Rozdział I

13 komentarzy:


Przypuszczam, że wszystko, co przydarzyło mi się w tamtym okresie, miało początek pewnego wrześniowego wieczoru, kiedy to podpadłem Wielkim Ważniakom.

Wracałem wtedy z biblioteki; na zewnątrz było ciemno, więc swoje myśli skupiłem na prawie niewidocznej dróżce, którą każdego dnia wydeptywali lokatorzy męskiego internatu. Spieszyłem się, bo zostało mi zaledwie pół godziny do 21; w naszej szkole panowała zasada, że w dni powszednie każdy uczeń musiał znaleźć się właśnie o tej porze we własnym pokoju, inaczej karany był w wybrany przez opiekunów sposób.

Nagle coś zakłóciło panującą dookoła ciszę. Usłyszałem nerwowe głosy dobiegające gdzieś od strony żywopłotu i wtedy ich zauważyłem – stali w ciasnej grupce niedaleko mnie. Jedynymi rzeczami, które dostrzegłem, były charakterystyczne bluzy, jakie nosili jedynie członkowie drużyny koszykarskiej i trzy rozżarzone punkciki, które poruszały się przy ich głowach. Olśniło mnie.

Palą papierosy!Zdążyłem pomyśleć.

Potem zaczął się koszmar.

Ciemna sylwetka jednego z koszykarzy odwróciła się momentalnie w moją stronę; oczami wyobraźni widziałem jak chłopak rozgląda się czujnie a jego nozdrza rozszerzają się niczym u dzikiego zwierzęcia. Przyśpieszyłem kroku, choć wiedziałem, że to nic nie da. Zauważyli mnie. Kątem oka zobaczyłem jeszcze jak rzucają papierosy na ziemię, przydeptują je i ruszają w moją stronę. Zerwałem się wtedy do biegu, co pewnie jeszcze bardziej utwierdziło ich w tym, że widziałem jak palili.

Dlaczego, do cholery, nie potrafię szybciej biegać?

Z każdą sekundą byli coraz bliżej, słyszałem wyraźnie tupot ich stóp i przyspieszone oddechy. Wiedziałem, że gdy mnie dopadną, będzie ze mną krucho. Wiedziałem również, że na pewno mnie dopadną.

Czemu to zawsze mi muszą się przydarzać takie gówniane sytuacje?

Zupełnie tak, jakby mało było mi nieszczęść tego wieczoru, nie zauważyłem kamienia wystającego pośrodku ścieżki i zahaczyłem o niego butem. Padłem na ziemię, w ostatnim momencie podpierając się rękoma, by nie upaść na twarz. 

Świetnie! Wspaniale!

Kroki i oddechy zbliżyły się szybko, więc nie zdążyłem nawet spróbować wstać.

Udawaj martwego, może sobie pójdąpodpowiedział mi mój umysł, za co dałem mu mentalnego klapsa.

Po prostu nie będę panikował, porozmawiam z nimi na spokojnie, wyperswaduję im głupie pomysły i wszyscy rozejdziemy się do internatu we wspaniałym humorzepomyślałem ironicznie.

   - Co my tu mamy? – Zapytał jeden z koszykarzy.

Podejrzewałem, że właścicielem głosu był nie kto inny jak dowódca drużyny, Alexander Smith we własnej osobie. Gorzej trafić nie mogłem.

   - Wygląda mi to na tego szczura, Phantomhive’a – odpowiedział mu Nick Stevens. – Przekonajmy się.

Chłopak okrążył mnie i przykucnął tuż przy mojej głowie. Poczułem jego palce we włosach, po czym koszykarz szarpnął ręką w górę, tak, że zmuszony byłem spojrzeć mu w twarz.

   - Witaj, panienko – zarechotał Nick.

Alexander i stojący wraz z nim trzeci koszykarz - którego tożsamości wciąż nie byłem pewien - zawtórowali mu. Ich połączone w mroku głosy brzmiały mocno i złowieszczo. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze; nie czułem wtedy zimna bijącego od ziemi ale to właśnie przerażenie wywołało u mnie taką reakcję. Nie wiedziałem, co mnie czeka i tak naprawdę nie chciałem się tego dowiedzieć.

Jeśli chcą mnie zabić, mam nadzieję, że zrobią to szybko.

   - Co wy na to, żeby pokazać mu, że włóczenie się o tej porze poza internatem jest wyjątkowo niebezpieczne? – Odezwał się nieznany mi koszykarz.

Okazało się, że był nim Brandon Lorison – największy i najgłupszy drużynowy osiłek.

Już po mnie.

   - Chłopcy, spokojnie – powiedział Alexander z nutą rozbawienia w glosie. – Wystarczy, że uświadomimy go, że donoszenie komukolwiek o tym, co niedawno zobaczył, jest bardziej niż bezsensowne.

Nick chrząknął z niecierpliwością i puścił wreszcie moje włosy. Podniosłem się na kolana i spojrzałem na stojącego metr ode mnie kapitana drużyny.

   - Nawet nie pomyślałem o tym, żeby na was donieść – powiedziałem twardo, nie kłamałem. – Po co miałbym to robić?

Stojący z tyłu mnie Brandon nagle poruszył się gwałtownie a ja poczułem, jak w brzuch wbija mi się jego duży adidas. Kopnięcie było tak silne, że niemal czułem już gdzie wykwitnie mi siniak. Dałbym sobie głowę uciąć, że za kilka godzin wokół pępka pojawi mi się fioletowa buto podobna plama.
Zgiąłem się w pół i podparłem ręką o ziemię żeby nie upaść. Kręciło mi się w głowie.

   - Łżesz, ty szczurze! – Warknął Brandon. – Czuję to!

Wcześniej przysięgłem sobie, że nie będę płakał, że nie dam im powodu do śmiechu, ale ból był zbyt silny; łzy same nabiegły mi do oczu i spłynęły po policzkach. Zanim znów spojrzałem na moich oprawców, ukradkiem próbowałem wytrzeć twarz o rękaw bluzy.

   - Wystarczy, Brandon – powiedział Alexander (w jego głosie wykryłem nutę niepokoju, ale możliwe, że tylko mi się wydawało). – Myślę, że już ma nauczkę.

Osiłek przestąpił z nogi na nogę, splunął a potem wytarł usta wierzchem dłoni. Chwilę po tym, jak Brandon odszedł w stronę szefa, przeszło mi przez myśl, że może to był już koniec, że dadzą mi spokój. I to była największa pomyłka w moim życiu; tym razem to Nick skusił się by zagrać w grę „Kto mocniej przyłoży panience Phantomhive?”, kopiąc mnie w klatkę piersiową. Powietrze gwałtownie uciekło mi z płuc, co wywołało kolejną falę łez. Przez chwilę nie mogłem złapać oddechu, a gdy mi się to udało, zakrztusiłem się gwałtownie wessanym powietrzem.

   - Niech ma za swoje – stwierdził Nick.

Jego głos był przepełniony poczuciem sprawiedliwości. Nick’owej sprawiedliwości.

Ja chyba naprawdę jestem magnesem na nieszczęściadoszedłem do wniosku z rezygnacją. 

Nie liczyłem na to, że koszykarze dadzą mi szybko spokój, jednak nagle zdarzył się cud: Alexander wskazał w kierunku internatu, mówiąc coś szybko, na co dwóch pozostałych osiłków zareagowało niezwykłym poruszeniem. Miałem nadzieję, że ktoś zauważył całą tę sytuację i właśnie zmierzał w naszą stronę, by wymierzyć sprawiedliwość moim oprawcom. Podniosłem się do siadu i czekałem na pomoc, która w końcu i tak nie nadeszła. Natomiast koszykarze po krótkiej naradzie stwierdzili, że nie mają nic tutaj więcej do roboty i udali się w stronę majaczącego w oddali internatu. Dopiero gdy ich sylwetki znikły w zapadającym powoli zmroku, byłem w stanie odetchnąć z ulgą.

Stanąłem na nogi, myśląc o tym, jaki los teraz mnie czeka, gdy moi oprawcy (którzy zachowywali się jakby byli najważniejszymi w tej szkole, ba, na całym świecie) zasmakowali w gnębieniu mojej osoby. 

Wielcy Ważniacyprychnąłem z pogardą. 

Jednakże wiedziałem, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.


Początek.

4 komentarze:
Hej!

Na początku chciałabym się przedstawić - mam na imię Martyna. Będę prowadziła tego bloga, ponieważ już od roku piszę w osobistym zeszycie pewne opowiadanie i chciałabym aby ktokolwiek je przeczytał. Zdaję sobie sprawę, że moja twórczość nie jest na tyle ciekawa, by zaglądało tu i komentowało ją wiele osób. Jednak ważne jest dla mnie to, że tutaj moje opowiadanie jest wolne i nie ciśnie się na stronicach zeszytu.