Rozdział LIV

Oprócz życia w nadziei, która na dobre zagościła w mojej głowie, żyłem też w stresie, który schodził ze mnie tylko, gdy dostawałem wiadomość od Alexa. Pisaliśmy ze sobą na Facebooku, opowiadaliśmy sobie o tym, jak spędziliśmy swój dzień i co planujemy robić w najbliższym czasie. Codziennie szedłem do łóżka wieczorem i kładłem telefon koło siebie, wiedząc, że w końcu na ekranie pojawi się powiadomienie. W ten sposób mijały mi kolejne dni wakacji i niepostrzeżenie temperatura na zewnątrz osiągnęła cudownie wysokie noty. A dlaczego żyłem w stresie? Bałem się po prostu, że któregoś wieczoru Alex się do mnie nie odezwie i znowu stracimy kontakt. Ale on pisał, zaczynając od słów "Dobry wieczór", a kończąc na "Dobranoc, kocham cię". Chłopak nie poruszał jednak tematu, który najbardziej mnie przejmował, czyli jego sytuacji z mamą i ewentualnego powrotu do Hannigram, jednak bałem się sam go o to pytać. Nie chciałem, by magia naszych rozmów prysła. 

Czułem, że cały czas mama bacznie mnie obserwowała z zatroskaną miną. Nie było mi z tym źle, było mi całkiem miło, że martwi się o mnie i było to zupełnie uzasadnione. Ja natomiast czułem się lepiej - przytyłem ze dwa kilo, bo wrócił mi apetyt, zacząłem lepiej spać i częściej się śmiałem. Ale gdzieś tam, z tyłu głowy miałem te swoje myśli "A co, jeśli to nie wypali? Co się wtedy ze mną stanie?", ale nie mogłem sobie z nimi na razie konstruktywnie poradzić. Żyłem, gdy wstawałem rano i resetowałem się, gdy szedłem wieczorem spać. To na razie wystarczało mi, by być szczęśliwym. 

***

Już od rana, dwudziestego lipca, czułem, że ten dzień będzie ciut inny od wszystkich poprzednich. Tym razem obudził mnie dźwięk wiadomości i dobrze wiedziałem, od kogo ją dostałem.

Alex: Dzień dobry

Widząc jego słowa, uśmiechnąłem się mimo niewyspania i od razu wstałem. Mój brzuch domagał się jedzenia, więc poszedłem do kuchni, gdzie krzątała się już mama. 

- Hej, a co ty tak wcześnie na nogach? - Zapytała, mieszając jajecznicę na patelni.

Odpisywałem chłopakowi, więc byłem bardzo zajęty patrzeniem się w telefon.

- Alex do mnie napisał - mruknąłem pod nosem. 

Mama uśmiechnęła się zaskoczona.

- Tym razem rano? To do niego niepodobne.

Alex: Mógłbyś wysłać mi numer telefonu twojej mamy?

Moje serce wypełniło się zaciekawieniem, ale także i stresem. Czekałem na kolejne wiadomości, mając nadzieję, że chłopak wyjaśni mi, po co mu ten numer, ale one nie nadchodziły.

- Tak, czekaj, to ważne... - Odpowiedziałem mamie, nie mogąc się skupić. - Przepraszam, zaraz ci wyjaśnię, tylko odpiszę.

Mama przewróciła oczami z wyrazem "Ach ta młodzież i technologia".

- Mamo... Alex prosi, żebym wysłał mu twój numer.

Kobieta spojrzała na mnie znad talerza jajecznicy. Chwilę myślała, po czym uśmiechnęła się.

- Wyślij mu.

Tak też zrobiłem, czekając nadal na odpowiedź ze strony chłopaka. Zamiast tego po chwili  usłyszałem telefon mamy, który rozdzwonił się w drugim pokoju. Wstałem i pobiegłem po niego szybko, bojąc się, że połączenie się przerwie i zaniosłem go mamie, która oderwała się od śniadania. 

- Tak, słucham?

Tak bardzo żałowałem, że nie słyszałem głosu płynącego z drugiej strony telefonu, że nie potrafiłem skupić się na niczym innym, niż na patrzeniu się na twarz mamy. 

- Dzień dobry, tak, tak. Teresa Phantomhive przy telefonie.

Z formalnego przebiegu rozmowy wydedukowałem, że najprawdopodobniej rozmówca też był dorosłą osobą. Reszty mogłem jedynie się domyślać, ale nie chciałem tego robić, by nie nastawiać się na żaden ze scenariuszy.

- Mhm, też uważam, że jest to dobry pomysł. Wydaje mi się, że mamy dużo tematów do poruszenia. Możemy porozmawiać choćby teraz...

Twarz mamy ściągnęła się w wyrazie skupienia, a później zdziwienia, kiedy usłyszała odpowiedź rozmówcy.

- A, rozumiem. Nie, nie, to jest jak najbardziej w porządku. Tylko kiedy?

Kobieta spojrzała na kalendarz wiszący na ścianie, jednak ten nadal pokazywał czerwiec, więc musiała podejść bliżej i unieść kartkę, by odsłonić obecny miesiąc - lipiec.

- To nie kłopot, jestem na zwolnieniu - wyjaśniła.

Potem odwróciła się do mnie plecami, patrząc za okno.

- Świetnie, naprawdę się cieszę. Do zobaczenia w takim razie!

Z wyczekiwaniem patrzyłem na mamę, aż ta wyjaśni mi o czym była rozmowa i z kim w ogóle ją prowadziła. 

- Irene Smith - powiedziała, uśmiechając się. - Państwo Smith zapraszają nas do siebie na weekend.

Odwzajemniłem jej uśmiech, a moje serce biło szybko, zniecierpliwione.

- A podała powód, cokolwiek?

- Chce porozmawiać o was - mruknęła, wystukując coś na ekranie telefonu.

Moją naturalną reakcją był zwyczajnie szok. Mama usiadła z powrotem na krześle i gładząc się po brzuchu zaczęła powoli jeść jajecznicę. Jej spokój po chwili mi się udzielił, więc wziąłem się za kanapki leżące przede mną na stole. Alex na razie nic mi nie odpisywał.

- No, bilety na pociąg już kupione. Jedziemy jutro z rana, więc musimy się dzisiaj spakować. Zrobić pranie?

Pokręciłem głową na znak zaprzeczenia, rozmyślając już o tym, że znów będę mógł zobaczyć Alexa w niedalekiej i bardzo miłej przyszłości. Cieszyłem się, że coś w końcu ruszyło się do przodu i że nie będę jechać tam sam. Mama i dziecko w brzuchu będą dodawać mi otuchy i odwagi, której możliwe, że mogłoby mi samemu zabraknąć.

***

Nazajutrz rano Jerome odwiózł nas na pociąg. Był to piękny, ciepły dzień, więc mama włożyła sukienkę w kwiaty, w której wyglądała młodo i zwiewnie. Ja miałem na sobie czarne spodenki i koszulę z krótkim rękawem w jakieś kolorowe wzorki. Kiedy pociąg podjechał na stację, Jerome uścisnął mnie na pożegnanie, a mamę pocałował najpierw w usta, a później w wystający brzuszek. Wziąłem nasze torby i wsiadłem do środka, od razu rozglądając się za naszym przedziałem. Mieliśmy szczęście, bo oprócz naszych miejsc, wszystkie na razie były wolne, więc mogliśmy na spokojnie rozsiąść się wygodnie i porozmawiać nieskrępowani innymi pasażerami.

- Podekscytowany? - Zapytała mama, upijając łyk wody z butelki.

Wzruszyłem ramionami; owszem, byłem podekscytowany, ale to była jedna z kilku emocji, które czułem. 

- Najbardziej to chyba się stresuję - mruknąłem, opierając głowę o ścianę przy oknie. - Chyba tym, że coś pójdzie nie tak.

Mama spojrzała na mnie uważnie i z powagą powiedziała:

- Wiesz, że nie mamy pewności, że wszystko się uda. Jedyne, czego możesz być pewien to to, że będziemy walczyć jak lwice o twoje i Alexa szczęście - to mówiąc, pogładziła się po brzuchu.

- Wiem, dziękuję wam - uśmiechnąłem się do niej. 

Na chwilę zapadła między nami cisza i oboje patrzyliśmy na krajobraz przesuwający się za oknem. Pragnąłem napisać do Alexa i dać mu znać, że jesteśmy już w pociągu i że nie mogę się doczekać naszego spotkania, ale na ekranie telefonu zobaczyłem brak zasięgu. Westchnąłem ze zrezygnowaniem i spojrzałem na mamę. Miała przymknięte oczy, więc uznałem, że był to najwyraźniej czas na jej popołudniową drzemkę. Z torby wyciągnąłem moje ukochane MP3 i założyłem słuchawki. Byłem w mieszanym humorze, bo zarówno wyczekiwałem tego spotkania, ale także cholernie się go bałem. Żeby już nie myśleć o tym wszystkim i dodatkowo się nie stresować, skupiłem się na widoku za oknem, a w uszach brzmiała mi piosenka alt-j.

Mój spokój jednak został zaburzony gdy telefon w pewnym momencie złapał zasięg i usłyszałem dźwięk powiadomienia o wiadomości. Z uśmiechem spojrzałem w ekran, będąc w stu procentach pewien, że to na pewno Alex, ale mina zrzedła mi, gdy na ekranie zobaczyłem numer Louisa. Po tamtym razie, kiedy okłamałem mamę, że jadę do niego, a on niechcący mnie wydał, napisałem do niego SMSa, mając nadzieję jednak, że jest już za granicą i mi nie odpowie. Niestety, ale w końcu musiał się do mnie odezwać i zrobił to właśnie tego dnia, kiedy myślałem że nic nie jest w stanie zepsuć mojego dobrego humoru.

Louis: Hej Gabriel, wróciłem już od wujka. Kiedy chciałbyś się spotkać? 

Wgapiałem się w napisane przez niego słowa, przygryzając boleśnie dolną wargę. Nie wiedziałem, czy istniały w ogóle jakiekolwiek słowa, które mógłbym w tym momencie użyć, by opisać mu, jak wszystko się u pozmieniało. Czułem wyrzuty sumienia (nie tak duże jak te, które czułem w związku z Alexem) i nie potrafiłem na razie choćby zmusić swojego mózgu, by spróbował wymyślić, co zrobić z całą tą sytuacją. Cel na najbliższy czas mojego życia w tym momencie był jasno określony i nie było w nim miejsca na cokolwiek związanego z Louisem. Wiem, brutalne i smutne. Ale co mogłem poradzić na to, co czułem? 

- Oj, chyba mi się przysnęło - mruknęła mama, podnosząc powoli głowę i rozglądając się po przedziale. - Długo spałam? 

Spojrzałem na nią jak gładzi się po brzuszku, sięgając do torby po kanapkę.

- Nie wiem, straciłem poczucie czasu - odmruknąłem jej, patrząc po raz ostatni na wiadomość od Louisa.

Potem zablokowałem telefon i schowałem go głęboko w torbie. Mama podała mi kanapkę z kurczakiem, więc wziąłem się z chęcią za jedzenie. Chwilę jechaliśmy w ciszy i czułem, że mocno mi ona przeszkadza, ale czekałem cierpliwie aż mama skończy jeść. 

- Wiesz już, że to będzie dziewczynka? Wcześniej powiedziałaś, że „będziemy walczyć jak lwice” - zagaiłem rozmowę.

Mama uśmiechnęła się, wyrzucając papier po kanapce do kosza.

- Nie, ale mam przeczucie, że to będzie dziewczynka. Dopiero za jakiś czas mam wizytę u ginekologa, więc dopiero on to potwierdzi, bo w końcu jestem już w piątym miesiącu ciąży.

- Fajnie byłoby mieć siostrzyczkę - powiedziałem, zgodnie z prawdą. - Vi Alexa jest cudowna, miałem okazję ją poznać.

- Cieszę się, że nie masz nic przeciwko temu, że układam sobie życie z Jeromem - mruknęła mama nagle, a jej oczy się zaszkliły. - Przepraszam, że już prawie płaczę, ale te ciążowe hormony to jest jakiś żart. Ostatnio popłakałam się, bo spadła mi łyżeczka, którą chciałam zjeść lody. Głupota!

Zaskoczony jej słowami, poczułem, że to dobry moment na to, by otworzyć się przed mamą. Miałem trochę przemyśleń na temat naszej starej i obecnej rodziny i uważałem, że powinienem podzielić się nimi z siedzącą na przeciw mnie kobietą.

- Mamo, uważam, że Jerome jest naprawdę wspaniałą osobą i że pasujecie do siebie. Może trochę czasu zajmie mi zwrócenie się do niego per „tato”, ale czuję, że to kiedyś nadejdzie - powiedziałem, patrząc jej w oczy. - Nigdy nie wybaczę ojcu za to, że podniósł na ciebie rękę i dla mnie to, że odszedł również równało się z rozpoczęciem nowego etapu w życiu. I bardzo się cieszę, że ty i Jerome, i ten mały szkrab, którego masz w brzuchu, będziecie w nim aktywnie uczestniczyć. Nawet nie wiesz, jak dużą czuję wdzięczność za to, że mnie zaakceptowaliście i za to, że jedziesz ze mną właśnie do Smithów…

Gdy spojrzałem znów w twarz mamy, z jej oczu spływały już strumyki łez, a ona sama cierpliwie wycierała je raz po raz zmiętą chusteczką. 

- Gabe… Jesteś moim synkiem, czy tego chcesz, czy nie. Nie potrafiłabym cię nie zaakceptować, bez względu na religię, czy cokolwiek innego. 

Westchnęłam głośno, by ostudzić nieco kłębiące się we mnie emocje, bo moje własne oczy również się zaszkliły. 

- Szkoda tylko, że nie wszystkie matki tak mają…

Mama zadumała się, patrząc przez okno na przemykający za nim szybko krajobraz. Do celu podróży zostało jeszcze kilka godzin; na miejscu mieliśmy być późnym popołudniem, dorzucając do tego krótki spacer z dworca do domu Smithów. 

- Wiesz, może Irene ma swoje powody, przez które postępuje w ten, a nie inny sposób. Nie chcę jej oceniać. Chcę ją natomiast zrozumieć.

Kiwnąłem głową, bo rozumiałem podejście mamy. Rodzicielstwo zupełnie nie było stworzone dla mnie i najprawdopodobniej nigdy nie miałem się przekonać jak to jest wychowywać własne dziecko, ale z perspektywy mojego życia teraz jasno i wyraźnie mogłem stwierdzić pewną rzecz. A mianowicie - bycie rodzicem to cholerne wyzwanie. W głębi duszy czułem, że moja mama i ojciec mogli być lepsi, że ich postępowanie nie zawsze było dobre, a stosunek do mnie pozytywny. Ale w tym momencie nie miało już to dla mnie większego znaczenia. Byłem, jaki byłem i czułem, że powoli godziłem się z tym, że miałem takie, a nie inne dzieciństwo. Pozytywną myślą, jaka dudniła mi w głowie, było to, że dziecko, które spokojnie rosło w brzuchu mamy, będzie miało lepiej niż ja. Mama z doświadczeniem pierwszego syna na pewno miała też własne przemyślenia na temat błędów rodzicielskich, jakie popełniła i byłem pewien, że przynajmniej tych będzie starała się unikać. Jerome natomiast nadal był dla mnie nie do końca rozwikłaną zagadką, lecz historia jego siostrzenicy napawała mnie nadzieją, że pierwsze dziecko w swoim życiu otoczy miłością i zrozumieniem. 

- Wiem, że jego mama jest inna - mruknąłem. - Ale może nasze odwiedziny coś zmienią, bo zobaczy inną, twoją perspektywę. Tak, tak, wiem, że to może nie wypalić, wiem. Ale muszę spróbować, bo nie wybaczyłbym sobie do końca życia, gdybym nie zrobił nic. 

Mama uśmiechnęła się i pochyliła się w moją stronę na tyle, na ile pozwolił jej wystający brzuszek. Gestem dłoni skłoniła mnie, bym też się do niej nachylił, a gdy to zrobiłem, pogładziła mnie po policzku, a koniec końców pocałowała mnie w czoło. Zawstydziłem się lekko, ale proszę państwa, proszę nie oceniać. W moim niedługo siedemnastoletnim życiu mało było takich czułych rodzicielskich sytuacji. To była dla mnie nowość, do której musiałem się przyzwyczaić, a robiłem to z wielką chęcią. 

- Widzę, że naprawdę kochasz tego chłopca - powiedziała mama, wracając do poprzedniej pozycji. - Cieszy mnie to, ale też trochę smuci. Jesteś już taki duży i nawet nie wiem kiedy minęły mi wszystkie te lata. Niedawno jeszcze biegałeś w pieluszce i dopiero co uczyłeś się mówić. A dzisiaj już kogoś kochasz i jesteś w tym tak dojrzały, że gdybym miała cię oceniać tylko po słowach, to powiedziałabym, że mógłbyś mieć już ze trzydzieści lat.

Zaśmiałem się radośnie, kontemplując w sobie uczucie nostalgii wywołanej jej słowami. Cieszyło mnie to, że mama widzi mnie już jako dojrzałego i że najwyraźniej mój związek z Alexem był dla niej czymś, za co warto było walczyć. Wiecie, wiązanie się z kimś w tym wieku dla niektórych bywało tylko zabawą albo eksperymentem. Mówię tutaj bardziej o parach heteroseksualnych, które mają większe społeczne przyzwolenie. My, geje, nie mamy tak prostej drogi do odnalezienia partnera, czy bycia zaakceptowanym przez środowisko. Może dlatego takie związki bywają bardziej poważne, a przynajmniej mój i Alexa, skoro narażają nas na nieprzychylność ze strony innych ludzi? 

- Mam wrażenie, że urodziłem się już z mentalnością trzydziestolatka - powiedziałem wesoło. - I dopiero przy Alexie pozwoliłem sobie na zachowywanie się jak dzieciak.

Mama przewróciła oczami. 

- Fakt, twoją ulubioną książką z dzieciństwa była encyklopedia powszechna i jezus maria, pamiętam jak non stop prosiłeś żebym ci ją czytała przed snem, a ja zasypiałam pierwsza z nudów! 

Zaśmialiśmy się oboje, gdy promień słońca wpadający przez okno oślepił mnie swoją jasnością. Jak ja kochałem lato! Tę wszechobecną zieleń, ciepło i zapach spieczonej ziemi! Oczywiście lato bez Alexa nie było tak wspaniałe, ale może będzie mi dane jednak go doświadczyć? 

- A co z Louisem? 

Usłyszałem pytanie mamy, ale tak bardzo nie chciałem porzucać swoich fantazji, które właśnie kreowały mi się w głowie. Oczami wyobraźni widziałem scenę, w której ja i Alex leżeliśmy na kocu na łące, jeszcze dalej niż nasz domek na drzewie i wygrzewaliśmy się w słońcu jak dwa leniwe koty. W każdym momencie mogłem sięgnąć do jego twarzy i ust, by złożyć na nich pocałunek, albo wtulić się w niego i rozmawiać o wszystkim, aż do zmierzchu. Niestety, ale temat Martineza ściągnął mnie z powrotem na ziemię z niechęcią i poczuciem bezsilności.

- Nie wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Ja wiem, że to co zrobiłem, było złe i znowu dałem mu nadzieję, ale jak mam mu wytłumaczyć, że Alex znowu jest dla mnie najważniejszy? 

- Znowu dałeś mu nadzieję? - Zapytała z ciekawością mama.

No tak, podczas naszych wspólnych wieczorów, które spędzaliśmy ostatnio na balkonie, często opowiadałem mamie, co działo się u mnie w szkole. Głównie o tym, jak burzliwie wyglądało moje pierwsze spotkanie z Alexem, co działo się później, a także naprostowałem jej wszystkie kłamstwa, których dopuściłem się kiedyś przez telefon. Szczerze powiedziałem jej, że wcale nie miałem znajomych, że przygarnąłem kota, że o mało co nie wyrzucili mnie ze szkoły przez intrygi. Zostawiłem dla siebie jedynie pikantne szczegóły mojego związku z Alexem i to, że na bal poszedłem z Louisem. 

- Pamiętasz jak opowiadałem ci o balu, prawda? - Mama kiwnęła głową. - Byłem na nim z Louisem, bo dostaliśmy ten sam numerek. Spotkaliśmy się wcześniej żeby pogadać i trochę się poznać i generalnie to chłopak wyznał mi, że mu się podobam.

- O, tego bym się nie spodziewała - mruknęła zaskoczona. - Przepraszam, że to powiem, ale jejku, rozchwytywany byłeś w tej szkole!

Zaczerwieniłem się po same uszy, czując jak z gorąca pieką mnie policzki.

- Gdzie tam rozchwytywany…

- Noo, byłeś z Alexem, bo spodobałeś mu się od początku roku, a później jeszcze Louis i być może Brandon. Miałeś niezłe powodzenie! 

Wypuściłem powietrze z płuc, głośno i ostentacyjnie. 

- Daj spokój z Brandonem, nie wierzę, że ten człowiek mógł się mną interesować w TEN sposób. 

- Gabe, mnie by to wcale nie zdziwiło. Jesteś bardzo przystojny, szczególnie w dłuższych włosach. 

Znów zaczerwieniłem się mocno, więc rozpiąłem najwyższy guzik koszuli, mając nadzieję, że przyniesie mi to ulgę. Czy faktycznie byłem przystojny? Nie wiem. Czy mogłem uznać, że jednak byłem, skoro wzbudziłem zainteresowanie tylu osób w szkole? Być może. Przecież w końcu mój chłopak, kapitan drużyny koszykarskiej i osoba, do której wzdychało tyle dziewczyn ze szkoły, wybrała akurat mnie. Nie oszukujmy się, że przez charakter. Chłopak przyznał się, że spodobałem mu się od samego początku, kiedy zaczął zwracać na mnie uwagę, czyli od apelu szkolnego. Gdybym nie był dla niego atrakcyjny, pewnie w ogóle by do mnie nie zagadał. To samo z Louisem, który też zainteresował się akurat mną spośród wszystkich innych chłopców. 

- Nieważne, wróćmy do Louisa - mruknąłem, odgarniając włosy z czoła. - Już tyle razy dawałem mu nadzieję i tyle razy mu ją zabierałem, że sam nie wiem co teraz zrobić. Boję się skrzywdzić go po raz kolejny, ale chyba będę musiał to zrobić. 

- Przecież można chyba powiedzieć, że byliście parą, prawda? - Zapytała mama.

Skrzywiłem się, zerkając przez okno, by uniknąć kontaktu wzrokowego. 

- Nie wiem, nie było żadnego „Czy chcesz ze mną być?”, czy coś. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu i tak, całowaliśmy się i w ogóle, ale nie potrafiłem się w nim zakochać. Teraz wiem, że bałem się bycia samotnym i chyba dlatego próbowałem zastąpić Alexa Louisem. 

Mama pokiwała głową ze zrozumieniem i bałem się, że zaraz mnie zbeszta, ale ona nadal się uśmiechała.

- Nie dziwię ci się. Nie mówię, że pochwalam twoje zachowanie, ale rozumiem je. Przykro mi tylko, że było to kosztem Louisa i to niestety jest konsekwencja, z którą będziesz musiał sobie poradzić. 

Spojrzałem smutno na swoje buty, trawiąc jej słowa. Mama miała rację i wiedziałem to, ale uparcie nie chciałem dopuścić do siebie prawdy, że zachowałem się jak skończony dupek. Ale co miałem wtedy zrobić? Od marca aż do końca roku szkolnego żyłem w przekonaniu, że Alex to już przeszłość i starałem się zrobić wszystko, by o nim zapomnieć i żyć dalej. Nie miałem pewności, że to się uda (przecież się nie udało), a mimo wszystko Louis angażował się we mnie od samego początku. Nie prosiłem go o to, ale też nie robiłem nic, by temu zapobiec. W pewnym momencie nawet myślałem, że jednak się udało i Alexander Smith przestał dla mnie istnieć. 

- Wiem, pomyślę jak to rozwiązać, kiedy wrócimy do domu. Teraz nie mam do tego głowy - powiedziałem szczerze. 

- A co, jeśli Alex nie wróci? - Rzuciła mama, a później, na domiar złego poruszyła temat, o którym naprawdę w ogóle nie chciałem na razie rozmawiać. - Wrócisz wtedy do Louisa? 

Bezwiednie zacisnąłem szczęki i zamknąłem oczy. Bolało mnie myślenie o tym. Miałem chaos w głowie i nie istniało nic, co mogłoby mi w tym momencie pomóc. W ogóle nie byłem zły na mamę, że poruszyła ten temat, było to naturalne i zrozumiałe, że była ciekawa. Sęk w tym, że to ja nie byłem gotowy nawet na konfrontację w swojej głowie, a co dopiero na rozmowę na głos. 

- Nie wiem, mamo, naprawdę nie wiem. Nie mam pojęcia, czy byłbym w stanie go w ogóle pokochać, nawet jeśli Alex nigdy nie miałby już pojawić się w moim życiu. 

- Rozumiem - uśmiechnęła się z troską. - Widzę, że nie chcesz już o tym rozmawiać, więc nie będę pytać. Mam nadzieję, że jeśli będziesz potrzebował pomocy w tym temacie, to nie będziesz czuł się skrępowany, żeby ze mną o tym znowu porozmawiać. 

Na mojej twarzy wykwitł uśmiech wdzięczności, bo jej słowa złapały mnie mocno za serce. Z ulgą oddaliłem od siebie temat Louisa, patrząc na zegarek. Nie minęło jeszcze nawet pół drogi, a mnie zaczęły już boleć plecy od siedzenia. 

- Jasne, dziękuję - odpowiedziałem. - Chcesz zagrać w karty? 

Mama ożywiła się znacznie, prostując się na siedzeniu. Wyciągnąłem z plecaka talię kart i tasowałem je powoli, dokładnie, patrząc przez okno. W duchu byłem wdzięczny, że porozmawialiśmy, mimo niektórych emocji, które się we mnie wzburzyły. Miałem jeszcze dużo do przemyślenia, ale obiecałem sobie, że zajmę się tym dopiero, kiedy wrócimy do domu. Na razie na pierwszym planie był Alex i tylko on. Perspektywa spotkania go i przebywania z nim w jednym domu napawała mnie radością, nawet jeśli nie będziemy mogli okazywać sobie żadnych miłych gestów. Liczyło się to, że będzie obok, na wyciągnięcie ręki i będę mógł z nim porozmawiać. 

Reszta podróży minęła nam na kilku partyjkach tysiąca, potem zagraliśmy w wojnę, a kiedy nam się znudziła, na rozluźnienie zagraliśmy w dupę biskupa. Pociąg zatrzymywał się co jakiś czas na stacjach, więc w końcu do naszego przedziału dosiadło się stadko nastolatków jadących gdzieś razem. Raz po raz wymienialiśmy z mamą ukradkowe pogardliwe spojrzenia, kiedy podsłuchiwaliśmy rozmowy współpasażerów, które kręciły się wokół obgadywania znajomych i szczycenia się swoimi osiągnięciami zarówno w social media, w ilości wypitego alkoholu, jak i w doświadczeniach seksualnych. Później oboje chyba przysnęliśmy, bo gdy otworzyłem oczy, nabrzmiałe słońce chyliło się leniwie ku horyzontowi, a nastolatków nie było już w naszym przedziale. 

Zaraz mieliśmy dojechać do celu.

***

Na dworze było jeszcze bardziej gorąco niż w pociągu, przez co mama musiała wachlować się słomianym kapeluszem, ale mi wcale to nie przeszkadzało. Miałem wrażenie, że słońce i ciepło napędzały mnie do życia, ładując mnie dobrą energią. Podeszliśmy do ławki na dworcu, żeby mama mogła poprawić sobie buty, a ja stałem z bagażami i nastawiałem GPSa. Czekał nas jeszcze około 15-minutowy spacer, gdy w końcu ujrzymy wściekle pomarańczowy dom Smithów. Zacząłem rozglądać się po dworcu, planując już najlepszą dla naszych bagaży trasę, gdy moją uwagę przykuł kiosk stojący nieopodal. Powiedziałem mamie, że za chwilę wrócę i udałem się w jego kierunku, patrząc w dokładnie jeden punkt, a była nim maskotka wisząca na witrynie. Kupiłem kolejną butelkę wody, bo widziałem, że mamie się już kończyła, a na bank potrzebowała kolejnej, a także poprosiłem o wspomnianą wcześniej maskotkę. Wróciłem do ławki radosnym krokiem, trzymając w ręce zielonego, pluszowego żółwia.

- Dziękuję - powiedziała, przyjmując ode mnie butelkę. - To dla Vi?

- Tak. Ona bardzo lubi żółwie, wiec pomyślałem sobie, że coś jej dam.

Mama uśmiechnęła się i powoli podniosła się z ławki. Chwyciłem nasze bagaże i ruszyłem przodem, lecz mój entuzjazm sprawiał, że szedłem za szybko, więc raz po raz zwalniałem, by nie zmuszać mamy do większego wysiłku w tym upale. 

***

Kiedy zza drzew i innych budynków wyłonił się dom o kolorze, którego nie dało się pomylić z żadnym innym, nagle poczułem, że moje serce bije niezdrowo szybko. Mama szła powoli z tyłu popijając wodę. Mimo tego, że całą drogę maszerowałem całkiem szybko, teraz nagle moje nogi odmówiły posłuszeństwa i zrobienia choćby jednego kroku naprzód. Położyłem torbę na ziemi i przykucnąłem koło walizki, starając się uspokoić bijące jak szalone serce. 

- Coś nie tak? - Zapytała zmartwiona mama, kiedy zrównała się ze mną. 

Nie mogłem jej odpowiedzieć, bo moje płuca nagle zaczęły domagać się ogromnej ilości powietrza, tak jakbym dopiero co skończył biec sprintem. Zacząłem oddychać szybko, nie mogąc tak naprawdę złapać żadnego porządnego oddechu, a w mojej głowie panował chaos i panika.

Czy ja umieram? 

Jak to głupio byłoby umrzeć właśnie w tym momencie i tutaj

Mama widząc moją twarz, usiadła szybko obok mnie na chodniku i starała się zwrócić na siebie uwagę.

- Gabe, popatrz na mnie - powiedziała szybko. - Patrz jak oddycham i staraj się robić tak samo, ja będę liczyć do dziesięciu, okej? 

Pokiwałem głową, bo tylko na tyle było mnie stać. Poczułem ostre kłucie w klatce piersiowej, a moje serce nadal biło jak szalone. Skupiłem swój wzrok na mamie, starając się oddychać w jej tempie i wsłuchując się w to, jak liczy.

- Nie umierasz, to tylko atak paniki, nic złego się nie dzieje ani nie stanie - powiedziała tak, jakby czytała mi w myślach. 

Kiedy doszła do dziesięciu, mój oddech uspokoił się, a serce powoli wracało do normalności. Padłem na tyłek na chodnik i otarłem spocone ze strachu czoło. Czułem się strasznie, nie wiedziałem co się ze mną działo. 

- No, już, już wszystko w porządku - mruknęła mama i przytuliła mnie ramieniem. - Już jest okej.

Odwzajemniłem jej uścisk i otarłem łzy zmieszane z potem, które połączyły się w jedność na moich policzkach. Powoli wracało do mnie poczucie kontroli i stabilności, więc podniosłem się, a później wziąłem mamę pod ręce i podniosłem ją z chodnika na nogi. Koszula przykleiła mi się do spoconych pleców, a kosmyki włosów chłonęły pot z czoła, robiąc się oklapłe i smutne. 

- Dziękuję, nie wiem co to było i dlaczego to było, pierwszy raz tak miałem - mruknąłem cicho. 

- Nie ma za co, w twoim wieku też miewałam ataki paniki kiedy miałam dużo rzeczy na głowie, więc na szczęście wiedziałam jak ci pomóc. Chodź, bo chyba już na nas czekają - to mówiąc, wskazała w stronę pomarańczowego domu.

Rzeczywiście, przy przedniej furtce stał Roger z Vi, trzymając ją na barana, a obok stała Irene. Mała uśmiechała się i machała do nas, skacząc po karku ojca, co ten przyjmował z zakłopotanym uśmiechem. Kiedy przeszliśmy przez ulicę, Vi podbiegła do mnie i rzuciła mi się w ramiona. 

- Gabiii! - Pisnęła radośnie. 

- Hej, o matko, ale urosłaś, nie wierzę! 

Dziewczynka wyszczerzyła się dumnie, kiedy trzymałem ją na rękach. 

- Patrz, mam już stałego zęba! I wypadło mi kilka innych mleczaków! 

To mówiąc, otworzyła buzię na oścież i pochwaliła się swoim uzębieniem. 

- Wow, pewnie jesteś teraz bogata po wizytach Wróżki Zębuszki!  - Vi pokiwała energicznie główką. 

- A kto to? - Zapytała niewinnie, wskazując na postać stojącą obok mnie. 

- To moja mama, a w brzuchu ma moją siostrę albo braciszka - powiedziałem, przybliżając się do niej, by Vi mogła pogładzić ją po włosach. 

Irene Smith odchrząknęła głośno, nie wiem czy specjalnie, czy nie, ale zwróciła tym naszą uwagę. 

- Dzień dobry, Tereso - wystawiła dłoń w stronę mamy. 

- Dzień dobry, Irene - powiedziała mama, odwzajemniając uścisk. 

Te same grzeczności wymieniła z Rogerem, a później ja miło przywitałem, kiwając głową. Irene nie podała mi ręki, miałem wrażenie, że patrzy przeze mnie, ale przynajmniej głowa rodziny Smithów zachowywała się wobec mnie tak samo, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.

- Pewnie jesteście głodni? - Zapytała matka Alexa, kiwając na Rogera, by ten zajął się naszymi bagażami. 

Oboje mruknęliśmy „tak”, zgodnie z prawdą. 

- Rozpaliliśmy grilla w ogródku, więc zapraszam do środka - to mówiąc, kobieta podeszła do mnie i wzięła ode mnie Vi, mimo, że ta protestowała lekko. 

Wziąłem swoją torbę, nie chcąc nadużywać gościnności Rogera i puściłem mamę przodem, przez drzwi furtki, a później domu. Wszedłem do środka, wypatrując oczywiście wszędzie Alexa, ale na razie zobaczyłem tylko jego adidasy i kurtkę wiszącą w przedpokoju. Przez chwilę wystraszyłem się, że z jakichś powodów nie będzie go i wcale się nie zobaczymy. Położyłem torbę w przedpokoju koło walizki mamy i wymieniłem się z nią uważnymi i zestresowanymi spojrzeniami. Wchodząc już do dużego salonu, zobaczyłem przeszklone drzwi prowadzące do wielkiego ogrodu i wtedy go zobaczyłem. Alex stał przy grillu i grzebał zaciekle szczypcami w palącym się węglu, zapewne też zestresowany. Poczułem ogromną chęć, by puścić się biegiem, wyskoczyć z salonu na zieloną trawę i zamknąć chłopaka w objęciach, jednocześnie całując go mocno. Naprawdę wiele mnie kosztowało, by się od tego powstrzymać, więc spokojnie czekałem, aż Smithowie i Phantomhive’owie przejdą przez próg tarasu. 

- Dzień dobry, Tereso - przywitał się Alex, stojąc nadal przy grillu. - Cześć, Gabriel - spojrzał na mnie z tęsknotą wymalowaną na twarzy. 

Mama i ja przywitaliśmy się, odpowiadając. Na razie nie wiedziałem, co było mi wolno, a co nie. Widziałem też dystans Irene wobec mnie, więc nie chciałem niczym jej podpaść.

- Zaraz zaczniemy grillować, więc dopiero za jakieś 15 minut będzie coś do jedzenia. Jak chcecie, to możecie iść się odświeżyć, na górze przygotowaliśmy dla was pokoje. Roger, pokażesz im je? 

Pan Smith kiwnął głową, ale najpierw zwrócił się do swojego przyszywanego syna.

- Alex, w lodówce jest zamarynowane mięso, wyciągnij je i wrzuć na grilla. Ja zaraz przyjdę i ci pomogę.

Chłopak uśmiechnął się blado i wrócił znowu do mieszania szczypcami w węglu. Ruszyliśmy z powrotem przez salon, biorąc po drodze bagaże. Vi w końcu puszczona wolno przez mamę podbiegła do nas i chwyciła mnie za rękę. 

- Chodź Gabi, pokażę ci ciebie!

Uśmiechnąłem się serdecznie i ruszyliśmy schodami na górę. Mi trafił się pokój, który najwyraźniej kiedyś należał do Michaela, a mama rozgościła się obok, za łazienką, w pokoju gościnnym. Zostawiłem swoje bagaże i ruszyłem z Vi do jej królestwa, by położyć się plackiem na dywanie i zajrzeć do terrarium stojącego na podłodze. W środku, między trocinami i kamieniami spacerował sobie żwawo żółw stepowy nazwany moim imieniem.

- Cudowny, prawda? - Zapytała cicho dziewczynka, przejęta jak nigdy dotąd.

- Fajowy - szepnąłem zgodnie z prawdą. 

Leżeliśmy tak jakiś czas, w ciszy, patrząc na poczynania żółwia, kiedy usłyszeliśmy wołający nas głos z dołu. Niechętnie podnieśliśmy się i wyszliśmy z pokoju, spotykając się w korytarzu z mamą, która najwyraźniej chwilę wcześniej brała prysznic.

- Proszę pani, a czemu pani nie wie, czy ma pani w brzuszku chłopca albo dziewczynkę? 

Mama uśmiechnęła się, rozczulona.

- Jeszcze jest trochę za wcześniej żeby mieć pewność, ale to chyba będzie dziewczynka.

- Ojej! - Zawołała Vi i przystanęła na schodku. - Już nie mogę się doczekać, jak się urodzi i będę mogła się z nią bawić! 

Wymieniliśmy się spojrzeniami z mamą.

- Chciałabym żeby Frannie miała taką miłą koleżankę! 

W pierwszej chwili zdziwiło mnie konkretne imię, jakie wypowiedziała mama, ale szczerze? Wcale nie byłem zaskoczony. 

Zeszliśmy na dół do salonu, a później na taras. Na dworze nadal było ciepło, ale przynajmniej nie można było tego nazwać już upałem, choć wciąż można było nosić krótki rękawek. Stojący na tarasie stół został przyozdobiony obrusem w kratę, a na jego blacie stały półmiski z sałatkami i gorące mięso parujące na talerzu. 

- Zapraszam, usiądźcie gdzie wam wygodnie - powiedziała Irene, już w wyraźnie lepszym nastroju.

Alex siedział w najdalszym miejscu przy stole, więc bez wahania przecisnąłem się tak, by usiąść na przeciw niego. Obok mnie miejsce zajęła Vi, a po jej prawej stronie mama. Spojrzałem na Alexa i napotkałem jego czuły wzrok. Znów nabrałem ochoty, by wstać i nachylić się nad stołem, by go pocałować, ale z całych sił powstrzymałem się od tego. Irene usiadła koło swojego syna, więc czułem na sobie jej baczne spojrzenie, nawet w momentach, gdy na mnie nie patrzyła. 

- Smacznego - powiedział Roger, nalewając nam lemoniady do szklanek. 

Mężczyzna usiadł koło Irene i wziął się od razu do jedzenia, więc wszyscy inni zrobili to samo. Krojąc karkówkę, poczułem, jak Alex dotyka mnie w łydkę stopą, więc wysunąłem się w jego stronę, by móc przytulić się do niego choć w taki sposób. Rzuciłem mu ukradkowe spojrzenie znad swojego talerza i spotkałem jego wzrok. Chłopak patrzył na mnie nadal z tęsknotą, ale wydawało mi się, że zobaczyłem w nim również odrobinę pożądania. 

- Alex nie wspominał, że jesteś w ciąży - zagaiła Irene, upijając lemoniadę ze szklanki. - Który to miesiąc? Znasz już płeć? 

Mama przełknęła kęs kurczaka i odpowiedziała:

- Piąty miesiąc. Jeszcze nie wiem, ale czuję, że to będzie dziewczynka.

Irene uśmiechnęła się i miałem wrażenie, że zrobiła to z prawdziwą sympatią. Może wcale nie była aż taka zła?

- My też staramy się z Rogerem o dziecko, ale na razie bez skutku. Mam już swoje lata i może nie jest mi pisane, by zajść w ciążę…

- Gdzie tam, przy obecnym rozwoju medycyny prawie nie ma znaczenia ile masz lat. Ja sama do młodych nie należę, a jednak się udało. Też nam to trochę zajęło, ale koniec końców, teraz mam tego łobuziaka w brzuchu. 

Irene zaśmiała się, a moja mama jej zawtórowała. Wydawało mi się, że znalazły nić porozumienia, którą mogły tylko i wyłącznie nawiązać między sobą matki. 

Nagle mój telefon znajdujący się w kieszeni spodenek rozdzwonił się, wiec szybko rzuciłem się, by go wyciszyć. Pokornie przeprosiłem za to ludzi obecnych przy stole, a później zerknąłem na ekran wygaszacza. To Louis dzwonił do mnie, pewnie zaniepokojony moim brakiem odpowiedzi. Zmarszczyłem brwi i odłożyłem telefon z powrotem do kieszeni. Martinez nadal się do mnie dobijał, ale czułem to tylko ja, gdy na udzie wibrował mi telefon. Odechciało mi się jeść, ale na szczęście towarzystwo skończyło już posiłki i powoli wstawało od stołu. Irene zaprowadziła mamę w stronę leżaków stojących na trawie i usadowiły się tam, natomiast Roger poszedł nalać wina. Vi pociągnęła mnie w stronę trampoliny, ale gdy się na nią wgramoliliśmy, oboje uznaliśmy, że skakanie sobie na razie odpuścimy. Położyliśmy się więc na środku i patrzyliśmy w lekko już granatowe niebo. Alex był jeszcze przy stole, ale powoli, jakby z zagubieniem wstał i przeszedł szybkim krokiem obok naszych rodziców rozłożonych na leżakach i pogrążonych w rozmowie. Widziałem, jak zbliża się do nas, więc oczywiście moje serce zabiło szybciej i mocniej. Po chwili chłopak położył się koło Vi, tak, że mała leżała teraz w środku, między nami. Mimo tego, czułem bliskość chłopaka i było mi z nią bardzo dobrze.

- Pokazałaś Gabe’owi już swojego żółwia? - Odezwał się Alex, przerywając ciszę. 

- Taaak, oglądaliśmy go przed obiadem! Jutro po śniadaniu wezmę go na spacer do ogródka!

Alex przewrócił się na brzuch i podparł brodę ręką, tak, by nasze spojrzenia mogły spotkać się ponad główką dziewczynki. W tym momencie doszedł do nas tubalny śmiech dochodzący od leżaków, a we mnie zakiełkował nowy pąk nadziei. 

Leżeliśmy tak i rozmawialiśmy z Vi, raz po raz obdarzając się miłymi spojrzeniami, aż w końcu dziewczynka stwierdziła, że czas na skakanie. Według mojego zegarka dochodziła godzina dwudziesta, co można było wywnioskować po orzeźwiającym, lekkim wietrze, który czasami przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Poskakaliśmy chwilę z Vi, ale najwyraźniej nasza kondycja nie należała do najlepszych, więc po chwili ulotniliśmy się z trampoliny by dołączyć do towarzystwa na leżakach. Ja osobiście bałem się iść gdzieś w zaciszne miejsce, na przykład do domu, by usiąść tam z Alexem i porozmawiać, on chyba był podobnego zdania. Nie chcieliśmy podpaść, to tyle. 

- Gabriel? Haha, Gabriel był tak uroczym dzieckiem, ale nie chciał nosić pieluch i zawsze robił awanturki, kiedy próbowałam go w nie ubrać.

Weszliśmy w połowie tematu, ale jak się domyśliliśmy, gadali oczywiście o nas. Irene i Roger siedzieli przytuleni, oboje mieli na polikach wypieki świadczące o tym, że wypili już trochę lampek wina. Mama sączyła na przemian wodę i lemoniadę, uśmiechnięta jak nigdy. Rodzice widząc, że zbliżamy się do nich, zamilkli, a później zaśmiali się jakby przyłapani na gorącym uczynku. 

- Cześć, chłopcy - przywitała nas Irene. - Vi na trampolinie? Zaraz trzeba będzie ją położyć spać. 

To mówiąc, kobieta zaczęła się podnosić, ale w tym momencie dziewczynka podbiegła do nas. 

- Mama, spać mi się chce - mruknęła, przecierając oczy piąstkami. - Czy Gabi może mi poczytać bajkę? 

Usta Irene zacisnęły się w prostą, bladą linię. 

- Na pewno? A pytałaś Gabriela, czy on nie ma nic przeciwko?

- Nie pytałam…

- Nie mam nic przeciwko - od razu powiedziałem.

Mama zerknęła na mnie niepewnie, a później spojrzała na Irene i Rogera. Kobieta już miała coś powiedzieć, ale wyprzedził ją jej mąż.

- Vi nie mogła się doczekać bardzo twojego przyjazdu, ja nie widzę żadnych przeciwwskazań. 

Dziewczynka złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą do domu. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem jak Alex kieruje się w stronę stołu i zaczyna zbierać brudne naczynia, patrząc za nami. Zrobiło mi się przykro, ale ledwo zgodzili się na to, bym zajął się Vi, a co dopiero żeby towarzyszył nam chłopak. Poszedłem na górę, najpierw zachodząc do swojego pokoju po maskotkę żółwia, o której z powodu wielu emocji po prostu zapomniałem, a potem poszedłem do pokoju dziewczynki. Vi czekała już na mnie, siedząc na łóżku z przygotowaną książką o żółwiach. Kiedy zobaczyła maskotkę, którą trzymałem, zapytała:

- To twój żółw? Ale śliczny! 

- Nie, skarbie, kupiłem go dla ciebie. 

Dziewczynka spojrzała na mnie z wdzięcznością, biorąc maskotkę do rąk i od razu ją przytulając.

- Nazwę ją Frannie! 

Uśmiechnąłem się i pogładziłem ją po włosach. W pokoju paliła się tylko lampka nocna, więc panował w nim półmrok idealny do czytania. Dziewczynka położyła się w łóżku i przykryła szczelnie kołdrą siebie i Frannie, przytulając ją mocno. Ja usiadłem obok niej, wziąłem w ręce książkę i otworzyłem ją na pierwszej stronie. Zacząłem czytać, starając się używać różnych intonacji i głosów do każdego z bohaterów, a czasami nawet robiłem specjalnie dramatyczne przerwy. Vi śmiała się i dokazywała, zupełnie nie wyglądając już na tak zmęczoną jak wcześniej, ale nie przeszkadzało mi to. Bawiłem się wybornie. 

Nawet nie wiem kiedy zasnąłem, wiem tylko, że obudziłem się, gdy ktoś wszedł do pokoju i na chwilę zapalił górne światło. Usłyszałem chichoty i ledwo powstrzymywane śmiechy, więc otworzyłem oczy i spojrzałem najpierw na śpiącą w najlepsze dziewczynkę, a później w stronę drzwi. Państwo Smith i moja mama stali tam, ciesząc się jak głupi do sera, ktoś nawet zrobił zdjęcie. Wstałem powoli, ocierając ślinę z kącika ust i bezgłośnie odkładając książkę na półkę. 

- Która godzina? - Zapytałem cicho.

- Dwudziesta trzecia - mruknęła mama. - Ale ci się przysnęło, bobasie.

Państwo Smith parsknęli śmiechem, a gdy Vi niespokojnie ruszyła się w łóżku, gwałtownie się uciszyli. Stwierdziłem, ze pewnie byli mocno pijani, skoro zachowywali się jak nastolatki, choć moja mama ze względu na ciążę nie piła, ale również chichotała.

- Jutro rano jedziemy nad jezioro, więc dobrze byłoby iść już spać - powiedział Roger, obejmując żonę i zamykając drzwi od pokoju córki. - Alex już śpi, też padł jak mucha. 

Ucieszyłem się na wspólny wyjazd, więc myśl, że mój chłopak nie był dla mnie już dostępny tego wieczoru, nie była bardzo tragiczna i krzywdząca, bo jutro też miał być dzień. Powiedziałem wszystkim dobranoc; państwo Smith zeszli na dół do swojej sypialni, a mama przytuliła mnie i poszła do siebie, mówiąc że jest już bardzo zmęczona. Ja skoczyłem pod prysznic, który jeszcze bardziej mnie rozbudził, co przyjąłem z niemałym zawodem. Nie dość, ze zrobiłem sobie nieplanowaną drzemkę, to jeszcze letnia woda sprawiła, że byłem tak świadomy wszystkiego dookoła, jak nigdy dotąd. Rozczesałem mokre włosy i poszedłem do dawnego pokoju Michaela i położyłem się do łóżka w samych bokserkach. Było mi gorąco mimo prysznica i nie zapowiadało się, by miało zrobić się chłodniej. 

Wyciągnąłem telefon ignorując zupełnie kilkanaście nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości od Louisa. Wszedłem w aplikację z pobranymi z Internetu książkami i zacząłem czytać „American Psycho” Bret’a Ellis’a, ale myśl, że Alex jest w tym samym domu, w pokoju obok, skutecznie powstrzymywała mnie przed skupieniem się. Wszedłem w wiadomości, niechcący czytając kawałek jednej, którą dostałem od Louisa (Czy wszystko w porządku, Gabe?), ale znów ją zignorowałem. Wybrałem numer Alexa i napisałem do niego jedno słowo.

Śpisz? 

A później ze stresu wyciszyłem znów telefon i położyłem go ekranem w dół koło siebie na łóżku. Oczekiwałem w napięciu na odpowiedź, ale kiedy po dziesięciu minutach nie nadeszła, wziąłem ze zrezygnowaniem telefon do ręki i powróciłem do lektury. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziekuję za komentarz :)