Rozdział XXXI


Podczas przerwy obiadowej, gdy wszyscy siedzieli w stołówce i dyskutowali o znanych tylko nastolatkom tematach, z głośników wiszących na ścianie zaczęła płynąć głośna muzyka. Pierwszoklasiści i część drugoklasistów zareagowała na to zdziwieniem, lecz osoby z ostatnich roczników nadal z taką samą miną zajadały się pasztecikami, które serwowano tego dnia. Niektórzy nawet wyglądali na bardziej znudzonych niż zwykle.

   - Uwaga, ogłoszenia duszpasterskie! – Muzyka ucichła, a zastąpił ją męski głos. – Już za tydzień w weekend w naszej szkole odbędzie się po raz kolejny bal karnawałowy. Tych, którzy nie wiedzą na czym polega cała zabawa, odsyłamy do plakatów, które od kilku minut wiszą już w całym budynku lekcyjnym lub do starszych i mądrzejszych kolegów. Zasady są takie same od ponad dwudziestu lat i należy je respektować!

Nagle w głośnikach zabrzmiały trzaski i dziwne odgłosy; po chwili odezwał się w nim inny, lecz także męski głos.

   - Ludzie, z tej strony rozdawca dobrej nowiny – krzyknął ze śmiechem. – Dziś jest dzień orgazmu, więc bądźcie dobrymi katolikami i dzień święty święćcie!

Po tym jego głos urwał się, zastąpiony odgłosami szarpaniny. Przez salę przebiegła fala wesołości, a Smith westchnął.

   - Ten Morton jest popieprzony – stwierdził, uśmiechając się.

Spojrzałem na niego z pytaniem wymalowanym na twarzy.

   - Lukas Morton, jeden z obrońców w naszej drużynie – mruknął, spuszczając wzrok przy przedostatnim słowie. – Najbardziej zboczony koleś, jakiego znam.

Chwilę siedziałem i trawiłem jego słowa, przeżuwając pasztecika.

   - W sumie to dziwię się, że dyrekcja zgodziła się na kolejny bal. – Chłopak włożył sobie do ust ostatni kęs jedzenia i odsunął talerz od siebie. – Po tym co w tamtym roku odwalili, to na ich miejscu bałbym się znowu coś takiego organizować.

Znów spojrzałem na niego w milczeniu, unosząc w zdziwieniu jedną brew. Prawda, tego dnia byłem małomówny, ale za to Alex rozgadał się w najlepsze.

   - Bal karnawałowy to jedna z ciekawszych imprez w tej szkole. – Nie wiadomo dlaczego Smith pochylił się nad stołem i zaczął konspiracyjnie szeptać: - Wszystko polega na przypadku, niektórzy, bardziej romantyczni niż ja, mówią, że to działka przeznaczenia. Zabawa polega na tym, że osoby, które chcą iść potańczyć, muszą pójść do sekretariatu i zgłosić swój udział. Robią to na własną odpowiedzialność – zachichotał. – Samorząd Uczniowski kilka dni przed imprezą zamyka listę i przez całą noc kombinuje w swojej siedzibie koło sekretariatu. Heca polega na tym, że następnego dnia wszyscy wchodzący do szkoły, ci, którzy zadeklarowali swój udział, dostają plakietkę z numerkiem, którą przyczepiają sobie na pierś.

   - I co w tym takiego fajnego? – Zapytałem zdziwiony, odsuwając swój talerz.

Alex oparł się wygodnie na krześle - najwyraźniej wpadł w nastrój na opowieści.

   - To, że masz jeden dzień, by odnaleźć osobę, która ma taki sam numer jak ty. Jeśli tego nie zrobisz, nie idziesz na imprezę, bo nie masz pary do tańca. Wszystko sprawdzane jest przy drzwiach i zdarzyło się kilka razy, że uczniowie robili przekręty byleby dostać się na salę. Ale nie za to dyrekcja była tak rozgniewana. Wiesz dobrze jaki stosunek do alkoholu ma dyrektor Taylor, prawda? – Kiwnąłem głową na znak, że wiem o co chodzi. – No właśnie, w tamtym roku ktoś przyniósł wódkę i dolał jej do ponczu, przez co wszyscy lekko się wstawili, w tym sama dyrekcja. Do tej pory nie wiadomo kto to zrobił i założę się, że profesora Taylora nadal ta sprawa gryzie w tyłek.

Zaśmiałem się, po część przez słowa chłopaka, a po części przez jego zafascynowanie całą sprawą.

   - A co się stanie, jeśli taki sam numer zostałby przydzielony dwóm dziewczynom albo chłopakom? – Zapytałem, dopijając herbatę.

   - O to w tym właśnie chodzi, że bez względu na to, kogo wylosujesz, musisz spędzić z nim cały wieczór. Mówiłem przecież, że zapisy są na własną odpowiedzialność – znów zachichotał. – Ja na pewno idę.

Spojrzałem na niego, w myślach wyobrażając sobie potańcówkę.

   - Nie bardzo lubię takie imprezy – mruknąłem niepewnie. – Ale jeśli istnieje choć krzta szansy, że to z tobą będę mógł przetańczyć całą noc, to chyba jednak się zdecyduję.

Smith ucieszył się tak, że gdyby był psem, to machałby ogonem energicznie na boki. Rozśmieszył mnie ten obraz i miałem ochotę pocałować go, ale znajdowaliśmy się przecież w stołówce pełnej ludzi.

***

Na lekcji matematyki jak zawsze dryfowałem gdzieś myślami, nawet nie udając, że robię zadania. Pan Raven traktował mnie ulgowo ze względu na ostatnie wydarzenie z internatem, lecz jednocześnie przestrzegał mnie, że to nie daje mi zielonego światła do lenienia się. A więc, siedziałem i myślałem o wszystkim, co miało ostatnio miejsce. O Alexie, o Philu i Billu, a nawet o rodzicach. Czasem pojawiali się oni w mojej głowie, ale szybko starałem się ich stamtąd wyrzucić. Nie dzwonili do mnie od urodzin; nawet nie złożyli mi życzeń na święta, czy Nowy Rok. No cóż, było to nieco przykre, ale ja nie należałem do tych ludzi, którzy pierwsi wyciągają rękę na zgodę.

Jednak zacząłem zastanawiać się nad bardziej poważną rzeczą – a mianowicie moim związkiem ze Smithem. Owszem, było nam razem dobrze i miałem nadzieję, że tak będzie nadal, ale wciąż pozostawał aspekt „nienormalności”. Nie byliśmy zwyczajną parą, tylko parą gejów, parą homoseksualistów. Dlatego też nie mogliśmy funkcjonować na normalnych zasadach, tak jak robili to inni. To znaczy, mogliśmy, ale baliśmy się. I choć nawet nie wymieniliśmy ze sobą ani słowa na ten temat, to wiedziałem, że Smith czuł to samo. Poznałem to po jego zachowaniu, gdy Brandon wszedł po raz pierwszy do mojego pokoju, nieomal przyłapując nas na gorącym uczynku. On również obawiał się jak zareagują inni, dlatego musieliśmy mieć się na baczności przy ludziach. Było to męczące, ale… niezbędne. Po wcześniejszych doświadczeniach z gimnazjum wiedziałem, że lepiej jest nie wyróżniać się wcale, niż być wytykanym palcami. Dobra, powiecie, że wyjście z szafy jest przecież proste i nie warto przejmować się reakcją innych, bo w końcu i tak by się przyzwyczaili – niektórzy szybciej, niektórzy wolniej. Ale, moi drodzy, to tak nie działa, niestety. Ludzie zapamiętują wszystko, bo kochają plotki. Ponadto dopiero co zacząłem dobrze czuć się w tej szkole; ba, w pewnym stopniu nawet zostałem w niej zaakceptowany, więc nie wyobrażałem sobie, by przez jedno wyznanie wrócić do statusu Tego Chłopaka Którego Każdy Może Gnębić. No i kariera Alexa w szkolnej drużynie nie byłaby już tak kolorowa…

Więc, niestety, bądź stety, o nas wiedzieli jedynie Phil, Bill i Monti, i nie musiałem się nawet martwić o dochowanie przez nich tajemnicy, bo było to pewne jak w banku. Nie chciałem nikomu innemu o tym mówić, szczególnie, że w tej szkole miałem spędzić jeszcze prawie dwa i pół roku, a chciałem przeżyć ten czas w spokoju. Zostawał jednak jeszcze jeden aspekt, o którym wolałbym już wcale nie myśleć, a mianowicie – rodzice. Powiedzenie im mogło być błędem tak dużym, jak wygadanie się o swojej orientacji największej papli w szkole. Mimo to jakiś wewnętrzny głos mówił mi cicho – i z każdym dniem stawał się coraz głośniejszy – że oni powinni wiedzieć. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nawet nie zadzwonili do mnie podczas ferii świątecznych, choć mieli na to dużo czasu, więc po co? Z drugiej jednak strony, Phantomhive’owie z każdym rokiem stawali się coraz bardziej religijni, więc im dłużej chowałbym się z tajemnicą, tym trudniej byłoby mi o tym powiedzieć, a kiedyś pewnie i tak bym musiał. Nie wyobrażałem sobie też, że rodzice dowiedzieliby się przypadkiem o mojej orientacji; co jak co, ale wolałem sam im o tym powiedzieć.

Daj spokój – powiedziałem do siebie. – Masz na to dużo czasu. I tak najpóźniej w wakacje się z nimi spotkasz.

Wróciłem na statek rzeczywistości i przeniosłem wzrok na tablicę. Pan Raven, jak zwykle ubrany w garnitur, siedział przy biurku i pisał coś namiętnie na komputerze. Westchnąłem i znów zacząłem gapić się przez okno, obserwując jak wróble skaczą po śniegu, nie wiedząc nawet o problemach siedzących w mojej głowie.

***
Tę noc także miałem spędzić z Alexem u pana Randalla, jednak czekały mnie jeszcze odwiedziny we własnym pokoju. Co tu dużo mówić, bałem się tego, bo Brandon naprawdę był nieobliczalny, a ja nie miałem możliwości do samoobrony. Gdy otworzyłem drzwi opatrzone numerem szesnaście, moje serce wybijało szybki, nierównomierny rytm. Wszedłem do środka, a mój wzrok padł automatycznie na moje łóżko, na którym rozwalił się nie kto inny, jak sam Louis Martinez. Nasza reakcja była taka sama – obydwaj spojrzeliśmy na siebie z milczącym zdziwieniem. Brandon siedział na swoim łóżku, paląc papierosa,  Nick kręcił się na obrotowym krześle, a gdy mnie zobaczył, również wyglądał na zszokowanego. Jedynie Lorison siedział niewzruszony i rzucając mi niechętne spojrzenie, powiedział jakby z niesmakiem:

   - No, to mój współlokator.

Lider drużyny usiadł, podbiegł do mnie w kilku podskokach i chwycił pod ramię, przyprawiając Brandona i Nicka o podwojenie ich zdziwienia.

   - Hej, Gabe. Jak tam noga?

Starałem się ignorować fakt, że tak dużo osób wlepiało we mnie jednocześnie wzrok i że byli to głównie Wielcy Ważniacy.

   - W porządku. Jeszcze tydzień i jestem wolny od kul. – Uniosłem je w górę z teatralnie zmęczoną miną. – Nie miałem okazji by wcześniej to zrobić, więc teraz chciałbym ci podziękować za pomoc. Gdyby nie ty, to pewnie byłbym w gorszym stanie.

Louis uśmiechnął się szeroko, a ja w myślach wiwatowałem triumfalnie, widząc kątem oka jak Nick i Brandon wytrzeszczają na nas oczy.

   - Daj spokój – mruknął skromnie. – Ty zrobiłbyś to samo na moim miejscu.

Zastanowiłem się chwilę; w sumie, to chłopak miał rację, pewnie postąpiłbym tak samo. Pozwoliłem podprowadzić się Martinezowi do łóżka, a potem usiedliśmy koło siebie. Tymczasem Lorison zgniatał właśnie niedopałek papierosa na dywanie, a Stevens bujał się niepewnie na krześle. Moja strategia działała, ale musiałem zrobić coś jeszcze, by wszystko przypieczętować.

   - Mogę ci się jakoś odwdzięczyć? – Zapytałem, starając się być życzliwy.

Louis spojrzał na mnie dziwnie i już bałem się, że zada mi pytanie w stylu: „ A co ty nagle taki dla mnie miły jesteś?”, ale tego nie zrobił. Westchnąłem z ulgą w myślach, bo chłopak, nawet o tym nie wiedząc podążał według mojego wysnutego scenariusza rozmowy.

   - Wyluuuzuj, Gabe – powiedział cicho, a potem chwilę się zastanawiał. – A jednak, jest coś.

No cóż, może nie do końca mój scenariusz został spełniony, bo żaden z kilku planów nie przewidywał tego zwrotu akcji. Spojrzałem na niego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.

   - Chcę po prostu żebyś serio zagrał kiedyś ze mną w kosza.

Chcąc nie chcąc, poczułem jak lekko się czerwienię, bo nie miałem najmniejszej ochoty, żeby z nim zagrać. Mimo wszystko musiałem zrobić dobrą minę do złej gry i uśmiechnąłem się tak, jakby Louis przypomniał mi o czymś bardzo ważnym.

   - Oczywiście, że zagram! – Powiedziałem, trochę przesadzając z entuzjazmem. – Doleczę nogę i jestem gotów cię ograć.

Martinez uśmiechnął się zawadiacko i wymierzył mi kuksańca w żebra, którego nie udało mi się uniknąć. Po tym wstał, rozczochrał mi włosy i rzucił do Nicka i Brandona:

   - Lecę. Wolff pewnie skończył już te swoje matematyczne pierdoły, więc mogę wbić do pokoju. – Podszedł do drzwi i w ich progu odwrócił się i posłał mi kolejny uśmiech. – Do zobaczenia, Gabe.

Po tym zniknął na korytarzu, a w pokoju zapanowała cisza. Bałem się odezwać, choć Nick i Brandon świdrowali mnie swoimi nachalnymi spojrzeniami.

   - Co to ma znaczyć, szczurze? – Zapytał Lorison, a jego ton jego głosu był dla mnie alarmem, świadczącym, że czas się zbierać.

   - Nie wiem co masz na myśli – odpowiedziałem mu, wstając.

Nick, wciąż siedzący na krześle, przesunął się wraz z nim, sprawiając, że mogłem spokojnie spojrzeć prosto w oczy Brandona.

   - Jeśli myślisz, że skoro Martinez cię lubi, to ja też cię polubię, to jesteś w błędzie – warknął. – Rzygać mi się chciało jak ciebie słuchałem. Jeszcze trochę, a obciągnąłbyś mu przy nas.

Cholera; Brandon był mądrzejszy niż myślałem. Skrzywiłem się, słysząc jego jadowite słowa, ale starałem się tym nie przejmować. Nick parsknął śmiechem.

   - Nadal nie wiem o co ci chodzi – powiedziałem, odwracając się do niego plecami i udając, że szukam czegoś w szufladzie komody.

Lorison zdenerwował się przez mój nonszalancki ton, a jego twarz poczerwieniała. Widziałem już jak kładzie ręce na materacu by dźwignąć się na nogi i mi przyłożyć.

Drogi choleryku – pomyślałem. – Z takim podejściem do życia czeka cię jedynie zawał przed pięćdziesiątką.

Uśmiechnąłem się do niego, chwyciłem kule i nie przejmując się niczym innym, wyszedłem na korytarz. Dopiero za drzwiami odetchnąłem z ulgą, uspokajając galopujące serce.

Pięknie, Gabriel – odezwał się mój złośliwy wewnętrzny głos. ­– Na własne zawołanie wkopujesz się coraz głębiej.

***
Oczywiście opowiedziałem o tym wszystkim Alexowi, kiedy zapukałem do drzwi pokoju pana Randalla. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, bo nie miałem ze sobą nawet plecaka i ani jednej rzeczy. Od razu przytulił mnie, widząc zdenerwowanie wymalowane na mojej twarzy i praktycznie zaniósł do łóżka. Dochodziło dopiero wpół do dziewiątej wieczorem, lecz za oknem panowała atramentowa noc. Odrzuciłem kule i położyłem się wygodnie na materacu, klepiąc dłonią miejsce obok. Było go niewiele, ale wystarczająco.

   - Hej, Gabe – pocałował mnie w czoło, przedtem odgarniając z niego włosy.

Spojrzałem na niego, próbując przestać przejmować się resztą Wielkich Ważniaków, ale nie bardzo wiedziałem jak.

   - Nie mów mi, że przez cały czas zżera cię ta sprawa z Brandonem…

Kiedy nie odpowiedziałem, a usta samowolnie wygięły mi się w podkówkę, chłopak jęknął cicho i przytulił mnie mocno.

   - Jesteś mądry, inteligentny, przystojny i seksowny – mruknął mi do ucha, wywołując gęsią skórkę na moich ramionach. – Nie powinieneś się nim przejmować, Lorison po prostu ci zazdrości.

Spojrzałem na niego zaskoczony: Brandon i zazdrość? Dobre sobie.

   - Pamiętasz całą tę sytuację z września? – Kiwnąłem głową na znak, że pamiętam. – Lorison planował to już od apelu. Często przyglądał ci się kiedy jedliśmy na stołówce obiady, a potem najzwyczajniej na świecie powiedział mi i Nickowi co chce zrobić.

   - Ale dlaczego? – Zapytałem zdezorientowany.

Smith spojrzał na mnie znacząco, a potem kontynuował:

   - To są jedynie moje obserwacje, ale od tamtego czasu podejrzewam, że po prostu… mu się podobasz. – Prychnąłem głośno, zanosząc się śmiechem z tego żartu, kiedy jednak podniosłem wzrok na jego twarz, gościła na niej jedynie powaga. – Wiem, że głupio to brzmi, ale daj mi wyjaśnić. Od początku roku szkolnego, od kiedy tylko zorganizowaliśmy drużynę koszykarską i staliśmy się, hm, Wielkimi Ważniakami, Brandon nieustannie szukał cię wzrokiem na stołówce i ogólnie w szkole. A gdy pytałem go, o co chodzi, ten jedynie się denerwował. Potem ni z tego, ni z owego powiedział mi, że chce ci przeprać skórę przy najbliższej okazji, choć nie podał mi żadnego racjonalnego powodu.

   - To nie znaczy, że od razu musiałem mu się spodobać. Pewnie po prostu wyczuł, że od zawsze byłem szkolnym popychadłem i chciał mnie wykorzystać jako worek treningowy – mruknąłem.

   - To jest tylko druga opcja. Jednak, wiesz, swój wyczuje swego, a przy Brandonie mój gejradar nieco się uaktywnia. Nieznacznie, ale jednak.

Westchnąłem i przewróciłem się na plecy, by wlepić wzrok w sufit. Nienormalność tej teorii przyprawiała mnie wręcz o mdłości.

   - Nie każdy w tej cholernej szkole musi być gejem - powiedziałem. - Poza tym, jaki ma sens chęć wpieprzenia osobie, która się tobie podoba? – Zapytałem, odwracając głowę w jego stronę.

Alex zamyślił się na chwilę, a potem wypowiedział słowa, od których zwątpiłem w nienormalność tej teorii.

   - Wydaje mi się, że Brandon po prostu nie potrafi się do tego przyznać ani pogodzić z tym, że mogą podobać mu się faceci – powiedział cicho, patrząc mi w oczy. – Pewnie myśli, że to twoja wina i chciał ci za to zdrowo przywalić. Ewentualnie to jest jego sposób okazywania miłości.

Chłopak zachichotał, a ja wiedziałem już, że właśnie oto nadszedł koniec nieprzyjemnych tematów, których limit na ten wieczór został po prostu wyczerpany. Przyciągnąłem go do siebie i złożyłem na jego ustach lekki pocałunek; mój humor był już o wiele lepszy, więc miałem coraz większą ochotę na czułości. Alex pogłębił całusa, wsuwając język do moich ust i przejeżdżając jego koniuszkiem po mojej dolnej wardze. Nie wiadomo dlaczego, ale podnieciło mnie to jak nigdy.

   - Uroczy jak zawsze – mruknął mi w usta, a ja, mimo, że nie widziałem jego twarzy, wiedziałem, że się uśmiecha.

Jego dłonie nagle znalazły się wszędzie, dotykając moje ciało w jego najczulszych miejscach, ale koniec końców zatrzymały się na pośladkach.

   - Zaraz dziewiąta – przerwał ku mojemu niezadowoleniu. – Chodź, weźmiemy szybko prysznic.

Wstał, zostawiając mnie samego na łóżku. Chwilę jeszcze dąsałem się, ale koniec końców pokuśtykałem za nim i wyszliśmy z internatu w ciemną noc.

***
Gdy po półgodzinie wróciliśmy do pokoju pana Randalla, bez sił padłem na łóżko; chodzenie o kulach przy takiej pogodzie było naprawdę męczące. Zsunąłem buty, czapkę i szalik, a potem przewróciłem się na brzuch i schowałem twarz w poduszkę. Nagle poczułem na pośladkach rozgrzane prysznicem dłonie, a gdy nie zareagowałem na pieszczotę, chłopak przerzucił nogę przez moje biodra i usiadł na nich jak gdyby nigdy nic.

   - Gabe, chyba nie masz zamiaru spać w tych ciuchach? – Zapytał ze śmiechem.

Jego głos był pogodny, a ukryte w nim delikatne nuty mówiły mi, że chłopak tak samo jak ja był napalony. Alex przeniósł dłonie na moje plecy i zaczął nimi wydziwiać, jakby jednocześnie starał się mnie pomasować i klepnąć w ramię, mówiąc: „Cześć, stary!”. Po chwili miałem tego dość, więc przewróciłem się na plecy, ale Smith z refleksem utrzymał się na moich biodrach z taką różnicą, że teraz patrzył mi w twarz.

   - Nie mam nic do przebrania – powiedziałem cicho.

Słysząc to, koszykarz zerwał się na nogi i podszedł do sportowej torby, która leżała przy fotelu. Wyciągnął z niej duży czerwony podkoszulek z numerem siedem i nazwiskiem „Smith”, a potem rzucił nim w moją stronę. Sam ściągnął z siebie ciuchy, zostając w samych bokserkach i wsunął na siebie zwykłą bawełnianą koszulkę. Chwilę wahałem się, ale koniec końców rozpiąłem spodnie i zrzuciłem z siebie bluzę. To był chyba pierwszy raz kiedy świadomie przebieraliśmy się przy sobie i tylko trochę mnie to krępowało.

   - Wyglądasz seksownie – mruknął chłopak, gdy włożyłem już na siebie pożyczony podkoszulek.

Gdybym jednak nie był tak samo napalony jak on, pewnie zarumieniłbym się po uszy. Patrzyłem z wyczekiwaniem na Alexa jak zbliża się powoli w moją stronę, a jego mięśnie napinały się przy każdym kroku. Koszykarz pochylił się nade mną, a potem pocałował, jednak zrobił to nieco bardziej brutalnie niż zwykle.

   - Pragnę cię – wyznał mi do ucha, a mnie lekko przejął strach.

To nie tak, że nie chciałem uprawiać z nim seksu, tylko… No właśnie, co? Chyba po prostu bałem się, że będzie to bolało, a ponadto mimo wszystko byliśmy ze sobą dopiero od niedawna… No i zostawała kwestia miejsca – nie wyobrażałem sobie przeżyć mojego pierwszego razu w pokoju trenera Randalla.

   - Chcesz pójść na całość? – Zapytał, podgryzając skórę na mojej szyi i obojczykach.

Potrząsnąłem głową w przeczeniu, nie mogąc dobyć z siebie ani słowa. Bałem się, że chłopak tego nie zrozumie, ale on jedynie zaśmiał się lekko i przytulił mnie.

   - Przepraszam – mruknął. – Już nie będę naciskał. Po prostu…, kiedy jesteś obok, mam ochotę zdobyć ciebie całego. Naprawdę całego.

Przeszły mnie dreszcze, a jego ręce wtargnęły pod koszulkę, gładząc moje ciało.

   - Boję się, że będzie bolało… - powiedziałem cicho, mając nadzieję, że tego nie usłyszy. – No i… nie chcę robić tego tutaj.

Alex zaśmiał się i przyznał mi rację. Odetchnąłem z ulgą i cieszyłem się, że się nie obraził. Ręce chłopaka zsunęły się w dół, na moje biodra, by potem spocząć na przodzie moich bokserek.

   - Widzę jednak, że ten pan tutaj ma inne zdanie na ten temat. – Wyszczerzył się, ściskając mojego penisa przez materiał bielizny.

Do tej pory nasze zbliżenia polegały głównie na całowaniu, ocieraniu się i dotykaniu własnych ciał – raz, wtedy w infirmerii, gdy pragnąłem go tak bardzo, pozwoliłem mu (choć w sumie zrobił to bez pytania mnie o zgodę) na to, by zrobił mi dobrze ustami. Nie to, że żałowałem, bo było mi cudownie, ale sam nadal obawiałem się trochę przejęcia inicjatywy.

   - Ten pan zawsze się z tobą zgadza – odpowiedziałem mu, patrząc wyzywająco w jego oczy.

Smith uśmiechnął się i podwinął moją koszulkę aż do brody, by zająć się obsypywaniem mojego torsu lekkimi całusami, które przeistoczyły się w podgryzanie, a czasami nawet w malinki. Miałem przymknięte z przyjemności oczy, do momentu gdy jego język wsunął się w mój pępek, a potem zniżył się aż do gumki bokserek.

   - Nie… - jęknąłem, wiedząc, co miało zaraz nastąpić.

Alex spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a ja wykorzystałem ten moment i podniosłem się, by usiąść mu na kolanach i opleść go nogami. Nie chciałem znów być jedyną osobą, która będzie czerpała z pieszczot przyjemność, co to, to nie.

   - Chcę ci zrobić dobrze – szepnąłem mu do ucha, niesiony falą spontaniczności.

To mówiąc, moja dłoń powędrowała powoli z jego szyi w dół, a ja cały czas patrzyłem mu w oczy, nawet wtedy, gdy wsunąłem rękę w jego bokserki i dotknąłem po raz pierwszy jego penisa. Chłopak przymknął lekko oczy – miałem nadzieję, że z przyjemności – a potem zarumienił się lekko.

Na początku rozsmarowałem preejakulat po czubku jego penisa, by łatwiej było mi poruszać ręką. Po chwili stwierdziłem jednak, że moje dłonie nie wystarczą do tego zadania i moment biłem się z myślami nad tym, czy użyć do tego ust. W głowie zrodziło mi się nawet głupie pytanie: Ciekawe jak on smakuje? Wstałem więc i uklęknąłem przy łóżku między jego nogami, starając się nie patrzeć mu w twarz, bo bałem się, że zje mnie trema.

   - Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz… - mruknął do mnie czule, ale ja już postanowiłem.

Oczywiście zacząłem od czubka – pocałowałem go delikatnie, a potem zrobiłem to samo, używając dodatkowo języka. Jednocześnie spoglądałem w twarz Smitha by wyczuć, co mu się najbardziej podobało. Lizałem trzon jego penisa po bokach, myśląc o tym, że zaraz znajdzie się on w moich ustach, a kiedyś… a kiedyś wejdzie we mnie głęboko.

W końcu nadszedł ten moment – wsunąłem go sobie do ust, mając wrażenie, że nie będę mógł oddychać. Na początku nie bardzo mi się to spodobało, ale z każdą chwilą i urywanym jękiem Alexa, zmieniałem zdanie. Przez chwilę przez myśl przeszło mi kolejne głupie pytanie: Co pomyśleliby sobie moi rodzice, gdyby mnie właśnie zobaczyli?, ale kazałem mu spieprzać. Skupiłem się na czynności, którą wykonywałem, by dać chłopakowi jak najwięcej przyjemności. Alex położył mi ręce na ramionach, co jakiś czas gładząc mnie po karku. Odebrałem ten gest za niesamowicie intymny i nagle doszło do mnie, że naprawdę go kocham. Tego spoconego, zarumienionego chłopaka, który pojękiwał, gdy go pieściłem.

W połowie – do tego momentu robiłem ustami mniej więcej to samo co poprzednim razem ręką: jednostajne ruchy w górę i w dół – odjąłem usta i zacząłem lizać jego penisa tak jakby był to najpyszniejszy lód, jakiego w życiu jadłem. Po niespełna minucie Alex zadygotał, a moją pierś oblała ciecz mlecznej barwy, po czym chłopak przyciągnął mnie do siebie i razem padliśmy na łóżko. Koszykarz leżał kilka minut i oddychał głęboko.

   - Jak było? – Zapytałem niepewnie.

   - Jeszcze pytasz? Myślałem, że zejdę na zawał, kiedy pod koniec zacząłeś robić te fajne rzeczy językiem – mruknął, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek.


Uśmiechnąłem się triumfalnie - byłem dumny z siebie bardziej, niż gdybym dostał dobrą ocenę z matematyki.

6 komentarzy:

  1. Ehehehehehe ;3 Co by tu napisać, akcja pięknie się toczy, jestem zachwycona, po prostu cudownie! ^-^ Idealny rozdzialik na dobranoc <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chcę więcej *0*

    Gej radar szaleje!

    Niech tylko Brandon nie przymila się do Gabe'a, bo będę zua! Won Brandon, sio sio!

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się widząc nowy rozdział na Twoim blogu!
    Nawet chyba nie jestem w stanie wyrazić słowami jak bardzo uwielbiam Twoje opowiadanie... Zdecydowanie znajduje się na liście moich ulubionych pozycji, do których warto wracać.
    Zacznę od tego, że Smith całkowicie i nieodwracalnie podbił moje serce. Jest niesamowity! Pamiętam jak na samym początku chłopaki krążyli wokół siebie i mieli strasznie zmienne humorki, tak teraz Alex jest strasznie kochany, ciepły i opiekuńczy. Podoba mi się, że przy tym nie jest miękką pipką i potrafi pokazać, że jest zazdrosny i zawalczyć o Gabe <3
    Gabryś jest uroczy z tymi swoimi przemyśleniami i w końcu sobie uświadomił, że NAPRAWDĘ bardzo kocha swojego chłopaka, no lepiej późno niż wcale ;)
    Mam tylko nadzieję, że Brandon nie namiesza...za bardzo.
    Ta impreza... uh już nie mogę się doczekać przeczytania o tym! To będzie niesamowite i nie potrafię się powstrzymać przed wymyślaniem różnych scenariuszy :D
    Życzę Ci dużo czasu i weny i liczę, że kolejny rozdział pojawi się szybko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostawiam komentarz, bo nie mam weny na krytykę ._. Rozdział świetny c;

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    Brandon mnie wkurza, choć się tak zastanawiając po tym co powiedział Alex o tym, ż eBrandon go obserwował a potem chciał sprać to jest to z sensem, że ten mu się podoba, ale tego nie akceptuje i zwala całą winę na Gabriela...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)