera. Irene lustrowała intensywnie wnętrze swojej filiżanki.

- To postanowione - mężczyzna klasnął, wstając od stołu. - Alex, leć się pakować.

Chłopak zdziwiony wstał i nie wierząc najwyraźniej w to co się dzieje, powoli ruszył w stronę wnętrza domu.

- Gabriel, Vi, lećcie mu pomóc - dodał pan Smith. - Niedługo macie pociąg, a Alex musi spakować jeszcze dużo rzeczy.

Podniosłem się powoli, a Vi czekała już na mnie przy drzwiach. Rzuciłem wszystkim uśmiech przez ramię, złapałem dziewczynkę za rękę i weszliśmy razem do domu. Czułem niewysłowione szczęście i lekkość. Dopiero na schodach zrozumiałem, że prawdziwa, dorosła rozmowa zaczęła się dopiero teraz, gdy wszystkie dzieci znalazły się poza zasięgiem słuchu, ale nie wgłębiałem się w to. Mama na pewno powie mi co nieco, zresztą i tak decyzja państwa Smithów wszystkich mocno zaskoczyła. Cieszyłem się z tego, co miało dziać się w najbliższej czasowo perspektywie - Alex jechał ze mną do domu i miał być tam przez jakiś okres. Nawet jakby finalnie nie wrócił do Hannigram od nowego roku szkolnego, miałem chociaż możliwość pospędzać z nim więcej czasu i to w przyjaznym miejscu, gdzie nie będziemy siedzieli jak na szpilkach i bali się okazywać sobie miłość. Zastanawiało mnie tylko, w jaki sposób państwo Smith chcą później zmierzyć efekty sprawdzania przez nas realności uczucia, którym siebie darzymy. 

Gdy dotarliśmy do pokoju Alexa, ten, z uśmiechem na twarzy, siedział już na dywanie pomiędzy ciuchami i zaciekle pakował walizkę. Vi widząc to, od razu skoczyła, by mu pomagać, nie do końca wiedząc jak to zrobić. Ja natomiast położyłem się na łóżku i podparłem głowę ręką, by patrzeć na to przedstawienie z wygodnego miejsca. 

- Uwierzyłeś już w to? - Zapytał niejasno chłopak, ale ja dobrze wiedziałem, o co mu chodziło.

- Nie do końca. Powoli to do mnie dochodzi - mruknąłem. - Chyba dopiero w to uwierzę, jak położymy się razem spać w moim łóżku. 

Alex rzucił mi figlarne spojrzenie przez ramię. Vi, znudzona monotonnością pakowania walizki, uznała, że rozłoży się jednak obok mnie na łóżku. 

- Trochę mi smutno, że jedziesz, Alex - wyznała dziewczynka. - Ale cieszę się, że będziesz z Gabim. 

Chłopak spojrzał na siostrę z uczuciem.

- Mi też będzie smutno, Vi. Ale na pewno pospędzamy ze sobą czas jak wrócę - powiedział, składając bokserki w kostkę.

Dziewczynka westchnęła i podsunęła się bliżej mnie, by się do mnie przytulić. 

- Za tobą też będę tęsknić. Lubię cię.

Jej niewinne słowa ścisnęły mnie za serce. Chyba w tym momencie zrozumiałem, jak łatwo i mocno przywiązują się dzieci i jak bardzo stałem się teraz odpowiedzialny za to, by nie zawieść jej i nie zaniedbać naszej relacji. Pogłaskałem ją po główce.

- Też cię lubię, skarbie. Mam nadzieję, że ty i moja siostra też się kiedyś polubicie.

- No jasne, że tak. Ja już ją lubię! - Odkrzyknęła dziewczynka, wzbudzając w pokoju ogólną wesołość.

W tym momencie Alex zapiął jedną walizkę i podszedł do szafy po kolejną, trochę mniejszą. 

- Ciekawe ile czasu pozwolą ci zostać u mnie. - Z ust wyskoczyła mi myśl, która nie była ani pytaniem ani stwierdzeniem.

Chłopak wzruszył ramionami i kucnął, by poskładać kolejną górkę ubrań.

- Nie wiem. Nawet nie wiem ile rzeczy spakować.

To mówiąc, chłopak stanął na środku pokoju biorąc się pod boki i wlepił wzrok w rozbebeszoną walizkę. Jego muśnięte słońcem czoło przecięła lwia zmarszczka.

- No ale wiemy przynajmniej, że ty i twoi rodzice odpoczniecie trochę od siebie - mruknąłem. - Nieważne ile dni będziesz, ważne że spędzimy je razem. 

Twarz Alexa rozpogodziła się i chłopak rzucił mi miłe spojrzenie. Vi znudziła się leżeniem ze mną w łóżku, wiec wstała i z werwą wykonała jeden długi sus, by ostatecznie znaleźć się na kuckach w walizce, którą pakował jej brat.

- Weź mnie ze sobą! 

- Nie! Sio z walizki! 

Dziewczynka stanęła na palcach, wystawiła język i zaczęła tańczyć nie wychodząc z bagażu. Alex patrzył na nią z rozbawieniem i chwilę później zaczął ją przedrzeźniać, skacząc po podłodze dywanu. Przez chwilę myślałem, że chłopak zdenerwował się na siostrę, ale z ulgą zrozumiałem, że oboje się zgrywali w jakiejś rodzinnej hermetycznej gierce pomiędzy rodzeństwem. Ciepło rozeszło mi się na sercu, gdy patrzyłem na tych dwoje, w tym momencie tak radosnych, niewinnych i dziecinnych, w przeciwieństwie do wczorajszego wieczoru. 

- Wyłaź z walizki Kunegundo! - Zawołał Alex, grając na nosie.

Vi w odwecie pokazała mu znowu język i powiedziała:

- Jak Gabi z nami zatańczy to wtedy wyjdę! I sam jesteś Kunegunda!

Chłopak spojrzał na mnie z wyczekiwaniem, znów biorąc się pod boki. 

- Na co czekasz?

W pierwszej chwili się zawahałem - ale tylko troszkę. Okej, nie umiałem tańczyć, ale ich taniec wyglądał na prosty, zresztą, uczucie wstydu w tym momencie byłoby zupełnie głupie. Przecież to była Vi i Alex, mój Alex. 

Podniosłem się z łóżka i stanąłem na dywanie. Vi od razu wyskoczyła z walizki i chwyciła mnie i Alexa za dłonie byśmy razem zatańczyli kankana, a później kaczuszki. 

***

Moment pożegnania był naprawdę smutny z powodu Vi. Dziewczynka miała czerwone, załzawione oczy i z całych sił próbowała nie płakać, więc cały czas chowała twarz w szyję Rogera. Uśmiechnęła się dopiero i pociągnęła noskiem, kiedy Alex wziął ją na ręce i mocno przytulił.

- Jak wrócę, to przez trzy dni będziemy się tylko bawić - powiedział wesoło, ale miałem wrażenie, że w jego oku zobaczyłem dziwny, mokry błysk. 

- Obiecujesz na paluszek?

- Obiecuje na paluszek.

To mówiąc, rodzeństwo uniosło małe palce u dłoni i ścisnęło się nimi nawzajem w ramach obietnicy. 

Pani Smith pożegnała się z nami milej, niż kiedy witała nas po przyjeździe, co w sumie mnie zaskoczyło. Roger z kolei miał odwieźć nas na dworzec, byśmy nie musieli targać tylu bagaży w taki upał. 

Białe Audi wyjechało z garażu i stanęło pod domem i wtedy wiedzieliśmy już, że czas naprawdę się zbierać, jeśli chcieliśmy zdążyć na nasz pociąg. Razem z mamą posłaliśmy Pani Smith ostatnie uśmiechy i ruszyliśmy w stronę furtki, dając Alexowi chwilę sam na sam z matką. 

Wsiedliśmy do auta, rozkoszując się cudem klimatyzacji, a po chwili dołączył do nas Alex. Miał zamyślenie na twarzy, ale raczej nie z rodzaju takich, co wiercą dziurę w głowie, tylko tych, które zaskoczyły i próbujemy zrozumieć co się właśnie wydarzyło. Spojrzałem na chłopaka pytającym wzrokiem, więc ten pochylił się i szepnął mi do ucha:

- Na pożegnanie mama powiedziała, że wolałaby, żeby to faktycznie była miłość niż jakieś moje wymysły. 

- Wow, ta twoja mama to jednak jest miła - powiedziałem sarkastycznie.

Alex zachichotał pod nosem.

- Te słowa w jej ustach i tak są dla mnie jak ambrozja - przewrócił oczami. - To jest po prostu jej szczyt możliwości jeśli chodzi o powiedzenie czegoś miłego.

Oboje parsknęliśmy śmiechem i przez moment oboje zdębieliśmy, bo ogarnął nas lęk, że ktoś zaraz zwróci nam uwagę, że siedzimy zbyt blisko i jest nam zbyt wesoło. W środkowym lusterku napotkaliśmy wzrok Rogera i widać było, że mężczyzna się uśmiecha. Odetchnęliśmy z ulgą, ale mi zrobiło się przykro przez te automatyczną reakcję mojego ciała. Miałem nadzieję, że za jakiś czas przejdzie nam ta niemiła ostrożność.

***

Pożegnanie Rogera z Alexem trwało krócej niż z Irene, jednak miałem wrażenie, że było ono cieplejsze i milsze. Mężczyźni objęli się na krótką chwilę, a pan Smith finalnie poklepał chłopaka po ramieniu patrząc na niego z nieomalże ojcowską czułością. Zanim pociąg ruszył, usadowiliśmy się w swoim przedziale razem z jakąś starszą panią czytającą gazetę i zgodnie pomachaliśmy Rogerowi przez okno. Byliśmy w podróży zaledwie kilka minut, gdy mama mruknęła niezadowolona:

- Muszę do toalety. Gabriel, pójdziesz ze mną? Dzisiaj trochę kręci mi się w głowie i wolałabym, żebyś w razie czego był obok.

Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia i wstałem, dając mamie złapać się pod rękę. Przez ramię rzuciłem Alexowi uśmiech i wyszliśmy na wąski korytarz pociągu. Z daleka było widać znak toalety i że w tym momencie jest zajęta i już miałem powiedzieć o tym mamie, gdy ta pociągnęła mnie za rękę do pustego przedziału.

- Usiądź, musimy chwilę porozmawiać – powiedziała poważnie.

Zmarszczyłem czoło i lekko się wystraszyłem. Powaga zupełnie nie pasowała do jej letniej sukienki i rumianych polików.

- Coś się stało?

- Musimy porozmawiać o Alexie – mruknęła. – Kiedy poszliście na górę po śniadaniu, ja rozmawiałam z jego rodzicami. Matka Alexa naciskała, bym szczegóły zostawiła dla siebie, ale tu zgadzam się z Rogerem, że ty też powinieneś wiedzieć.

Poczułem jak zimny pot spływa mi z włosów na kark, a później jednym długim ślizgiem znajduje się w dole moich pleców.

- Alex ma zdiagnozowaną depresję i bierze leki. W swojej historii ma też epizody samookaleczania się, które ustąpiło na szczęście po tym jak wdrożono farmakoterapię.

Szczerze? Tak najzupełniej na świecie – nie byłem zaskoczony. To nie tak, że to podejrzewałem, ale czułem, że to wiem. Pomimo tego, że nie miałem prawa wiedzieć. Ciężko to wytłumaczyć.

- Podobno raz Alex został przyłapany na czymś, co wyglądało na możliwą próbę samobójczą, ale na szczęście do niczego nie doszło. Wtedy też Roger zabrał go do psychiatry.

Słysząc to, poczułem, jakby ktoś nagle zawiesił mi na szyi łańcuch z kamieni. Mój puls przyśpieszył, a w oczach zebrały się łzy. Spojrzałem w bok, by ukryć to, jak bardzo ta wiadomość mną wstrząsnęła. Nawet nie próbowałem myśleć o tym, że Alexa mogłoby nie być na tym świecie.

- Widzę, że przyjąłeś to gorzej, niż się spodziewałam – mruknęła mama. – I tak nadal uważam, że powinieneś o tym wiedzieć. Zwłaszcza z tego powodu, że twoja obecność dobrze wpływa na Alexa, co zauważyli sami jego rodzice. – Westchnęła. – Pamiętaj tylko, skarbie, że to zbyt duży ciężar do uniesienia, by być odpowiedzialnym zarówno za swoje, jak i czyjeś szczęście.

Spojrzałem na nią zaskoczony.

- Co masz na myśli?

- To, że cię znam i wiem, że będziesz starał się zrobić wszystko, by Alex był szczęśliwy. To jest dobre, ale nie powinieneś poświęcać siebie w tym celu. Zamiast tworzyć mu piękny świat na siłę, spróbuj towarzyszyć mu w tym świecie, jaki macie.

Kiwnąłem głową, mimo, że nie do końca rozumiałem, o co chodzi mamie. Miałem jednak mnóstwo czasu do zastanowienia się nad tym podczas podróży i byłem pewien, że rozszyfruję to, co właśnie usłyszałem.

- Chodźmy, żeby Alex się nie niepokoił – to mówiąc, wstała i otworzyła drzwi przedziału.

Ruszyłem za nią i chwilę później siedziałem już objęty ramieniem swojego chłopaka, czując jego pot zmieszany z perfumami i szamponem. Czułem się dobrze, pomimo wszystkiego, co się wydarzyło i nowych informacji, które musiałem przyswoić. Czułem się dobrze, bo Alex był obok i miał być ze mną co najmniej przez następny nieokreślony czas. To mi wystarczało, by być szczęśliwym i miałem nadzieję, że dla mojego chłopaka też było to źródłem szczęścia.

Od momentu, kiedy rozmawiałem z mamą w pociągu, czułem się, jakbym nosił w sobie jakąś tajemnicę wszechświata, która ciążyła mi na sercu. Nie chciałem dzielić się nią z Alexem, bo przecież to jego właśnie dotyczyła, jego małego wszechświata, w którym żył i w którym przeżył te wszystkie rzeczy. Jedyne, co mi pozostało, to czekać, aż chłopak sam mi o tym powie i wiedziałem, że ten moment na pewno nastąpi, ale nie wiedziałem kiedy.

***

Dni wakacji spędzone z Alexem były szczęśliwe i pełne długich, mądrych i niemądrych rozmów. Wieczory natomiast, o ile pozwalała na to sytuacja w domu, pełniły nam źródło innego rodzaju przyjemności. Czas leciał na szczęście powoli, momentami miałem wrażenie, że staje w miejscu, gdy w leniwe popołudnie wygrzewaliśmy się razem na balkonie, popijając wodę z miętą i wystawiając na słońce muśnięte opalenizną twarze. Pod koniec lipca zaliczyliśmy wypad nad morze, gdzie oboje spiekliśmy sobie na raka całe plecy, a później w nocy z bólu nie mogliśmy spać, więc całą noc rozmawialiśmy na wszystkie tematy. Dopadło nas również czereśniowe obżarstwo, które skończyło się w moim przypadku totalnym przeczyszczeniem, a u Alexa tylko częściowym, ale szybko stanęliśmy na nogi. 

Minął lipiec, zaczął się sierpień, a w moim sercu zakiełkował strach. Nie wiedziałem, jak długo Alex miał u nas być, ale jedno było pewne – wrzesień oznaczał powrót do szkoły, który był jednoznaczny z naszą rozłąką. Nieważne, czy na zawsze, czy na jakiś czas, ważne, że obecność chłopaka stała się dla mnie czymś naturalnym i normalnym, a mój lęk przypominał mi o tym, bym się do tego nie przyzwyczajał. Próbowałem dusić go w sobie, gdy tylko w mojej głowie pojawiały się jakieś podstępne, syczące myśli. Nie było to jednak skuteczne, bo wyparte sprawy powracały do mnie w koszmarach, które zaczęły dręczyć mnie średnio kilka razy w tygodniu. Zrywałem się wtedy, rozbudzony, w środku nocy, nierzadko ze łzami w oczach, z bijącym szybko sercem. Alex za każdym razem też się budził (a może nie spał?) i przytulał mnie mocno, powtarzając, że to był tylko sen i jest obok, tak, jakby wiedział, że koszmar był o jego odejściu.

Któregoś sierpniowego dnia (z goryczy i strachu przestałem śledzić kalendarz) leżeliśmy sami w domu zmęczeni upałem. Stykaliśmy się jedynie palcami u rąk, ale nawet tam tworzyło się bajoro z potu.

- Idziemy do lasu? – Zapytał nagle Alex, podnosząc się do siadu.

Przez chwilę milczałem, zastanawiając się, czy opłaca mi się wstać, ubrać i wyjść w ten skwar. Lecz Alex, podniecony swoim pomysłem, wstał i pociągnął mnie za ręce w górę. Poddałem się, patrząc na zapał wymalowany na jego twarzy, który był dla mnie czymś, co ukochałem na dobre. Zapał oznaczał chęci i motywacje. Zapał był dobry.

Napchaliśmy plecaki przekąskami i wodą, wzięliśmy też koc i zostawiliśmy mamie kartkę, że idziemy na długi spacer do lasu. Widząc szczęście na twarzy Alexa, ja też byłem szczęśliwy. Zamknęliśmy za sobą drzwi, przeszliśmy przez osiedle, a później na drugą stronę ulicy i ruszyliśmy przed siebie w las, tak jak kiedyś, gdy zabrałem go do domku na drzewie. Tego dnia jednak szliśmy dalej, daleko przed siebie, bez celu podróży, bo celem było samo w sobie pójście w las. Długo szliśmy w ciszy, co jakiś czas łapiąc się za ręce, a gdy ilość potu była już nie do zniesienia, wycieraliśmy dłonie o spodenki.

- Wiem, że to tak trochę z dupy temat, ale co sprawia, że jesteś szczęśliwy? – Zapytał nagle Alex.

Szliśmy właśnie długą ścieżką, do której z dwóch stron tuliły się drzewa. Koniec drogi był daleko przed nami, niewidoczny. Chwilę musiałem się zastanowić, nim cokolwiek powiedziałem.

- Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to ty – mruknąłem, zawstydzony, choć nie było się czego wstydzić. – Bo w sumie od kiedy cię poznałem, nie licząc tych kilku miesięcy… rozłąki, to zrouzumiałem, jak wygląda szczęście.

Alex uśmiechnął się i pokiwał głową, ale nic nie powiedział. Cisza między nami wywarła na mnie presję, by rozwinąć bardziej swoją wypowiedź.

- Mam wrażenie, że moje wcześniejsze wspomnienia, które były szczęśliwe, to dzieciństwo, kiedy między mną a rodzicami było w porządku. Później coś się popsuło, nie wiem dokładnie co, ale wtedy na długo zapomniałem, jak to jest czerpać radość z życia. Po prostu jej nie było. Zwyczajnie żyłem, nawet nie zastanawiając się jak być powinno, a jak nie powinno. A potem pojawiłeś się ty…

Chłopak przelotnie i czule pocałował mnie w czubek głowy i dalej maszerowaliśmy przed siebie. Nieopodal, na którymś z drzew rozkrzyczał się gawron. Z jednej strony las zaczął się przerzedzać, ustępując powoli łące.

- Tak w sumie to mógłbym powiedzieć to samo, co ty – mruknął. – Trochę to straszne, co?

- To, że tak mało życia w naszym życiu było szczęśliwe?

- Też, ale bardziej to, że jesteśmy dla siebie nawzajem źródłem szczęścia – powiedział smutno. – Patrz, snopy siana!

Nim zareagowałem, ciągle trawiąc jego słowa, chłopak ruszył biegiem we wskazywaną wcześniej stronę. Z rozpędu, dużymi krokami pokonał połowę pola i wskoczył okrakiem na jeden ze snopów. Ucieszony, z wielkim uśmiechem na twarzy obrócił się i spojrzał na mnie. W tym momencie oślepiło mnie słońce, które wychyliło się znienacka zza chmury. Raźnym krokiem zboczyłem ze ścieżki, by jak najszybciej znaleźć się przy chłopaku. Osobiście nie chciałem wspinać się na stóg siana, ale Alex nalegał, więc dałem mu się wciągnąć do góry. Przytuliliśmy się mocno, słuchając śpiewu ptaków i melodii koników polnych wygrywanych dookoła nas.

- Naprawdę uważasz to za straszne, że nawzajem siebie uszczęśliwiamy?

Nagle Alex spochmurniał i spojrzał na swoje ręce, którymi biegle i zaciekle zaczął wyskubywać kłosy ze snopu.

- Wiem, że brzmi to źle, ale uważam, że tak.

- Dlaczego?

- Bo wtedy nasze szczęście zależy od tego, czy jesteśmy obok siebie. A ostatnie czasy pokazały mi, jak to jest, kiedy ciebie nie ma i czułem się totalnie do dupy.

Chłopak westchnął głęboko i spojrzał w słońce, zakrywając twarz ręką.

- Ale teraz, w tym momencie jest dobrze – powiedziałem z nadzieją w głosie.

- Jest. – Potwierdził Alex. – Ale co, jeśli to ostatni raz?

- Możliwe, że to ostatni raz – przyznałem. – Więc cieszmy się z tego, co jest teraz.

Podciągnąłem się i złożyłem czuły pocałunek na ustach zaskoczonego chłopaka. Ten odpowiedział tym samym, więc zaczęliśmy się powoli, namiętnie całować, wplatając dłonie we włosy i muskając delikatnie swoje twarze. Przerwaliśmy pocałunek, ale nadal byliśmy blisko. Miałem wrażenie, że wszystkie dźwięki dookoła nas przybrały na sile.

- Mam zdiagnozowaną depresję – powiedział Alex, patrząc mi prosto w oczy.

Wyraz jego twarzy zaczynał się na smutku, a na nadziei kończył. Ta mieszanka złapała mnie mocno za serce, które omalże nie pękło z radości, słysząc, że chłopak w końcu poruszył ten temat.

- Wiem o tym – mruknąłem, również patrząc mu w oczy.

Na twarzy Alexa wykwitł zaskoczony wyraz. Przez chwilę nic nie mówił, więc wykorzystałem to, by rozwinąć swoją wypowiedź.

- Mama mi powiedziała, a jej powiedzieli twoi rodzice. Czekałem, aż sam poruszysz ten temat kiedy będziesz gotowy do rozmowy.

Z zaskoczeniem patrzyłem, jak w oczach Alexa pojawiają się łzy, które po chwili zaczęły spływać mu szybko po policzkach. W pierwszym odruchu chciałem otrzeć je i go przytulić, ale powstrzymałem się, nie wiedząc, jaki jest powód jego reakcji. Lecz kiedy zamiast słów, zacząłem słyszeć cichy szloch, gdy chłopak zakrył twarz rękoma, przegrałem walkę ze sobą i przytuliłem go mocno. Chwilę trwało, zanim Alex się uspokoił, ale ja czekałem cierpliwie, pozwalając, by łzy z moich własnych oczu spłynęły mi po policzkach i spadły w jego ciemne włosy.

- Bałem się, że się wystraszysz – wydukał z siebie przez łzy. – I że nie będziesz chciał ze mną być, przez to, że jestem taki..., że mam chorą głowę.

Zaśmiałem się cicho pod nosem, przez co Alex wyprostował się w końcu i spojrzał na mnie zaskoczony.

- Nawet jakbyś nie miał głowy, to nadal chciałbym z tobą być – powiedziałem.

Chłopak parsknął śmiechem i otarł nos koszulką. Wyglądał, jakby ktoś zdjął z niego niewysłowionej masy ciężar.

- A z tym szczęściem to faktycznie trochę straszne – przyznałem. – Mam wrażenie, że bez ciebie mój świat nie miał sensu i był w nim tylko smutek. Niby z drugiej strony podobno po jakimś czasie to by minęło, gdybym się z ciebie wyleczył, ale koniec końców jesteśmy tu i teraz, razem i znów jest dobrze.

- To samo wmawiała mi mama, że to minie i przejdzie, że zapomnę o tobie. I też w to wierzyłem przez jakiś czas, bo cholera, jesteśmy młodzi, życie jest względnie długie, czy to w ogóle możliwe, żebyśmy byli ze sobą do końca życia? Że to ta jedna jedyna miłość, pierwsza i ostatnia? Wątpię. Ale w tym momencie nie ma to dla mnie znaczenia, to, co by było. Teraz jest teraz. I jest, jak jest. I chciałbym, żeby to trwało najdłużej, jak się da.

Z moich oczu znów uciekły pojedyncze łzy, bo wybuchło we mnie tak mocne i ciepłe uczucie, gdy patrzyłem na twarz chłopaka mówiącego te wszystkie słowa. Płakałem ze szczęścia i ze smutku, ze wzruszenia, z nadziei i z miłości. Ten ciepły, sierpniowy dzień był piękny, las zielony, stóg siana pachniał słodko, koniki polne wygrywały serenady, a my byliśmy tu razem z nimi, koło siebie i w zasięgu ręki.

- Coś się stało? – Zapytał zmartwiony chłopak.

- Nic, jestem po prostu szczęśliwy – mruknąłem, klepiąc go mocno w ramię. – Berek!

Jednym susem zeskoczyłem ze stogu na ziemię i pognałem w głąb łąki najszybciej, jak potrafiłem. Alex chwilę siedział w miejscu, przetwarzając, co się wydarzyło, a potem rzucił się w pogoń za mną. 

Biegłem, bo chciałem być złapany. 

Biegłem, bo chciałem, by chłopak powalił mnie na ziemię, przytulił i pocałował gorąco, kiedy trawa łaskotała mnie w uszy i w miejsca, gdzie podwinęła mi się koszulka. 

I faktycznie wylądowaliśmy na ziemi, wtuleni w siebie, wplatając swoje radosne śmiechy w odgłosy natury. Kiedy się uspokoiliśmy, Alex wyciągnął koc i rozłożył go na trawie, więc umościliśmy się wygodnie i długo patrzyliśmy w błękitne niebo. 

- Chciałbym zostać tu z tobą na zawsze - mruknął chłopak.

Uśmiechnąłem się pod nosem, bo zupełnie i całkowicie rozumiałem, co miał na myśli.

- Też bym tego chciał - odpowiedziałem.

I choć oboje wiedzieliśmy, że nie jest to możliwe, w tym momencie sama ta myśl była dla nas czymś naturalnym, ciepłym i dodającym otuchy.