Wychodząc rano z infirmerii dostałem
od pani McCarthy wyprawkę, na którą składały się kule, który miały towarzyszyć
mi w każdym moim kroku przez następne dwa tygodnie oraz paczkę żelaza w
tabletkach. Owszem, goiło się na mnie jak na psie i przyjemnie było nie chodzić
do szkoły, ale nie mogłem ani nadwyrężać nogi, ani narobić sobie zbyt dużo
zaległości. Szczególnie matematyka z panem Ravenem nie mogła być przeze mnie
olewana; nie chciałem być zagrożony z tego przedmiotu, bo później trudno było
się pozbierać z takiej sytuacji.
Wracając do infirmerii –
pielęgniarka życzyła mi zdrowia i powodzenia w szkole, a ponadto kazała przyjść
nazajutrz na zmianę opatrunku. Wręczyła mi również zwolnienie z zajęć wychowania
fizycznego, które miałem zanieść panu Randallowi, choć i tak pewnie nie miałem
po co tego robić; mężczyzna wyglądał na bardzo przejętego moim stanem kiedy
ostatni raz widziałem go stojącego w nogach mojego łóżka. Pożegnałem się,
podziękowałem za pomoc i wyszedłem na korytarz w kolorze pedantycznej bieli,
podtrzymywany przez Smitha.
- Dzięki, ale sam sobie
poradzę – powiedziałem zniecierpliwiony.
Chłopak obrzucił mnie rozbawionym
spojrzeniem i rzeczywiście odsunął się, dając mi pole do popisu. Uparcie jednak
nie chciał oddać mi torby w którą spakowane były moje rzeczy. Chwyciłem pewnie
kule i – nie wiedząc nawet jak prawidłowo ich używać – spróbowałem zrobić krok
naprzód. Poszło mi nieźle, choć zachwiałem się, przez co Alex złapał mnie z
refleksem za łokieć.
- Powiedziałem: sam
sobie poradzę. – Ton mojego głosu był całkowicie pozbawiony cierpliwości.
Smith znów uśmiechnął się i odsunął
ode mnie, wciąż jednak krocząc przy moim boku.
- Dlaczego się tak
szczerzysz? Wracamy do szkoły, a to nie jest fajne – mruknąłem.
Chłopak zerknął na mnie nie kryjąc
swojego zadowolenia.
- Po prostu cieszę
się, że jesteś moim chłopcem, Gabe – odpowiedział, przyprawiając mnie o
mimowolny uśmiech.
Tym jednym zdaniem koszykarz
rozbroił mnie na tyle, że w milczeniu przebyłem całą drogę do internatu i nie
zrzędziłem gdy chłopak mi pomagał, bo na dworze było dość ślisko. Będąc już w
pokoju, spakowałem plecak i szukałem odpowiednich na ten dzień i pogodę
ciuchów. Alex siedział na łóżku, opierając się plecami o ścianę z zaplecionymi
na karku dłońmi. Przy każdym ruchu czułem na sobie spojrzenie Smitha i choć
czułem się śmiesznie, skacząc na jednej nodze, wiedziałem, że jego wzrok
oznaczał tylko jedno: chłopak mnie pożądał.
W końcu znalazłem bluzę i spodnie, w
poszukiwaniu których kopałem na dnie szafy przez dobre pięć minut. Ściągnąłem
ciuchy, które miałem na sobie i rzuciłem je na krzesło, czując, że chłopak
skupił na mnie więcej uwagi niż dotychczas. Stałem na jednej nodze w bokserkach
i podkoszulku, próbując założyć nowe spodnie, ale niezbyt mi to wychodziło,
więc podparłem się ręką o biurko. Wtedy poczułem na pośladkach ciepłe dłonie,
których właściciel podszedł mnie od tyłu i pocałował mnie w kark.
- Zostańmy dzisiaj w
internacie… Jutro pójdziemy do pani McCarthy i powiemy, że trochę źle się czułeś
i że wolałeś poleżeć w łóżku – wymruczał mi do ucha.
Cały czas ściskał moje pośladki
delikatnie, dociskając niby to nieświadomie swoje biodra do moich własnych.
Kiedy miałem już odpowiedzieć chłopakowi, nagle rozległo się pukanie do drzwi,
więc odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, a ja szybko wsunąłem spodnie
zapominając na chwilę nawet o kulach.
- Proszę? –
Powiedziałem dość głośno, zdezorientowany.
Wpatrywaliśmy się w drzwi jak
zaczarowani, kiedy otworzyły się one i wpuściły do środka równie zdziwionego
jak my, Brandona Lorisona. Wielki Ważniak trzymał w rękach wypchaną torbę
podróżną i patrzył na nas, przenosząc raz po raz wzrok ze mnie na Smitha.
- Nosz ja pierdole – skomentował.
Dopiero kiedy zobaczyłem bagaż
trzymany przez koszykarza, zrozumiałem co robił w moim pokoju i przejął mnie
strach. Reakcja chłopaka jedynie utwierdziła mnie w tym przekonaniu i musiałem
podtrzymać się biurka żeby nie paść, bo zraniona noga nagle zaczęła mi ciążyć.
Alex najwyraźniej też zrozumiał o co chodzi, bo zbladł wyraźnie, robiąc krok do
tyłu.
- Kurwa mać, gorzej
trafić nie mogłem – mruczał pod nosem Brandon, rzucając torbę na puste łóżko
znajdujące się po pod przeciwległą ścianą.
Byłem zbyt oszołomiony i wystraszony
by cokolwiek powiedzieć, więc stałem i wlepiałem wzrok w Wielkiego Ważniaka,
który usiadł przy drugim biurku i zaczął gorączkowo wyciągać rzeczy z torby.
Nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam
się na to! – Krzyknąłem w myślach, patrząc na Smitha tak, jakby
chłopak mógł zaradzić coś na całą tę sytuację, Alex jednak był równie
oszołomiony jak ja.
- Zaraz spóźnimy się na
lekcje – powiedział, dając mi do zrozumienia żebym się pospieszył. Sam natomiast
wstał i podszedł do drzwi. – Idę do Randalla po plecak, będę za pięć minut.
To mówiąc, wyszedł, zostawiając mnie
sam na sam z Brandonem Lorisonem, który przywdział na twarz głupkowaty
uśmiech.
- Co, twój kochaś
uciekł? – Zapytał z wyraźną kpiną.
Zignorowałem go, wkładając na siebie
bluzę, a w myślach tłukło mi się to, co właśnie powiedział. Zrodziło to we mnie
kilka niepewności: czy chłopak wiedział o tym, co łączyło mnie z Alexem, czy po
prostu chciał być złośliwy? Zostawiłem jednak te przemyślenia na później, bo po
spakowaniu plecaka usłyszałem znów ciche pukanie do drzwi, a chwilę później do
pokoju wszedł Smith.
- Gotowy?
Kiwnąłem głową, chwytając kule i
ruszyłem w stronę drzwi, czując na sobie wzrok Wielkiego Ważniaka. Alex wziął
ode mnie plecak i pomógł mi wyjść na korytarz, zamykając drzwi, a za nimi
Brandona, siedzącego nadal przy biurku.
- Musimy coś z tym
zrobić – mruknąłem od razu.
Nagle z mojego pokoju doszedł nas
odgłos przewracanego krzesła, a później dołączyły do niego soczyste wulgaryzmy.
Najwyraźniej Lorison także czekał aż zostanie sam by wyrazić swoją irytację w
kilkudziesięciu słowach, od których przyzwoitym ludziom zwiędłyby uszy.
- I to jak najszybciej
– potwierdził Smith.
***
Zajęcia minęły mi szybko, a przerwy
jeszcze szybciej – po każdej lekcji Alex czekał na mnie pod drzwiami sali i
pomagał mi przebrnąć przez tłumy uczniów chodzących po korytarzu. Co do ludzi –
większość męskiej populacji uśmiechała się dziś na mój widok i kiwała mi głową
na powitanie. Niektórzy nawet nawiązywali krótką pogawędkę, co było dla mnie
niesamowicie miłe i przyjemne. Również kilka zupełnie nieznanych mi dziewczyn
okazywało mi względy, co z kolei nie zostało dobrze przyjęte przez Smitha,
który wciąż towarzyszył mi jak cień. Tak ogólnie rzecz biorąc, był zazdrosny –
nie tylko o dziewczyny, ale także o chłopców, co później mi powiedział.
Zaśmiałem się wtedy i spojrzałem mu znacząco w oczy, gdyż staliśmy na korytarzu
pełnym ludzi. Gdybyśmy byli tam sami, najprawdopodobniej po prostu rzuciłbym
się na niego i próbował go pocałować.
Czułem się dziwnie, nie mogąc okazać
mu czułości kiedy tylko chciałem i powodowało to u mnie narastające napięcie
seksualne. Tak to już było z moim ciałem – gdy odmawiałem mu czegoś, ono pragnęło
tego jeszcze bardziej.
***
Po lekcjach poszedłem (choć bardziej
przypominało to kulenie niż chód) na salę gimnastyczną, mając nadzieję, że
znajdę tam pana Randalla, z którym koniecznie chciałem porozmawiać. Wchodząc do
kantorka, miałem dziwne przeczucie, że nie uda mi się zrobić tego, po co tu
przyszedłem. I te przeczucie miało całkowitą rację.
- Pomóc ci w czymś,
chłopcze? – Zza moich pleców doszedł damski, przesłodzony głos.
Odwróciłem się i spojrzałem w twarz
Katherinie Gillbertson, która stała za mną z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
Kobieta potupywała stopą obutą w adidasa i widok ten tylko upewnił mnie w moim
przeczuciu. Trenera Randalla nie było w szkole. Panie i panowie, koniec zabawy,
zapinamy rozporki.
- Zastałem może pana Randalla?
– Zapytałem, wiedząc już jak będzie brzmiała odpowiedź.
- Nie ma go, pojechał
do Halesville i załatwia wam nowe rury do internatu – powiedziała kobieta. –
Mówił, że nie będzie go jakieś dwa dni, coś mu przekazać?
Słysząc to, obleciał mnie strach.
Miałem wytrzymać ponad dwa dni z Brandonem Lorisonem w jednym pokoju? Sam na
sam z największym i najgłupszym drużynowym osiłkiem?
- Nie, dziękuję. –
Mruknąłem, ruszając w stronę wyjścia.
Dotarcie do internatu zajęło mi
sporo czasu, bo tym razem nie było przy mnie Smitha. Chłopak kończył lekcje godzinę
później ode mnie i choć próbował namówić mnie na to, by odpuścił sobie
geografię, ja szybko mu odmówiłem. Nie chciałem, by miał przeze mnie
zaległości, tym bardziej, że byłem w stanie sam sobie poradzić. Teraz jednak,
spocony i z pęcherzami na dłoniach, kląłem w myślach na swoją dumę.
***
Oczywiście, bałem się powrotu do
pokoju, gdzie rozgościł się już jeden z Wielkich Ważniaków. Miałem nadzieję, że
Brandon miał jeszcze lekcje i że zdążę ogarnąć się do jego przyjścia. Zdawałem
sobie również sprawę z tego, że spotkania ze Smithem aktualnie musiały przejść
na drugi plan, gdyż nie wyobrażałem sobie bardzo niezręcznej sytuacji, w której
znajdujemy się we trójkę w jednym pokoju. Już rano Lorison prawie że przyłapał
nas, więc musieliśmy zachować szczególną ostrożność.
Niedługo po moim powrocie, Brandon
wszedł do pokoju, strzepując z włosów płatki śniegu. Wyglądał na poirytowanego,
ale być może był to jego zwyczajny, codzienny wyraz twarzy. Okazał mi tyle
uwagi, co białej pustej ścianie i rzucił plecak w nogi łóżka, na którym chwilę
później klapnął. Jego adidasy zostawiły brudne ślady na dywanie. Chłopak
wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust.
- Masz zapalniczkę? –
Zapytał jak gdyby nigdy nic.
Pokręciłem głową w zaprzeczeniu,
patrząc jak Brandon przekopuje plecak i znajduje w nim pudełko zapałek.
Wyciągnął jedną i potarł nią o bok pudełka; mały patyczek z syczącym odgłosem zaczął
palić się na pomarańczowo. Lorison zbliżył końcówkę papierosa do płomienia i
mocno się zaciągnął, przymykając oczy. Nagle chłopak odezwał się niemiłym
tonem:
- Pamiętasz jak we
wrześniu się spotkaliśmy?
Ledwo powstrzymałem się od
prychnięcia – rozbawił mnie fakt, że Wielki Ważniak nazwał wrześniową sytuację
„spotkaniem”. Usiadłem wygodnie na łóżku, a pod chorą nogę podłożyłem poduszkę,
wlepiając wzrok w Brandona. Chłopak patrzył na mnie w skupieniu, mrużąc oczy
jak drapieżnik.
- Tak –
odpowiedziałem.
Lorison wyprostował się, a potem
oparł plecy o ścianę. Skrzyżował ręce na piersi, a papieros, znikający w
zastraszającym tempie, wystawał mu z ust.
- Pewnie
pamiętasz co się wtedy wydarzyło? – Było to bardziej stwierdzenie faktu niż
pytanie.
- Tak – znów
powiedziałem.
W sumie to chyba grałem na zwłokę –
miałem nadzieję, że Alex przyjdzie do pokoju zanim stanie się tutaj coś złego.
Bałem się jednak, że Smith stwierdzi, że żeby nie rzucać podejrzeń na nasze
zachowanie, spotka się ze mną później. Nie wiadomo kiedy, ale nie teraz.
- To wiedz, że jeśli
piśniesz komukolwiek słówko o tym, że palę – tutaj zaciągnął się mocno. – To
dobiorę się do ciebie, ale tym razem nie skończy się tylko na siniakach.
Chłopak wypuścił dym nosem, a potem
rzucił niedopałek na dywan i zgniótł go butem. Przeszedł mnie zimny dreszcz i
jak zaczarowany wpatrywałem się w jeszcze tlącego się peta. Robiłem wszystko,
by nie musieć patrzeć na twarz Brandona wykrzywioną w złośliwym uśmiechu.
- Słyszałeś to,
szczurze? – Jego głos był przesiąknięty jadem.
Uparcie wpatrywałem się w podłogę,
nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Pokiwałem więc głową, mając
nadzieję, że to wystarczy, ale bardzo się myliłem.
- Tak czy
nie? Chyba nie usłyszałem odpowiedzi – warknął chłopak, podnosząc się do siadu.
Chcąc nie chcąc, spojrzałem na niego
ze strachem, a moje gardło ścisnęło się jeszcze bardziej. Nawet gdybym bardzo
się starał, w tej chwili byłem w stanie jedynie wydać z siebie kilka skrzeków
niepodobnych zresztą do ludzkiej mowy. Moje obawy były potęgowane przez fakt,
że aktualnie nie nadawałem się nawet do ucieczki, czy szybkiego marszu – noga
całkowicie pozbawiła mnie samoobrony. Patrzyłem z bezsilnością jak Lorison
wstaje, a potem wolnym krokiem rusza w moją stronę, uśmiechając się
złowieszczo. Nie wiedząc kiedy, przesunąłem się w najdalszy bok łóżka i oparłem
plecy o ścianę. W myślach widziałem już co zrobi ze mną chłopak i błagałem, by
to się nie zdarzyło. Wciąż miałem nadzieję, że Alex przyjdzie i mnie uratuje,
lecz z każdym krokiem Wielkiego Ważniaka te nadzieje były mniejsze.
- Zapytam ostatni raz.
– Brandon niemalże krzyknął, chwytając mnie ręką za brodę i zmuszając, żebym
spojrzał mu w twarz. – Tak czy nie?
Słysząc to, moje gardło ścisnęło się
niemal zupełnie, sprawiając, że prawie każdy oddech był wielkim wysiłkiem.
Miałem ochotę wyrwać się Lorisonowi i uciec gdziekolwiek, ale skoro we wrześniu
mnie złapali, kiedy byłem przecież zdrowy i zupełnie sprawny, to teraz nie
miałem żadnych szans.
- T-tak – udało mi się
wyjąkać.
Przez moment bałem się, że to nie
wystarczy chłopakowi, jednak ten odepchnął mnie z obrzydzeniem wymalowanym na
twarzy i wrócił na swoje miejsce. Zapalił kolejnego papierosa, a ja siedziałem
w milczeniu, wpatrując się w przestrzeń. Gdy chłopak skończył szluga, znów rozdeptał
niedopałek na dywanie, a później chwycił ręcznik i wyszedł z pokoju bez słowa.
Dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą, choć strach tego dnia nie opuścił mnie już
ani na chwilę.
***
Następnego dnia zaplanowałem sobie,
że pójdę do szkoły wcześniej, kiedy Brandon będzie jeszcze spał i wrócę późnym
wieczorem. Niby plan był świetny, jednak nie przewidziałem, że narobię rano
hałasu, który obudzi Lorisona. Uciekłem szybko na korytarz, a z tego pośpiechu
nie wziąłem ani szalika, ani czapki, lecz wolałem się przeziębić, niż dostać
wpierdziel od drużynowego osiłka. Miałem ze sobą wszystkie najważniejsze
rzeczy, które były mi potrzebne, więc poza pokojem spokojnie mogłem spędzić
cały dzień, tym bardziej, że i tak nie mogłem zaprosić do siebie Alexa.
Smith wysłuchał mnie, kiedy
opowiedziałem mu o całej sytuacji i cząstka mnie ucieszyła się, widząc, że go
to zdenerwowało. Jednak druga część, ta bardziej racjonalna, powiedziała mu, że
ma nawet nie myśleć o tym, żeby rozprawić się z Brandonem. Nie chciałem
(przynajmniej w pewnym stopniu) żeby zrodziła się kolejna kłótnia, a potem
bójka, w której Alex zostałby zraniony.
- Poczekajmy na trenera
Randalla – powiedziałem mu, a on zmarszczył brwi nie rozumiejąc, o co mi
chodzi.
Ja sam do końca nie byłem pewien
tego pomysłu, bo nie miałem pewności, że trener zachowa się zgodnie z moim
wysnutym scenariuszem. Miałem jednak nadzieję, że wszystkie pójdzie po mojej
myśli i że wykorzystanie poczucia winy mężczyzny starczy, by go przekonać.
- Nie wiem co tutaj ma
pomóc trener, ale skoro tak uważasz…
Siedzieliśmy w jednym z zakątków
biblioteki, więc Alex pochylił się i złączył nasze usta w pocałunku. Był to
pierwszy raz kiedy jego pieszczota nie podziałała na mnie, a ja sam nie miałem
nawet ochoty jej oddawać. Cała ta skomplikowana sytuacja wpłynęła na mnie źle i
jedyne, czego pragnąłem, to skulić się w kłębek w samotni i rozkoszować się
ciszą.
To, że nie miałem ochoty na
pieszczoty, wcale nie oznaczało, że nie chciałem, by Alex przy mnie był. Wręcz
przeciwnie – pragnąłem jego bliskości i wsparcia bardziej niż kiedykolwiek.
Chłopak położył mi dłoń na głowie i otoczył mnie ramieniem, przyciskając mocno
do siebie. Chyba wyczuł, że bardzo go potrzebowałem, więc starał się mnie
pocieszyć. Jednak tak czy inaczej musiałem wrócić do internatu, do pokoju,
który dzieliłem z Wielkim Ważniakiem.
- Przenocuj ze mną w
pokoju pana Randalla – powiedział nagle Alex.
Zgoda, może było to rozwiązanie, ale
czy było ono bezpieczne?
- Jest tam jedno
łóżko i duży fotel. Mogę spać na siedząco, nie ma problemu. – Chłopak zaczął
się gorączkować. – Będzie dobrze, zobaczysz. Poczekamy aż wróci trener i wtedy
wszystko się ułoży.
- A co, jeśli
dyrekcja przydzieliła już któregoś z nauczycieli do bycia tymczasowym opiekunem
internatu? – Zapytałem nieprzytomnie.
Blokowałem w sobie radość, którą
przyniósł mi ten pomysł; na razie nie chciałem dawać sobie złudnych nadziei,
gdyż nic nie było pewne. Najpierw musiałem wykonać zadanie pod tytułem
„Wszystkie Za i Przeciw”, by dopiero potem podjąć racjonalną decyzję.
- Trener kazał mi zająć
się wszystkim, więc wątpię – wyjaśnił. – Zresztą, czy to ważne? Nie, bo ważne
jest teraz żeby zabrać cię od tego palanta, Brandona, zanim zrobi ci jakąś
krzywdę.
I tak zapadła decyzja, że tę noc miałem
spędzić razem z Alexem,
- No dobra – zgodziłem
się. – Niech będzie.
***
Rzeczywiście, tę noc spędziłem w
pokoju pana Randalla, śpiąc w jego łóżku, a Alex ułożył się w fotelu, nie
zwracając uwagi na moje gadanie pod tytułem „To ja powinienem spać w fotelu”.
Tego wieczora moją głowę nawiedzały nieprzyjemne myśli, a w nocy śniły mi się
same koszmary. Raz po raz budziłem się prawie z krzykiem i bijącym szybko
sercem, a przed oczami stawały mi straszne obrazy, które jakimś cudem
przeniosły się do rzeczywistości.
Rano natomiast obudziłem się
wyczerpany, walcząc ze sobą by w ogóle wstać z łóżka. Głowa pulsowała mi tępym
bólem, tak samo noga, która ucierpiała w nocy w bliskim spotkaniu ze ścianą.
Smith również nie wyglądał na wypoczętego, więc od razu obleciały mnie wyrzuty
sumienia, że nie dość, że chłopak musiał spać na fotelu, to jeszcze budziłem go
w nocy raz po raz.
- Dzień dobry –
przywitał się, biorąc mnie w ramiona.
Jego pogodny ton, nie wiedzieć
dlaczego, prawie mnie wzruszył. Wtuliłem się w niego, co dodało mi nieco otuchy.
- Dzień dobry. Kocham
cię – mruknąłem, wspinając się na palce by go pocałować.
Gdyby nie Alex, tę noc spędziłbym w
jednym pokoju sam na sam z istną nieokiełznaną i nieprzewidywalną bestią. Tam
na pewno nie zmrużyłbym oka, ba, bałbym się nawet poruszyć lub głośniej
westchnąć, by Brandon nie miał powodu żeby się na mnie rzucić.
- A co to za wyznania
od rana? – Zaśmiał się. – Czym sobie na to zasłużyłem?
Odwzajemniłem jego uśmiech, całując
go po raz kolejny. Nadal bardziej pragnąłem jego bliskości i wsparcia, niż
fizycznego upojenia, choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie podnieciłem
się, czując jego wargi na swoich własnych.
- Tym, że jesteś –
odpowiedziałem.
I może brzmiało to głupkowato, czy
niepoważnie, ale za tymi słowami kryło się ukryte znaczenie; byłem szczęśliwy,
że chłopak był przy mnie, ale stał się on również kimś, dla kogo wstawałem
codziennie rano.
super, ale nie rób tak długi przerw , czekam niecierpliwie na następny rozdział
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział <3
OdpowiedzUsuńBrandon Zdechnij.
Czekam na więcej!
Świetny rozdział,jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny :)
Weny :)
<3
OdpowiedzUsuńAch... Piękne °^°
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńże co? Że jak to Alex miał wylądować w pokoju Gabiego, a nie Brandon, mam ochotę mu skopać dupsko, zachowuje się jakby był nie wiadomo kim...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia