Rozdział L


Czć i czem!

Mam dla Was dobrą wiadomość, a mianowicie, poświęciłam trochę czasu na "odnowienie" całego opowiadania. Przeczytałam wszystko od początku, pozmieniałam to, co już mi się nie podobało (zarówno stylistycznie jak i fabułowo), pododawałam trochę nowych faktów. Nawet w najnowszym rozdziale już trochę pozmieniałam. Teraz wydaje mi się, że "Narysuj Perfekcje" jest już pełne.

Zachęcam Was do przeczytania odnowionej wersji, być może ta bardziej przypadnie Wam do gustu ;-)

***


Po tym jak wypłakałem wszystkie łzy, pozostała we mnie jedynie bolesna pustka, której, miałem wrażenie, nic nie było w stanie już zapełnić. Wstałem i nadal trzęsąc się, usiadłem na łóżku i nieprzytomnie rozejrzałem się po pokoju – teraz pustym i cichym, wręcz odpychającym. Zegarek stojący na komodzie wydał z siebie ciche pyknięcie, obwieszczając mi, że właśnie wybiła godzina dwudziesta.


I co teraz? – Pomyślałem całkiem przytomnie.

Położyłem głowę na poduszce, będąc pewnym, że już nigdy nie uda mi się zasnąć, jednak gdy tylko zamknąłem oczy, sen przyszedł do mnie, przynosząc ulgę mojemu umysłowi.

***

Budzik zadzwonił godzinę przed rozpoczęciem zajęć – otworzyłem oczy i z trudem wyciągnąłem rękę by uciszyć jazgoczący dźwięk. Nie miałem siły na nic innego, więc zakryłem się z powrotem kołdrą i znów zasnąłem.

Obudziłem się prawie trzy godziny później – w internacie panowała cisza, gdyż wszyscy uczniowie udali się na zajęcia. Z trudem wstałem z łóżka, nie czując się nawet winnym, że opuściłem lekcję chemii, a teraz uciekała mi także matematyka. Miałem gdzieś nawet to, że będę musiał się z tego wytłumaczyć w sekretariacie. Idąc w stronę szafy spojrzałem na puste łóżko stojące po drugiej stronie pokoju i to jedno spojrzenie wystarczyło, bym znów prawie się rozkleił. Zarzuciłem na siebie bluzę Alexa i usiadłem z książką na swoim łóżku. Miałem nadzieję, że lektura „Lotu nad kukułczym gniazdem” Kena Keseya wciągnie mnie na tyle, bym zapomniał o rzeczywistości, ale po pięciu minutach odłożyłem książkę z irytacją, gdyż nie mogłem skupić się nawet na tym, by przebrnąć przez pierwszy rozdział. Ze zrezygnowaniem ułożyłem się na łóżku wgapiony w sufit, myśląc o tym, gdzie jest i o czym właśnie myśli Alex.

***

Tym razem obudziło mnie pukanie do drzwi – zerknąłem na zegarek, by przekonać się, że ten zatrzymał się na godzinie dziesiątej.

Czy kompletnie wszystko teraz się zepsuje, odkąd odszedł Alex, czy tylko mi się wydaje? – Przebiegło mi przez myśl.

Nie zdążyłem nawet usiąść na łóżku gdy do pokoju wtargnął gość, który pukaniem do drzwi przerwał mi sen. Usłyszałem kroki, a potem zmartwiony głos doszedł do moich uszu.

   - Gabriel?

Ton głosu przybysza sprawił, że podniosłem się w końcu do siadu i spojrzałem w stronę drzwi. Napotkałem wzrok Louisa Martineza, który stał w miejscu i niezręcznie przestępował z nogi na nogę.

   - Słyszałem, co się stało – mruknął, czekając aż coś odpowiem.

Gardło zacisnęło mi się boleśnie, a oczy wypełniły się łzami. Widząc to, koszykarz potarł dłonią kark i niepewnie podszedł do mnie, by usiąść obok na łóżku. Nie miałem nic przeciwko, więc gdy objął mnie ramieniem, nie hamowałem już płaczu.

   - Posłuchaj mnie, proszę – szepnął chłopak. – To nie jest koniec. Jest jeszcze szansa. Spróbujemy coś zrobić żeby ściągnąć go z powrotem, okej? Więc głowa do góry.

Słysząc go, zapłakałem jeszcze głośniej, nie wierząc w ani jedno jego słowo. Co miałem zrobić? Co mogliśmy zrobić? Zadzwonić do jego rodziców i próbować z nimi dyskutować? A może polecieć do jego miasta, odnaleźć jego dom i dobijać się do drzwi dopóki ktoś ich nie otworzy? Wszystko wydawało się bez sensu, nie było żadnego sposobu by cofnąć czas ani naprawić to, co źle rozegraliśmy. Byłem pewien, że to, co stało się wczoraj wieczorem, spowodowane było tym, że Michael musiał puścić farbę. Albo Smithowie sami się domyślili, co łączy mnie i Alexa, ale nic nie powiedzieli i dopiero później zaczęli działać... Która z tych hipotez była prawdziwa? Teraz tak naprawdę nie miało to znaczenia; efekt obu był taki sam – mój chłopak został zmuszony do powrotu do domu.

Wyswobodziłem się z uścisku Martineza i stanąłem na środku pokoju, wycierając energicznie twarz. Nie chciałem już więcej płakać. Chłopak w jakże skromnym i nie pasującym do niego geście splótł dłonie na podołku i spojrzał na mnie z wyraźnym zmartwieniem.

   - Gabe, wiem, że nie jestem twoją matką żeby dawać ci reprymendy, ale nie powinieneś opuszczać lekcji – powiedział Louis zamieniając zmartwienie na wyraźną naganę. – Nawet jeśli nic nie będziesz robił na zajęciach, to chociaż przyjdź, żebyś miał obecność. Wiesz dobrze jaki stosunek do wagarowiczów ma dyrek.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że Martinez ma całkowitą rację, ale mimo to miałem to gdzieś. Na razie nie byłem w stanie wyjść między ludzi, nie zniósłbym czyjegokolwiek wzroku, czy to współczującego, obojętnego lub nieprzychylnego. Nie skomentowałem słów chłopaka, spojrzałem jedynie w podłogę, nie mogąc wytrzymać jego stanowczego wzroku. Między nami na chwilę zapanowała cisza.

   - Jadłeś coś dzisiaj w ogóle? – Zapytał Louis.

Zbyłem jego słowa mimo uszu, jakby w ogóle ich nie wypowiedział. To z kolei wkurzyło Martineza, bo chłopak wstał i stanął przede mną.

   - Byłeś już w sekretariacie żeby powiedzieć, dlaczego nie było cię na lekcjach? – Mówił dalej, tym razem oskarżającym tonem. – Myłeś dzisiaj w ogóle zęby?

Ani na jedno pytanie nie mogłem odpowiedzieć twierdząco, wiec tylko spuściłem wzrok, czując się jak winny. Martinez westchnął głośno, po czym szybkim ruchem podciągnął zasłonięte żaluzje do góry. Promienie słońca wdarły się do pokoju, a ja mimowolnie zmrużyłem boleśnie oczy.

   - Mógłbyś chociaż nie siedzieć tu jak w egipskich ciemnościach – rzucił chłopak gniewnie, a potem bez pożegnania wyszedł z pokoju.

Kiedy tylko drzwi zatrzasnęły się za nim, zakopałem się w pościeli, żałując, że nie potrafię wyłączyć procesu myślenia.

***

Z pokoju wyszedłem dopiero wieczorem; na pidżamę zarzuciłem kurtkę, wdziałem trapery i nasunąłem czapkę na głowę. Wyszedłem z internatu, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia ludzi i podążyłem w stronę budki telefonicznej. Z niemałym zaskoczeniem zobaczyłem dwa rozżarzone punkciki unoszące się w ciemności, dokładnie takie same jak tamtego pamiętnego wrześniowego wieczoru. Już wiedziałem, że tymi, którzy palili papierosy, z pewnością byli Brandon i Nick, bo któż inny? Wsunąłem się do budki i poszukałem w kieszeniach drobnych – miałem zamiar zadzwonić do mamy i zapytać jej co mam robić, bo sam tego nie wiedziałem. Przez chwilę trzymałem monety w dłoni, ale później zawahałem się i cofnąłem rękę. W końcu zrezygnowałem i wyszedłem na zimne powietrze, pozwalając by mroźny wiatr zatańczył w moich włosach i owionął mi szyję.

   - Phantomhive? – Usłyszałem wołający mnie głos.

Odwróciłem twarz w stronę palaczy i ruszyłem w tym kierunku.

   - Taa – odpowiedziałem.

Czy rozpacz sprawiła, że stałem się głupi i nierozważny? Najprawdopodobniej. A może po prostu miałem gdzieś co się stanie?

   - Trener powiedział, że starzy Smitha zabrali go do domu. Nie podali powodu, ale powiedzieli, że już tutaj nie wróci. Akurat teraz, miesiąc przed rozgrywkami.

Ostatnie zdanie Brandon wypowiedział niemal z furią, na sam koniec zaciągając się ze złością papierosem. Nick natomiast wyciągnął z kieszeni paczkę Marlboro i wystawił ją w moją stronę. Tymczasem Lorison kontynuował.

   - Wiesz ile czasu trenowaliśmy do tych rozgrywek? Trener pokładał wielkie nadzieje w nas, ale najbardziej wierzył w Smitha. Cały czas mówił, że bez niego nie jesteśmy kompletną drużyną. Niby tak uważał, a nic nie zrobił żeby zatrzymać Alexa w szkole!

Poczęstowałem się, a kiedy włożyłem papierosa do ust, Nick wyciągnął zapalniczkę zippo i podpalił jego koniuszek.

   - Mamy tylko miesiąc na to, żeby ściągnąć go z powrotem – powiedział Brandon, teraz patrząc prosto na mnie. – Nie obchodzi mnie to, co robiliście sami w pokoju, Smith jest i będzie najlepszym kapitanem naszej drużyny i jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć, on musi tutaj być. Obstawiam, że ty też chcesz, żeby wrócił, więc mam nadzieję, że dołączysz się do nas i spróbujemy zrobić to razem.

Słuchałem z zaskoczeniem słów Brandona, zaciągając się papierosem i wydmuchując dym, który niknął na tle ciemnego nieba. 

   - Wiecie, że jego rodzice tak łatwo nie ustąpią? – Mruknąłem obojętnie, próbując nie dać opanować się nadziei, którą przyniosły mi słowa Lorisona.

  - Tak samo jak my nie ustąpimy – powiedział z uśmiechem Brandon, gasząc papierosa o ścianę budynku. – Mamy kilka pomysłów jak ich przekonać. Mamy szansę. Może się udać.

Chwilę się zastanowiłem. Nie miałem nic do stracenia, a mogłem zyskać Alexa z powrotem. Tylko głupi by się nie zgodził. Wyciągnąłem rękę w stronę Brandona, a koszykarz uścisnął ją mocno.

   - Któryś z nas odezwie się do ciebie jak tylko wymyślimy coś konkretnego, także czekaj na info.

Uśmiechnąłem się, pozwalając nadziei na wkradnięcie się w moje serce. Potem skinąłem głową i ruszyłem w stronę internatu, a drobniaki pobrzękiwały mi w kieszeni.

***

Następnego dnia poszedłem w końcu na lekcje, kierowany wyrzutami sumienia. Jakoś minęła mi matematyka i biologia, a na przerwie poszedłem do sekretariatu by skłamać, że wczorajszego dnia źle się czułem i dlatego nie byłem na zajęciach. Sekretarka przyjęła to z obojętnością, a potem nakreśliła coś na kartce i podsunęła mi ją, bym złożył na niej swój podpis. Zrobiłem to w milczeniu, chcąc już wrócić do budynku lekcyjnego. Kobieta skinęła głową kiedy oddałem jej długopis, a potem zajęła się swoimi sprawami, więc uznałem, że mogę już sobie pójść.

Podczas przerwy obiadowej dziobałem widelcem w czymś, co miało być potrawką z kurczaka, rozglądając się po sali za którymś z Wielkich Ważniaków. Miałem wrażenie, że tego dnia odpychałem ludzi samą otaczającą mnie aurą, bo nikt się do mnie nie dosiadł. „Zjadłem” posiłek w spokoju, zatapiając się głęboko w myślach.

***

Życie to nie bajka. To nie książka, czy film, które mają dobre zakończenie i w których to bohater w końcu wychodzi na prostą. Nie da się napisać tego samego rozdziału życia od początku, by naprawić błędy. Nie da się cofnąć czasu. Można jedynie przyjąć ze spokojem to, co już się zdarzyło i mieć nadzieję, że nic gorszego nie przytrafi ci się dopóki nie pozbierasz się po ostatnim razie. Jednak czasami człowiek ma już dość, naprawdę ma już dość wszystkiego, a czarne scenariusze zaczynają zasnuwać mu umysł. Co jest w tym najgorsze? Fakt, że wszystko, co do tej pory grało główną rolę w sztuce zwanej życiem nagle przestaje mieć w ogóle sens. Wszystkie marzenia stają się jedynie dziecinnymi mrzonkami niemożliwymi do zrealizowania, nieboszczykiem zaś staje się także motywacja, która to daje napęd do przeżycia kolejnego dnia.

Czułem się, dokładnie ujmując, bardzo źle.

Może i funkcjonowałem, na oko dobrze, chodziłem na zajęcia, myłem się, czasami jadłem. Jednak wciąż byłem zamyślony, wręcz nieobecny, myślami będąc daleko, przy Alexie, roztrząsając w głowie inne scenariusze według których mogło się wszystko potoczyć. Robiłem to obsesyjnie, praktycznie w każdej porze dnia; nie byłem w stanie na dłużej przysiąść przy książkach czy przy ulubionej powieści, ale dryfować myślami mogłem przed cały dzień i noc. Co do nocy – cóż, nie spałem dobrze. Bywały noce, kiedy w ogóle nie byłem w stanie zmrużyć oka, przewracałam się wtedy z boku na bok, rozpaczliwie pragnąc zapaść choćby w krótką drzemkę, a kiedy sen nie nadchodził, wsłuchiwałem się w trzaski i bulgoty w rurach, a potem, już nad ranem, w budzące się powoli w internacie głosy lokatorów. Wszystkie dni zlewały mi się w jedno – czekałem wciąż na wiadomość od Wielkich Ważniaków, ale już po dwóch tygodniach porzuciłem wszelką nadzieję, gdyż Brandon i Nick odwracali ze wstydem wzrok gdy mijali mnie na korytarzu. Wszyscy wydawali mi się współczuć – Monti, Louis, Maxxie, Jasper... czasami ktoś zupełnie nieznajomy rzucał mi współczujące spojrzenie. A może tylko mi się wydawało? Może fakt, że Alexa już tutaj nie było, jedynie dla mnie tak wiele znaczył, a nikt inny tego nie zauważył?

Nawet Walentynki, które normalnie byłyby dla mnie i Alexa jednym z przyjemniejszych dni, teraz jedynie przyniosły mi ból i smutek. Spędziłem je sam, leżąc w łóżku i patrząc się w ścianę, bo nie chciałem patrzeć na puste łóżko stojące po drugiej stronie pokoju.

***

Odpowiedź od Wielkich Ważniaków dostałem dopiero tydzień przed pierwszym meczem rozgrywek. Brandon złapał mnie kiedy przemykałem któregoś wieczoru ze stołówki do internatu, przeskakując między kałużami.

   - Gadaliśmy z trenerem – rzucił, jakby od niechcenia, ale na jego twarzy widziałem nieskrywany smutek. – Dzwonił do rodziców Smitha i to wiele razy, powołując się na ważność rozgrywek i w ogóle... Powiedział, że nie ustąpili. I że nie ustąpią, więc mamy już nic nie kombinować, tylko zająć się trenowaniem z Martinezem.

Słuchając go, jedynie kiwałem głową, na znak, że rozumiem. Wiedziałem, że tak to się wszystko skończy, przecież nie było szans na to, żeby ściągnąć Alexa z powrotem. Mimo wszystko byłem zawiedziony – słowa Lorisona odjęły mi sporo energii z jej i tak małego zapasu. Nagle zachciałem po prostu zaszyć się w pokoju, wpakować do łóżka i już nigdy z niego nie wyjść.

Spojrzałem na Brandona z wdzięcznością, bo przecież starał się cokolwiek zrobić, a on uśmiechnął się przepraszająco. Nie powiedział nic więcej, a ja też milczałem, więc uznałem, że rozmowa skończona i mogę ruszyć znów w stronę internatu. 

Nadchodził kwiecień, pogoda zaczęła szaleć, choć powoli, powolutku robiło się coraz cieplej. Śnieg stopniał już w większości, tym razem na dobre, jednak wieczorami czasami zdarzał się jeszcze mróz. Ptaki wracały z ciepłych krajów, przebiśniegi bieliły się na martwej jeszcze trawie, a ja byłem samotny. 

O, jak bardzo byłem samotny.

***

Podczas biologii w jeden z tych długich, niekończących się dni do klasy wpadł Kevin Jackson i wywołał mnie do telefonu. Mówił, że to pilne, więc pani Spencer machnęła tylko ręką i pozwoliła mi wyjść. Wziąłem swoje rzeczy, bo zostało jedynie dziesięć minut do końca lekcji, a nie zamierzałem już tutaj wracać, i wyszedłem za drzwi klasy.

   - Dzwoni jakiś Michael. Mówił, że chce z tobą pogadać – mruknął koszykarz.

Kiwnąłem głową, nagle wielce podekscytowany i ruszyłem szybko w stronę budki telefonicznej, gdy usłyszałem za sobą głos Jacksona.

   - Przykro mi z powodu Alexa – powiedział.

Zmusiłem się do bladego uśmiechu, czując się jeszcze gorzej niż przed chwilą. To była pierwsza osoba, która wprost przekazała, że mi współczuje. Poczułem się tak, jakby ktoś składał mi kondolencje, dlatego, że Alex umarł.

Kiedy dotarłem do budki, przestraszyłem się, że Michael już się rozłączył, ale słuchawka wisiała przy aparacie, a kiedy ją podniosłem, chłopak odezwał się od razu:

   - Gabe – słysząc jego głos, poczułem jak ta głupia nadzieja znów wypełnia mi głowę,. – Chciałem wyjaśnić...

   - Co u Alexa? – Zapytałem, nie dając mu skończyć. – Mogę z nim porozmawiać?

W słuchawce na chwilę zabrzmiała głucha cisza.

   - Niestety... niestety, ale Alexa nie ma w domu. Rodzice wysłali go do Mater Dei, tego liceum katolickiego…

Mniej więcej potrafiłem już wyczytać z jego słów, że u Alexa jest nie za dobrze, więc nie pytałem dalej. Nie mogłem wydać z siebie ani jednego dźwięku, nie byłem po prostu w stanie.

   - Widzisz... Chciałem wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi... pewnie myślisz, że to ja puściłem farbę, że was wydałem i w ogóle – tu chłopak zrobił przerwę, by usłyszeć mój ewentualny komentarz, jednak nadal siedziałem cicho. – To była  Vi. Wygadała się zupełnie niechcący, podczas zabawy z mamą. Kiedy Irene się rozzłościła, mała rozpłakała się i nie mogła się uspokoić, ale Gabe, ona nie wiedziała!

Zaparło mi dech w piersiach kiedy wyobraziłem sobie ową scenę: Vi i pani Smith siedzą przy dziecięcym stoliku, rysując coś na kartkach z bloku, kiedy okazuje się, że dziewczynka zamiast normalnej, heteroseksualnej pary narysowała dwóch chłopców trzymających się za ręce. Na pytanie: „kto to jest?” zadane przez swoją mamę, odpowiada oczywiście „Alex i Żółwik”, czy coś w tym stylu. Potrząsnąłem głową, czując wzbierające w oczach łzy. Nie wiadomo nawet kiedy usiadłem na podłodze budki telefonicznej i oparłem głowę na ręce. Mich przez cały czas się nie odzywał.

   - Wiesz... – Westchnął głęboko, jakby próbując ubrać zdanie w odpowiednie słowa. – Wiesz, że Alex już nie wróci, prawda?

Zignorowałem jego słowa, nie dopuszczając ich do swojej świadomości.

   - Czy bardzo źle traktują Alexa? Czy daje sobie radę w szkole?

Michael zawahał się wyraźnie.

  - To jest... katolicka szkoła, gdzie nie toleruje się żadnych... odstępstw od normy. Rodzice, a przynajmniej Irene prawie w ogóle nie odzywa się do Alexa kiedy ten przyjeżdża na weekendy. I tak praktycznie nigdy nie ma go w domu, bo spędza dużo czasu u tego psychologa, czy kogoś tam, do którego chodził w gimnazjum.

Zagryzłem dolną wargę tak mocno, że pojawiła się na niej duża, pękata kropla krwi. Kiedy ja użalałem się tutaj nad sobą, Alex przeżywał coś, czego tak bardzo obawiał się od czasów gimnazjum. A ja nie mogłem nic zrobić.

   - Dzięki, Mich, że mi to wszystko powiedziałeś. Do usłyszenia – pożegnałem się.

Nie czekając na jego odpowiedz odwiesiłem słuchawkę, przerywając połączenie. Nie wiem jak długo jeszcze siedziałem na zimnej podłodze budki telefonicznej, mając pustkę w głowie i wpatrując się w zaparowaną szybę. Kiedy w końcu się podniosłem, wyszedłem na zewnątrz, gdzie coraz mocniej wiał wiatr, i ruszyłem przed siebie, omijając wszelkie ścieżki i nie zważając na kałuże.

***

Znalazłem jakąś starą ławkę, która stała na tyłach męskiego internatu i siedziałem, wsłuchując się w hulający po kampusie wiatr. Nie zauważyłem zbliżającej się sylwetki, dopóki Louis Martinez nie usiadł koło mnie.

   - Cześć – mruknął.

Rzuciłem mu nieokreślone spojrzenie; czułem się zbyt słaby i wypompowany z energii, żeby cokolwiek mu odpowiedzieć. Nie zaprotestowałem nawet kiedy chłopak zawiesił mi na szyi własny szalik.

   - Ja rozumiem, że masz złamane serce, ale nie warto się z tego powodu przeziębiać.

Nie było mi za bardzo do śmiechu, a fakt, czy bym zachorował, czy nie, zupełnie mi zwisał. Chłopak siedział chwilę w ciszy, nie wiedząc najwyraźniej co oznacza moje milczenie.

   - No wiesz, zobaczyłem cię z okna mojego pokoju, jak siedziałeś tutaj tak sam, więc stwierdziłem, że dotrzymam ci towarzystwa i upewnię się, że się nie przeziębisz.

   - To w takim razie musisz mieć sokoli wzrok – rzuciłem ironicznie.

Louis trochę się zmieszał, a ja zbeształem się w myślach za bycie bez powodu niemiłym.

  - Noo, w sumie to tak naprawdę po prostu cię szukałem. Chciałem zapytać, jak sobie radzisz. Widziałem, że schudłeś i zacząłem się martwić...

Uderzyła mnie troska w jego głosie, być może przez swoją autentyczność, a może przez fakt, że sceneria dookoła nie sprzyjała takim poważnym rozmowom.

   - Jakoś leci – mruknąłem. – To już prawie miesiąc. Boli mniej niż na początku, chociaż dzisiaj mam gorszy dzień. Zadzwonił do mnie przyszywany brat Alexa, żeby poinformować mnie, że nie ma najmniejszej szansy, że Alex wróci do Hannigram.

Uśmiechnąłem się krzywo, na szczęście nie czując żadnych zbliżających się łez; chyba już  wszystkie wypłakałem tego dnia.

   - Przykro mi – szepnął Louis.

I naprawdę było mu przykro, czułem to w tonie jego głosu i w spojrzeniu, które mi rzucił. Kiwnąłem głową, dziękując mu za wyrazy współczucia – tym razem nie czułem się z tym źle, ani nie wzbudziło to we mnie złości. Louis wyciągnął ramię i objął mnie nim, a potem przyciągnął mnie do siebie. Nie zaprotestowałem – potrzebowałem tego jak spragniony człowiek wody. Wtuliłem się w niego, oddychając spokojnie. Chłopak pogładził mnie po włosach. Miał duże, obsypane piegami dłonie.

   - Wszystko się jakoś ułoży, z Alexem lub bez Alexa - szepnął.

A ja mu uwierzyłem.

***

Oto ja – szesnastoletni już chłopak, stojący przed lustrem w łazience męskiego internatu. Jest godzina pierwsza w nocy (a może już nad ranem?), a ja patrzę w swoje odbicie. Mam chudą, prawie szczurzą twarz okoloną burzą jasnych włosów, które dawno temu przestały już układać się w loki, tylko zaczęły falować się z powodu swojej długości. Niebieskie oczy spoglądające na mnie z przekrwionych od nieprzespanych nocy białek okolone są ciemną podkową, również spowodowaną deficytem snu. Na czole mam trzy pryszcze, na małym nosie mam sporo zaskórników, a moje usta są suche i poznaczone śladami od zębów. Wyglądam źle. Nawet tragicznie. W przypływie impulsu sięgam do saszetki z kosmetykami i wyciągam nożyczki. Już wiem,  co chcę zrobić i mimo, że nieco mnie to przeraża, mam to gdzieś. Unoszę ręce, przyglądając się bacznie swojemu odbiciu i zaczynam ciąć włosy, mniej więcej na taką długość, jaką miałem jeszcze siedem miesięcy temu, gdy dopiero co zaczynała się szkoła. Gdy kończę, patrzę jeszcze raz w lustro, by ocenić teraz swój wygląd. Cóż, trochę lepiej niż wcześniej, ale nadal nie za dobrze. Odkręcam wodę w kranie, spłukuję włosy ze zlewu i przemywam twarz wodą. Czuję się dziwnie, jakby ten moment miał jakieś magiczne znaczenie, jakbym w pewien sposób cofnął się do września tylko dlatego, że obciąłem sobie włosy. Jakbym osiągnął katharsis.

Dopiero tej nocy, po półtora miesiąca od wyjazdu Smitha, patrząc na włosy spływające z wodą, uświadomiłem sobie, że Alex już nie wróci. Tak naprawdę, naprawdę nie wróci. Przebolałem swoje, wypłakałem litry łez, a to i tak nie pomogło w ściągnięciu chłopaka z powrotem. Owszem, nadal go kochałem, ale musiałem ruszyć naprzód, teraz już własną, samotną ścieżką. Musiałem coś ze sobą zrobić, nie chciałem stoczyć się w ramiona depresji (o ile już tego nie zrobiłem), musiałem... żyć dalej. Alex pewnie tego by po mnie oczekiwał. On sam pewnie stara się to zrobić.

Czy może jednak tylko się tym usprawiedliwiam? Wmawiam sobie takie rzeczy, by nie czuć się zobowiązanym do dalszego próbowania uratowania Alexa? Może powinienem działać dalej? Pogadać z trenerem, może osobiście porozmawiać z panią Smith? Przecież nie wszystko jest stracone, a co tam może wiedzieć Michael...

Potrząsnąłem głową, próbując zastopować natłok myśli. Miałem już dość na ten wieczór.

Spojrzałem jeszcze raz w lustro, wysłałem swojemu spojrzeniu cień uśmiechu, a potem wróciłem do pustego pokoju.

***

Minął marzec (mama powiedziała mi, że zaszła w ciążę z Jerrym), minął także kwiecień (drużyna szkolna zajęła drugie miejsce w rozgrywkach, a Nick i Louis dostali stypendia za osiągnięcia sportowe), minął i maj (oznajmiłem pani Spencer, że nie chcę brać udziału w olimpiadzie biologicznej – przyjęła to z zawodem). Zaczął się czerwiec, miesiąc egzaminów końcowych. Trudno było skupić się na nauce gdy za oknem było tak pięknie; pogoda była już typowo letnia, ptaki wyśpiewywały swe miłosne pieśni do nieba, a klomby wokół budynków w kampusie mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. A ja żyłem nadal. Znów potrafiłem rzucić się w wir obowiązków, co było moją odskocznią od myślenia o Alexie, bo czasem zdarzało mi się jeszcze go wspominać. Od tamtego telefonu od Michaela nie dostałem już żadnej wiadomości od żadnego ze Smithów. Powoli zaczynałem zapominać głos i twarz mojego (byłego?) chłopaka, czy tego chciałem czy nie. W towarzystwie znajomych raczej unikaliśmy tematu Alexa, więc w sumie istniał on tylko i wyłącznie w moich wspomnieniach. Może to i dobrze?

Coraz częściej myślami wędrowałem ku wakacjom, kiedy to wrócę do domu by w końcu odpocząć. Planowałem przeczytać kilka książek, które czekały na mnie cierpliwie od pewnego czasu, a może nawet mama i Jerry wymyślą jakiś wyjazd rodzinny. Bardzo chciałem już znaleźć się z powrotem w domu, ale czekały mnie jeszcze egzaminy kończące pierwszy rok, na szczęście nie stresowałem się nimi aż tak bardzo, bo z nauką byłem mniej więcej na bieżąco.

A jeśli chodzi o sprawy sercowe, no cóż, nie ukrywam, że jest to dla mnie śliski temat. Trzy miesiące to krótki okres czasu, jednak moje rany troszkę się zagoiły i być może w moim życiu znajdzie się miejsce dla kogoś innego. I być może tym kimś okaże się Louis Martinez, z którym od lutego polepszyła mi się relacja. Może zachowywaliśmy się już nawet trochę jak para, bo on dbał o mnie, a ja o niego, jednak jedyny fizyczny kontakt, który dzieliliśmy, to zwykłe przytulenie, nic więcej, ale to dobrze, nie chciałem na razie iść dalej. Rudzielcowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, a wręcz cieszył się kiedy siedzieliśmy razem na stołówce, czy uczyliśmy się u mnie w pokoju.

***

Równie szybko minęły mi egzaminy. Zanim się obejrzałem, była już połowa czerwca, a ja byłem właśnie po ostatnim teście z fizyki. Nie bałem się o wyniki, byłem pewien, że wszystko zdam i że zaraz rozpoczną mi się wakacje. Do końca szkoły został zaledwie tydzień, podczas którego uczniowie pakowali się, załatwiali ostatnie sprawy w szkole i z niecierpliwością oczekiwali na oceny z egzaminów. Z nieba lał się letni ukrop, więc wszyscy wylegli tłumnie by usiąść na kocach na trawniku dookoła budynków lekcyjnych. Niektórzy kąpali się dla ochłody w fontannach, a niektórzy po prostu opalali się, leżąc i czytając książki lub grając w karty. W te dni czułem się jak element jakiegoś wielkiego organizmu, którym było Hannigram – zbliżające się wakacje najwyraźniej sprawiły, że ludzie nie zwracali uwagi na to, czy się znają, czy nie.

   - Jakie masz plany na lipiec? – Zapytał Louis jakby od niechcenia.

Posłałem mu uśmiech znad „Stowarzyszenia umarłych poetów”.

   - A co, proponujesz coś? – Rzuciłem zaczepnym tonem.

Martinez przewrócił oczami, ale widziałem, że lekko zbiłem go z tropu.

  - Nie wiem, w lipcu będę w kraju, bo na resztę wakacji wyjeżdżam za granicę do wuja. Może chciałbyś się spotkać?

Prawie że nie usłyszałem końcówki zdania, bo chłopak ściszył głos zżarty przez niepewność.

   - Jasne – odpowiedziałem niemal natychmiast.

Rudzielec rozpromienił się i w tym momencie słońce wyszło zza chmury, by zaświecić mu prosto w zielone oczy. Chłopak skrzywił się i potarł usiany w nowe piegi policzek.

 - Możesz wpaść do mnie, przekonam mamę żebyśmy wybrali się razem nad morze – drążyłem temat. – Co ty na to?

   - Twoja mama nie będzie miała nic przeciwko?

Pokręciłem głową na znak zaprzeczenia. Louis uśmiechnął się radośnie.

   - W takim razie jesteśmy umówieni!

***

W nocy tego samego dnia masturbowałem się, leżąc w łóżku i myśląc o Alexie. Dawno tego nie robiłem, bo od wjazdu Smitha stałem się dość… oziębły. Ale teraz, gdy na świecie rządziła zaawansowana wiosna, ja również poczułem, że znowu żyję, a co za tym idzie, miałem także i swoje potrzeby. Wspominałem te kilka razy kiedy uprawialiśmy seks, to, jak było mi wtedy dobrze, jednak myślenie o Alexie bardziej mnie zasmuciło niż podnieciło. Fakt, że wszystko to, co działo się w mojej głowie należało już do przeszłości niesamowicie mnie dołował. Poddałem się i zacząłem myśleć o czymś innym, poruszając miarowo dłonią zaciśniętą na penisie. Puściłem wodze fantazji, więc po chwili wyobrażałem sobie Louisa na miejscu Smitha i przyznam, że nieco mnie to zgorszyło, bo poczułem wyrzuty sumienia, ale mojego ciała to nie obchodziło. Wyobrażenia zadziałały na mnie, więc po kilku intensywnych minutach doszedłem. Leżałem w łóżku, ciężko oddychając, a po chwili, gdy już się uspokoiłem, doprowadziłem się do porządku i ułożyłem wygodnie w łóżku. Zasnąłem, czując się niesamowicie lekko.

***

Wyniki egzaminów nikogo nie zaskoczyły – ci, którzy sumiennie uczyli się przez cały rok zdali i mogli już cieszyć się wakacjami, a ci, którzy sobie odpuszczali, musieli napisać dodatkowo poprawki. Do tych ostatnich  osób należał między innymi Maxxie, który przyjął to z głośnym jękiem, stojąc przed tablicą z wynikami. Jasper zaśmiał się, poklepał swojego chłopaka po plecach i wystawił mu rękę przed nos. Corbin przewrócił oczami i z teatralnym westchnieniem położył na dłoni Jaspera banknot i kilka monet.

Monti miała poprawkę z matematyki – zabrakło jej jedynie dwóch punktów żeby zdać, ale dziewczyna przyjęła to z godną miną. Reszta przedmiotów poszła jej wyśmienicie; na każdej liście plasowała się na jej samym początku. Mi osobiście najlepiej poszło z biologii – byłem na drugim miejscu jeśli chodzi o wynik pierwszoroczniaków, ale reszta przedmiotów poszła mi przeciętnie dobrze. Najważniejsze było, że zdałem; dopiero po ogłoszeniu wyników tak naprawdę poczułem już, że mam wakacje.

   - Zdałem z angielskiego! – Usłyszałem znajomy głos krzyczący do mnie z korytarza.

Louis truchtał w moją stronę z wielkim uśmiechem na twarzy; chłopak złapał mnie w ramiona i mocno uściskał.

   - Gabe, nie wiem co bym bez ciebie zrobił!

No cóż, język angielski na pewno nie był konikiem Martineza, a najgorzej szły mu wypracowania. Pewnego dnia w marcu byłem świadkiem jak Louis wrócił do internatu z nosem spuszczonym na kwintę i niemrawą miną tak do niego nie pasującą. Jak się później okazało, dostał niezłą burę za swoje wypracowanie, które nauczyciel określił jako „schematycznie do bólu gimnazjalne” i kazał poćwiczyć koszykarzowi w wolnej chwili sztukę pisania. I jakoś tak wyszło, że pomogłem Louisowi rozwinąć jego umiejętności, spotykając się z nim w moim pokoju co tydzień w piątek wieczorem na godzinie korków z języka angielskiego.

   - Nie ma za co – odpowiedziałem, śmiejąc się.

Byłem dumny z Martineza, bo widziałem, jak wiele trudności sprawiało mu sklecenie porządnego zdania w marcu, a jak ładnie pisał teraz, w czerwcu. Chłopak wypuścił mnie z ramion i odsunął się na przyzwoitą odległość.

   - To co, u kogo dzisiaj opijamy zdanie egzaminów? – Zapytał, uśmiechając się zawadiacko.

   - Możemy u mnie, o ile ty załatwisz piwo.

Chłopak puścił mi perskie oko, a potem ulotnił się, pewnie w celu załatwienia alkoholu lub pochwalenia się komuś innemu swoimi wynikami. Uśmiechnąłem się pod nosem i wkładając ręce do kieszeni bluzy, ruszyłem w stronę internatu. Musiałem spakować walizki, bo nazajutrz czekała mnie długa podróż do domu.

***

Stukanie do drzwi najpierw lekko mnie wystraszyło, bo tak wciągnąłem się w kolejną już czytaną przeze mnie książkę („Podziemny Krąg” Chucka Palahniuka), że z trudem wróciłem do rzeczywistości. Dopiero potem, gdy zobaczyłem bladą piegowatą twarz Louisa, przypomniałem sobie, że mieliśmy opić wyniki egzaminów. W pokoju panował lekki rozgardiasz, bo po powrocie do internatu wziąłem się za pakowanie, jednak w środku tej czynności rozproszyłem się i zająłem czymś innym, więc na dywanie leżały moje ciuchy, a książki poukładałem na łóżku.

   - Hej, zdobyłem alkohol – pochwalił się rudzielec jakby co najmniej odkrył lekarstwo na raka.

Chłopak wszedł do środka i rzucił się na moje łóżko, rozsypując dookoła książki. Po tylu pobytach w moim pokoju Louis wiedział już, że nie lubiłem gdy siadał na pustym łóżku po Alexie i za każdym razem rozczulało mnie to, że o tym pamiętał. Wziąłem otwarte już piwo z jego wyciągniętej ręki, po czym pociągnąłem zdrowego łyka, delektując się gorzkim posmakiem na języku. Alkohol był wspaniałe schłodzony, a ja miałem dzień i humor do picia.

   - Kiedy wyjeżdżasz? – Zapytał Louis, patrząc na mnie znad butelki.

Wziąłem kolejny  łyk piwa zanim mu odpowiedziałem.

   - Jutro po południu. Jak sam widzisz, właśnie się pakuję – wskazałem na burdel panujący w pokoju.

Rudzielec parsknął śmiechem.

   - Ja jadę jutro z samego rana. Aż mnie ciarki przechodzą na myśl, że muszę wstać o siódmej.

Pociągnąłem ostatniego łyka z butelki i postawiłem ją zamaszyście na blacie biurka. Louis posłał mi dziwne spojrzenie, patrząc na swoje dopiero w połowie opróżnione piwo.

   - Dobrze ci wchodzi, co?

Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem dłoń po kolejną butelkę. W głowie czułem przyjemny szum.

   - To chyba dobrze, że dobrze wchodzi?

Chłopak parsknął śmiechem, kręcąc głową.

  - Cholera, Gabe, muszę przyznać, że kiedy cię nie znałem, nie wyobrażałem sobie, że będziesz tak zboczony.

Upiłem łyk piwa, patrząc mu w oczy znad butelki. Louis oblizał nerwowo wargi.

   - Więc... oprócz spotkania ze mną jakie masz plany na wakacje?

   - Przeczytać tyle książek ile tylko dam radę, odpocząć, może wybiorę się gdzieś z mamą i jej facetem. No i pewnie pojedziemy też do IKEI żeby nakupować pierdół do pokoju dla dziecka. Nie mam żadnych konkretnych planów, chyba liczę na spontaniczność.

Martinez wyzerował swoją butelkę i sięgnął po kolejną. Nagle parsknął śmiechem, więc spojrzałem na niego pytająco.

   - Właśnie miałem deja vu, no wiesz, kiedyś już siedzieliśmy tutaj i piliśmy piwo, pamiętasz?

Rzeczywiście, tuż przed balem byliśmy u mnie w pokoju, a ubrania były teraz rozrzucone na podłodze prawie tak samo jak wtedy. Oczywiście pamiętałem również o tym, do czego omal wtedy nie doszło. Chłopak chyba myślał najwyraźniej o tym samym, bo patrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja widząc to, poczułem przyjemne ukłucie w podbrzuszu.

Cholera – pomyślałem gorączkowo.

Z niczym innym nie mogłem pomylić owego ukłucia.

   - Taak – mruknąłem zakłopotany. – Bal i te sprawy.

Pociągnąłem potężnego łyka piwa i myśląc "raz kozie śmierć", pochyliłem się w stronę chłopaka. Louis w tym samym momencie nachylił się do mnie, przez co nasze usta złączyły się w bardzo intensywnym pocałunku. No cóż, nie było żadnego „buzi-buzi”, od razu przeszliśmy do konkretów, włączając do gry języki. Znajome pulsowanie w podbrzuszu mąciło mi w głowie, a sam pocałunek był bardzo przyjemny. Jednak Louis trzymał ręce przy sobie, choć cicho miałem nadzieję (ale nie przyznałbym się do tego na głos), że jednak mnie dotknie. W końcu oderwaliśmy się od siebie, oddychając szybko z zarumienionymi (od alkoholu?) policzkami. Spojrzałem na chłopaka nie mogąc powstrzymać uśmiechu i zobaczyłem, że on również się do mnie szczerzył.

   - Bez urazy, ale nie wyglądasz na takiego, co potrafi się tak dobrze całować – rzucił chłopak.

Udając obrażonego, rzuciłem w niego poduszką, jednocześnie odstawiając piwo na biurko. Rudzielec dostał w twarz, po czym odrzucił poduszkę w moją stronę, ale zręcznie tego uniknąłem, więc w odwecie złapał mnie za ramiona i przeciągnął na łóżko. Wylądowałem na plecach, a po chwili Louis wisiał już nade mną, napierając swoimi wargami na moje usta. Czułem tak wielkie wyrzuty sumienia (oczywiście przez Alexa), ale były one mniejsze niż przyjemność, którą sprawiał mi pocałunek, szczególnie gdy dłonie rudzielca wplotły się w moje włosy. Po chwili Louis odsunął się na kilka centymetrów i nadal z zamkniętymi oczami westchnął głęboko.

   - Coo? – Zapytałem ze śmiechem, patrząc na jego teatralną minę.

Martinez otworzył oczy i uśmiechnął się łagodnie.

   - Daj mi chwilę, muszę sobie poukładać w głowie, bo przez moment nie byłem pewien, czy to się dzieje naprawdę.

Nie wiem dlaczego, ale jego słowa mnie zawstydziły, więc chcąc nie chcąc, poliki spłonęły mi czerwienią. Uszczypnąłem chłopaka boleśnie w ramię, na co ten jęknął.

   - Za co? – Zapytał tonem zbesztanego szczeniaka.

   - Gdyby to się nie działo naprawdę, to ból przywróciłby cię już do rzeczywistości – wyjaśniłem.

Chłopak poruszył nagle nogą, przewracając niechcący butelkę piwa stojącą na dywanie. Obaj rzuciliśmy się natychmiast żeby jak najszybciej ją podnieść, ale i tak znaczną część napoju wylała się, roztaczając wokół gorzki zapach. Zobaczyłem wyraźnie, że Louisowi drżą mocno dłonie, a kiedy chłopak zobaczył moje spojrzenie, szybko schował je do kieszeni i zerknął w bok, na ścianę.

   - Aż tak bardzo podekscytowałeś się całusem? – Zapytałem zaczepnie dla żartu.

Louis jednak odebrał to jako oskarżenie i zaczął się tłumaczyć, nadal uparcie patrząc w ścianę.

   - No wiesz, gdybyś myślał o kimś przez pewien czas, ale wiedziałbyś, że ten ktoś nigdy nie będzie twój, to chyba też byś tak zareagował po takim całusie... – Powiedział cicho. – Nie było mowy żebym konkurował z Alexem o ciebie, więc po balu już sobie kompletnie odpuściłem...

Słysząc imię Smitha spiąłem się nagle, a mój uśmiech zbladł, przybierając poważny ton. Martinez natychmiast to zauważył i skrzywił się – najwyraźniej w przypływie emocji zapomniał się i bezwiednie wypowiedział zakazane imię. Nic nie mogłem na to poradzić, że tak reagowałem na najmniejsze wzmianki o moim byłym chłopaku...

   - Wiesz, do tej pory czuję się źle przez to jak cię wtedy potraktowałem – powiedziałem, by zmienić temat. – Ale mam nadzieję, że jakoś ci się kiedyś odwdzięczę.

   - Już to zrobiłeś! – Zaśmiał się chłopak. – Dzięki tobie zdałem angielski i nie muszę się martwić niczym aż do następnego września i rozpoczęcia trzeciej klasy.

Napiłem się piwa, myśląc o tym, że zbyt często zapominałem o tym, że Louis był ode mnie starszy o rok. Nachyliłem się w stronę chłopaka i pocałowałem go mocno w usta. Martinez objął mnie, więc oparłem się głową o jego ramię.

   - Chociaż, jakby się zastanowić, szkoda, jaką wyrządziłeś mi swoimi słowami była ogromna i jest tylko jedna rzecz, którą możesz zrobić, żeby zadośćuczynić mi za nią.

Przez głowę przebiegł mi tabun myśli, a jakaś część mnie, ta bardziej zboczona zapragnęła, by chłopakowi chodziło o to, bym się z nim kochał, tu i teraz, lub przynajmniej musiał mu obciągnąć. Te myśli zgorszyły mnie i jednocześnie zaskoczyły, więc starałem się je uciszyć.

   - Jaka? – Zapytałem niepewnie.

Louis uśmiechnął się zawadiacko i byłem prawie na sto procent pewien, że jednak chodziło mu o seks.

   - Trochę smutno mieszka się tutaj samemu, co? Może chciałbyś zamieszkać ze mną w przyszłym roku? Mój współlokator kończy szkołę, wiec będę miał wolne drugie łóżko.

Wszystko, ale nie to, przyszłoby mi do głowy. Chwilę patrzyłem na niego w milczeniu z otwartymi ustami i dopiero po momencie dotarło do mnie co powiedział chłopak.

   - Ta, tak, to znaczy, jasne!

Poczułem się jeszcze bardziej zgorszony, że podczas gdy ja myślałem o perwersyjnych rzeczach, propozycja chłopaka okazała się tak niewinna.

   - W takim razie trzymam cię za słowo – mruknął Louis, uśmiechając się od ucha do ucha.

Rudzielec cmoknął mnie w bok czoła, wywołując tym u mnie gęsią skórkę na karku. Chłopak dopił swoje piwo, spojrzał na zegarek i westchnął ciężko.

   - Jest przed drugą, chyba powinien już iść spać jeśli chcę wstać o siódmej.

Nagle zrobiło mi się smutno na myśl, że znów zostanę sam w pokoju i że obejmujące mnie ramiona znikną, ale nic nie powiedziałem. Louis zaczął się zbierać, więc też wstałem i zacząłem sprzątać butelki.

   - To co, chyba zobaczymy się dopiero w lipcu? – Zapytał retorycznie, stojąc już przy drzwiach.

Podszedłem do chłopaka, czując nieprzyjemne skurcze żołądka, słysząc jego słowa. Czy naprawdę już za nim tęskniłem?

   - Noo, najwyraźniej...

Louis uśmiechnął się, gładząc mnie czułe po policzku. Gest ten wydał mi się bardzo intymny, więc z zawstydzeniem spuściłem wzrok. Chłopak pochylił się i pocałował mnie w czoło, ale zanim się odsunął, przylgnąłem ustami do jego ust, czując, że znów jego dłonie zaczęły drżeć. Całowaliśmy się mocno i długo, jakby na zapas, a potem Martinez odsunął się, rzucił mi ostatni uśmiech i już chciał wyjść na korytarz internatu, kiedy coś mi się przypomniało.

   - Louis, zaczekaj! – Zawołałem, jednocześnie podchodząc do mojej szafki nocnej.

Chwile zajęło mi znalezienie w szufladzie bursztynu, który już dawno temu powinienem oddać Martinezowi. Chłopak stał w drzwiach mojego pokoju, patrząc na mnie z wyczekiwaniem, więc podszedłem do niego.

   - Proszę. I przepraszam, że oddaję go dopiero teraz – mruknąłem, wręczając mu bursztyn.

Louis uśmiechnął się ciepło, po czym zamknął moją dłoń na jantarze.

   - Teraz to ty jesteś moim bursztynem – szepnął, całując mnie w czoło. – Zatrzymaj go, jest twój.

Rudzielec uśmiechnął się raz jeszcze, po czym ruszył ciemnym korytarzem w stronę swojego pokoju. Stałem tak przez chwilę, gapiąc się w bursztyn, a w głowie walczyły mi wyrzuty sumienia z przyjemnością. Usiadłem na łóżku, oparłem się plecami o ścianę i uśmiechnąłem się sam do siebie.

***

Następnego dnia od rana pakowałem walizki, raz po raz ziewając. Kiedy nadszedł już czas do wyjścia, ustawiłem wszystkie bagaże przy drzwiach i jeszcze raz omiotłem wzrokiem cały pokój, żegnając się ze wspomnieniami, które go dotyczyły. Widząc, że zabrałem już wszystko, co do mnie należało, wyszedłem na korytarz obładowany torbami, jednak nim ruszyłem do wyjścia, zauważyłem przylepioną na drzwiach kartkę. Notatka zapisana na niej drobnym pismem brzmiała:

Miłej podróży i do zobaczenia w lipcu.

Louis
Ps. Zadzwoń kiedyś do mnie

Poniżej czerwonym mazakiem zapisany był starannie numer jego telefonu. Z uśmiechem złożyłem kartkę na pół i wrzuciłem ją między strony książki, którą trzymałem w podręcznej torbie. Ruszyłem korytarzem, po drodze machając kilku znajomym, którzy kręcili się jeszcze po internacie, a potem wyszedłem na zewnątrz. Na moją twarz od razu padły ciepłe promienie słońca. Fakt, że cały ten piękny dzień miałem spędzić w podróży nieco mnie dołował, ale pocieszałem się tym, że w domu będę mógł korzystać z pięknej pogody ile tylko będę chciał.

Na przystanek autobusowy dotarłem idealnie na czas; wgramoliłem się do pojazdu, kupiłem bilet i rozsiadłem się wygodnie z bagażami na najbliższym miejscu siedzącym. Jazda minęła mi bardzo szybko, bo przez całą drogę słuchałem muzyki (a dokładniej zespołu Billy Talent, który ostatnio pokazał mi Louis), wpatrując się w krajobraz za oknem. Zanim się obejrzałem, maszerowałem już przez terminal lotniska, próbując nie wpaść na nikogo w tłumie.

Lot samolotem minął mi jeszcze szybciej, bo tuż po wystartowaniu uciąłem sobie długą nieplanowaną drzemkę. Obudziłem się już przy lądowaniu, tak, że jeszcze załapałem się na widok na Glatton z lotu ptaka

Mama i Jerome czekali na mnie w terminalu; oboje przytulili mnie na przywitanie, a mama na dodatek mnie ucałowała, pozwalając mi pogładzić ją po lekko wystającym już brzuchu. Wojciechowsky wziął ode mnie część bagaży i ruszyliśmy raźno do wyjścia. Na parkingu stał, lśniąc w słońcu, Chevrolet Jerry'ego – zapakowaliśmy walizki do jego bagażnika, a potem ruszyliśmy do domu. Mama próbowała mnie wypytać o podróż, o egzaminy, w sumie o wszystko, ale ja grzecznie dałem jej do zrozumienia, że jestem zmęczony i że porozmawiamy później. W radiu leciała jedna z tych wolnych, bluesowych piosenek, więc czułem się trochę jak w teledysku, wpatrując się w krajobraz za oknem. Po niecałych dwudziestu minutach Jerome zaparkował na osiedlowym parkingu i we trójkę razem z bagażami ruszyliśmy chodnikiem w stronę naszego bloku. Po drodze rozglądałem się, widząc, ile zmian zaszło dookoła podczas mojej nieobecności. Weszliśmy na klatkę schodową, a Wojciechowsky otworzył drzwi kluczem, puszczając mamę pierwszą. Gdy wszedłem już do mieszkania, od razu poszedłem do pokoju, gdzie rzuciłem wszystkie walizki na podłogę. Zzułem buty i nie przejmując się niczym innym, wskoczyłem do łóżka i przykryłem się kocem aż pod brodę. 

Wiedziałem, że powrót do domu i przebywanie w tym pokoju miało być dla mnie bardzo bolesne w związku z wizytą Alexa, którą złożył mi jeszcze w ferie zimowe. Pierwszy seks, dużo czułych słów, ogrom szczęścia spowodowany bliskością chłopaka... wszystko to teraz należało tylko i wyłącznie do przeszłości, czyli sfery, do której nie powinienem powracać. A mimo to, nie umiałem wyciszyć tych wspomnień i myśli, byłoby mi szkoda kompletnie się ich pozbyć...

Po półgodzinnym leżeniu pod kocem wstałem w końcu i poszedłem do kuchni, gdzie siedzieli Jerome i mama. Zjadłem trochę pierogów podkradniętych z półmiska stojącego w lodówce, ale naleśników nie chciałem ruszać. Zapiłem to wszystko szklanką soku bananowego, przez co zdrowo mi się odbiło.

   - Przepraszam – mruknąłem.

Mama i Jerome tylko się zaśmiali. Wyszedłem z kuchni, by wyciągnąć z torby książkę, którą akurat czytałem, gdy z jej środka wypadła kartka. Chwyciłem ją z pomysłem kiełkujący mi już w głowie.

   - Mamooo! – Krzyknąłem na pół domu.

   - Słucham?

   - Mogę pożyczyć twój telefon?

   - Jasne. Leży na półce w dużym pokoju – odpowiedziała i powróciła do dyskusji z Jerrym.

Wpadłem do salonu i od razu zlokalizowałem komórkę mamy. Chwyciłem ją i z lekką ekscytacją wprowadziłem numer Louisa. Chwilę wahałem się, czy dzwonić, czy nie, ale w końcu podniosłem słuchawkę do ucha, słysząc już sygnał.

   - Halo? – Odezwał się męski głos.

Serce zatrzepotało mi lekko w piersi.

   - Halo, hej, tu Gabe – powiedziałem niepewnie.

W słuchawce zabrzmiały dwa trzaski.

   - Hej! Nie wiedziałem, że tak szybko zadzwonisz! Jesteś już w domu? Wszystko w porządku z podróżą?

   - Taak, dzwonię od mamy. Podroż szybko mi minęła, bo spałem. A ty, dotarłeś bezpiecznie do domu?

   - Mhm, właśnie jem kolację z rodziną – powiedział radośnie. – Teraz, po roku żywienia się na stołówce dopiero doceniam domową kuchnię mojej mamy.

   - To może ja zadzwonię później? Nie chcę przeszkadzać...

Louis zaśmiał się cicho.

   - Niee, spokojnie. Cieszę się, że zadzwoniłeś, a rodzina nie obrazi się jeśli odejdę od stołu.

I tak jakoś wyszło, że rozmawialiśmy przez następną godzinę. O wszystkim – o życiu, o egzaminach, o szkole, o rodzinie, a nawet o planach dotyczących naszego lipcowego spotkania. Najpierw wędrowałem po domu, w jednej ręce trzymając bursztyn i bawiąc się nim, jednak to irytowało trochę mamę, więc ubrałem buty i wyszedłem w ciepły wieczór na spacer po mieście. Idąc, przyglądałem się wszystkiemu, wspominając dzieciństwo. Spotkałem nawet dziewczynę, z którą chodziłem do jednej klasy w gimnazjum; spojrzeliśmy na siebie, ale ani ja, ani ona nie kwapiliśmy się żeby powiedzieć sobie „cześć”, więc tylko minęliśmy się bez słowa. Przeszedłem obok swojej starej podstawówki, sklepu, w którym zwykle kupowałem słodycze za dzieciaka i minąłem stary, zdezelowany już plac zabaw, który kiedyś zapewnił mi tyle godzin świetnej zabawy.

Tego wieczoru nie pomyślałem już ani razu o Alexie. 

Myślałem o Louisie i miałem nadzieję, że już tak zostanie.

20 komentarzy:

  1. o nie mogę ale naście lat to chyba wszystko szybciej się toczy:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak strasznie szkoda mi Alexa. Nie mogę sobie tego wyobrazić, że oni ze sobą nie będą, przecież nadzieja umiera ostatnia więc nadal czekam. I mam wrażenie, że Louis to tylko chwilowa zapchaj-dziura dla Gabriela. Lubię go, ale jednak Alex wygrywa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero teraz jestem w stanie cokolwiek napisać. Wczoraj przeczytałam to chyba z pięć razy i nadal nie mogę wyjść z szoku. To ogromny cios dla mnie, bo przywiązałam się już do Alexa, czuję się tak, jakby mi odebrano coś ważnego ;_____; Rozumiem rozpacz Gabriela, zgadzam się również z komentarzem wyżej. Louis mi jakoś nie pasuje do idealnego seme Gabriela XD
    Tobie też życzę Wesołych Świąt jak i wszystkim czytelnikom :3

    OdpowiedzUsuń
  4. No wiesz co, tak na swieta takie smutki pisac :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam ochotę się zabić i to tak poważnie. chyba zaraz pójdę na balkon i się rzucę z drugiego piętra główką na beton. NO CHOLERA JASNA GABE NIE MOŻE SKOŃCZYĆ Z LOUISEM KURDEBELE. Tak długo to opowiadanie czytałam, naprawdę... Zaczęłam jeszcze w gimnazjum, teraz jestem w drugiej liceum. Tak długo czekałam na to, zeby Gabe był szczęśliwy z Alexem i to naprawdę. Dopingowałam ich związek bardziej niż związki moich realnych przyjaciół, czy nawet rodziny. A ty mi mówisz, że to koniec? I to jeszcze taki koniec? Nie uwierzę w to. Ja poznam twój adres, zamknę w piwnicy i każę napisać alternatywne zakończenie tylko dla mnie. Bo moje serce tego nie wytrzyma. Serio to zabolało. Zwłaszcza ostatnie wersy. W końcu zaczęło się miedzy nimi układać, ale dwa ostatnie rozdziały zburzyły szczęście budowane przez wcześniejsze. NO CHOLERA JASNA JA SIE Z TYM NIE UMIEM POGODZIĆ. Już z własnym rozstaniem się pogodziłam się szybciej niż z tym, że Gabe i Alex nie będą razem nosz kur...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej, spokojnie, zadnego zabijania sie!
      I tak poza tym preferuje rozmowe zamiast zamykania w piwnicy (co kojarzy mi sie naprawde bardzo z "Misery" Stephena Kinga, BARDZO).
      Takze no, jesli chcesz pogadac, to pisz :)

      Usuń
  6. Ten rozdział to cios prosto w serce.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pękło mi serce. Poważnie. Gabriel musi być z Alexem nooo. 😖😖
    To skończyło się dosłownie w jednej chwili.. Louis nie jest dla niego odpowiedni. Nie przeżyje jeśli nie będą razem 😞

    OdpowiedzUsuń
  8. Halo, halo, Autorko, żyjesz?
    Czekam z niecierpliwością na dalszą część! ;)
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam nadzieję że jednak Gabriel i Alex się zejdą bo jak dla mnie to oni są stworzeni dla siebie mam nadzieję że rodział albo chociaż epilog się pojawi bo chciała bym już wiedzieć jak to wszystko się rozwiąże. Życzę weny !!!

    OdpowiedzUsuń
  10. hej jest szansa na następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byc moze w przyszlosci pojawi sie jeszcze epilog, ale na razie nie mam na niego pomyslu.

      Usuń
  11. Hej autorko obudź się z zimowego snu , już wiosna za progiem .
    Przynajmniej daj znać czy będą dalsze rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak napisalam nad ostatnim rozdzialem, mysle jeszcze jedynie o epilogu, ktory jednak na razie nie pojawil sie w mojej glowie.

      Usuń
  12. Autorko najdroższa, wracaj nam tu, bo brakuje w tej historii czegoś :3

    OdpowiedzUsuń
  13. Zgadzam się z powyższym komentarzem :) wracaj jak najszybciej. Życzę weny na epilog pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej,
    aż płakać mi się chce, ja chcę Alexa, mam nadzieję, że jednak będą razem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam,
    kochana autorko co tam u Ciebie się dzieje? o tak ja czasami zaglądam tutaj, w nadziei na nowy tekst, albo coś o naszych bohaterach, bo to tak smutno się skończyło...
    weny, czasu, chęci...
    Pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)