Rozdział XXX

Wychodząc rano z infirmerii dostałem od pani McCarthy wyprawkę, na którą składały się kule, który miały towarzyszyć mi w każdym moim kroku przez następne dwa tygodnie oraz paczkę żelaza w tabletkach. Owszem, goiło się na mnie jak na psie i przyjemnie było nie chodzić do szkoły, ale nie mogłem ani nadwyrężać nogi, ani narobić sobie zbyt dużo zaległości. Szczególnie matematyka z panem Ravenem nie mogła być przeze mnie olewana; nie chciałem być zagrożony z tego przedmiotu, bo później trudno było się pozbierać z takiej sytuacji.

Wracając do infirmerii – pielęgniarka życzyła mi zdrowia i powodzenia w szkole, a ponadto kazała przyjść nazajutrz na zmianę opatrunku. Wręczyła mi również zwolnienie z zajęć wychowania fizycznego, które miałem zanieść panu Randallowi, choć i tak pewnie nie miałem po co tego robić; mężczyzna wyglądał na bardzo przejętego moim stanem kiedy ostatni raz widziałem go stojącego w nogach mojego łóżka. Pożegnałem się, podziękowałem za pomoc i wyszedłem na korytarz w kolorze pedantycznej bieli, podtrzymywany przez Smitha.

   - Dzięki, ale sam sobie poradzę – powiedziałem zniecierpliwiony.

Chłopak obrzucił mnie rozbawionym spojrzeniem i rzeczywiście odsunął się, dając mi pole do popisu. Uparcie jednak nie chciał oddać mi torby w którą spakowane były moje rzeczy. Chwyciłem pewnie kule i – nie wiedząc nawet jak prawidłowo ich używać – spróbowałem zrobić krok naprzód. Poszło mi nieźle, choć zachwiałem się, przez co Alex złapał mnie z refleksem za łokieć.

   - Powiedziałem: sam sobie poradzę. – Ton mojego głosu był całkowicie pozbawiony cierpliwości.

Smith znów uśmiechnął się i odsunął ode mnie, wciąż jednak krocząc przy moim boku.

   - Dlaczego się tak szczerzysz? Wracamy do szkoły, a to nie jest fajne – mruknąłem.

Chłopak zerknął na mnie nie kryjąc swojego zadowolenia.

   - Po prostu cieszę się, że jesteś moim chłopcem, Gabe – odpowiedział, przyprawiając mnie o mimowolny uśmiech.

Tym jednym zdaniem koszykarz rozbroił mnie na tyle, że w milczeniu przebyłem całą drogę do internatu i nie zrzędziłem gdy chłopak mi pomagał, bo na dworze było dość ślisko. Będąc już w pokoju, spakowałem plecak i szukałem odpowiednich na ten dzień i pogodę ciuchów. Alex siedział na łóżku, opierając się plecami o ścianę z zaplecionymi na karku dłońmi. Przy każdym ruchu czułem na sobie spojrzenie Smitha i choć czułem się śmiesznie, skacząc na jednej nodze, wiedziałem, że jego wzrok oznaczał tylko jedno: chłopak mnie pożądał.

W końcu znalazłem bluzę i spodnie, w poszukiwaniu których kopałem na dnie szafy przez dobre pięć minut. Ściągnąłem ciuchy, które miałem na sobie i rzuciłem je na krzesło, czując, że chłopak skupił na mnie więcej uwagi niż dotychczas. Stałem na jednej nodze w bokserkach i podkoszulku, próbując założyć nowe spodnie, ale niezbyt mi to wychodziło, więc podparłem się ręką o biurko. Wtedy poczułem na pośladkach ciepłe dłonie, których właściciel podszedł mnie od tyłu i pocałował mnie w kark.

   - Zostańmy dzisiaj w internacie… Jutro pójdziemy do pani McCarthy i powiemy, że trochę źle się czułeś i że wolałeś poleżeć w łóżku – wymruczał mi do ucha.

Cały czas ściskał moje pośladki delikatnie, dociskając niby to nieświadomie swoje biodra do moich własnych. Kiedy miałem już odpowiedzieć chłopakowi, nagle rozległo się pukanie do drzwi, więc odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni, a ja szybko wsunąłem spodnie zapominając na chwilę nawet o kulach.

   - Proszę? – Powiedziałem dość głośno, zdezorientowany.

Wpatrywaliśmy się w drzwi jak zaczarowani, kiedy otworzyły się one i wpuściły do środka równie zdziwionego jak my, Brandona Lorisona. Wielki Ważniak trzymał w rękach wypchaną torbę podróżną i patrzył na nas, przenosząc raz po raz wzrok ze mnie na Smitha.

   - Nosz ja pierdole – skomentował.

Dopiero kiedy zobaczyłem bagaż trzymany przez koszykarza, zrozumiałem co robił w moim pokoju i przejął mnie strach. Reakcja chłopaka jedynie utwierdziła mnie w tym przekonaniu i musiałem podtrzymać się biurka żeby nie paść, bo zraniona noga nagle zaczęła mi ciążyć. Alex najwyraźniej też zrozumiał o co chodzi, bo zbladł wyraźnie, robiąc krok do tyłu.       

   - Kurwa mać, gorzej trafić nie mogłem – mruczał pod nosem Brandon, rzucając torbę na puste łóżko znajdujące się po pod przeciwległą ścianą.

Byłem zbyt oszołomiony i wystraszony by cokolwiek powiedzieć, więc stałem i wlepiałem wzrok w Wielkiego Ważniaka, który usiadł przy drugim biurku i zaczął gorączkowo wyciągać rzeczy z torby.

Nie, nie, nie, nie! Nie zgadzam się na to! – Krzyknąłem w myślach, patrząc na Smitha tak, jakby chłopak mógł zaradzić coś na całą tę sytuację, Alex jednak był równie oszołomiony jak ja.

   - Zaraz spóźnimy się na lekcje – powiedział, dając mi do zrozumienia żebym się pospieszył. Sam natomiast wstał i podszedł do drzwi. – Idę do Randalla po plecak, będę za pięć minut.

To mówiąc, wyszedł, zostawiając mnie sam na sam  z Brandonem Lorisonem, który przywdział na twarz głupkowaty uśmiech.

   - Co, twój kochaś uciekł? – Zapytał z wyraźną kpiną.

Zignorowałem go, wkładając na siebie bluzę, a w myślach tłukło mi się to, co właśnie powiedział. Zrodziło to we mnie kilka niepewności: czy chłopak wiedział o tym, co łączyło mnie z Alexem, czy po prostu chciał być złośliwy? Zostawiłem jednak te przemyślenia na później, bo po spakowaniu plecaka usłyszałem znów ciche pukanie do drzwi, a chwilę później do pokoju wszedł Smith.

   - Gotowy?

Kiwnąłem głową, chwytając kule i ruszyłem w stronę drzwi, czując na sobie wzrok Wielkiego Ważniaka. Alex wziął ode mnie plecak i pomógł mi wyjść na korytarz, zamykając drzwi, a za nimi Brandona, siedzącego nadal przy biurku.

   - Musimy coś z tym zrobić – mruknąłem od razu.

Nagle z mojego pokoju doszedł nas odgłos przewracanego krzesła, a później dołączyły do niego soczyste wulgaryzmy. Najwyraźniej Lorison także czekał aż zostanie sam by wyrazić swoją irytację w kilkudziesięciu słowach, od których przyzwoitym ludziom zwiędłyby uszy.

   - I to jak najszybciej – potwierdził Smith.

***

Zajęcia minęły mi szybko, a przerwy jeszcze szybciej – po każdej lekcji Alex czekał na mnie pod drzwiami sali i pomagał mi przebrnąć przez tłumy uczniów chodzących po korytarzu. Co do ludzi – większość męskiej populacji uśmiechała się dziś na mój widok i kiwała mi głową na powitanie. Niektórzy nawet nawiązywali krótką pogawędkę, co było dla mnie niesamowicie miłe i przyjemne. Również kilka zupełnie nieznanych mi dziewczyn okazywało mi względy, co z kolei nie zostało dobrze przyjęte przez Smitha, który wciąż towarzyszył mi jak cień. Tak ogólnie rzecz biorąc, był zazdrosny – nie tylko o dziewczyny, ale także o chłopców, co później mi powiedział. Zaśmiałem się wtedy i spojrzałem mu znacząco w oczy, gdyż staliśmy na korytarzu pełnym ludzi. Gdybyśmy byli tam sami, najprawdopodobniej po prostu rzuciłbym się na niego i próbował go pocałować.

Czułem się dziwnie, nie mogąc okazać mu czułości kiedy tylko chciałem i powodowało to u mnie narastające napięcie seksualne. Tak to już było z moim ciałem – gdy odmawiałem mu czegoś, ono pragnęło tego jeszcze bardziej.

***

Po lekcjach poszedłem (choć bardziej przypominało to kulenie niż chód) na salę gimnastyczną, mając nadzieję, że znajdę tam pana Randalla, z którym koniecznie chciałem porozmawiać. Wchodząc do kantorka, miałem dziwne przeczucie, że nie uda mi się zrobić tego, po co tu przyszedłem. I te przeczucie miało całkowitą rację.

   - Pomóc ci w czymś, chłopcze? – Zza moich pleców doszedł damski, przesłodzony głos.

Odwróciłem się i spojrzałem w twarz Katherinie Gillbertson, która stała za mną z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Kobieta potupywała stopą obutą w adidasa i widok ten tylko upewnił mnie w moim przeczuciu. Trenera Randalla nie było w szkole. Panie i panowie, koniec zabawy, zapinamy rozporki.

   - Zastałem może pana Randalla? – Zapytałem, wiedząc już jak będzie brzmiała odpowiedź.

   - Nie ma go, pojechał do Halesville i załatwia wam nowe rury do internatu – powiedziała kobieta. – Mówił, że nie będzie go jakieś dwa dni, coś mu przekazać?

Słysząc to, obleciał mnie strach. Miałem wytrzymać ponad dwa dni z Brandonem Lorisonem w jednym pokoju? Sam na sam z największym i najgłupszym drużynowym osiłkiem?

   - Nie, dziękuję. – Mruknąłem, ruszając w stronę wyjścia.

Dotarcie do internatu zajęło mi sporo czasu, bo tym razem nie było przy mnie Smitha. Chłopak kończył lekcje godzinę później ode mnie i choć próbował namówić mnie na to, by odpuścił sobie geografię, ja szybko mu odmówiłem. Nie chciałem, by miał przeze mnie zaległości, tym bardziej, że byłem w stanie sam sobie poradzić. Teraz jednak, spocony i z pęcherzami na dłoniach, kląłem w myślach na swoją dumę.

***
Oczywiście, bałem się powrotu do pokoju, gdzie rozgościł się już jeden z Wielkich Ważniaków. Miałem nadzieję, że Brandon miał jeszcze lekcje i że zdążę ogarnąć się do jego przyjścia. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że spotkania ze Smithem aktualnie musiały przejść na drugi plan, gdyż nie wyobrażałem sobie bardzo niezręcznej sytuacji, w której znajdujemy się we trójkę w jednym pokoju. Już rano Lorison prawie że przyłapał nas, więc musieliśmy zachować szczególną ostrożność.

Niedługo po moim powrocie, Brandon wszedł do pokoju, strzepując z włosów płatki śniegu. Wyglądał na poirytowanego, ale być może był to jego zwyczajny, codzienny wyraz twarzy. Okazał mi tyle uwagi, co białej pustej ścianie i rzucił plecak w nogi łóżka, na którym chwilę później klapnął. Jego adidasy zostawiły brudne ślady na dywanie. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i włożył sobie jednego do ust.

   - Masz zapalniczkę? – Zapytał jak gdyby nigdy nic.

Pokręciłem głową w zaprzeczeniu, patrząc jak Brandon przekopuje plecak i znajduje w nim pudełko zapałek. Wyciągnął jedną i potarł nią o bok pudełka; mały patyczek z syczącym odgłosem zaczął palić się na pomarańczowo. Lorison zbliżył końcówkę papierosa do płomienia i mocno się zaciągnął, przymykając oczy. Nagle chłopak odezwał się niemiłym tonem:

   - Pamiętasz jak we wrześniu się spotkaliśmy?

Ledwo powstrzymałem się od prychnięcia – rozbawił mnie fakt, że Wielki Ważniak nazwał wrześniową sytuację „spotkaniem”. Usiadłem wygodnie na łóżku, a pod chorą nogę podłożyłem poduszkę, wlepiając wzrok w Brandona. Chłopak patrzył na mnie w skupieniu, mrużąc oczy jak drapieżnik.

    - Tak – odpowiedziałem.

Lorison wyprostował się, a potem oparł plecy o ścianę. Skrzyżował ręce na piersi, a papieros, znikający w zastraszającym tempie, wystawał mu z ust.

    - Pewnie pamiętasz co się wtedy wydarzyło? – Było to bardziej stwierdzenie faktu niż pytanie.

    - Tak – znów powiedziałem.

W sumie to chyba grałem na zwłokę – miałem nadzieję, że Alex przyjdzie do pokoju zanim stanie się tutaj coś złego. Bałem się jednak, że Smith stwierdzi, że żeby nie rzucać podejrzeń na nasze zachowanie, spotka się ze mną później. Nie wiadomo kiedy, ale nie teraz.

   - To wiedz, że jeśli piśniesz komukolwiek słówko o tym, że palę – tutaj zaciągnął się mocno. – To dobiorę się do ciebie, ale tym razem nie skończy się tylko na siniakach.

Chłopak wypuścił dym nosem, a potem rzucił niedopałek na dywan i zgniótł go butem. Przeszedł mnie zimny dreszcz i jak zaczarowany wpatrywałem się w jeszcze tlącego się peta. Robiłem wszystko, by nie musieć patrzeć na twarz Brandona wykrzywioną w złośliwym uśmiechu.

   - Słyszałeś to, szczurze? – Jego głos był przesiąknięty jadem.

Uparcie wpatrywałem się w podłogę, nie mogąc wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Pokiwałem więc głową, mając nadzieję, że to wystarczy, ale bardzo się myliłem.

    - Tak czy nie? Chyba nie usłyszałem odpowiedzi – warknął chłopak, podnosząc się do siadu.

Chcąc nie chcąc, spojrzałem na niego ze strachem, a moje gardło ścisnęło się jeszcze bardziej. Nawet gdybym bardzo się starał, w tej chwili byłem w stanie jedynie wydać z siebie kilka skrzeków niepodobnych zresztą do ludzkiej mowy. Moje obawy były potęgowane przez fakt, że aktualnie nie nadawałem się nawet do ucieczki, czy szybkiego marszu – noga całkowicie pozbawiła mnie samoobrony. Patrzyłem z bezsilnością jak Lorison wstaje, a potem wolnym krokiem rusza w moją stronę, uśmiechając się złowieszczo. Nie wiedząc kiedy, przesunąłem się w najdalszy bok łóżka i oparłem plecy o ścianę. W myślach widziałem już co zrobi ze mną chłopak i błagałem, by to się nie zdarzyło. Wciąż miałem nadzieję, że Alex przyjdzie i mnie uratuje, lecz z każdym krokiem Wielkiego Ważniaka te nadzieje były mniejsze.

   - Zapytam ostatni raz. – Brandon niemalże krzyknął, chwytając mnie ręką za brodę i zmuszając, żebym spojrzał mu w twarz. – Tak czy nie?

Słysząc to, moje gardło ścisnęło się niemal zupełnie, sprawiając, że prawie każdy oddech był wielkim wysiłkiem. Miałem ochotę wyrwać się Lorisonowi i uciec gdziekolwiek, ale skoro we wrześniu mnie złapali, kiedy byłem przecież zdrowy i zupełnie sprawny, to teraz nie miałem żadnych szans.

   - T-tak – udało mi się wyjąkać.

Przez moment bałem się, że to nie wystarczy chłopakowi, jednak ten odepchnął mnie z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy i wrócił na swoje miejsce. Zapalił kolejnego papierosa, a ja siedziałem w milczeniu, wpatrując się w przestrzeń. Gdy chłopak skończył szluga, znów rozdeptał niedopałek na dywanie, a później chwycił ręcznik i wyszedł z pokoju bez słowa. Dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą, choć strach tego dnia nie opuścił mnie już ani na chwilę.

***
Następnego dnia zaplanowałem sobie, że pójdę do szkoły wcześniej, kiedy Brandon będzie jeszcze spał i wrócę późnym wieczorem. Niby plan był świetny, jednak nie przewidziałem, że narobię rano hałasu, który obudzi Lorisona. Uciekłem szybko na korytarz, a z tego pośpiechu nie wziąłem ani szalika, ani czapki, lecz wolałem się przeziębić, niż dostać wpierdziel od drużynowego osiłka. Miałem ze sobą wszystkie najważniejsze rzeczy, które były mi potrzebne, więc poza pokojem spokojnie mogłem spędzić cały dzień, tym bardziej, że i tak nie mogłem zaprosić do siebie Alexa.

Smith wysłuchał mnie, kiedy opowiedziałem mu o całej sytuacji i cząstka mnie ucieszyła się, widząc, że go to zdenerwowało. Jednak druga część, ta bardziej racjonalna, powiedziała mu, że ma nawet nie myśleć o tym, żeby rozprawić się z Brandonem. Nie chciałem (przynajmniej w pewnym stopniu) żeby zrodziła się kolejna kłótnia, a potem bójka, w której Alex zostałby zraniony.

   - Poczekajmy na trenera Randalla – powiedziałem mu, a on zmarszczył brwi nie rozumiejąc, o co mi chodzi.

Ja sam do końca nie byłem pewien tego pomysłu, bo nie miałem pewności, że trener zachowa się zgodnie z moim wysnutym scenariuszem. Miałem jednak nadzieję, że wszystkie pójdzie po mojej myśli i że wykorzystanie poczucia winy mężczyzny starczy, by go przekonać.

   - Nie wiem co tutaj ma pomóc trener, ale skoro tak uważasz…

Siedzieliśmy w jednym z zakątków biblioteki, więc Alex pochylił się i złączył nasze usta w pocałunku. Był to pierwszy raz kiedy jego pieszczota nie podziałała na mnie, a ja sam nie miałem nawet ochoty jej oddawać. Cała ta skomplikowana sytuacja wpłynęła na mnie źle i jedyne, czego pragnąłem, to skulić się w kłębek w samotni i rozkoszować się ciszą.

To, że nie miałem ochoty na pieszczoty, wcale nie oznaczało, że nie chciałem, by Alex przy mnie był. Wręcz przeciwnie – pragnąłem jego bliskości i wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Chłopak położył mi dłoń na głowie i otoczył mnie ramieniem, przyciskając mocno do siebie. Chyba wyczuł, że bardzo go potrzebowałem, więc starał się mnie pocieszyć. Jednak tak czy inaczej musiałem wrócić do internatu, do pokoju, który dzieliłem z Wielkim Ważniakiem.

   - Przenocuj ze mną w pokoju pana Randalla – powiedział nagle Alex.

Zgoda, może było to rozwiązanie, ale czy było ono bezpieczne?

   - Jest tam jedno łóżko i duży fotel. Mogę spać na siedząco, nie ma problemu. – Chłopak zaczął się gorączkować. – Będzie dobrze, zobaczysz. Poczekamy aż wróci trener i wtedy wszystko się ułoży.

   - A co, jeśli dyrekcja przydzieliła już któregoś z nauczycieli do bycia tymczasowym opiekunem internatu? – Zapytałem nieprzytomnie.

Blokowałem w sobie radość, którą przyniósł mi ten pomysł; na razie nie chciałem dawać sobie złudnych nadziei, gdyż nic nie było pewne. Najpierw musiałem wykonać zadanie pod tytułem „Wszystkie Za i Przeciw”, by dopiero potem podjąć racjonalną decyzję.

   - Trener kazał mi zająć się wszystkim, więc wątpię – wyjaśnił. – Zresztą, czy to ważne? Nie, bo ważne jest teraz żeby zabrać cię od tego palanta, Brandona, zanim zrobi ci jakąś krzywdę.

I tak zapadła decyzja, że tę noc miałem spędzić razem z Alexem,

   - No dobra – zgodziłem się. – Niech będzie.

***

Rzeczywiście, tę noc spędziłem w pokoju pana Randalla, śpiąc w jego łóżku, a Alex ułożył się w fotelu, nie zwracając uwagi na moje gadanie pod tytułem „To ja powinienem spać w fotelu”. Tego wieczora moją głowę nawiedzały nieprzyjemne myśli, a w nocy śniły mi się same koszmary. Raz po raz budziłem się prawie z krzykiem i bijącym szybko sercem, a przed oczami stawały mi straszne obrazy, które jakimś cudem przeniosły się do rzeczywistości.

Rano natomiast obudziłem się wyczerpany, walcząc ze sobą by w ogóle wstać z łóżka. Głowa pulsowała mi tępym bólem, tak samo noga, która ucierpiała w nocy w bliskim spotkaniu ze ścianą. Smith również nie wyglądał na wypoczętego, więc od razu obleciały mnie wyrzuty sumienia, że nie dość, że chłopak musiał spać na fotelu, to jeszcze budziłem go w nocy raz po raz.

   - Dzień dobry – przywitał się, biorąc mnie w ramiona.

Jego pogodny ton, nie wiedzieć dlaczego, prawie mnie wzruszył. Wtuliłem się w niego, co dodało mi nieco otuchy.

   - Dzień dobry. Kocham cię – mruknąłem, wspinając się na palce by go pocałować.

Gdyby nie Alex, tę noc spędziłbym w jednym pokoju sam na sam z istną nieokiełznaną i nieprzewidywalną bestią. Tam na pewno nie zmrużyłbym oka, ba, bałbym się nawet poruszyć lub głośniej westchnąć, by Brandon nie miał powodu żeby się na mnie rzucić.

   - A co to za wyznania od rana? – Zaśmiał się. – Czym sobie na to zasłużyłem?

Odwzajemniłem jego uśmiech, całując go po raz kolejny. Nadal bardziej pragnąłem jego bliskości i wsparcia, niż fizycznego upojenia, choć skłamałbym, gdybym powiedział, że nie podnieciłem się, czując jego wargi na swoich własnych.

   - Tym, że jesteś – odpowiedziałem.

I może brzmiało to głupkowato, czy niepoważnie, ale za tymi słowami kryło się ukryte znaczenie; byłem szczęśliwy, że chłopak był przy mnie, ale stał się on również kimś, dla kogo wstawałem codziennie rano. 


6 komentarzy:

  1. super, ale nie rób tak długi przerw , czekam niecierpliwie na następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział <3

    Brandon Zdechnij.

    Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział,jak zawsze ;)
    Czekam na kolejny :)
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    że co? Że jak to Alex miał wylądować w pokoju Gabiego, a nie Brandon, mam ochotę mu skopać dupsko, zachowuje się jakby był nie wiadomo kim...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)