Rozdział XXXVIII


Rano obudziły mnie promienie słońca świecące mi prosto w oczy zza niezasłoniętej żaluzji. Smith leżał obok z uchylonymi ustami, oddychając głęboko i miarowo. Był poniedziałek, 30 stycznia – dzień, który miał pokazać, czy kolejne dwa lata w tej szkole będą dla mnie piekłem na ziemi.


Odwlekałem jak najdłużej wstanie z łóżka, leżąc na boku i wpatrując się w śpiące oblicze Alexa. Po głowie błądziło mi kilka nieciekawych myśli, a w brzuchu kłębiły się małe grudki strachu. W końcu jednak chłopak mruknął przeciągle, a potem jego oczy otworzyły się, patrząc na mnie przez pozostałość sennej mgiełki.  
    
                - Dzień dobry – szepnął, przeciągając się.

                - Cześć – odpowiedziałem mu cicho.

Nie wiedziałem, dlaczego szeptaliśmy, ale nie byłem w stanie wyżej podnieść głosu. W tej chwili było coś wręcz magicznego, a ja nie chciałem tego psuć. Alex uśmiechnął się, a potem pocałował mnie we wgłębienie u nasady obojczyków; chłopak był w zdumiewająco dobrym humorze, co trochę mnie uspokoiło.

                - Boisz się? – Zapytał nagle.

Nie powiedział nic więcej, ale dobrze wiedziałem co miał na myśli. Pytał, czy boję się konfrontacji z tym wszystkim, co czekało nas dzisiaj w szkole. Było to dla mnie jedną wielką niewiadomą – nie miałem pojęcia w jaki sposób zostaniemy przyjęci, co powiedzą uczniowie i jak zachowają się nauczyciele. Może przejmowałem się tym aż za bardzo, a może nie przejmowałem się tym wystarczająco mocno. Któż wie.

                - A ty? – Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Wyraz twarzy Alexa spoważniał znacznie; chłopak zmarszczył brwi i spuścił wzrok, wpatrując się bardziej w przestrzeń niż w moje obojczyki.

               - Nie chcę kłamać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale nie nazwałbym tego strachem. – Powiedział i na chwilę zamilkł. – Po prostu nie wiem co nas dzisiaj czeka w szkole i wolę nie nastawiać się ani na najgorsze, ani na najlepsze.

Doskonale go rozumiałem – ja sam nie chciałem myśleć o tym, co stanie się gdy wejdziemy do szkoły i spojrzymy ludziom w oczy. Odgoniłem od siebie czarne chmury i w końcu wstałem z łóżka, przechodząc nad Alexem, który nadal leżał pod kołdrą i nie wyglądał jakby miał spod niej w ogóle wyjść. Chłopak powiódł za mną wzrokiem z racji tego, że po nocnych ekscesach nadal byłem nagi i to jednocześnie trochę mnie zawstydziło, ale i podnieciło.

                - Mając takie widoki na co dzień, nie potrafiłbym być pesymistą – rzucił Alex za mną.

Czułem wręcz jak jego wzrok ślizga się po moim ciele, w szczególności poświęcając uwagę dolnej partii pleców. Podniosłem bokserki z podłogi, które trafiły tam w nocy, rzucone pod wpływem impulsu i wsunąłem je na siebie, specjalnie robiąc to nieco powoli, by chłopak zdążył nacieszyć oczy. 

                - Chodź pod prysznic, brudasie – mruknąłem, zarzucając sobie ręcznik na ramię.

Alex jęknął przeciągle w ramach protestu i zakrył się cały kołdrą, a potem odwrócił się do mnie plecami; według niego rozmowa była skończona. Przewróciłem oczami, podszedłem do niego i jednym ruchem odkryłem jego nagie, skulone ciało. Chłopak zaświecił gołym tyłkiem i wcale się tym nie przejął, choć koniec końców odwrócił się do mnie twarzą.

                - Pod jednym warunkiem – powiedział, uśmiechając się przebiegle.

Wiedziałem, że Alex wymyśli zaraz coś głupiego, więc zacząłem zbierać swoje ciuchy, które leżały porozrzucane po pokoju, świadcząc o tym, że wydarzenia wczorajszego wieczoru rzeczywiście miały miejsce. Chwyciłem spodnie za nogawkę i podniosłem je; moje uszy zarejestrowały stłumiony dźwięk wydany przez obiekt, który wypadł z kieszeni i po chwili spotkał się z podłogą okrytą dywanem. Schyliłem się, by podnieść to coś, co okazało się niczym innym jak małym rudym bursztynem należącym do Louisa Martineza.

                - Nawet nie zapytasz jaki to warunek? – Z oddali dobiegł do mnie przekorny głos Alexa, więc wróciłem na ziemię.

W głowie odtworzyły mi się wydarzenia, które miały miejsce na balu; miałem wrażenie, że wczorajszy wieczór zdarzył się co najmniej kilka miesięcy wcześniej, a nie zaledwie siedem godzin temu. Na wspomnienie Louisa ścisnęło mnie lekko w żołądku, tym bardziej, że nadal trzymałem bursztyn w dłoni, gapiąc się w niego, jakbym nie wierzył, że jest prawdziwy.

                - Wszystko w porządku? – Zapytał chłopak z troską. – Jakoś tak umilkłeś.

Pokiwałem głową na znak, że wszystko jest okej i odłożyłem talizman Martineza na biurko. Wziąłem wszystkie potrzebne mi rzeczy, a dopiero potem spojrzałem na Alexa. Koszykarz siedział już na łóżku, nadal w pełnym negliżu i przyglądał mi się, a każdy włos na jego głowie sterczał w innym kierunku.

                - Idę pod prysznic – mruknąłem. – Do zobaczenia później.

***
To, co zdarzyło się w męskiej łazience, zapadło mi na zawsze w pamięć. Podobno ludzie zapamiętują tylko te wydarzenia, podczas których czuli intensywne uczucia – wstyd, złość, czy radość. Ja byłem po prostu przerażony.

Wszedłem do pomieszczenia, mając nadzieję, że nikogo tutaj nie spotkam, ale już od progu przywitały mnie beznamiętne spojrzenia. Miałem wrażenie, że gdy tylko przekroczyłem próg łazienki, wszystkie głosy i śmiechy ucichły, a obecni tam chłopacy wlepili we mnie oczy. Speszyło mnie to niesamowicie, więc po prostu wbiłem wzrok w podłogę i pomaszerowałem do ostatniej kabiny, w której to siedziałem sam kilka godzin wcześniej. Zaciągnąłem zasłonę, ciuchy i ręcznik zostawiłem na taborecie, a potem wszedłem pod prysznic. W pomieszczeniu nadal panowała cisza, lecz gdy puściłem wodę, miałem wrażenie, że dyskusje wybuchły na nowo.

Naprawdę bardzo starałem się nie przejmować całą tą sytuacją, więc wziąłem szybki prysznic i chciałem pójść jeszcze na śniadanie, bo brzuch domagał się ciepłego posiłku. Zarzuciłem na siebie czyste ubrania, złożyłem ręcznik i odsunąłem zasłonę. Mój wzrok padł na dwóch chłopaków, którzy stali pośrodku łazienki i strzelali do siebie ze zwiniętych w rulon ręczników. Nie wiedziałem z którego rocznika byli, ale sądząc po ich wyglądzie i zachowaniu, najprawdopodobniej niedługo kończyli już szkołę. Spojrzałem na nich tylko dlatego, że robili dużo hałasu, ale i tak nie na długo zyskali moją uwagę. Minąłem ich miarowym krokiem, znów próbując wpaść w zamyślenie, gdy usłyszałem krzyk dochodzący zza moich pleców.

                - Na co się gapisz, pedale?

Mimowolnie odwróciłem się, patrząc w twarz jednemu z trzecioklasistów. Chłopak miał ciemne włosy i nastroszone brwi, przez które jego twarz nabierała groźnego wyrazu. Nie miałem pojęcia jak zareagować na jego pytanie, więc po prostu w milczeniu stałem i patrzyłem się na niego tępo.

             - Tak, do ciebie mówię – powiedział. – Nie gap się na mnie tak, jakbyś chciał żebym cię przeruchał.

Jego słowa uderzyły we mnie z mocą; w tym momencie zrozumiałem intencje chłopaka. Trzecioklasista chciał mnie sprowokować i niestety, ale udało mu się to.

                - Nawet nie jesteś w moim typie, koleś – mruknąłem ze złością. – Masz zakazaną gębę.

Trzecioklasista zrobił się czerwony, gdy kilku chłopaków wokół nas wybuchło śmiechem i wtedy byłem już pewien, że na przykrych słowach się nie skończy. Przez chwilę nawet rozważałem możliwość ucieczki, ale było już za późno; ciemnowłosy rzucił się w moją stronę, wyciągając przed siebie ręce. Nie zdążyłem nawet się ruszyć – widziałem tylko te rozczapierzone jak szpony dłonie, które mknęły w kierunku mojego gardła.

                - Ben, daj spokój! – Krzyknął jego kolega, próbując oderwać go ode mnie, jednak bez skutku. – Przecież on ci nawet nic nie zrobił!

Zostałem przyparty do ściany tak, że jego przedramię miażdżyło mi boleśnie gardło. Oczywiście próbowałem się szarpać, ale chłopak miał nade mną przewagę kilkunastu centymetrów wzrostu i co najmniej dwudziestu kilogramów wagi. Za jego plecami widziałem innych lokatorów męskiego internatu, którzy szybko wychodzili z łazienki, tak jakby nie chcieli być świadkami tego incydentu.

                - Teraz już nie jesteś taki wyszczekany, co?

W tym momencie zaczęło brakować mi powietrza, a ściany łazienki zamazały się znacznie. Od kiedy się obudziłem, podświadomie wiedziałem, że ten dzień nie będzie należał do udanych, mimo, że nie chciałem się w jakikolwiek sposób nastawiać. Nie wiedziałem jednak, że dojdzie do czegoś takiego.

                - Pu..uś..ć… - wycharczałem ostatkiem sił, czując jak okropnie kręci mi się w głowie.

Nie miałem już nawet siły się szarpać, choć i tak nic to nie dawało. Czy tak oto miałem skończyć? Uduszony przez jakiegoś trzecioklasistę o imieniu Ben, który bał się o własny tyłek, choć nie miał co do tego powodu? Co jak co, ale taka śmierć byłaby naprawdę głupia. Na szczęście ktoś z niewielkiego już tłumu gapiów zdecydował się zainterweniować i pomóc mi. Widziałem tylko jak od strony drzwi zbliża się w naszą stronę sylwetka, która mogła należeć do każdego, ale ważne było, że nowo przybyły wyglądał na silniejszego i masywniejszego od Benjamina, który przyciskał mnie w jakże romantyczny sposób do ściany.

                - Hanscom, puść go. – Silny głos postaci doszedł do mnie jak zza kurtyny wody.

Poczułem, jak uścisk na mojej szyi nieznacznie ustępuje, więc skorzystałem z okazji i wciągnąłem nieco drogocennego powietrza do płuc. Ben odwrócił się w stronę wysokiej postaci.

                - Bo co? – Zapytał, szczerząc się.

Przez chwilę miałem wrażenie, że trzecioklasista splunie na podłogę w geście zlekceważenia, ale nie zrobił tego. Znów przycisnął mnie mocniej do ściany, więc świat jeszcze bardziej mi się rozmył.

                - Słuchaj, szczylu – powiedział tamten. – Jako młodszy, ale mądrzejszy kolega, radzę ci, żebyś zostawił tego chłopaka w spokoju. Tak czy inaczej masz przejebane, bo trener na pewno się o tym dowie, ale jeśli go w tej chwili nie zostawisz, to oprócz kary od Randalla, dostaniesz jeszcze gratisowy wpierdol ode mnie.

Uścisk znów zelżał, więc łapczywie nabrałem powietrza w płuca. W mojej podświadomości rozbrzmiał alarm, który świadczył o tym, że właściciel głosu był przeze mnie znany. Nie byłem jednak w stanie jasno myśleć. Dopiero gdy Ben, któremu mina już zrzedła, zabrał rękę i stanął do mnie plecami, obsunąłem się po ścianie i zacząłem kaszleć, trzymając się za gardło – przyjemnie, ale zarazem boleśnie było znów oddychać.

                - Nawet nie myśl sobie, że się ciebie boję, Martinez – warknął Hanscom.

Martinez? – Przeleciało mi przez myśl.

Wciąż z trudem łapałem oddech, ale przynajmniej wszystko znów stało się wyraźne, a kręcenie w głowie ustało. Spojrzałem na dwóch mierzących się wzrokiem chłopaków i rzeczywiście – jednym z nich był Louis, dzierżący na twarzy na wpół zirytowany i na wpół zniecierpliwiony grymas.

        - Proszę bardzo, droga wolna, możesz śmiało wyjebać go w dupę, bohaterze – powiedział trzecioklasista.

Najwyraźniej chłopak pojął, że przemocą nic już nie wskóra, bo Martinez miał nad nim przewagę. Dlatego tez Hanscom przyjął strategię, która polegała na jak najdotkliwszym kąsaniu słowami, co niestety wyprowadziło Louisa z równowagi. Były kapitan drużyny koszykarskiej zamachnął się szybko, a sekundę później jego pięść rozgniotła wargę Bena o jego własne zęby. Ciemnowłosy krzyknął zdziwiony i złapał się za bolące miejsce, a z pomiędzy palców jego rąk pociekła strużka krwi.
Próbowałem się podnieść, ale za pierwszym razem nogi odmówiły posłuszeństwa i zakręciło mi się w głowie. Wtedy Martinez złapał mnie pod ramię i pomógł mi wstać, a ja nie protestowałem.

                - Nic ci nie jest? – Zapytał z beznamiętną miną i bezbarwnym głosem.

                - Już jest dobrze – powiedziałem cicho. – Dziękuję.

Martinez odwrócił się do mnie plecami i zaśmiał się pod nosem. W tym momencie Ben wyszedł chwiejnym krokiem z łazienki, nadal trzymając się za szczękę.
               
                - Nie dziękuj, nie zrobiłem tego dla ciebie. Po prostu nie lubię kiedy ktoś znęca się nad słabszymi od siebie.

Nie skomentowałem jego słów. Uderzył mnie ton, jakim do mnie mówił – to, w jak zimny sposób się do mnie zwracał. Czy to możliwe, że aż tak bardzo zmienił do mnie nastawienie? Głowę wypełniły mi wspomnienia naszych rozmów przed i w trakcie balu, to jak się do mnie uśmiechał i jaki był miły. Teraz to wszystko zniknęło i dopiero tak naprawdę pojąłem, jak bardzo skrzywdziłem tego człowieka.

                - Louis, czy mogę coś zrobić, żeby ci to wynagrodzić?

To zdanie zawierało dwa dna; po pierwsze, chciałem wynagrodzić mu to, że uratował mnie przed uduszeniem przez Hanscoma, a po drugie, czułem ogromne wyrzuty sumienia przez to jak potraktowałem go dzień wcześniej. Nie wiedziałem jednak czy chłopak wyczytał to z moich słów.

                - Nie kłopocz się tym – mruknął i podążył w stronę wyjścia nawet na mnie nie patrząc. – A nie, jednak możesz coś zrobić – przystanął na chwilę i rzucił mi spojrzenie zza ramienia.

                - Co takiego? – Zapytałem automatycznie.

Martinez uśmiechnął się jednym kącikiem ust, tak, że połowa jego twarzy nadal była lodowato zimna.

                - Oddaj mi mój bursztyn – powiedział, a po krótkiej chwili dodał. – I serio, zagraj kiedyś ze mną w kosza.

Potem chłopak opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samego. Chwyciłem swoje rzeczy i szybko wyszedłem na korytarz, ale nie zobaczyłem już tam sylwetki Martineza.

Nie ma co, świetny początek dnia.

***
Wracając do pokoju, miałem nadzieję, że chociaż Alexowi powiodło się lepiej niż mi. Chłopak poszedł na poranny trening, gdzie czekała go konfrontacja z trenerem Randallem i podstawowym składem drużyny. Obawiałem się, że pozostali Wielcy Ważniacy mogli sprawić mu kłopoty, ale wolałem o tym nie myśleć. Miałem zbyt wiele innych rzeczy na głowie, by zaprzątać ją sobie negatywnymi wymysłami.

Akurat kiedy pakowałem plecak, ktoś zapukał do drzwi pokoju, sprawiając tym, że serce podskoczyło mi do gardła. Oczywiście byłem już pewien, że to Hanscom z zamiarem zemsty lub pan Randall chcący zadać mi kilka pytań dotyczących sytuacji w łazience. Przeszedłem z wahaniem przez pokój i chwyciłem za klamkę, przygotowując się na najgorsze.

                - Cześć, Gabe – mruknął do mnie Jasper.

Chłopak wsunął się do środka przez szparę w drzwiach, a za nim wszedł Maxxie. Kiedy dotarło do mnie, że nie mam kłopotów, uśmiechnąłem się z radości na ich widok.

                - Cześć – odpowiedziałem.

Roberts wciągnął ostentacyjnie powietrze do nosa, a potem pomachał sobie przed nim dłonią w bardzo znanym geście.

                - Powinniście częściej wietrzyć – mruknął. – Unosi się tu zapach seksu.

Corbin parsknął śmiechem, a ja przewróciłem oczami. Jasper jak zawsze musiał powiedzieć choć jeden sprośny żart, kiedy już znajdował się w towarzystwie.

                - A tak na serio – zaczął Maxxie, uciszając swojego chłopaka dłonią. – Przyszliśmy po ciebie, aby bezpiecznie eskortować cię do szkoły. Słyszeliśmy już, co stało się w łazience i co zrobił ci ten oblech. Cała szkoła o tym gada i przez najbliższy czas niestety nie ma zamiaru przestać. A my nie chcemy, żeby naszemu ulubieńcowi coś się stało.

Roberts kiwał tylko głową, bo Maxxie skutecznie uciszał go wciąż dłonią. Widząc ich zapał, poczułem ogromną, niewysłowioną wdzięczność, a ciężar (z którego nawet nie zdawałem sobie sprawy) spadł mi z serca.

                - Dziękuję, naprawdę dziękuję.

              - Nie ma za co, gżdylu. Może kiedyś, gdy najdzie nas ochota na trójkącik, to będziesz miał okazję żeby nam to wynagrodzić. – Jasperowi udało się uciec spoza zasięgu dłoni swojego chłopaka.

Corbin jedynie pokiwał głową ze zrezygnowaniem, bo kiedy Robertsowi zabraniało się opowiadania zboczonych bądź suchych żartów, on z premedytacją sypał nimi z rękawa.

***
Dzięki małej eskorcie wejście do szkoły nie było aż tak trudne jakie byłoby w pojedynkę. Wmaszerowaliśmy razem, rozmawiając o czymś względnie neutralnym, starając się nie zwracać uwagi na ludzi wbijających w nas wzrok. Sam nie wiedziałem, czy Jasper i Maxxie byli zadeklarowanymi gejami, ale po tej eskapadzie na sto procent wiele osób uzna ich także za homoseksualistów, tylko dlatego, że szli w moim towarzystwie. Z jednej strony miałem wyrzuty sumienia, ale byłem pewien, że sam nie dałbym rady przejść nawet ścieżką prowadzącą z internatu do budynku lekcyjnego.

A więc szliśmy; ja w środku, Roberts po mojej lewej, a Corbin po prawej. Para dodawała mi otuchy samą swoją obecnością, więc byłem w stanie odwzajemnić spojrzenia niektórych osób. W pewnym momencie nawet uniosłem głowę i utkwiłem wzrok w dali, przed sobą, zamiast ciągnąć go po ziemi niczym winny, który szedł na lincz. No bo co ja takiego zrobiłem? Czy zbrodnią jest pokochanie kogoś? Czy to źle, że chcę być szczęśliwy? Odpowiedzi na te pytania nasuwają się same. Jednak gdy dotarliśmy pod moją klasę i nadszedł czas rozstania, pewność siebie opuściła mnie i znów unikałem skrzyżowania wzroku z kimkolwiek innym.

               - Trzymaj się, Gabe – mruknął Jasper i położył mi dłoń na ramieniu w geście otuchy. – Nie pozwól im na to, byś wstydził się samego siebie z ich chorych powodów.

Maxxie poklepał mnie po plecach, a potem oboje ruszyli korytarzem, zostawiając mnie samego. Westchnąłem, mając nadzieję, że uda mi się przeżyć do dzwonka obwieszczającego początek matematyki.

***
Pierwszy raz przez całe czterdzieści pięć minut robiłem zadania, które pan Raven wypisał wcześniej na tablicy. Siedziałem w milczeniu, a mój długopis zapisał tego dnia prawie dziesięć kartek A4 w zeszycie od matematyki. Podświadomie jednak zastanawiałem się jak radził sobie Alex, który aktualnie powinien już kończyć poranny trening i iść na naszą wspólną lekcję biologii, której już nie mogłem się doczekać.

Kiedy lekcja dobiegła końca, zerwałem się z krzesła i wybiegłem na korytarz, by udać się pod salę biologiczną. Tam, oparty o ścianę, stał Alexander, na którego widok moje serce szybciej zabiło. Chłopak zobaczył mnie i wtedy też się uśmiechnął, a gdy byłem już wystarczająco blisko, chwycił mnie w ramiona i zanim zdążyłem zareagować, pocałował mnie prosto w usta. Odepchnąłem go szybko, zszokowany, rozglądając się dookoła po równie zdziwionych jak moja minach obserwatorów.

                - Oszalałeś? Przecież ludzie to widzą – syknąłem tak, żeby usłyszał to tylko Alex.

                - I tak wszyscy już wiedzą. – Koszykarz wzruszył ramionami i wcisnął ręce w kieszenie.

Westchnąłem ciężko; cały czas starałem zachowywać się tak, by nie dawać innym jeszcze więcej powodów do nienawiści, a on najzwyczajniej na świecie niczym się nie przejmował. Już chciałem wylać moje gorzkie żale, gdy chłopak wyprzedził mnie, tym razem mówiąc już ciszej.

                - Klub czubków dzwonił i obwieścił, że przyjedzie najprawdopodobniej pojutrze – mruknął prawie że pod nosem.

Lekko mnie zatkało; miałem nadzieję, że rodzina Smitha przyjedzie nieco później, gdy plotki w szkole przycichną, ale najwyraźniej moje modły nie zostały wysłuchane.

                - No to nieciekawie – skomentowałem. – A jak tam trening? Obyło się bez kłopotów? Trener coś mówił, albo ktoś z drużyny?

Alex znów wzruszył ramionami, tak jakby w ogóle nie obchodziły go opinie innych.

                - Dostałem opierdziel od trenera, za bójkę z Martinezem, to tyle. Chciał mi chyba coś jeszcze powiedzieć, ale miałem wrażenie, że chyba nieco się wstydził poruszyć temat. – Chłopak zamilkł na chwilę, jakby zbierając myśli. – No i Nick próbował w szatni opowiedzieć jakiś żart o pedałach, ale Brandon zdzielił go ręcznikiem po twarzy, więc jeśli zobaczysz dziś kogoś z czerwoną pręgą na poliku, to wiedz, że trafiłeś na Stevensa.

Odetchnąłem z ulgą – jeśli chociaż Alexowi nie przydarzy się nic złego tego dnia, to będzie to połowa sukcesu. Już chciałem opowiedzieć mu o porannej sytuacji w łazience, gdy chłopak zaczął wywód.

                - Zastanawiam się, co zrobię z moją matką. Ojczyma się nie boję, bo on jest tylko jej cieniem, ale Michael też może sprawić kłopoty. Nie wiem po co w ogóle ciągną ze sobą tego idiotę, kiedy ten powinien się uczyć – urwał i zamilkł, gryząc ze złości wargę. – Mam nadzieję, że chociaż będę mógł spędzić dużo czasu z Vi, bo to jest jedyny powód, dla którego cieszę się z ich przyjazdu. 

W tym momencie zrozumiałem, skąd wzięła się ta pozorna obojętność na obecną sytuację w szkole – po prostu myśli chłopaka zajęte były tylko i wyłącznie tymi niefortunnie wplecionymi w czas odwiedzinami. Widać było, że Alex stresował się na samą myśl o tym, lecz próbował to skrzętnie przede mną ukrywać, pewnie nie chcąc przysporzyć mi dodatkowych zmartwień. Dlatego też podjąłem decyzję, by na razie nie mówić mu o Hanscomie, tym bardziej, że pewnie poszedłby bezmyślnie do niego i próbował zdziałać coś swoimi pięściami, a tego właśnie chciałem uniknąć. Widząc na jego czole lwią zmarszczkę spowodowaną zbyt intensywnym myśleniem, postanowiłem rozluźnić atmosferę.

                 - Hej, zawsze możemy nastawić się negatywnie na tę wizytę. Jeśli rzeczywiście wypadnie źle, to przynajmniej się na to przygotujemy, Lecz jeśli wypadnie dobrze, to będziemy się z tego podwójnie cieszyć, bo nie spodziewaliśmy się tego – powiedziałem możliwie jak najradośniejszym tonem.

Smith uśmiechnął się lekko, ale zmarszczka z czoła nie zniknęła. No cóż, trzeba było wytoczyć ciężką artylerię. Wspiąłem się na palce i pocałowałem chłopaka w policzek, na co on zrobił wielkie oczy. Podziałało.

                - A co to za mały hipokryta przed chwilą mówił mi, żebym go nie całował, bo ludzie patrzą? – Zapytał, a w jego głosie usłyszałem radosne nuty.

Wspiąłem się jeszcze raz na palce i tym razem chwyciłem jego twarz dłońmi, a potem pocałowałem go mocno w usta. Poczułem jak chłopak obejmuje mnie w talii i lekko unosi, by zrównać nasze głowy.

                - Co jak co, ale nie mam nic przeciwko takiemu rodzajowi hipokryzji – mruknął mi potem do ucha.

Zadzwonił dzwonek, więc weszliśmy do klasy, trzymając się za ręce. Przy Alexie nie wstydziłem się tego, kim byłem i niczego się nie bałem. Najważniejsze było to, że był obok mnie.

***

Reszta dnia minęła już bez żadnych ekscesów. Lekcje dłużyły się, ale po przerwie obiadowej czas przyspieszył, tak, że nim się obejrzeliśmy, byliśmy już w szatni i zakładaliśmy kurtki. Nikt nas nie zaczepił, nikt nie powiedział żadnego przykrego słowa. Coraz rzadziej rzucano nam spojrzenia na korytarzach, choć podczas posiłku spoglądało na nas wiele osób z sąsiednich stolików. Odpowiadaliśmy im uśmiechami, lub skinieniem głową, a wtedy oni odwracali się, zawstydzeni swoim zachowaniem. Byłem zadowolony z takiego obrotu spraw, bo w tym tempie zapowiadało się, że będziemy na językach uczniów maksimum tydzień.

Wychodząc już ze szkoły, w towarzystwie Jaspera i Maxxiego, szedłem za rękę z Alexem. Na dworze owionął nas ciepły wiatr i miękkie promienie słońca, które przygotowywało się powoli do schowania się za linię widnokręgu. Śnieg, którego z każdym dniem ubywało, w niektórych miejscach zaczął odsłaniać zimozielone połacie trawy. Z zimnych miesięcy został jeszcze luty, ale gdy człowiek patrzył w niebo tego późnego popołudnia, nie był w stanie uwierzyć w to, że zima ma trwać jeszcze tak długo.



                                                                                        

5 komentarzy:

  1. W końcu :)
    Rozdział fajny, następnych możemy spodziewać się szybciej? (powiedz tak, powiedz tak XD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeej!!! Rozdział super, chociaż spodziewałam się że to właśnie drużyna Alexa będzie sprawiać kłopoty a tu proszę :D. Szkoda mi Gabisia ;( musi nauczyć się jakoś bronić!!! Mimo iż nie przepadam za Louisem szkoda mi chłopaka, mam nadzieję że sobie kogoś znajdzie :)

    ps. czytam etykiety i bardzo dziękuję za pozdrowienia i również pozdrawiam :D ~VivjenSnow

    OdpowiedzUsuń
  3. Yaay, rozdział <3
    Jak była ta sytuacja w łazience z Benem, to myślałam, że monitor rozwalę >< Zaczęłam się wydzierać: "Zostaw Gabe'a w spokoju, bo się Alexowi poskarżę, a wtedy będziesz miał podwójnie przejebane!" Ale, jak Martinez mówił, to odniosłam wrażenie, jakby faktycznie stał się chłodny, aż mi się zimno zrobiło ;___; Super napisane <3 Czekam na więcej ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę strasznie szkoda mi Louisa, bo mu tak zależało, ale z drugiej strony cieszę się z takiego obrotu spraw. Mam nadzieję, że teraz chłopcy nie będą mieli za bardzo problemów. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział (chcę zobaczyć rodzinkę Alexa :3).
    Dużo weny życzę :*
    ~Eleila

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    świetny, szkoda, ze Martinez taki oziębły był....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)