Rozdział LI



Hej.

***

Wmówiłem sobie, że wszystko będzie w porządku, że wystarczy wypełniać codzienne obowiązki, a myśli o Alexie same znikną. Że bliskość Louisa i jego troska zupełnie mi wystarczą. Ja sam myślałem tak jeszcze do wczoraj, gdy rozmawiałem z nim przez telefon. Miałem wrażenie, że przede mną stoją wspaniałe wakacje i dużo spotkań, dużo wszystkiego. Jednak wystarczyła jedna noc i to, że nic mnie po przebudzeniu nie czekało - żadne lekcje, żadne obowiązki, żadna osoba - bym zaczął analizować swoje ostatnie miesiące życia. I doszedłem w ten sposób do całkiem chujowych wniosków.

Ja tak naprawdę wcale nie zapominałem o Alexie, o jego głosie, twarzy, ciepłych dłoniach. Ja cierpiałem. Cierpiałem każdego dnia naszej rozłąki, od kiedy to koszykarz został zabrany przez rodziców do domu. Bolało mnie, że nie widziałem go po wstaniu z łóżka, ani nie zasypiałem koło niego wieczorem. Miałem wrażenie, że całe moje ciało tęskni za chłopakiem, choć i tak najgorsza sytuacja działa się w mojej głowie. Powiecie, że już przecież wypełniłem dziurę po Alexie Louisem, nie dziwię się wam. Tylko, że tej dziury nie dało się zapełnić nikim innym. Lubiłem spędzać czas z Martinezem, lubiłem jego umięśnione ramiona i piegi na ciele, ale to nie było to samo. To nie był Smith. To nie tego człowieka kochałem.

Może zabrzmi to bardzo brutalnie, lecz moja relacja z Louisem pozwalała mi na to, by choć na chwilę nie myśleć o Alexie. Nie planowałem w najbliższej przyszłości zaangażować się z nim w związek, choć wiedziałem, że chłopak to tak odbiera i z jednej strony (ta moja gorsza część) cieszyła się, a ta lepsza miała cholerne wyrzuty sumienia, bo znów robiłem mu nadzieję. Nie prosiłem go, by zajął się mną, gdy byłem w rozsypce. Nie prosiłem, by dbał o mnie i pilnował, żebym chodził na lekcje i jadł. Ale ja mu na to pozwalałem, wiedząc o tym, że go zranię, nie potrafiąc się w nim zakochać. Im więcej czasu spędzałem z Louisem, tym mniej myślałem o Alexie, ale co z tego, skoro gdy tylko zostawałem sam, choćby na chwilę, zalewały mnie wspomnienia, z którymi czasami walczyłem, a czasami nie.

Ogólnie rzecz biorąc, nie miałem sił do życia. Ostatnie miesiące dzielące mnie od wakacji tak naprawdę przeżyłem ze sztucznym uśmiechem na ustach i mało było takich prawdziwych dni, podczas których czułem coś na kształt szczęścia. Jadłem, bo musiałem. Chodziłem na zajęcia i zdałem egzaminy, bo też musiałem. Ale dlaczego musiałem? Dlaczego czułem przymus, skoro i tak nic nie przychodziło mi do głowy, gdy myślałem o przyszłości? Nie lećmy w patos, że moje życie straciło sens, ale wszystkie te plany, które wysnułem razem z Alexem, nagle przestały być w ogóle realne. A zamiast nich nic nowego nie przychodziło mi do głowy.

Były wakacje, ciepły lipiec. Powinienem cieszyć się z wolnego i korzystać z niego pełnymi garściami. Zamiast tego snułem się po Glatton, nie chcąc przyprawiać mamy o zmartwienie moim stanem. Wiedziała o wszystkim, ale tak samo jak ja, Jerry, trener Randall, Monti, czy Wielcy Ważniacy, nie była w stanie zrobić nic, by Alex wrócił. I ja też nie mogłem. Mogłem jedynie liczyć na to, że kiedyś spotkam się z nim przypadkowo w losowej części kraju, na przykład w parku, czy supermarkecie i albo nasza znajomość odżyje na nowo, albo miniemy się, zaskoczeni, zachowując milczenie.

Nie, nie, nie, nie, nie!

Usiadłem na ławce przy dworcu i przez głowę przeszła mi zupełnie niewinna myśl, by uciec. Gdzie? Gdziekolwiek. Dokądkolwiek. Odciąć się od wszystkich, pieprzyć Hannigram i bycie lekarzem, pieprzyć wszystko i wszystkich. Podjąłem decyzję, szybko i z wyrachowaniem i poszedłem na stację, by na tablicy rozkładów zobaczyć, dokąd jedzie najbliższy pociąg, bo to właśnie nim chciałem uciec. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłem rodzinne miasto Alexa i Monti wypisane jako przystanek końcowy. Nie zwlekając, kupiłem bilet i chwilę później niebieski pociąg podjechał na dworzec, a ja czułem po raz pierwszy od tych kilku miesięcy, że jestem podekscytowany.

Czułem, że żyję.

***

Problem w tym, że kompletnie nie wiedziałem, gdzie mieszka Alexander. W tym momencie jednak nie miało to najmniejszego dla mnie znaczenia i nawet nie stanowiło przeszkody. Odnalazłem najbliższą budkę telefoniczną i zadzwoniłem do sekretariatu Hannigram, by poprosić o adres Monti. W pierwszej kolejności chciałem się do niej udać, bo wiedziałem, że mieszkali naprzeciw siebie. Miła sekretarka udzieliła mi odpowiedzi, a ja starałem się mocno zapamiętać nazwę ulicy, bo nie wziąłem ze sobą nic do pisania.

Mając już cel swojej podróży, zacząłem od zapytania o drogę pani z kasy na dworcu, która wskazała mi kierunek. Mimo wszystko po drodze musiałem pytać jeszcze kilku innych osób, bo uliczki miasta nie były oznakowane. W końcu dotarłem na jedno z tych bananowych osiedl domków jednorodzinnych, gdzie w każdym ogródku stało drogie auto, a obok niego w słońcu lśnił basen. W końcu odnalazłem dom Monti, więc nie czekając, podszedłem do drzwi i zapukałem. Potem zapukałem jeszcze raz i użyłem dzwonka. Potem kolejny raz. Nikt nie otworzył drzwi. Nie przejąłem się tym, tylko uparcie zacząłem rozglądać się dookoła, poszukując jakichkolwiek oznak obecności Alexa, szczególnie po drugiej stronie ulicy.

Mocno biło mi serce, ale wiedziałem, że moje ciało podjęło już samodzielnie decyzję. Moje nogi same maszerowały raźno, przechodząc przez ulicę na drugą stronę. Nim się spostrzegłem, stałem już pod drzwiami stalowoszarego domku, dzwoniąc dzwonkiem długo i przeciągle. Nagle wstąpiła we mnie odwaga i pewność, że jestem w stanie dokonać wszystkiego. Że wygram z Irene i zabiorę Alexa do siebie, że znów będziemy razem i znów będzie dobrze.

Nagle usłyszałem kroki dochodzące zza drzwi, przez co serce stanęło mi w gardle i poczułem, jak ta niewyobrażalna odwaga szybko mnie opuszcza. Drzwi uchyliły się, a w szparze między nimi a framugą pojawiła się czarnoskóra twarz staruszka.

- Słucham? - Powiedział mężczyzna.

Zamurowało mnie, ale nie dałem za wygraną.

- Przepraszam, czy trafiłem do państwa Smithów? - Zapytałem najgrzeczniej jak potrafiłem.

- Nie, przykro mi, państwo Smith wyprowadzili się stąd trzy miesiące temu.

Miałem wrażenie, że uszło ze mnie całe powietrze. Cała moja odwaga ulotniła się, a wraz z nią ekscytacja i chęć do życia.

- Okej..., a wie pan dokąd się przeprowadzili? - Zapytałem z nadzieją.

Mężczyzna przestąpił z nogi na nogę, zniecierpliwiony.

- Nie wiem, ja tylko kupiłem od nich dom.

Nic nie odpowiedziałem, tylko obróciłem się na pięcie i wcisnąłem ręce głęboko do kieszeni bluzy. Ruszyłem z powrotem w stronę dworca, ale po chwili świat mi się rozmazał, więc usiadłem po prostu na krawężniku przed jakimś domem i schowałem głowę w ramionach. Nie wiem ile czasu płakałem, ale słońce zdążyło zejść z nieba i powoli zbliżało się do horyzontu.

Bolało mnie wszystko. Aż tak, że miałem w głowie pustkę.

***

Wróciłem do domu późno w nocy, bo spóźniłem się na pierwszy pociąg. Mama już od progu czekała na mnie w koszuli nocnej, która mocno podkreślała jej brzuszek.

- Gabe, co się stało? - Zapytała, biorąc mnie w ramiona.

Jerrego na szczęście nie było w domu, bo dzisiaj miał nocny patrol.

- Oni się wyprowadzili - zaszlochałem, pozwalając jej, by wprowadziła mnie do mieszkania i posadziła na kanapie.

- Kto? Jacy oni? - Pytała zawzięcie, próbując zmusić mnie, bym spojrzał jej w twarz.

Poddałem się w końcu i podniosłem głowę. Ona, widząc moją spuchniętą od płaczu buzię, przytuliła mnie mocno.

- Rodzina Alexa - wykrztusiłem z siebie.

Mama westchnęła i pogładziła mnie po włosach.

- Nie potrafisz zapomnieć, prawda?

Spojrzałem na nią i nagle poczułem wielką złość.

- Jak miałbym zapomnieć? Jak mógłbym w ogóle zapomnieć o kimś, kogo kocham?!

Teresa spojrzała na mnie łagodnie, ignorując mój wybuch i nowe strużki łez na moich policzkach.

- Skarbie...

- Nie skarbuj mi tutaj, proszę! Nawet nie wiesz, jak mi źle z tym, że gdybym trzy miesiące temu pojechał do niego, to możliwe, że teraz znowu bylibyśmy razem! A ja nic nie zrobiłem! Uwierzyłem, że nic nie da się zrobić i próbowałem, naprawdę próbowałem o nim zapomnieć! Ale nie umiem! I teraz już nie chcę!

Po tych słowach wstrząsnął mną kolejny atak płaczu, więc ukryłem twarz w dłoniach i pozwoliłem mamie, żeby mnie objęła. Czułem jej małe ręce na głowie, ale nawet one nie przynosiły mi ukojenia.

- Gabriel... Widzę, że nadal zależy ci na Alexie, nawet bardziej, niż myślałam - tu zrobiła pauzę na zebranie myśli. - Myślałam... myślałam, że poradziłeś już sobie z tym wszystkim. Że ruszyłeś do przodu, poznałeś nowego chłopca, tego Louisa, i że jest ci już lepiej...

- Mamo, ja też tak myślałem. Ale teraz, kiedy nie ma szkoły i nie mogę wyłączyć myślenia, bo nie mam obowiązków... Teraz nie potrafię przestać myśleć i żałuję, że niczego nie zrobiłem.

Teresa westchnęła i pogładziła mnie po policzku, ścierając łzy.

- Nie żałuj tego, czego nie zrobiłeś, to już jest za tobą. Wiesz dobrze, że cała ta sytuacja była wręcz niemożliwa do rozwiązania. A na pewno nie w taki sposób, w jaki byś chciał. Pomyśl o tym i zastanów się, czy zapomnienie o Alexie nie będzie lepszym wyjściem, niż katowanie się myślami. Wiem, że teraz pewnie brzmi to dla ciebie jak coś niemożliwego, ale wiedz, że z biegiem czasu będzie ci coraz łatwiej, uwierz mi na słowo.

Pokiwałem głową, bo czułem, że nadchodzi kolejna fala płaczu. Faktycznie, zapomnienie o Alexie było dla mnie niemożliwe - przecież minęło już tyle miesięcy, a ja nadal czułem się, jakbym dopiero co wyszedł z łazienki i zobaczył jego pustą część pokoju.

***

Obudziłem się nazajutrz po południu, z twarzą nadal spuchniętą od płaczu. Nie miałem motywacji, żeby wstać i zrobić cokolwiek, więc kolejną godzinę spędziłem w łóżku, patrząc się w sufit i czasami w okno. Znowu miałem ochotę uciec z dala od swojego życia, ale ostatnia podróż tak mnie zdemotywowała, że od razu odrzuciłem tę myśl.

Usłyszałem trzy ciche stuknięcia do drzwi, a po chwili mama weszła do pokoju.

- Hej, w końcu wstałeś. Chodź, mamy dla ciebie niespodziankę.

Zero ekscytacji, zero emocji, zero chęci do ruszenia się. Mimo wszystko podniosłem się i poczłapałem w pidżamie do dużego pokoju, gdzie czekał na nas Jerome. Na stoliku stał mały tort, a tuż obok niego pakunek w czerwonym papierze. I czerwień ta miała dokładnie taki sam odcień, jak bluza Alexa, którą pożyczyłem od niego, nie wiedząc, że zostanie ze mną na zawsze. Boleśnie ścisnęło mi się gardło.

- Chcieliśmy poświętować z tobą twoje szesnaste urodziny i tak, wiemy o tym, że już je miałeś i że bliżej ci do siedemnastki, ale szukałam pretekstu żeby zjeść tort i dać ci prezent.

Uśmiechnąłem się najlepiej jak potrafiłem, a potem, gdy zaczęli mi śpiewać sto lat, zamyśliłem się na temat swoich ostatnich urodzin. Okazało się, że już nawet te złe wspomnienia z Alexem widziałem jako dobre, nostalgiczne.

- Chcielibyśmy życzyć ci wszystkiego najlepszego, powodzenia w szkole i żebyś odnalazł miłość - powiedzieli razem mama i Jerry.

"Żebyś odnalazł miłość" - parsknąłem w głowie. Co innego można życzyć nastolatkowi ze złamanym sercem?

Ponaglany przez rodzinę, wziąłem się za odpakowywanie prezentu, starając się ignorować czerwień papieru. Wiedziałem już, że tego wieczoru, właśnie przez ten papier, wrócę do swojego nałogu, z którym myślałem już, że zerwałem. Wieczorem, przed snem wykopię z najgłębszej szuflady komody czerwoną bluzę Alexa, którą włożyłem tam, nie chcąc o niej myśleć. Pewnie znowu założę ją i poczuję ten zapach, wyobrażając sobie, że otula mnie nie ciepły materiał bluzy, lecz jego silne ramiona.

Wróciłem na ziemię, gdy zobaczyłem, co chowało się pod grubą warstwą papieru, a mianowicie znalazłem tam opakowanie z wymalowanym na nim telefonem. Byłem zaskoczony i też wdzięczny - to nie tak, że w ogóle już nie czułem emocji, po prostu były one tak przytępione i słabe, że chyba przestałem umieć je normalnie okazywać.

- Dziękuję wam - powiedziałem, zrywając folię z opakowania. - Naprawdę.

Powiedziałem to "naprawdę" tylko po to, by przekonać siebie, że realnie jestem im wdzięczny. Tak jak mówiłem, moje emocje były tak przytępione, że czułem złość i niemoc w stosunku do własnej osoby, bo wiedziałem, że za prezent trzeba być wdzięcznym.

- Dobra, to ja pokroję tort, a wy nalejcie szampana, oczywiście bezalkoholowego - powiedziała mama, wstając od stołu.

- Chwila, chwila! - Krzyknął Jerome. - A świeczki?

- Faktycznie! Już, zaraz będą!

Kilka minut później siedziałem już na pufie przy stole, mierząc się oko w oko z szesnastoma zapalonymi świeczkami. Długo myślałem nad tym, co sobie zażyczyć, ale tylko jedna myśl tłukła mi się po głowie: al, ale, alex, Alex, ALEX. Niewiele dalej myśląc, dmuchnąłem mocno, gasząc przy tym cały tort. Mama i Jerome bili brawo, lecz jestem w zupełności pewien, że gdyby wiedzieli, co sobie zażyczyłem, to albo by się przerazili, albo woleliby o tym nie wiedzieć.

***

Tak naprawdę, to oszukiwałem się w tym, że telefon ułatwi mi wiele spraw, bo wiedziałem, że odnalezienie Alexa w Internecie będzie graniczyło z cudem ze względu na jego pospolite imię i nazwisko. Całą noc przesiedziałem na Facebooku, gdzie specjalnie założyłem konto, by spróbować znaleźć chłopaka. Najpierw wpisałem jego dane w wyszukiwarce i kilka godzin zajęło mi wertowanie wszystkich profili, które mogły mu odpowiadać. Niestety, bez skutku. Potem znalazłem stronę tego liceum z internatem, o którym wspomniał Michael. Przejrzałem wszystkie posty z ostatnich miesięcy, wszystkie polubienia i komentarze. Też bez skutku. Próbowałem nawet odszukać, czy ta szkoła ma drużynę koszykarską i okazało się, że mają i że nazywa się "Piłka dla Jezusa". Niestety jednak na żadnym ze zdjęć nie widziałem Alexa.

Zacząłem więc od innej strony - wyszukałem Phila i Monti i dodałem ich do znajomych. To poszło gładko i sprawnie, bo wszyscy mieli zdjęcia, które jednoznacznie mówiły mi, że są tymi osobami, których szukałem. Miałem tylko nadzieję, że szybko zaakceptują zaproszenie, bym mógł do nich napisać.

A co chciałem do nich napisać? Nie wiem. Po prostu wiedziałem, że muszę. Musiałem zapytać, czy coś wiedzą o Alexie.

Z tymi myślami zasnąłem, a telefon leżał koło mnie na poduszce, otwarty na jednym z wielu Alexandrów Smithów. Czułem jednak, że to mógł być on, bo mimo, że nie miał zdjęcia profilowego, to na zdjęciu w tle widniała duża pomarańczowa piłka do kosza.

***

Rankiem obudziłem się i od razu zauważyłem, że Phil zaakceptował moje zaproszenie, a w skrzynce znalazłem już od niego kilka wiadomości, więc od razu kliknąłem w czerwone powiadomienie i odczytałem, co chłopak do mnie napisał.

8:47: Gabe? Ten Gabe, który tak gardzi technologią założył Facebooka?

8:49: :D

8:50: Co tam u ciebie? Wpadasz do nas na wakacje?

9:30: Jak się w ogóle trzymasz? Wiesz o co mi chodzi...

Szczerze powiedziawszy, trochę się zawiodłem, ale nie wiem na co liczyłem. Że Phil napisze mi, że widział się z Alexem, albo że ma z nim kontakt? Nie wiem, ale odszedł ode mnie zapał nawiązania z nim rozmowy.

10:50: Cześć, spałem, dopiero teraz odpisuję.

10:53: Mogłoby być lepiej. Chyba w ogóle się nie trzymam.

Chwilę później na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Phila wraz z połączeniem przychodzącym. Bez wahania odebrałem.

- Halo? Phil?

- Cześć Gabe! Boże, jak dawno nie słyszałem twojego głosu. Gdzie się podziewałeś?

- Uczyłem się do egzaminów. Nie wiedziałem jak mam się z wami skontaktować, przecież zawsze robił to Alex! Ja nawet nie miałem jeszcze telefonu!

- Alex... - powiedział w zamyśleniu Phil. - Też nie odezwał się do ciebie przez te wszystkie miesiące?

Znowu poczułem ten nieprzyjemny kolec zawodu wbijający mi się w ciało.

- Nie... Wiem tylko, że jego rodzina wyprowadziła się trzy miesiące temu - powiedziałem smutno. - I że Alex chodzi do "Mater Dei". A to liceum jest jeszcze dalej ode mnie niż Hannigram. Phil, nie wiem co robić.

Spodziewałem się, że chłopak zaraz powie mi, że mam sobie odpuścić i zapomnieć, tak jak powtarzali mi to wszyscy dookoła. Czekałem na jego słowa, czekałem na ten ból, który poczuję, gdy nawet najlepszy przyjaciel Alexa da sobie z nim spokój.

- Ja też nie wiem, Gabe. Bardzo bym chciał coś zrobić, bo boli mnie to, że siedzę bezczynnie na dupie i cieszę się swoim życiem. Brakuje mi go i nie potrafię sobie wyobrazić w jakim stanie jesteś ty...

Poczułem przypływ otuchy, bijący z jego słów.

- A jest coś, co możemy zrobić? - Zapytałem z nadzieją.

- Wiesz, ciężko mi powiedzieć. Nie wiemy nawet, gdzie on teraz może być. A może być w całym kraju, a nawet i za granicą, bo są wakacje...

Po raz kolejny straciłem ochotę na kontynuowanie rozmowy. Co się ze mną działo? Nie potrafiłem nawet rozmawiać ze swoim dobrym kolegą, nie sprawiało mi to w ogóle przyjemności. Mógłbym się pokusić nawet o stwierdzenie, że nie obchodziło mnie, co działo się u niego i Billa.

- Nie wiem - odpowiedziałem. - Odezwę się do ciebie niebawem, jak pogadam z mamą. W sensie, a propos twojego zaproszenia. Może z niego skorzystam.

Boże, mówiąc te słowa sam siebie nienawidziłem. Brzmiałem jak robot pozbawiony emocji, jakby totalnie nie zależało mi na Philu i Billu.

- Oh, okej - mruknął chłopak. - Dobra, to... będę czekał na wiadomość.

Rozłączyłem się bez pożegnania i rzuciłem telefon na poduszkę. Czułem się kompletnie do dupy, a to jeszcze potęgowane było faktem, że wcale nie czułem się źle z tym, jak potraktowałem Phila. Po prostu nic nie czułem.

Najpewniej poszedłbym dalej spać, gdyby nie to, że mama zapukała do drzwi mojego pokoju, mówiąc, że to ostatni gwizdek na zjedzenie śniadania. Chcąc, nie chcąc wstałem i ruszyłem do kuchni, mimo, że znów nie byłem głodny.

***

Wiem, że mój pomysł był głupi i że sam się prosiłem o ból i cierpienie, ale w tym momencie miałem wrażenie, że to były jedyne emocje, które byłem w stanie w pełni przeżywać. Bałem się tego Gabriela, który nie potrafił się z niczego cieszyć i nie wiedział, co ze sobą zrobić, bałem się tego chłopaka, bo nie umiał być miły, ani wdzięczny, ani nie przejmował się innymi. Więc, jak pewnie się już domyślacie, poszedłem w najgorsze miejsce, w którym mógłbym teraz przebywać. Do lasu. Do domku na drzewie, gdzie spędziłem z Alexem noc i rozmawialiśmy szczerze o sobie, pijąc whisky. Wspiąłem się na samą górę, czując już jak łzy spływają mi po policzkach, odtwarzając w głowie to, co działo się jeszcze kilka miesięcy temu. Usiadłem na podłodze domku, tak, bym przez okno mógł obserwować niebo i drzewa. Nie czułem nic, nie byłem w stanie pojąć piękna tego letniego popołudnia i sklepienia wolnego od choćby jednej chmury.

W głowie zacząłem po raz kolejny analizować, co mógłbym zrobić, by to wszystko naprawić. Tylko o tym byłem w stanie myśleć. Nie o wakacjach, nie o tym, że miałem zostać bratem, nie o powrocie do szkoły. To wszystko nie miało znaczenia

Nagle mój telefon zawibrował w kieszeni, a w mojej głowie rozbłysły promienie nadziei.

Może to jakimś cudem Alex?

Albo ktokolwiek inny z informacją o nim?


Wyciągnąłem Samsunga i spojrzałem na ekran. To była Monti, która zaakceptowała moje zaproszenie. Po chwili dostałem powiadomienie o nowej wiadomości.

17:46: hej gabriel, chyba wiem o czym chcesz ze mna porozmawiac, ale musze cie uprzedzic

17:47: nic nowego sie nie dowiedzialam, wybacz

Nawet jej nie odpisałem. Wszedłem za to w jej profil, by zobaczyć, co się na nim dzieje. Okazało się, że dziewczyna pisała z Grecji, w której była z rodziną i chłopakiem. No tak. Poczułem tak okropną zazdrość, jakiej jeszcze nigdy nie czułem. W innym, milszym świecie to ja mógłbym wstawiać zdjęcia na Facebooka z wakacji z rodziną, na których byłbym ja i Alex. W innym, nieistniejącym świecie, którego nie dane było mi doświadczyć.

Moją uwagę nagle przykuła zakładka "znajomi", gdzie na drugim miejscu królował nie kto inny, jak Michael. Tak, ten Michael, metalowiec, przyszywany brat Alexa. Nie czekając, wszedłem na jego profil, ale nie znalazłem na nim żadnych rodzinnych zdjęć. Co innego jednak przykuło moją uwagę, a mianowicie wydarzenie, które udostępnił na swojej tablicy.

Grip of Death zagra 7 lipca w Starej Cegielni w Riverside

Kliknąłem w link i zobaczyłem stronę zespołu, którego wokalistą był właśnie Michael. Wróciłem do wcześniejszej strony i wysłałem mu zaproszenie do znajomych. Na razie nie dawałem sobie pozwolić na choćby krztę nadziei, ale ona jednak próbowała wedrzeć mi się do głowy. Zacząłem już wyobrażać sobie naszą rozmowę, to jakie fakty przedstawię i efekt końcowy - czyli moje spotkanie z Alexem.

A potem znów się rozpłakałem.

***

Mijały dni, a Michael nadal nie zaakceptował mojego zaproszenia, mimo, że wchodziłem często na jego profil i widziałem palące się na zielono kółeczko obok jego imienia i nazwiska. Widziałem też, że odpowiadał na komentarze pod swoim wydarzeniem, a także udzielał się na profilu swojego zespołu. Owiały mnie wątpliwości i próbowałem nawet anulować zaproszenie i wysłać je ponownie, tak tylko, dla pewności. Ale nic z tego. Próbowałem więc napisać do niego wiadomość prywatną, ale chłopak miał zablokowaną taką możliwość. Nadzieja, która się pojawiła, znów wyparowała gwałtownie.

Została jedna jedyna rzecz, którą mogłem zrobić. Mogłem tylko pojechać na koncert i spróbować porozmawiać z Michaelem sam na sam. Riverside było oddalone od Glatton o dobre 500km, ale nie widziałem w tym przeszkody. Nie było mnie stać na samolot, ale nawet cztery przesiadki podczas podróży pociągiem mnie nie zniechęciły. Jedyne, co było problemem, to wymyślenie, co powiem mamie i Jerremu, by się o mnie nie martwili. Na szczęście nowy ponury Gabriel wyśmienicie potrafił kłamać.

***

No więc, rankiem siódmego lipca rodzina odstawiła mnie na dworzec, myśląc, że jadę do Louisa, co wydawało się im na tyle świetnym pomysłem, że od razu się na niego zgodzili. Byłem zaskoczony, że wszystko poszło tak gładko. Od mamy dostałem kanapki na drogę, a Jerome dał mi trochę pieniędzy i poklepał mnie po ramieniu. Oboje machali mi na pożegnanie, gdy pociąg odjeżdżał, ja natomiast zastanawiałem się, w jakim stanie do nich wrócę, albo czy... w ogóle wrócę.

Nie, nie, nie pomyślcie sobie tylko, że zamierzałem ich porzucić. To nie tak. W tamtym momencie wiedziałem, że muszę się ogarnąć, żeby być dobrym bratem dla dziecka rosnącego w brzuchu mojej mamy i być dobrym synem dla Jerrego, musiałem to zrobić. Musiałem zniknąć chociaż na chwilę i zrobić to, co podpowiadało mi serce. A byłem gotów na wszystko, nawet na błaganie na kolanach Michaela, by tylko pozwolił mi skontaktować się z Alexem. Tego najbardziej na świecie pragnąłem i nic nie było w stanie mnie od tego odwieść. Nic a nic.

Wyciągnąłem swoje sfatygowane MP3 i włożyłem do uszu słuchawki. Usiadłem na wolnym miejscu, wsłuchując się w jakieś smęty, które idealnie pasowały do mojego nastroju. Znowu coś robiłem, znowu miałem cel i znowu czułem, że choć trochę żyję.

***

Pierwsze trzy przesiadki minęły bezproblemowo - odnalazłem pociągi i wsiadłem do nich bez zawahania, mając w głowie tylko to, by dotrzeć do celu, jakim było Riverside. Zjadłem nawet kanapki, które dała mi mama i doceniłem, że poświęciła swój czas na zrobienie ich.

Ekran telefonu poinformował mnie, że wybiła godzina 20:00 i że nikt z moich znajomych nie próbował się ze mną kontaktować. Za oknem robiło się powoli ciemno, a przede mną była jeszcze ostatnia przesiadka, na którą miałem tylko 3 minuty. Koncert miał zacząć się o 22 i wraz z kolejnymi minutami moja ekscytacja rosła.

Tuż przed przystankiem końcowym spojrzałem raz jeszcze na profil Alexandra Smitha z piłką koszykową w tle, mając nadzieję, że pojawiło się na nim coś nowego. Oczywiście tak się nie stało. Idąc już w stronę drzwi wyjściowych, nagle zadzwoniła do mnie mama. Nie przejąłem się tym za bardzo, bo pewnie dzwoniła zapytać, jak mija moja pierwsza w życiu samotna i tak daleka podróż pociągiem, więc odebrałem jednym przesunięciem palca.

- Gabriel, dokąd ty pojechałeś? - Zapytała nerwowo.

Odebrało mi mowę i automatycznie wyszedłem na peron, nie myśląc o niczym.

- No, do Louisa - odpowiedziałem.

- Louis dzwonił przed chwilą na mój telefon, bo chciał z tobą porozmawiać - powiedziała, a ja już wiedziałem, że mam kłopoty. - Dlaczego mnie okłamałeś?

Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Mój misterny plan zawiódł, bo zapomniałem napisać do Martineza, że mam telefon i pod tym numerem ma się od teraz ze mną kontaktować. Nagle przypomniało mi się, że przecież mam tylko trzy minuty na znalezienie ostatniej przesiadki. Zacząłem nerwowo rozglądać się po dworcu i w końcu odnalazłem swój pociąg. Problem w tym, że aby się do niego dostać, musiałem przejść przed długie podziemne przejście z wielką ilością schodów. Od razu rzuciłem się w jego stronę, zbiegając po dwa stopnie.

- Nie wiem, mamo, ja... - wydyszałem. - Ja musiałem, przepraszam. Inaczej nigdy byście się nie zgodzili, żebym pojechał.

- Powiedz mi tylko, błagam cię, że nie masz żadnych kłopotów i że wrócisz cały i zdrowy.

Wbiegając po schodach na górę, potknąłem się o stopień, bo za nisko podniosłem nogę i wyrżnąłem z całą siłą w kamienny stopień, próbując rozpaczliwie podeprzeć się wolną ręką.

- Gabriel?! - Krzyknęła zdenerwowana mama. - Boże, Jerome, usłyszałam trzask w słuchawce i on się nie odzywa!

Podniosłem się do siadu, rozmasowując obolały policzek, patrząc ze zrezygnowaniem na odjeżdżający pociąg.

- Jestem mamo, żyję i wrócę cały i zdrowy. Nie martw się. Musiałem pojechać w pewne miejsce. I nic mi nie jest, nie mam kłopotów - powiedziałem zimno, zdenerwowany. - Odezwę się jutro. Kocham was.

Po tym rozłączyłem się i wyciszyłem telefon, chowając go głęboko do kieszeni. Była godzina 21:10, a ja utknąłem po drugiej stronie miasta, nie wiedząc gdzie jestem i dokąd iść. Ruszyłem w dół po schodach, by znów wyjść na peron, na którym wysiadłem. Na tablicy ogłoszeń na dworcu znalazłem wizytówkę taksówki, więc nie czekając, zadzwoniłem pod numer, ale jedyne co usłyszałem, to komunikat mówiący, że nie ma żadnej wolnej taryfy. Wpisałem w Google inne taksówki w Riverside, ale gdziekolwiek nie dzwoniłem, był ten sam efekt. Efekt piątkowego wieczoru w dużym mieście.

Nie myśląc więcej, włączyłem GPS'a i ruszyłem przed siebie żwawym marszem, bo czekała mnie półtorej godzinna wędrówka przez nieznane mi miasto, by w końcu osiągnąć cel i skonfrontować się z Michaelem w Starej Cegielni.

***

Na miejscu byłem dopiero o 22:45 i żywo kłóciłem się z ochroniarzem, by ten pozwolił mi kupić bilet. Okazało się, że Stara Cegielnia to bar, do którego wpuszczano tylko i wyłącznie pełnoletnie osoby lub niepełnoletnie z opiekunami. Dosłownie wpadłem w furię, że tyle rzeczy poszło już nie tak, a kiedy już byłem praktycznie u celu, pojawiła się kolejna przeszkoda. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale najpierw prosiłem ochroniarza prawie że na kolanach, by wpuścił mnie do środka, a potem, gdy ten nie ustępował, próbowałem zagrozić mu i wymusić, by pozwolił mi wejść. Nic nie skutkowało, a sam mężczyzna tracił już cierpliwość, więc zaczęliśmy się szarpać, czego świadkami była cała gromada ludzi stojąca na palarni, która mieściła się przed barem. Ktoś nawet krzyknął, żeby ochroniarz dał spokój i pozwolił mi wejść, ale ten nadal nie ustępował.

W momencie, kiedy straciłem już wszystkie nadzieje, jakaś dziewczyna podeszła do mnie i złapała mnie pod ramię.

- O, tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam. Nieładnie się tak spóźniać.

Mimo zaskoczenia od razu zareagowałem tak, by ciągnąc dalej tę szopkę.

- Cześć, przepraszam, spóźniłem się na pociąg i padł mi telefon. Nie miałem jak się do ciebie odezwać.

- Nie ma problemu - powiedziała do mnie nieznajoma, a później zwróciła się do ochroniarza. - To mój brat. Wiem, niepodobni, ale obiecałam mu, że na urodziny zabiorę go na koncert jego ulubionego zespołu. To co, wszystko ok?

Ochroniarz spojrzał na nas spod byka, ale koniec końców pozwolił nam wejść, nie mogąc tak naprawdę nic zrobić. Weszliśmy do środka baru, gdzie śmierdziało papierosami i alkoholem zmieszanym z potem obecnych tu ludzi. Moje uszy zbombardowane zostały głośnymi dźwiękami screamu i gitary prowadzącej, ktoś popchnął mnie, zahaczając o mój plecak. Odwróciłem się za siebie z zamiarem podziękowania miłej nieznajomej, ale jej już nie było. Zostałem sam w zupełnie obcym mi świecie i po raz pierwszy poczułem, że może to był zły pomysł, by tu przyjeżdżać.

A potem usłyszałem Michaela zapowiadającego kolejny kawałek i wątpliwości ulotniły się. Mój cel stał na środku sceny, z rozpuszczonymi włosami, ubrany na ciemno, a na jego ramieniu wisiała gitara. Co teraz miałem zrobić? Czekać na koniec koncertu i próbować do niego podejść, czy co? Nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że miałem trochę czasu do końca koncertu i postanowiłem wypić piwo i pomyśleć.

Barman zmierzył mnie sceptycznym wzrokiem, ale nie poprosił mnie o dowód osobisty, więc ja też nie zamierzałem się nim chwalić. Wypiłem duszkiem pół szklanki piwa, tupiąc nogą do rytmu muzyki i patrząc cały czas na Michaela. Bałem się, że chłopak nagle zniknie i wszystkie moje plany pójdą się pieprzyć. Czas mijał leniwie, ja wlewałem w siebie kolejne dawki piwa, nie czując, by w ogóle cokolwiek mi dawały. Koncert dobiegał końca, a ja nadal nie miałem pomysłu na to, jak w ogóle podejść do Michaela, ale alkohol pozbawił mnie chociaż zmartwień i dodał brawury. Wiedziałem, że skoro udało mi się zorganizować i przetrwać całą podróż, to jakoś uda mi się też z nim porozmawiać. Zupełne jakbym miał los po swojej stronie.

Przed pierwszą w nocy i po wielu bisach Mich, zdartym od śpiewu głosem, zapowiedział, że to będzie już naprawdę ostatnia piosenka. Tłum zawył i wygwizdał go, ale ten tylko uśmiechnął się i rzucił:

- Metallica, Nothing Else Matters, na uspokojenie dusz i głów.

Przypomniał mi się dzień, gdy Michael uczył mnie grania tej piosenki i to, jaki byłem wtedy szczęśliwy. Jakie życie było proste i łatwe, w porównaniu do tego, co działo się ze mną obecnie.

So close, no matter how far

Couldn't be much more from the heart

Forever trusting who we are

And nothing else matters


Dopiłem ostatnie piwo do końca i wstałem, wiedząc już co zrobię. I nieważne jak głupie to było, Michael musiał mnie zauważyć, bo dostanie się na zaplecze nie było dla mnie osiągalne.

Never cared for what they say

Never cared for games they play

Never cared for what they do

Never cared for what they know

And I know, yeah


Szedłem przed siebie, raz po raz dostając od kogoś łokciem, czy dając sobie podeptać stopy glanami. Nie czułem bólu, czułem, że muszę iść przed siebie, kiedy ostatnie wersy piosenki odbijały się od ścian pomieszczenia. Będąc już u stóp sceny, zdobyłem się na odwagę, o którą nigdy wcześniej bym siebie nie podejrzewał i trzema krokami wbiegłem po schodach na podest, omijając zaskoczonego tym ochroniarza. Stanąłem jakieś dwa metry od Michaela, który spojrzał na mnie, nie przerywając śpiewu. Wtedy poczułem, że ochroniarz złapał mnie za plecak i próbował pociągnąć w dół, ale po prostu ściągnąłem torbę z ramion i już miałem iść przed siebie, gdy drugi ochroniarz wyszedł zza kulis i złapał mnie za bluzę. Mich widząc to, pomachał przecząco ręką do mężczyzn, a ci po prostu mnie puścili. Czułem na sobie tyle spojrzeń, że prawie ugięły się pode mną nogi, ale utrzymałem się twardo w pozycji stojącej, patrząc na wokalistę.

- To wszystko na dzisiaj od Grip of Death, drodzy państwo. Nie przerywajcie imprezy, bawcie się dalej. Dobranoc.

Pożegnał go tłumny wiwat, gdy chłopak kłaniał się artystycznie. Gdy zgasły światła na scenie, ruszył w moją stronę, chwycił mój plecak, po czym poszedł za kulisy. Pobiegłem za nim, czując jak bije mi serce. Znaleźliśmy się w dużym pomieszczeniu, gdzie czekali już inni członkowie zespołu i kilka metalówek. Jedną z nich była dziewczyna, która wprowadziła mnie do baru - uśmiechnęła się do mnie miło. Jednak Michael prowadził mnie dalej, do małego biura z jednym biurkiem. Zatrzasnął za nami drzwi.

- Siadaj - powiedział, wskazując krzesło.

On sam oparł się plecami o ścianę.

1 komentarz:

  1. O ja... Rozdział rewelacja . Tyle się zadziało!!! Mam nadzieję,że następny rozdział już niedługo . Pozdrawiam i weny i jeszcze raz weny

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)