Podczas przerwy obiadowej, gdy wszyscy siedzieli w stołówce i dyskutowali o znanych tylko nastolatkom tematach, z głośników wiszących na ścianie zaczęła płynąć głośna muzyka. Pierwszoklasiści i część drugoklasistów zareagowała na to zdziwieniem, lecz osoby z ostatnich roczników nadal z taką samą miną zajadały się pasztecikami, które serwowano tego dnia. Niektórzy nawet wyglądali na bardziej znudzonych niż zwykle.
- Uwaga, ogłoszenia
duszpasterskie! – Muzyka ucichła, a zastąpił ją męski głos. – Już za tydzień w
weekend w naszej szkole odbędzie się po raz kolejny bal karnawałowy. Tych,
którzy nie wiedzą na czym polega cała zabawa, odsyłamy do plakatów, które od
kilku minut wiszą już w całym budynku lekcyjnym lub do starszych i mądrzejszych
kolegów. Zasady są takie same od ponad dwudziestu lat i należy je respektować!
Nagle w głośnikach zabrzmiały
trzaski i dziwne odgłosy; po chwili odezwał się w nim inny, lecz także męski
głos.
- Ludzie, z tej strony
rozdawca dobrej nowiny – krzyknął ze śmiechem. – Dziś jest dzień orgazmu, więc
bądźcie dobrymi katolikami i dzień święty święćcie!
Po tym jego głos urwał się,
zastąpiony odgłosami szarpaniny. Przez salę przebiegła fala wesołości, a Smith
westchnął.
- Ten Morton jest
popieprzony – stwierdził, uśmiechając się.
Spojrzałem na niego z pytaniem
wymalowanym na twarzy.
- Lukas Morton, jeden z
obrońców w naszej drużynie – mruknął, spuszczając wzrok przy przedostatnim
słowie. – Najbardziej zboczony koleś, jakiego znam.
Chwilę siedziałem i trawiłem jego
słowa, przeżuwając pasztecika.
- W sumie to
dziwię się, że dyrekcja zgodziła się na kolejny bal. – Chłopak włożył sobie do
ust ostatni kęs jedzenia i odsunął talerz od siebie. – Po tym co w tamtym roku
odwalili, to na ich miejscu bałbym się znowu coś takiego organizować.
Znów spojrzałem na niego w
milczeniu, unosząc w zdziwieniu jedną brew. Prawda, tego dnia byłem małomówny,
ale za to Alex rozgadał się w najlepsze.
- Bal karnawałowy to
jedna z ciekawszych imprez w tej szkole. – Nie wiadomo dlaczego Smith pochylił
się nad stołem i zaczął konspiracyjnie szeptać: - Wszystko polega na przypadku,
niektórzy, bardziej romantyczni niż ja, mówią, że to działka przeznaczenia.
Zabawa polega na tym, że osoby, które chcą iść potańczyć, muszą pójść do
sekretariatu i zgłosić swój udział. Robią to na własną odpowiedzialność –
zachichotał. – Samorząd Uczniowski kilka dni przed imprezą zamyka listę i przez
całą noc kombinuje w swojej siedzibie koło sekretariatu. Heca polega na tym, że
następnego dnia wszyscy wchodzący do szkoły, ci, którzy zadeklarowali swój
udział, dostają plakietkę z numerkiem, którą przyczepiają sobie na pierś.
- I co w tym takiego
fajnego? – Zapytałem zdziwiony, odsuwając swój talerz.
Alex oparł się wygodnie na krześle -
najwyraźniej wpadł w nastrój na opowieści.
- To, że masz jeden
dzień, by odnaleźć osobę, która ma taki sam numer jak ty. Jeśli tego nie
zrobisz, nie idziesz na imprezę, bo nie masz pary do tańca. Wszystko sprawdzane
jest przy drzwiach i zdarzyło się kilka razy, że uczniowie robili przekręty
byleby dostać się na salę. Ale nie za to dyrekcja była tak rozgniewana. Wiesz
dobrze jaki stosunek do alkoholu ma dyrektor Taylor, prawda? – Kiwnąłem głową
na znak, że wiem o co chodzi. – No właśnie, w tamtym roku ktoś przyniósł wódkę
i dolał jej do ponczu, przez co wszyscy lekko się wstawili, w tym sama
dyrekcja. Do tej pory nie wiadomo kto to zrobił i założę się, że profesora Taylora
nadal ta sprawa gryzie w tyłek.
Zaśmiałem się, po część przez słowa
chłopaka, a po części przez jego zafascynowanie całą sprawą.
- A co się stanie,
jeśli taki sam numer zostałby przydzielony dwóm dziewczynom albo chłopakom? –
Zapytałem, dopijając herbatę.
- O to w tym
właśnie chodzi, że bez względu na to, kogo wylosujesz, musisz spędzić z nim
cały wieczór. Mówiłem przecież, że zapisy są na własną odpowiedzialność – znów
zachichotał. – Ja na pewno idę.
Spojrzałem na niego, w myślach
wyobrażając sobie potańcówkę.
- Nie bardzo lubię
takie imprezy – mruknąłem niepewnie. – Ale jeśli istnieje choć krzta szansy, że
to z tobą będę mógł przetańczyć całą noc, to chyba jednak się zdecyduję.
Smith ucieszył się tak, że gdyby był
psem, to machałby ogonem energicznie na boki. Rozśmieszył mnie ten obraz i
miałem ochotę pocałować go, ale znajdowaliśmy się przecież w stołówce pełnej
ludzi.
***
Na lekcji matematyki jak zawsze
dryfowałem gdzieś myślami, nawet nie udając, że robię zadania. Pan Raven
traktował mnie ulgowo ze względu na ostatnie wydarzenie z internatem, lecz
jednocześnie przestrzegał mnie, że to nie daje mi zielonego światła do lenienia
się. A więc, siedziałem i myślałem o wszystkim, co miało ostatnio miejsce. O
Alexie, o Philu i Billu, a nawet o rodzicach. Czasem pojawiali się oni w mojej
głowie, ale szybko starałem się ich stamtąd wyrzucić. Nie dzwonili do mnie od
urodzin; nawet nie złożyli mi życzeń na święta, czy Nowy Rok. No cóż, było to
nieco przykre, ale ja nie należałem do tych ludzi, którzy pierwsi wyciągają
rękę na zgodę.
Jednak zacząłem zastanawiać się nad
bardziej poważną rzeczą – a mianowicie moim związkiem ze Smithem. Owszem, było
nam razem dobrze i miałem nadzieję, że tak będzie nadal, ale wciąż pozostawał
aspekt „nienormalności”. Nie byliśmy zwyczajną parą, tylko parą gejów, parą
homoseksualistów. Dlatego też nie mogliśmy funkcjonować na normalnych zasadach,
tak jak robili to inni. To znaczy, mogliśmy, ale baliśmy się. I choć nawet nie
wymieniliśmy ze sobą ani słowa na ten temat, to wiedziałem, że Smith czuł to
samo. Poznałem to po jego zachowaniu, gdy Brandon wszedł po raz pierwszy do
mojego pokoju, nieomal przyłapując nas na gorącym uczynku. On również obawiał
się jak zareagują inni, dlatego musieliśmy mieć się na baczności przy ludziach.
Było to męczące, ale… niezbędne. Po wcześniejszych doświadczeniach z gimnazjum
wiedziałem, że lepiej jest nie wyróżniać się wcale, niż być wytykanym palcami.
Dobra, powiecie, że wyjście z szafy jest przecież proste i nie warto przejmować
się reakcją innych, bo w końcu i tak by się przyzwyczaili – niektórzy szybciej,
niektórzy wolniej. Ale, moi drodzy, to tak nie działa, niestety. Ludzie zapamiętują
wszystko, bo kochają plotki. Ponadto dopiero co zacząłem dobrze czuć się w tej
szkole; ba, w pewnym stopniu nawet zostałem w niej zaakceptowany, więc nie
wyobrażałem sobie, by przez jedno wyznanie wrócić do statusu Tego Chłopaka
Którego Każdy Może Gnębić. No i kariera Alexa w szkolnej drużynie nie byłaby
już tak kolorowa…
Więc, niestety, bądź stety, o nas
wiedzieli jedynie Phil, Bill i Monti, i nie musiałem się nawet martwić o
dochowanie przez nich tajemnicy, bo było to pewne jak w banku. Nie chciałem
nikomu innemu o tym mówić, szczególnie, że w tej szkole miałem spędzić jeszcze
prawie dwa i pół roku, a chciałem przeżyć ten czas w spokoju. Zostawał jednak
jeszcze jeden aspekt, o którym wolałbym już wcale nie myśleć, a mianowicie –
rodzice. Powiedzenie im mogło być błędem tak dużym, jak wygadanie się o swojej
orientacji największej papli w szkole. Mimo to jakiś wewnętrzny głos mówił mi
cicho – i z każdym dniem stawał się coraz głośniejszy – że oni powinni
wiedzieć. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nawet nie zadzwonili do mnie podczas ferii
świątecznych, choć mieli na to dużo czasu, więc po co? Z drugiej jednak strony,
Phantomhive’owie z każdym rokiem stawali się coraz bardziej religijni, więc im
dłużej chowałbym się z tajemnicą, tym trudniej byłoby mi o tym powiedzieć, a
kiedyś pewnie i tak bym musiał. Nie wyobrażałem sobie też, że rodzice
dowiedzieliby się przypadkiem o mojej orientacji; co jak co, ale wolałem sam im
o tym powiedzieć.
Daj spokój –
powiedziałem do siebie. – Masz
na to dużo czasu. I tak najpóźniej w wakacje się z nimi spotkasz.
Wróciłem na statek rzeczywistości i
przeniosłem wzrok na tablicę. Pan Raven, jak zwykle ubrany w garnitur, siedział
przy biurku i pisał coś namiętnie na komputerze. Westchnąłem i znów zacząłem
gapić się przez okno, obserwując jak wróble skaczą po śniegu, nie wiedząc nawet
o problemach siedzących w mojej głowie.
***
Tę noc także miałem spędzić z Alexem
u pana Randalla, jednak czekały mnie jeszcze odwiedziny we własnym pokoju. Co
tu dużo mówić, bałem się tego, bo Brandon naprawdę był nieobliczalny, a ja nie
miałem możliwości do samoobrony. Gdy otworzyłem drzwi opatrzone numerem
szesnaście, moje serce wybijało szybki, nierównomierny rytm. Wszedłem do
środka, a mój wzrok padł automatycznie na moje łóżko, na którym rozwalił się
nie kto inny, jak sam Louis Martinez. Nasza reakcja była taka sama – obydwaj
spojrzeliśmy na siebie z milczącym zdziwieniem. Brandon siedział na swoim
łóżku, paląc papierosa, Nick kręcił się
na obrotowym krześle, a gdy mnie zobaczył, również wyglądał na zszokowanego.
Jedynie Lorison siedział niewzruszony i rzucając mi niechętne spojrzenie,
powiedział jakby z niesmakiem:
- No, to mój
współlokator.
Lider drużyny usiadł, podbiegł do
mnie w kilku podskokach i chwycił pod ramię, przyprawiając Brandona i Nicka o
podwojenie ich zdziwienia.
- Hej, Gabe. Jak tam
noga?
Starałem się ignorować fakt, że tak
dużo osób wlepiało we mnie jednocześnie wzrok i że byli to głównie Wielcy
Ważniacy.
- W porządku. Jeszcze
tydzień i jestem wolny od kul. – Uniosłem je w górę z teatralnie zmęczoną miną.
– Nie miałem okazji by wcześniej to zrobić, więc teraz chciałbym ci podziękować
za pomoc. Gdyby nie ty, to pewnie byłbym w gorszym stanie.
Louis uśmiechnął się szeroko, a ja w
myślach wiwatowałem triumfalnie, widząc kątem oka jak Nick i Brandon
wytrzeszczają na nas oczy.
- Daj spokój – mruknął
skromnie. – Ty zrobiłbyś to samo na moim miejscu.
Zastanowiłem się chwilę; w sumie, to
chłopak miał rację, pewnie postąpiłbym tak samo. Pozwoliłem podprowadzić się
Martinezowi do łóżka, a potem usiedliśmy koło siebie. Tymczasem Lorison
zgniatał właśnie niedopałek papierosa na dywanie, a Stevens bujał się niepewnie
na krześle. Moja strategia działała, ale musiałem zrobić coś jeszcze, by
wszystko przypieczętować.
- Mogę ci się
jakoś odwdzięczyć? – Zapytałem, starając się być życzliwy.
Louis spojrzał na mnie dziwnie i już
bałem się, że zada mi pytanie w stylu: „ A co ty nagle taki dla mnie miły
jesteś?”, ale tego nie zrobił. Westchnąłem z ulgą w myślach, bo chłopak, nawet
o tym nie wiedząc podążał według mojego wysnutego scenariusza rozmowy.
- Wyluuuzuj, Gabe –
powiedział cicho, a potem chwilę się zastanawiał. – A jednak, jest coś.
No cóż, może nie do końca mój
scenariusz został spełniony, bo żaden z kilku planów nie przewidywał tego
zwrotu akcji. Spojrzałem na niego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy.
- Chcę po prostu żebyś
serio zagrał kiedyś ze mną w kosza.
Chcąc nie chcąc, poczułem jak lekko
się czerwienię, bo nie miałem najmniejszej ochoty, żeby z nim zagrać. Mimo
wszystko musiałem zrobić dobrą minę do złej gry i uśmiechnąłem się tak, jakby
Louis przypomniał mi o czymś bardzo ważnym.
- Oczywiście, że
zagram! – Powiedziałem, trochę przesadzając z entuzjazmem. – Doleczę nogę i
jestem gotów cię ograć.
Martinez uśmiechnął się zawadiacko i
wymierzył mi kuksańca w żebra, którego nie udało mi się uniknąć. Po tym wstał,
rozczochrał mi włosy i rzucił do Nicka i Brandona:
- Lecę. Wolff pewnie
skończył już te swoje matematyczne pierdoły, więc mogę wbić do pokoju. –
Podszedł do drzwi i w ich progu odwrócił się i posłał mi kolejny uśmiech. – Do
zobaczenia, Gabe.
Po tym zniknął na korytarzu, a w
pokoju zapanowała cisza. Bałem się odezwać, choć Nick i Brandon świdrowali mnie
swoimi nachalnymi spojrzeniami.
- Co to ma
znaczyć, szczurze? – Zapytał Lorison, a jego ton jego głosu był dla mnie
alarmem, świadczącym, że czas się zbierać.
- Nie wiem co masz
na myśli – odpowiedziałem mu, wstając.
Nick, wciąż siedzący na krześle,
przesunął się wraz z nim, sprawiając, że mogłem spokojnie spojrzeć prosto w
oczy Brandona.
- Jeśli myślisz, że
skoro Martinez cię lubi, to ja też cię polubię, to jesteś w błędzie – warknął.
– Rzygać mi się chciało jak ciebie słuchałem. Jeszcze trochę, a obciągnąłbyś mu
przy nas.
Cholera; Brandon był mądrzejszy niż
myślałem. Skrzywiłem się, słysząc jego jadowite słowa, ale starałem się tym nie
przejmować. Nick parsknął śmiechem.
- Nadal nie wiem o co
ci chodzi – powiedziałem, odwracając się do niego plecami i udając, że szukam
czegoś w szufladzie komody.
Lorison zdenerwował się przez mój
nonszalancki ton, a jego twarz poczerwieniała. Widziałem już jak kładzie ręce
na materacu by dźwignąć się na nogi i mi przyłożyć.
Drogi choleryku – pomyślałem. – Z
takim podejściem do życia czeka cię jedynie zawał przed pięćdziesiątką.
Uśmiechnąłem się do niego, chwyciłem
kule i nie przejmując się niczym innym, wyszedłem na korytarz. Dopiero za
drzwiami odetchnąłem z ulgą, uspokajając galopujące serce.
Pięknie, Gabriel – odezwał się mój złośliwy wewnętrzny głos. – Na własne
zawołanie wkopujesz się coraz głębiej.
***
Oczywiście opowiedziałem o tym
wszystkim Alexowi, kiedy zapukałem do drzwi pokoju pana Randalla. Chłopak
spojrzał na mnie ze zdziwieniem, bo nie miałem ze sobą nawet plecaka i ani
jednej rzeczy. Od razu przytulił mnie, widząc zdenerwowanie wymalowane na mojej
twarzy i praktycznie zaniósł do łóżka. Dochodziło dopiero wpół do dziewiątej
wieczorem, lecz za oknem panowała atramentowa noc. Odrzuciłem kule i położyłem
się wygodnie na materacu, klepiąc dłonią miejsce obok. Było go niewiele, ale
wystarczająco.
- Hej, Gabe – pocałował
mnie w czoło, przedtem odgarniając z niego włosy.
Spojrzałem na niego, próbując
przestać przejmować się resztą Wielkich Ważniaków, ale nie bardzo wiedziałem
jak.
- Nie mów mi, że
przez cały czas zżera cię ta sprawa z Brandonem…
Kiedy nie odpowiedziałem, a usta
samowolnie wygięły mi się w podkówkę, chłopak jęknął cicho i przytulił mnie
mocno.
- Jesteś mądry,
inteligentny, przystojny i seksowny – mruknął mi do ucha, wywołując gęsią
skórkę na moich ramionach. – Nie powinieneś się nim przejmować, Lorison po
prostu ci zazdrości.
Spojrzałem na niego zaskoczony:
Brandon i zazdrość? Dobre sobie.
- Pamiętasz całą tę
sytuację z września? – Kiwnąłem głową na znak, że pamiętam. – Lorison planował
to już od apelu. Często przyglądał ci się kiedy jedliśmy na stołówce obiady, a
potem najzwyczajniej na świecie powiedział mi i Nickowi co chce zrobić.
- Ale dlaczego? –
Zapytałem zdezorientowany.
Smith spojrzał na mnie znacząco, a
potem kontynuował:
- To są jedynie moje
obserwacje, ale od tamtego czasu podejrzewam, że po prostu… mu się podobasz. –
Prychnąłem głośno, zanosząc się śmiechem z tego żartu, kiedy jednak podniosłem
wzrok na jego twarz, gościła na niej jedynie powaga. – Wiem, że głupio to
brzmi, ale daj mi wyjaśnić. Od początku roku szkolnego, od kiedy tylko
zorganizowaliśmy drużynę koszykarską i staliśmy się, hm, Wielkimi Ważniakami,
Brandon nieustannie szukał cię wzrokiem na stołówce i ogólnie w szkole. A gdy
pytałem go, o co chodzi, ten jedynie się denerwował. Potem ni z tego, ni z
owego powiedział mi, że chce ci przeprać skórę przy najbliższej okazji, choć
nie podał mi żadnego racjonalnego powodu.
- To nie znaczy, że od
razu musiałem mu się spodobać. Pewnie po prostu wyczuł, że od zawsze byłem
szkolnym popychadłem i chciał mnie wykorzystać jako worek treningowy –
mruknąłem.
- To jest tylko
druga opcja. Jednak, wiesz, swój wyczuje swego, a przy Brandonie mój gejradar
nieco się uaktywnia. Nieznacznie, ale jednak.
Westchnąłem i przewróciłem się na
plecy, by wlepić wzrok w sufit. Nienormalność tej teorii przyprawiała mnie
wręcz o mdłości.
- Nie każdy w tej
cholernej szkole musi być gejem - powiedziałem. - Poza tym, jaki ma sens chęć
wpieprzenia osobie, która się tobie podoba? – Zapytałem, odwracając głowę w
jego stronę.
Alex zamyślił się na chwilę, a potem
wypowiedział słowa, od których zwątpiłem w nienormalność tej teorii.
- Wydaje mi się, że
Brandon po prostu nie potrafi się do tego przyznać ani pogodzić z tym, że mogą
podobać mu się faceci – powiedział cicho, patrząc mi w oczy. – Pewnie myśli, że
to twoja wina i chciał ci za to zdrowo przywalić. Ewentualnie to jest jego sposób
okazywania miłości.
Chłopak zachichotał, a ja wiedziałem
już, że właśnie oto nadszedł koniec nieprzyjemnych tematów, których limit na
ten wieczór został po prostu wyczerpany. Przyciągnąłem go do siebie i złożyłem
na jego ustach lekki pocałunek; mój humor był już o wiele lepszy, więc miałem
coraz większą ochotę na czułości. Alex pogłębił całusa, wsuwając język do moich
ust i przejeżdżając jego koniuszkiem po mojej dolnej wardze. Nie wiadomo
dlaczego, ale podnieciło mnie to jak nigdy.
- Uroczy jak zawsze –
mruknął mi w usta, a ja, mimo, że nie widziałem jego twarzy, wiedziałem, że się
uśmiecha.
Jego dłonie nagle znalazły się
wszędzie, dotykając moje ciało w jego najczulszych miejscach, ale koniec końców
zatrzymały się na pośladkach.
- Zaraz dziewiąta –
przerwał ku mojemu niezadowoleniu. – Chodź, weźmiemy szybko prysznic.
Wstał, zostawiając mnie samego na
łóżku. Chwilę jeszcze dąsałem się, ale koniec końców pokuśtykałem za nim i
wyszliśmy z internatu w ciemną noc.
***
Gdy po półgodzinie wróciliśmy do
pokoju pana Randalla, bez sił padłem na łóżko; chodzenie o kulach przy takiej
pogodzie było naprawdę męczące. Zsunąłem buty, czapkę i szalik, a potem
przewróciłem się na brzuch i schowałem twarz w poduszkę. Nagle poczułem na
pośladkach rozgrzane prysznicem dłonie, a gdy nie zareagowałem na pieszczotę,
chłopak przerzucił nogę przez moje biodra i usiadł na nich jak gdyby nigdy nic.
- Gabe, chyba nie masz
zamiaru spać w tych ciuchach? – Zapytał ze śmiechem.
Jego głos był pogodny, a ukryte w
nim delikatne nuty mówiły mi, że chłopak tak samo jak ja był napalony. Alex
przeniósł dłonie na moje plecy i zaczął nimi wydziwiać, jakby jednocześnie
starał się mnie pomasować i klepnąć w ramię, mówiąc: „Cześć, stary!”. Po chwili
miałem tego dość, więc przewróciłem się na plecy, ale Smith z refleksem utrzymał
się na moich biodrach z taką różnicą, że teraz patrzył mi w twarz.
- Nie mam nic do
przebrania – powiedziałem cicho.
Słysząc to, koszykarz zerwał się na
nogi i podszedł do sportowej torby, która leżała przy fotelu. Wyciągnął z niej
duży czerwony podkoszulek z numerem siedem i nazwiskiem „Smith”, a potem rzucił
nim w moją stronę. Sam ściągnął z siebie ciuchy, zostając w samych bokserkach i
wsunął na siebie zwykłą bawełnianą koszulkę. Chwilę wahałem się, ale koniec
końców rozpiąłem spodnie i zrzuciłem z siebie bluzę. To był chyba pierwszy raz
kiedy świadomie przebieraliśmy się przy sobie i tylko trochę mnie to krępowało.
- Wyglądasz seksownie –
mruknął chłopak, gdy włożyłem już na siebie pożyczony podkoszulek.
Gdybym jednak nie był tak samo
napalony jak on, pewnie zarumieniłbym się po uszy. Patrzyłem z wyczekiwaniem na
Alexa jak zbliża się powoli w moją stronę, a jego mięśnie napinały się przy
każdym kroku. Koszykarz pochylił się nade mną, a potem pocałował, jednak zrobił
to nieco bardziej brutalnie niż zwykle.
- Pragnę cię – wyznał
mi do ucha, a mnie lekko przejął strach.
To nie tak, że nie chciałem uprawiać
z nim seksu, tylko… No właśnie, co? Chyba po prostu bałem się, że będzie to
bolało, a ponadto mimo wszystko byliśmy ze sobą dopiero od niedawna… No i
zostawała kwestia miejsca – nie wyobrażałem sobie przeżyć mojego pierwszego
razu w pokoju trenera Randalla.
- Chcesz pójść na
całość? – Zapytał, podgryzając skórę na mojej szyi i obojczykach.
Potrząsnąłem głową w przeczeniu, nie
mogąc dobyć z siebie ani słowa. Bałem się, że chłopak tego nie zrozumie, ale on
jedynie zaśmiał się lekko i przytulił mnie.
- Przepraszam –
mruknął. – Już nie będę naciskał. Po prostu…, kiedy jesteś obok, mam ochotę
zdobyć ciebie całego. Naprawdę całego.
Przeszły mnie dreszcze, a jego ręce
wtargnęły pod koszulkę, gładząc moje ciało.
- Boję się, że
będzie bolało… - powiedziałem cicho, mając nadzieję, że tego nie usłyszy. – No
i… nie chcę robić tego tutaj.
Alex zaśmiał się i przyznał mi
rację. Odetchnąłem z ulgą i cieszyłem się, że się nie obraził. Ręce chłopaka
zsunęły się w dół, na moje biodra, by potem spocząć na przodzie moich bokserek.
- Widzę jednak, że ten
pan tutaj ma inne zdanie na ten temat. – Wyszczerzył się, ściskając mojego
penisa przez materiał bielizny.
Do tej pory nasze zbliżenia polegały
głównie na całowaniu, ocieraniu się i dotykaniu własnych ciał – raz, wtedy w
infirmerii, gdy pragnąłem go tak bardzo, pozwoliłem mu (choć w sumie zrobił to
bez pytania mnie o zgodę) na to, by zrobił mi dobrze ustami. Nie to, że
żałowałem, bo było mi cudownie, ale sam nadal obawiałem się trochę przejęcia
inicjatywy.
- Ten pan zawsze się z
tobą zgadza – odpowiedziałem mu, patrząc wyzywająco w jego oczy.
Smith uśmiechnął się i podwinął moją
koszulkę aż do brody, by zająć się obsypywaniem mojego torsu lekkimi całusami,
które przeistoczyły się w podgryzanie, a czasami nawet w malinki. Miałem
przymknięte z przyjemności oczy, do momentu gdy jego język wsunął się w mój
pępek, a potem zniżył się aż do gumki bokserek.
- Nie… - jęknąłem,
wiedząc, co miało zaraz nastąpić.
Alex spojrzał na mnie ze
zdziwieniem, a ja wykorzystałem ten moment i podniosłem się, by usiąść mu na
kolanach i opleść go nogami. Nie chciałem znów być jedyną osobą, która będzie
czerpała z pieszczot przyjemność, co to, to nie.
- Chcę ci zrobić dobrze
– szepnąłem mu do ucha, niesiony falą spontaniczności.
To mówiąc, moja dłoń powędrowała
powoli z jego szyi w dół, a ja cały czas patrzyłem mu w oczy, nawet wtedy, gdy
wsunąłem rękę w jego bokserki i dotknąłem po raz pierwszy jego penisa. Chłopak
przymknął lekko oczy – miałem nadzieję, że z przyjemności – a potem zarumienił
się lekko.
Na początku rozsmarowałem
preejakulat po czubku jego penisa, by łatwiej było mi poruszać ręką. Po chwili
stwierdziłem jednak, że moje dłonie nie wystarczą do tego zadania i moment
biłem się z myślami nad tym, czy użyć do tego ust. W głowie zrodziło mi się
nawet głupie pytanie: Ciekawe
jak on smakuje? Wstałem więc
i uklęknąłem przy łóżku między jego nogami, starając się nie patrzeć mu w
twarz, bo bałem się, że zje mnie trema.
- Nie musisz tego
robić, jeśli nie chcesz… - mruknął do mnie czule, ale ja już postanowiłem.
Oczywiście zacząłem od czubka –
pocałowałem go delikatnie, a potem zrobiłem to samo, używając dodatkowo języka.
Jednocześnie spoglądałem w twarz Smitha by wyczuć, co mu się najbardziej
podobało. Lizałem trzon jego penisa po bokach, myśląc o tym, że zaraz znajdzie
się on w moich ustach, a kiedyś… a kiedyś wejdzie we mnie głęboko.
W końcu nadszedł ten moment –
wsunąłem go sobie do ust, mając wrażenie, że nie będę mógł oddychać. Na
początku nie bardzo mi się to spodobało, ale z każdą chwilą i urywanym jękiem
Alexa, zmieniałem zdanie. Przez chwilę przez myśl przeszło mi kolejne głupie
pytanie: Co pomyśleliby sobie
moi rodzice, gdyby mnie właśnie zobaczyli?, ale kazałem mu spieprzać.
Skupiłem się na czynności, którą wykonywałem, by dać chłopakowi jak najwięcej
przyjemności. Alex położył mi ręce na ramionach, co jakiś czas gładząc mnie po
karku. Odebrałem ten gest za niesamowicie intymny i nagle doszło do mnie, że
naprawdę go kocham. Tego spoconego, zarumienionego chłopaka, który pojękiwał,
gdy go pieściłem.
W połowie – do tego momentu robiłem
ustami mniej więcej to samo co poprzednim razem ręką: jednostajne ruchy w górę
i w dół – odjąłem usta i zacząłem lizać jego penisa tak jakby był to
najpyszniejszy lód, jakiego w życiu jadłem. Po niespełna minucie Alex
zadygotał, a moją pierś oblała ciecz mlecznej barwy, po czym chłopak
przyciągnął mnie do siebie i razem padliśmy na łóżko. Koszykarz leżał kilka
minut i oddychał głęboko.
- Jak było? – Zapytałem
niepewnie.
- Jeszcze pytasz?
Myślałem, że zejdę na zawał, kiedy pod koniec zacząłeś robić te fajne rzeczy
językiem – mruknął, patrząc na mnie spod półprzymkniętych powiek.
Uśmiechnąłem się triumfalnie - byłem
dumny z siebie bardziej, niż gdybym dostał dobrą ocenę z matematyki.
Ehehehehehe ;3 Co by tu napisać, akcja pięknie się toczy, jestem zachwycona, po prostu cudownie! ^-^ Idealny rozdzialik na dobranoc <3
OdpowiedzUsuńJa chcę więcej *0*
OdpowiedzUsuńGej radar szaleje!
Niech tylko Brandon nie przymila się do Gabe'a, bo będę zua! Won Brandon, sio sio!
Cieszę się widząc nowy rozdział na Twoim blogu!
OdpowiedzUsuńNawet chyba nie jestem w stanie wyrazić słowami jak bardzo uwielbiam Twoje opowiadanie... Zdecydowanie znajduje się na liście moich ulubionych pozycji, do których warto wracać.
Zacznę od tego, że Smith całkowicie i nieodwracalnie podbił moje serce. Jest niesamowity! Pamiętam jak na samym początku chłopaki krążyli wokół siebie i mieli strasznie zmienne humorki, tak teraz Alex jest strasznie kochany, ciepły i opiekuńczy. Podoba mi się, że przy tym nie jest miękką pipką i potrafi pokazać, że jest zazdrosny i zawalczyć o Gabe <3
Gabryś jest uroczy z tymi swoimi przemyśleniami i w końcu sobie uświadomił, że NAPRAWDĘ bardzo kocha swojego chłopaka, no lepiej późno niż wcale ;)
Mam tylko nadzieję, że Brandon nie namiesza...za bardzo.
Ta impreza... uh już nie mogę się doczekać przeczytania o tym! To będzie niesamowite i nie potrafię się powstrzymać przed wymyślaniem różnych scenariuszy :D
Życzę Ci dużo czasu i weny i liczę, że kolejny rozdział pojawi się szybko :)
:)
OdpowiedzUsuńZostawiam komentarz, bo nie mam weny na krytykę ._. Rozdział świetny c;
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńBrandon mnie wkurza, choć się tak zastanawiając po tym co powiedział Alex o tym, ż eBrandon go obserwował a potem chciał sprać to jest to z sensem, że ten mu się podoba, ale tego nie akceptuje i zwala całą winę na Gabriela...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia