Rozdział XLVII

Przez dobry kawał czasu błądziłem gdzieś między granicą jawy a snu, jednocześnie mając i nie mając świadomości, co się ze mną dzieje. W końcu jednak otworzyłem oczy, by spojrzeć na wnętrze domku skąpane w półmroku wstającego dopiero co poranka. Wtedy zobaczyłem niewyraźny kształt znajdujący się na ziemi, a który doskonale widziałem mimo dość sporej odległości. To była ludzka sylwetka, co do tego nie miałem wątpliwości – nieznajomy stał i przypatrywał się domkowi na drzewie tak, jakby miał zamiar złożyć mi i Alexowi wizytę. Czekałem, wstrzymując oddech, aż ten ktoś się poruszy, zrobi cokolwiek lub po prostu sobie pójdzie. Nic się jednak nie zdarzyło. Postanowiłem więc obudzić Smith’a, lecz kiedy próbowałem się poruszyć, ze strachem zdałem sobie sprawę, że jestem sparaliżowany i nie mogę wykonać ani jednego ruchu. Nieznajomy stał nadal w miejscu, a ja wpatrywałem się w niego jak zaklęty, nie mogąc oderwać wzroku od jego hipnotyzującej sylwetki. Zjawa poruszyła się, robiąc dwa kroki w przód, a mnie ogarnęła dodatkowa fala strachu, gdyż bardzo dobrze znałem ten chód; w ten sposób chodził nie kto inny, jak mój ojciec. Zacisnąłem oczy jak najmocniej mogłem i skupiłem wszystkie siły, by odgonić od siebie obraz zbliżającej się postaci.

Nie, nie, nie, Gabriel, uspokój się, to jest niemożliwe, twój ojciec nie żyje, dlatego też wszystkie racjonalne argumenty powinny ci wystarczyć, by uwierzyć, że ten ktoś, kto właśnie idzie w stronę drabiny i zamierza się po niej wspiąć, nie może nazywać się Peter Phantomhive, gdyż jest martwy, a martwi nie żyją, nie chodzą, nie wspinają się po drabinach… - myślałem intensywnie. – To jest sen, tylko sen, zaraz się obudzisz, obudzisz się zaraz, naprawdę, naprawdę…

Do moich uszu doszedł trzask łamanych gałęzi, które leżały wokół drzewa, a później skrzypienie desek przybitych do pnia zardzewiałymi już gwoździami. Mimo woli otworzyłem oczy i wpatrywałem się w dziurę w podłodze, by ujrzeć za chwilę kogoś, kogo wcale nie chciałem widzieć. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, a odgłosy rozbrzmiewały coraz bliżej i głośniej, miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu lub co najmniej wlókł się niczym żółw. Nagle poczułem mrowienie w kończynach; w końcu mogłem się ruszyć, więc moim pierwszym odruchem było odwrócenie się do Alexa i złapanie go za ramiona. Chłopak obudził się gwałtownie, otwierając szeroko oczy, przez chwilę mrugając nimi w zdezorientowaniu.

                - Auć, Gabriel, co się stało? – Jęknął zaspanym głosem, jednak kiedy zobaczył wyraz mojej twarzy, senność od razu go opuściła. – Jezu, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.

Alex złapał dłonie, których palce wbijałem mu boleśnie w ramiona i wyswobodził się z ich uścisku. Na jego twarz wstąpił zatroskany wyraz.

                - Miałeś zły sen? – Zapytał, próbując mnie przytulić.

Uciekłem spoza zasięgu jego ramion, jednocześnie uświadamiając sobie, że odgłos skrzypiących desek urwał się, więc zjawa powinna nadal znajdować się na drabinie. Podszedłem powoli do dziury w podłodze, serce biło mi tak samo szybko, może nawet szybciej niż wcześniej. Przełknąłem ślinę i spojrzałem w dół. Drabina była pusta. Teren wokół drzewa też. Odetchnąłem głośno i klapnąłem z ulgą na podłogę domku; teraz, kiedy było już po wszystkim, zachciało mi się płakać, ale szybko przełknąłem łzy, by Alex, który przyglądał mi się uważnie, jeszcze bardziej się nie zaniepokoił.

                - Tak, i to bardzo realistyczny sen – mruknąłem, dopiero teraz zauważając, że było mi zimno.

Smith przytulił mnie do siebie bez słowa, więc oparłem czoło o jego ramię.

To jest normalne, prawda? Takie sny, czy cokolwiek to było. Jestem w żałobie, w ostatnim czasie żyłem w stresie, w moim życiu zdarzyło się tak wiele. Na pewno musiało mieć to jakiś wpływ na moją psychikę i dlatego teraz świruję. Coś takiego mogło się przytrafić każdemu, ale akurat padło na mnie, prawda? I to, że raz tak miałem, nie oznacza wcale, że już na zawsze każdej nocy będę przeżywał to samo, no nie?

Niestety nie dostałem żadnej odpowiedzi na pytania zadane w wewnętrznym monologu, ale dzięki Alexowi przynajmniej uspokoiłem serce i gonitwę myśli.

                - Już w porządku? – Zapytał, patrząc mi w oczy uważnie.

                - Tak – mruknąłem.

                - Chcesz o tym pogadać?

                - Na razie nie – odpowiedziałem z wahaniem.

                - Okej, nie ma sprawy. – Chłopak ziewnął szeroko, a potem pocałował mnie w czoło.

Gdzieś w koronie drzewa odezwały się zbudzone skowronki, które od razu zaczęły się między sobą przekomarzać. Słońce wstawało coraz wyżej i wyżej, rozpraszając szarość poranka swoimi promieniami i jednocześnie odganiając ode mnie nieprzyjemne myśli. Przyroda budziła się do życia, mimo, że powinna trwać sroga, lutowa zima; gdzie się nie spojrzało, widać było oznaki nadchodzącej wiosny, a zwierzęta chodziły niespokojne, jakby dopiero zbudzone z długiego snu. Siedzieliśmy chwilę przytuleni do siebie, patrząc przez „okno” na jezioro, które stanowiło centrum żywotności lasu. Dopiero gdy oderwałem wzrok od tego obrazu i rozejrzałem się po wnętrzu domku, napotykając wzrokiem pustą butelkę po whisky, zrozumiałem, że nie mam kaca, co było dość dziwne, gdyż sporo wypiłem wczorajszego wieczoru.

                - Zbieramy się do domu? Mój tasiemiec woła o śniadanie – mruknął Alex między kolejnymi ziewnięciami, a jego brzuch jak na komendę wydał serię bulgoczących odgłosów.

Zaśmiałem się po raz pierwszy tego ranka i to spowodowało, że zjawa mojego ojca wyparowała mi już kompletnie z głowy. Wstałem i przeciągnąłem się; zapowiadał się piękny dzień, więc nie chciałem się już martwić. Szybko spakowaliśmy swoje rzeczy do plecaka, a potem po kolei zeszliśmy na dół po drabinie. Alex, który schodził jako ostatni, zaczepił spodniami o jakiś wystający gwóźdź i rozerwał sobie kawałek nogawki, mrucząc pod nosem przekleństwa, które mieszały się z moim śmiechem. Ruszyliśmy w drogę powrotną, przechodząc znów koło jeziorka i przyglądając się małemu stadku saren buszujących w oddali po lesie, zapewne w poszukiwaniu pokarmu.

***

Mama oczywiście byłą zdziwiona, widząc nasze brudne, ale uśmiechnięte twarze, gdy weszliśmy do domu. Było dopiero kilka minut po dziewiątej rano, ale słońce wdzierało się do mieszkania przez południowe okna, nagrzewając szyby i dodając otuchy stojącym na parapecie roślinom. Łóżko w dużym pokoju było już pościelone, a Jerome siedział w luźnych ciuchach na kanapie, oglądając wydarzenia na którymś z kanałów i popijając kawę. Na nasz widok uśmiechnął się.

                - Cześć, chłopcy, gdzie to się podziewaliście całą noc?

Nie zdążyłem odpowiedzieć na pytanie, bo z kuchni przybiegła mama, ubrana w szlafrok, z nieupiętymi włosami. Najpierw była widocznie zdenerwowana, ale potem, gdy trochę pokrzyczała, uśmiechnęła się z ulgą.

                - Gabe, ty głuptasie, dlaczego mi nie powiedziałeś, ze nie będzie cię całą noc? Już chciałam jechać i was szukać, ale Jerome powiedział, że jesteście prawie dorośli i że na pewno nie planujecie zrobić nic głupiego. Macie szczęście, że go posłuchałam. Pewnie umieracie z głodu?

                - I to jeszcze jak! – Wręcz krzyknął Alex, ściągając plecak i kładąc go na podłodze przedpokoju.

Chłopak pobiegł do kuchni by pomóc mamie w nakryciu stołu, a ja spokojnie zrzuciłem z siebie buty i oparłem się ramieniem o ścianę, przyglądając się uśmiechniętej buzi Alexa. Po chwili dołączył do nich Jerome, więc w kuchni zrobił się już tłok, ale nie należał on do tych nieprzyjemnych, wręcz przeciwnie, miło było patrzeć na krzątających się o poranku ludzi.

Czy tak właśnie jest mieć normalną rodzinę? – Przeszło mi przez myśl, ale oczywiście nie uzyskałem odpowiedzi.

Poszedłem do łazienki by wziąć szybki prysznic i przebrać się w inne ciuchy, gdyż czułem się źle wiedząc, że w bluzę, którą miałem na sobie wsiąkł pot spowodowany porannym strachem. Później, gdy całkowicie odświeżony wszedłem do pokoju dziennego, śniadanie było już gotowe, a wszyscy siedzieli przy stole. Kiedy ojciec jeszcze żył (musiałem w końcu przyzwyczaić się do mówienia w ten sposób), a ja mieszkałem razem z rodziną, rzadkością było, że jadaliśmy wspólnie. Zdarzało się to chyba tylko podczas świąt, choć nie zawsze; zwykle byłem pokłócony z tatą, więc siedziałem w swoim pokoju. Wchodząc do salonu, do moich uszu doszły ciche słowa mamy:

                - A kiedy miał sześć lat nałogowo kupował gumy do żucia z tatuażami i pewnego razu wróciłam do domu żeby przyłapać go na naklejaniu sobie jednego z nich na policzek. To cholerstwo nie chciało zejść, więc przez tydzień paradował z królikiem Bugsem na twarzy!

Siadając naprzeciw Alexa, czułem, jak rumieniec spływa mi na poliki i nie mogłem tego powstrzymać.

                - Mamo… - mruknąłem i pociągnąłem ją za rękaw szlafroka. – Już starczy tych żenujących opowieści z czasów, kiedy byłem głupim dzieckiem, okej? Uznam, że nie usłyszałem, jak opowiadałaś o tej historii z tatuażem, ale proszę, więcej już nie mów.

                - Ale Gabe, ja chcę się dowiedzieć więcej zawstydzających rzeczy o moim chłopcu. – Alex wyszczerzył się, przeżuwając naleśnika.

                - Alexandrze Smith, w moim domu mówienie z pełną buzią to wyraz braku kultury! – Oburzyła się mama, pod koniec wybuchając śmiechem.

                - Oh, Tereso, ale z ciebie hipokrytka. Sama mówiłaś mi kiedyś, że twoja mama uważała trzymanie łokci na stole za czyste lekceważenie innych, a popatrz na własne łokcie! – Tym razem to Jerome wtrącił swoje trzy grosze, wskazując mamę nożem ubrudzonym dżemem.

We trójkę wybuchli lekkim, beztroskim śmiechem, a mnie na chwilę oślepiły intensywnie promienie słońca wpadające przez okno. Czułem się jak w bardzo przyjemnym śnie; trochę nierealnym, ale jednak prawdziwym. Nałożyłem sobie naleśnika na talerz i posmarowałem go masłem orzechowym i dżemem, przysłuchując się rozmowie pozostałej trójki. Mama, Jerome i Alex dogadywali się tak, jakby znali się już od dawien dawna. Sama atmosfera przy stole była bardzo ciepła i rodzinna, co było dla mnie nowością, interesująca nowością, ujmując ściślej. I mimo, że wiedziałem, iż za kilka dni czekał mnie powrót do szkoły, starałem się wyrzucać te myśli do nieświadomości i cieszyć się pięknem tej chwili.

***

Dni mijały spokojnie – pomagałem mamie w przygotowywaniu uroczystości pogrzebowej, a kiedy była w pracy, zajmowałem się tym samodzielnie. Natomiast Alex snuł się po domu, oglądając rodzinne fotografie i wypytując raz po raz o moje dzieciństwo. Jerome również pracował, ale wpadał do nas w czasie przerw i przywoził ciepłe pączki z piekarni albo kawałek ciasta. Nie ma co, polubiłem tego faceta i nie czułem się źle, zostawiając go z mamą; Wojciechowsky był naprawdę porządnym i odpowiedzialnym gościem. Jednak wciąż zastanawiałem się, dlaczego jego nazwisko brzmiało dla mnie niezupełnie obco i pewnego popołudnia w końcu sobie coś przypomniałem. W zamierzchłych czasach dzieciństwa miałem styczność z dziewczyną, która właśnie się tak nazywała. Była trochę ode mnie młodsza, ale pyskowała gorzej niż starsze chłopaki; od czasu do czasu kręciła się po osiedlu, przebywając raz z jedną, a raz z drugą grupą dzieciaków, zawsze zanosząc się donośnym kaszlem. Nigdy osobiście jej nie poznałem, ale słyszałem pewne plotki na jej temat (które teraz byłyby dla mnie wręcz zabawnie nierealne) o tym, że była chora na coś, co sprawiało, że w domu zamieniała się w ropuchę, a jej rodzice karmili ją muchami gdy była mniejsza. Nie wiadomo skąd wzięły się takie głupoty, ale dzieciaki bywają okrutne, nawet jeśli do końca nie rozumieją słowa „okrucieństwo”. Być może była to krewna szeryfa, ale nie pamiętałem nawet jej imienia (nie byłem pewien, czy w ogóle je znałem), więc wolałem na razie nie pytać Jerome’a o ten fakt.

Wróciłem na ziemię z krainy zamyślenia, kiedy Alex wszedł do mojego pokoju, drapiąc się po karku z zakłopotaną miną. Spojrzałem na niego z niemym pytaniem wymalowanym na twarzy. Z wieży stojącej na komodzie leciała puszczona przeze mnie płyta.

                - Właśnie skończyłem półgodzinną sesję oglądania twoich nagich zdjęć kiedy byłeś mały. Nigdy nie wspominałeś, że w dzieciństwie miałeś uczulenie na noszenie ubrań.

Chłopak położył się między moimi nogami, tak, że brodę wbijał mi w pępek, jednocześnie patrząc na mnie z uśmiechem. Odłożyłem listę gości zaproszonych na stypę, w którą wpatrywałem się przez ostatnią chwilę i wplotłem mu palce we włosy.

                - No widzisz, wręcz od zawsze byłem małym dewiantem – mruknąłem.

Alex zachichotał, podwijając mi koszulkę, tak, że po chwili złożył pocałunek na nagiej skórze mojego brzucha.

                - Ale odkładając żarty na bok… tak naprawdę to myślałem sporo o jutrzejszym pogrzebie. W sensie, czy powinienem w ogóle na niego pójść. Wiesz, będzie tam całe stado twojej rodziny, nikogo praktycznie nie będę tam znał, no i jak miałbym wytłumaczyć im kim jestem? To ma być stypa, pożegnanie z twoim ojcem, a nie nasza wielka coming-out’owa impreza…

Westchnąłem cicho, głaszcząc chłopaka po ciepłym policzku.

                - Jerome też jutro przyjdzie i ani on, ani moja mama nie zamierzają się nikomu spowiadać, więc my też nie musimy. Co prawda kusi mnie zrobienie przedstawienia przed kilkoma ciotkami-dewotkami, ale masz rację. To jest stypa, pożegnanie z moim ojcem, a nie okazja do skłócenia naszej rodziny jeszcze bardziej.

Smith pokiwał głową; na jego usta wrócił normalny, zawadiacki uśmiech. Patrzył na mnie długo w milczeniu, dopóki się nie przełamałem i nie zapytałem o co mu znowu chodzi.

                - O nic, jejku, po prostu strasznie mnie podniecasz kiedy jesteś taki poważny.

Zaśmiałem się, odpychając go, ale po chwili przyciągnąłem go do siebie, wplatając mu palce we włosy i zamykając go w ramionach. Na udzie poczułem ucisk jego erekcji i roześmiałem mu się w usta.

                - No co?

                - Nic, nie myślałem, że mówiłeś serio o tym podnieceniu.

                - Czy ja kiedykolwiek byłem wobec ciebie nie-serio? – Zapytał z udawanym oburzeniem.

                - Nie wiem, musiałbym się zastanowić, przeanalizować wszystkie nasze rozmowy i najlepiej pójść jeszcze na jakąś terapię do psychologa.

Alex westchnął teatralnie.

                - Pieprzyć terapeutów, mam teraz ważniejszą sprawę na głowie. – To mówiąc, ścisnął mojego penisa przez materiał spodni.

Zagryzłem wargę, pozwalając, by przyjemne dreszcze przeszły mi po kręgosłupie. Tak właśnie działał na mnie Smith – w kilka chwil potrafił podniecić mnie do tego stopnia, że mógłbym zrobić wszystko za odrobinę pieszczot.

                - Okej – mruknąłem głupawo, spoglądając na zegarek. – Mama wraca za dwie godziny. Jerome może w tym czasie wpaść na chwilę, ale drzwi są zamknięte od wewnątrz, więc, no, możemy troszkę pogrzeszyć.

Nie zdążyłem wymówić ostatniego słowa, gdy Alex zamknął mi usta w pocałunku, już nie bawiąc się w podchody. Z wieży leciała właśnie jedna z piosenek Motorhead  i ciężkie brzmienie gitary współpracującej z perkusją zlało się z naszymi urywanymi oddechami. Lemmy Kilmister, legenda heavy metalu, zaczął śpiewać:

Love me forever or not at all

Całowaliśmy się jak w transie, ocierając się o siebie ciałami, wplatając dłonie we włosy i czasem pozwalając uciec jękowi z ust.

End of our tether, backs to the wall

Nie zauważyłem nawet kiedy byliśmy już praktycznie nadzy, leżąc na kanapie w samym środku bałaganu stworzonego z naszych ubrań. Nie zwalnialiśmy tempa, wręcz przeciwnie – dopasowaliśmy się do rytmu piosenki. Miałem wrażenie, że ręce Alexa są wszędzie: na mojej twarzy, we włosach, na pośladkach i klatce piersiowej. Czułem go i pożądałem każdą częścią mojego ciała.

Give me your hand

Don’t you ever ask why

Promise me nothing, live ‘till we die

Poczułem przyjemność zmieszaną z odrobiną bólu gdy Alex wsunął we mnie palce. Kątem oka zobaczyłem leżącą na podłodze znajomą buteleczkę, a do moich nozdrzy doszedł zapach pomarańczy i cynamonu.

Everything changes

Live all stays the same

Czułem, że tym razem było inaczej niż za pierwszym razem. Nie było czasu na czułe pieszczenie, na niekończącą się grę wstępną. Teraz już bardziej znaliśmy swoje ciała, wiedzieliśmy, gdzie mamy swoje czułe punkty, więc od razu przeszliśmy do sedna.

Everyone guilty, no one to blame

Odwróciłem się na brzuch, unosząc biodra do góry, a Alex, nie czekając, wszedł we mnie. Zabolało, ale tylko trochę – a fakt, że wbiłem paznokcie w poduszkę był spowodowany niemożliwym do opisania uczuciem przyjemności, kiedy chłopak zaczął się we mnie poruszać.

Every way out

Brings you back to the start

Poruszaliśmy się rytmicznie, kanapa skrzypiała przy każdym gwałtowniejszym pchnięciu. Muzyka zagłuszała jęki, ciężkie oddechy i odgłosy wydawane przez nasze złączone ciała. Raz po raz miałem wrażenie, że zaraz oszaleję, bo jest mi tak dobrze, że mogę dokonać wszystkiego, że świat jest piękny. Czułem na biodrach ręce Alexa, które ściskały mnie i wydawało mi się, ze tylko dzięki temu nie odleciałem.

Everyone dies

To break somebody’s heart

Orgazm zaskoczył mnie swoją intensywnością, przez co zamarłem na chwilę, a wszystkie moje mięśnie spięły się. Wydałem z siebie cichy jęk, nawet nie przejmując się tym, że zabrudziłem kanapę, a po chwili, już rozluźniony, opadłem na brzuch, a Alex, który szczytował chwilę później, opadł na mnie. Leżeliśmy w zupełnej ciszy, całkowicie nadzy i w milczeniu, dopóki nie skończyła się piosenka. Dopiero po tym wstaliśmy i lekko (ale tylko trochę!) zażenowani tak gwałtownym stosunkiem, poszliśmy wziąć prysznic. Potem ubraliśmy się, wyszorowaliśmy na mokro kanapę i nie rozmawiając zbyt wiele, wróciliśmy do wcześniejszych zajęć. Ja wziąłem się za wgapianie w listę gości, a Alex siedzący obok oglądał zdjęcia w rodzinnym albumie Phantomhive’ów. Od czasu do czasu zerkaliśmy na siebie porozumiewawczo w sposób, w który mogą patrzeć na siebie jedynie kochankowie.

***

Ranek przed pogrzebem nie należał do najprzyjemniejszych – wszyscy chodzili podenerwowani, szczególnie mama, choć starała się to usilnie ukrywać. Jerome pożyczył Alexowi marynarkę, a ja włożyłem swoją najlepszą koszulę, którą znalazłem w szafie. Kiedy byliśmy już gotowi, wsiedliśmy do radiowozu i pojechaliśmy na cmentarz. Wysiedliśmy dopiero pod małą kamienną kapliczką, pod którą zebrała się już spora część rodziny. Oczywiście wszyscy podzielili się na grupki, co przypominało trochę równie bezsensowne zasady siadania przy stolikach w naszej stołówce.

                - Pamiętajcie, żeby nie wygadać się o tym, że ja i Jerome jesteśmy w związku – mruknęła mama szybko.

Była naprawdę zdenerwowana i nie potrafił tego ukryć nawet ciemny makijaż, który naniosła na swoje oczy.

                - O mnie i o Alexie też lepiej nie wspominajmy – powiedziałem, a Smith pokiwał głową na potwierdzenie moich słów.

Mama posłała nam porozumiewawczy uśmiech i wtedy grupa największych ciotek-dewotek podeszła do nas z kondolencjami, robiąc przy tym tak dużo hałasu, że wszyscy inni obecni obejrzeli się w naszą stronę.

                - Tereso, oh Tereso droga, niech Bóg ma cię w swojej opiece w tym trudnym czasie! Tak mi przykro z powodu Petera, odszedł w tak młodym wieku, zostawiając was samych…

Ciotka Aurelia spojrzała na mnie, przeszywając mnie na wskroś swoimi małymi, załzawionymi oczyma. Wiedziałem już, co za chwilę nastąpi.

                - O mój Boże Wszechmogący! Czy to nie jest przypadkiem mój ulubiony siostrzeniec? Gabriel, ale wyprzystojniałeś i jak urosłeś!

Moje policzki zostały zgwałcone przez mocny uścisk kciuków i palców wskazujących ciotki, więc przed dobrą minutę walczyłem z odruchem odepchnięcia tych dotkniętych pierwszymi oznakami artretyzmu dłoni.

                - Cześć, ciociu – mruknąłem, starając się, by mój głos był miły (a wyszło mi to średnio).

                - Jak tam w szkole, Gabrielku? Poznałeś tam jakąś miłą panienkę?

Kątem oka widziałem jak Alex odwraca się nieznacznie by pod przykrywką odchrząknięcia ukryć swoje rozbawienie. Los chciał, że zwrócił tym na siebie uwagę ciotki-dewotki.

                - A co to za przystojny, młody mężczyzna, którego nie znam? – Zapytała, wskazując bezceremonialnie Smitha.

                - To mój przyjaciel ze szkoły. Przyjechał do mnie na ferie, bo musimy zrobić…projekt - Usłyszałem swoje własne słowa zanim skonsultowałem je z mózgiem. – Nazywa się Alexander.

Ciotka wytarmosiła Smitha za policzki, a potem poklepała go po ramieniu.

                - Wiesz, Oleczku, moja siostrzenica jest młodą panienką i myślę, że miło byłoby gdybyś kiedyś zaprosił ją na herbatę. Pasowalibyście do siebie.

Słysząc to, wybuchła we mnie irytacja, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, mama chwyciła ciotkę pod ramię i odciągnęła na bok, zmieniając temat rozmowy. Alex podszedł do mnie, rozluźniając lekko krawat pod szyją, dzierżąc na twarzy wyraz zdumienia.

                - Nie wspominałeś, że ktokolwiek będzie chciał mnie swatać z twoją kuzynką.

Zachichotałem, zasłaniając usta dłonią; złość już mnie opuściła, ale nie chciałem, by żałobnicy widzieli jak śmieję się na pogrzebie własnego ojca.

                - Wiem, że moja rodzina jest pojebana, ale nie wiedziałem, że aż tak. W sumie to nie znam większości tych osób, może widziałem ich na zdjęciach albo jak byłem małym dzieciakiem, więc nie mam pojęcia kogo lepiej jest unikać, a z kim się trzymać.

Wrócił Jerome, który pojechał odstawić auto na parking przed bramą cmentarza. Posłał stojącej z ciotką mamie ciepły uśmiech, ale nie podszedł do niej. Stał razem z nami, ubrany w mundur szeryfa, rozglądając się dookoła.

                - Twoja mama chyba nie przesadzała, mówiąc, że wasza rodzina jest dość ekscentryczna.

                - Oj tak… - mruknąłem.

Staliśmy tak, rozmawiając na jakieś błahe tematy, dopóki dzwony kapliczki nie oznajmiły godziny jedenastej. Wtedy wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę wejścia, by zająć miejsca na drewnianych ławkach. By nie budzić żadnych podejrzeń, mama zarządziła, że tylko ja i ona usiądziemy w pierwszym rzędzie zarezerwowanym dla najbliższej rodziny. Zgodziłem się bez dwóch zdań, jednak nie przewidziałem, że trumna (i to w dodatku otwarta) znajdowała się dokładnie na podniesieniu na wysokości moich oczu. Martwa twarz ojca, teraz spokojna i zimna, spoczywała, jakby wpatrując się zamkniętymi oczyma w kościelny sufit. Widziałem tylko to – nie żadne kwiaty dookoła, nie księdza stojącego przy ambonie i nie żałobników ubranych w ciemne kolory – tylko jego twarz, a w szczególności oczy i miałem wrażenie, że zaraz się one otworzą. Oczywiście, żeby było weselej, przypomniał mi się mój jakże realny sen w domku na drzewie i znów poczułem kołatanie serca. Do oczu napłynęły mi łzy, więc spojrzałem w bok. Ciotka Aurelia spostrzegła to i wzięła pewnie moje załzawione oczy za głęboki smutek spowodowany śmiercią ojca, więc przycisnęła mnie do swojej potężnej piersi, próbując dodać mi otuchy.

***

Msza nie trwała długo – po półgodzinie żałobnicy, w tym ja z mamą na czele, ruszyli korowodem za karawaną. Z boku auta szedł ksiądz, śpiewając monotonnie „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie”, a ciotki wtórowały mu drżącymi głosami. Szliśmy chwilę, otoczeni z każdej strony drzewami i pomnikami pochowanych na tym cmentarzu ludzi. Był to kolejny dzień, w którym dopisywała pogoda i gdyby nie karawana, postronny obserwator mógł spokojnie przyjąć, że grupka ludzi wybrała się na spacer. Gdy dotarliśmy do sektora XII, ubrani w garnitury mężczyźni wyciągnęli zamkniętą już trumnę i unieśli ją na barkach, by zanieść ją do grobu, w którym miała spocząć. Żałobnicy przeszli między pomnikami i żywopłotem, by przyglądać się całemu zajściu, pochlipując cicho w haftowane chusteczki. Ksiądz odbębnił swoje, pobłogosławił grób i wręczył mnie i mamie misę z poświęconą ziemią, byśmy wzięli jej po garści i rzucili w dół, na wieko trumny. Zrobiliśmy to, trzymając się za ręce, a potem stanęliśmy z boku i spojrzeliśmy na siebie. Zarówno ja i mama mieliśmy w oczach łzy, bo wiedzieliśmy, że to już koniec, że możemy zacząć żyć od początku, że wszystko będzie już w porządku. Ludzie podchodzili do nas, klepali nas po ramionach i pocieszali. Nieważne, że myśleli, że powód naszego płaczu to czysta żałoba i smutek. Lepiej dla ich serc i umysłów, że nie znali Petera Phantomhive’a od strony, którą pokazał swojej najbliższej rodzinie. 

Przez cały ten czas, aż do końca obrzędu, Jerome i Alex trzymali się na uboczu; podeszli tylko na chwilę, by rzucić do grobu swoją garść ziemi, a i tak zrobili to jako jedni z ostatnich. Raz udało mi się złapać wzrok chłopaka, który wydawał się zamyślony i nieobecny, ale nie dziwiłem się. W końcu nie codziennie chodzi się na pogrzeby, nie codziennie ma się tak bliskie spotkanie ze śmiercią i nie codziennie zdrowy człowiek zastanawia się jak będzie wyglądał jego własny pogrzeb.

Kiedy zegarek na nadgarstku mamy pokazał godzinę dwunastą, wymknęliśmy się, by pojechać wcześniej do restauracji, w której miała odbyć się stypa. Na początku mama chciała zorganizować uroczystość u nas w domu, ale odradziłem jej ze względu na małe rozmiary mieszkania i fakt, że połowa rodziny była dla nas jak nieznajomi. Jerry i Alex poparli mnie, więc po krótkim namyśle mama zgodziła się jednak na restaurację. 

Siedziałem razem ze Smithem na tylnym siedzeniu radiowozu – Jerome wiózł nas na miejsce. W aucie panowała cisza i zarówno ja jak i mama patrzyliśmy przez okno w zadumie. Alex złapał mnie za rękę i splótł nasze palce, więc spojrzałem na niego przelotnie wilgotnymi oczyma, posyłając mu przygaszony uśmiech. Chłopak złapał mnie za brodę, nie pozwalając mi znów patrzeć przez okno i po kolei pocałował mnie w powieki. Najpierw w prawą, potem w lewą, a na końcu opierając się czołem o moje czoło. To nie tak, że miałem coś przeciwko jego bliskości, ale w tym momencie potrzebowałem chwili dla siebie, chwili oddechu i samotnego rozmyślania. Odsunąłem się od niego i przycisnąłem czoło do szyby auta.

                - Proszę, daj mi teraz spokój – mruknąłem cicho.

Alex spojrzał na mnie i zobaczyłem przez moment, że jest bardzo zawiedziony, ale potem szybko uśmiechnął się wyrozumiale, kiwając głową. Nie powiedział już nic, więc powróciłem do bezsensownego gapienia się przez okno, czując wielką pustkę miedzy drugą, a piątą parą żeber.

***

Siedząc przy stole, zadawałem kotletowi rany widelcem, raz po raz gniotłem ziemniaki na jeszcze większą papkę i dziubałem sałatkę, zastanawiając się, jak ci wszyscy ludzie mogą jeść, jeść i jeść, kiedy dopiero co umyli ręce po ziemi, którą wrzucili do grobu swojego brata, wujka, stryja, czy kogokolwiek innego. Trochę mnie to irytowało, ba, wkurzało mnie kłapanie dziobów ciotek, które obgadywały się nawzajem jak na popołudniowej herbatce. Nie chodziło mi o to, żeby wszyscy siedzieli w ciszy, wpatrywali się w swoje talerze i karmili obiad własnymi łzami, ale by moja głupia rodzina choć w takiej sytuacji powstrzymała się od plotkowania, kłótni i zatargów. Niestety zewsząd dochodziły do mnie histeryczne wymiany słów, nerwowe nuty i piskliwe chichoty. W pewnym momencie miałem już tego wszystkiego dość, więc rzuciłem sztućce na stół i wyszedłem z restauracji, nie zasuwając za sobą krzesła. Nikt nie zwrócił na to specjalnej uwagi.

Poszedłem za róg budynku, by stanąć na skraju parkingu i odetchnąć świeżym powietrzem. Wyszedłem w samej koszuli, lecz było mi ciepło, bo specjalnie wybrałem słoneczne miejsce. Odpiąłem guzik kołnierzyka i przeczesałem włosy dłonią, a wtedy nagle obok zjawił się Jerome.

                - Chcesz zapalić? – Zapytał, wyciągając w moją stronę paczkę Winstonów.

Odmówiłem gestem dłoni, więc mężczyzna wyciągnął papierosa i wetknął go sobie do ust.

                - A wiesz co, jednak daj mi jednego – mruknąłem.

Jerry podał mi paczkę, więc poczęstowałem się, czekając, aż szeryf znajdzie zapalniczkę w czeluściach kieszeni swojego munduru. Po chwili obydwaj oparliśmy się o ścianę budynku, zaciągając się dymem i wpatrując w prawie bezchmurne niebo. Czułem, że powinienem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co, więc między nami trwała niezręczna (może tylko dla mnie?) cisza.

                - Wiesz, Gabriel, może nie do końca mam prawo mówić takie rzeczy, bo nie jestem twoim ojcem, ale jestem z ciebie dumny, dzieciaku. Przez cały ten czas, kiedy Teresa opowiadała o tobie, o tym, jak dużo się uczysz, że jesteś samodzielny i jak bardzo dajesz sobie sam radę tak daleko od domu, czułem właśnie dumę, mimo, że nawet cię nie znałem. I proszę, nie zrozum mnie źle, bo wcale nie mówię tego, by wkraść się w twoje łaski, mówię to całkiem szczerze – powiedział, patrząc przed siebie na parking. – Podobno chcesz zostać lekarzem, prawda?

Gardło miałem zbyt ściśnięte by wydobyć z siebie głos - chyba byłem zbyt oszołomiony jego słowami. Pierwszy raz w życiu ktoś powiedział mi w twarz, że jest ze mnie dumny, bo daję sobie radę, bo dążę do celu mimo wzlotów i upadków i to najprawdopodobniej wzruszyło mnie bardziej niż wszystko inne tego dnia. Pokiwałem głową, zaciągając się papierosem.

                - Fran, moja siostrzenica też chciała zostać lekarzem. Może to zabrzmieć zabawnie, ale kiedy z tobą rozmawiam, mam wrażenie, że ta mała łobuziara przygląda się nam z którejś chmurki.

Spojrzałem na Jerry’ego pytająco, prosząc go tym o kontynuację, mimo, że powoli domyślałem się o co mniej więcej chodziło.

                - Miałem kiedyś młodszą siostrę. Miała na imię Julie i była piękna, tak piękna, że zawsze robiłem jej za ochroniarza i odganiałem od niej adoratorów. Pewnego razu do domu wrócił syn sąsiadów, który był żołnierzem i spędził wiele miesięcy za granicą. Wrócił na przepustkę, zmajstrował mojej siostrze dziecko, a potem znów wyjechał, by zabijać ludzi za pieniądze. Nie winię ich za to, że się w sobie zauroczyli, ale… mogli bardziej uważać, prawda?

Jerome zgasił niedopałek o krawężnik i wrzucił go do kratki kanalizacyjnej. Zrobiłem to samo, czekając na dalszą część opowieści.

                - Tak urodziła się moja siostrzenica, Frannie, a Julie przyczepiono w mieście łatkę samotnej matki, co zdecydowanie nie było wtedy pochlebstwem. Okazało się jednak, że dziewczynka chora jest na mukowiscydozę i że wychowywanie jej będzie jeszcze trudniejsze, zważając na opiekę, którą trzeba było jej zapewnić. Rodzice tamtego żołnierza nie chcieli pomóc Juls, wypierali się, mówiąc, że to nie jest ich wnuczka, a kiedy ich syn wrócił z misji bez trzech palców, zaaranżowali mu małżeństwo z córką znajomych. I tak skończyła się ich wielka miłość. Mimo wszystko Julie była świetną matką i przez pięć lat dawała sobie radę, ale potem, kiedy nastąpił Wielki Kryzys i dużo ludzi straciło pracę, moja siostra się załamała. Coraz częściej to ja zajmowałem się Fran, aż w końcu nawet z nimi zamieszkałem. W tamtym okresie życia bywałem w szpitalu częściej niż w supermarkecie, bo mała zaczęła mieć poważne problemy z sercem. To wtedy Frannie spodobało się bycie lekarzem, więc chodziła po oddziale i udawała, że bada inne dzieci. To było urocze, ta dziewczynka była urocza. Ale miała tego pecha, że urodziła się z mukowiscydozą i nie było jej dane przeżyć swojego życia tak jak chciała. Zmarła w wieku sześciu lat z powodu powikłań pooperacyjnych.

                - Przykro mi…

Jerome wsunął do ust kolejnego papierosa, wystawiając paczkę w moją stronę. Tym razem naprawdę odmówiłem.

                - Nie po to opowiedziałem ci tę historię, byś mi współczuł, ale po to, by uświadomić ci coś bardzo istotnego. Bycie lekarzem to nie przelewki, to nie jest praca, w której możesz robić coś byle jak, na odwal się. Albo robisz wszystko, co możesz i jak najlepiej umiesz, albo nie robisz nic. – Jerry zaciągnął się papierosem, a potem wypuścił dym z płuc. – Chirurg, który próbował naprawić serce mojej siostrzenicy, rzeczywiście je naprawił. Jednak jedna cholera wie, dlaczego zostawił w jej ciele kawałek gazy; może dlatego, że śpieszył się na obiad do domu, a może miał zagrać z kolegą w golfa, a był już spóźniony o dziesięć minut? Kto wie… Ale wiem, że Fran żyłaby nieco dłużej, gdyby nie to paskudztwo, które wywołało u niej zakażenie. Juls przyjęła ze spokojem wiadomość o śmierci córki, a następnego dnia znalazłem ją w łóżku martwą. Przedawkowała tabletki nasenne. Dwie śmierci niewinnych osób w ciągu jednej doby, a to wszystko przez kawałek pieprzonej gazy zostawiony przez konowała…

Powoli rozumiałem do czego zmierzał Jerome, opowiadając mi swoją historię. Chciał uświadomić mi jak odpowiedzialnym człowiekiem musi być lekarz – miałem zrobić w głowie rachunek sumienia, czy rzeczywiście powinienem nim zostać. Zadumałem się na chwilę nad jego słowami, wpatrując się w przejeżdżający obok nas samochód.

                - Myślę, że każdy człowiek ma prawo do popełnienia błędu. Jednak lekarz to osoba, która szczególnie powinna mieć świadomość, jakie konsekwencje mogą nieść popełnione przez nią błędy, więc powinna robić wszystko zawsze, ale to zawsze na sto procent – powiedziałem, bardziej w przestrzeń, niż do Jerry’ego. – A co do chirurga, który operował Fran… Owszem, popełnił niewybaczalny błąd, ale nie powinien być od razu skreślony, przynajmniej według mnie. Na pewno uratował też wiele osób i niektórzy z nich żyją do dziś tylko dzięki niemu…

Usłyszałem, jak szeryf śmieje się cicho pod nosem, więc spojrzałem na niego. Mężczyzna kręcił głową, jakby czemuś niedowierzając.

                - I to właśnie mi się w tobie podoba; że masz własne zdanie i nie boisz się go wypowiedzieć – spojrzał na mnie z uśmiechem. – Gdyby wszyscy chłopcy w twoim wieku byli tak inteligentni i dojrzali, to nie musiałbym patrolować w nocy parku, wypatrując palących się śmietników. Bo przecież nic nie jest zabawniejsze od niszczenia po pijaku dóbr publicznych, no nie?

Zaśmialiśmy się jak para starych kumpli siedzących przy piwie, gdy nagle do naszych uszu doszły niewyraźne krzyki, które na pewno dochodziły z wnętrza restauracji. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni.

                - Witam w mojej rodzinie – mruknąłem.

Potem potruchtaliśmy do środka, gdzie naszym oczom ukazała się dość komiczna sytuacja. Było trochę po trzynastej, więc towarzystwo siedziało już od godziny i pierdziało w stołki z nudów. Nic dziwnego, że dwie najbardziej kłótliwe ciotki-dewotki postanowiły zapewnić sobie trochę rozrywki i rozdrapać niektóre rany.

                - Posłuchaj mnie, Heleno, jesteśmy siostrami, owszem, ale to ja przez całe życie byłam w twoim cieniu, bo rodzice uważali cię za lepszą tylko dlatego, że jesteś starsza. Teraz role się odwróciły i to moja córka jest starsza od twojej, więc to jej należy się pierwszeństwo – mówiła jedna.

                - Nie rozumiem o co ci chodzi, to ciebie rodzice zawsze traktowali jak oczko w głowie, bo byłaś młodsza i chorobliwa, Ruth. Więc uważam, że to moja córka powinna mieć pierwszeństwo – skrzeczała druga.

Dwie kuzynki, które były mniej więcej w moim wieku, odciągały matki od Alexa, który stał dokładnie pośrodku pola walki z miną zagubionego turysty. Od razu pojąłem, o co kłóciły się kobiety i nie mogłem powstrzymać napadu szaleńczego śmiechu, wydobywającego się z czeluści mojego gardła. Ciotki ubzdurały sobie, że ich córki mogłyby pójść na randkę ze Smithem, a co było jeszcze zabawniejsze, chyba tylko ciotki tego chciały, bo dziewczyny wyglądały na bardziej zażenowane niż chętne. Zanim podjąłem jakąkolwiek decyzję, odszukałem wzrokiem mamę i znalazłem ją siedzącą przy stole, całkowicie załamaną zachowaniem rodziny. Spojrzała na mnie błagalnie, bym coś zrobił, byleby przerwać ten cyrk. Skinąłem jej delikatnie głową, a potem odwróciłem się do Jerry’ego, by puścić mu oko.
Ruszyłem żwawym krokiem przez salę, zapinając guzik kołnierzyka i poprawiając krawat. Ludzie ustępowali mi z drogi, przyglądając mi się z ciekawością.

                - Drogie ciocie, tak się składa, że muszę was zaniepokoić. Otóż mój przyjaciel, Alex, znalazł już swoją drugą połówkę – powiedziałem głośno, teatralnie akcentując słowa.

                - Jak to? – Zapytała z oburzeniem ciocia Helena, nie dając dojść do słowa swojej siostrze. – Nic o tym nie wspomniał, mimo, że go pytałam!

                - Ale to w sumie nie jest ważne. Moja córka na pewno jest lepsza od jego dziewczyny! – Krzyknęła ciotka Ruth.

No cóż, miałem niezły ubaw, słuchając tych starych przekup, jednocześnie odbierając od Alexa sygnały S.O.S. Mrugnąłem do chłopaka figlarnie, na co ten, najpierw zaskoczony, odpowiedział dopiero po chwili. Zrozumieliśmy się bez słów; Smith wiedział co planowałem i jaki miał udział w tym planie.

                - Wiem, że może to być dla was duże zaskoczenie, ale miłość nie ogranicza się tylko do kobiety i mężczyzny – powiedziałem, stając naprzeciw Alexa.

Chłopak pocałował mnie delikatnie, po francusku, a kiedy skończyliśmy, w sali kilka reprezentantów młodszego pokolenia zagwizdało i biło brawa, jednak większość ciotek milczała.

                - A więc teraz, kiedy spór został rozstrzygnięty, zapraszam na deser. Każdy znajdzie dla siebie kawałek ulubionego ciasta – powiedziałem, nie tracąc na teatralności.

Oczywiście moim uszom nie uszły ciche słowa wypowiadane przez oburzonych członków rodziny, ale ani „pedały”, „grzesznicy”, czy „dewianci” nie potrafiły mnie złamać. Patrzyłem na tych ludzi z litością, dopóki sami nie przerywali kontaktu wzrokowego i nie oddalali się, by usiąść przy stole. Czułem, że pałali do mnie nienawiścią, mimo, że tak naprawdę nic im nie zrobiłem. Gdybym ja zaczął ich za to nienawidzić, poparłbym błędne koło, w które ludzie lubią wpadać. Zamiast tego poczułem trochę smutnego współczucia dla ich ograniczonych religijnością umysłów. Usiedliśmy z Alexem przy stole, a mama od razu zwróciła się do mnie:

                - Gabe, nie musiałeś aż tak drastycznie…

                - Spokojnie – przerwałem jej. – Zrobiłem to w pełni świadom konsekwencji.

Mama uśmiechnęła się pod nosem.

                - A pomyślałeś o tym, że teraz na każde święta będą przysyłać pocztówki z biletami na seans egzorcyzmów przeznaczony dla ciebie, bo jesteś grzeszny i dla mnie, bo akceptuję tę grzeszność? – Zażartowała, biorąc łyk soku pomarańczowego.

                - No wiesz, jak dają za darmo, to czemu nie? – odpowiedziałem jej.

Mama parsknęła śmiechem, prawie pozwalając sokowi na ponowne ujrzenie świata. Jerome poklepał ją po plecach kiedy zaczęła kasłać, ale sam nie mógł powstrzymać się od chichotu.

                - Proponuję, żebyśmy jeszcze my powiedzieli im nieco o sobie, wtedy połowa ciotek zeszłaby na zawał – szepnął między nami Jerry.

Cała nasza czwórka wybuchła radosnym śmiechem, próbując jednocześnie go powstrzymać, zasłaniając sobie usta rękoma lub serwetką. Kilka osób spojrzało na nas ze zgorszeniem.

O borze zielony, niech to się już skończy – pomyślałem między atakami śmiechu.

***

Pół godziny później wszystko rzeczywiście się skończyło; ciotki popakowały sobie kilka kawałków ciasta „na wynos”, zdawkowo pożegnały się z mamą (ignorując mnie i Alexa stojących obok i z premedytacją obejmujących się), a potem wyszły z restauracji. Na sam koniec stanęliśmy przed budynkiem, a ciotka Ruth i ciotka Helena przeszły obok nas obojętnie, jakby w ogóle nas nie znały. Wyglądały jak dwie perskie kotki, które są zbyt ważne, by zaprzątać sobie głowy tak błahymi sprawami jak pożegnanie z rodziną. Natomiast ich córki, które szły tuż za nimi pod rękę, podeszły do mnie i do Alexa.

                - Słodko razem wyglądacie – powiedziała jedna z nich. – A naszymi mamami się nie przejmujcie, one zawsze psują przyjęcia w ten sposób.

                - Dokładnie – potwierdziła druga, która wyglądała na starszą. – Chyba zostanę lesbijką, żeby matka w końcu przestała umawiać mnie na głupie randki.

Obie zachichotały, a potem młodsza wspięła się na palce i pocałowała Alexa w policzek.

                - Trochę żałuję, że nie gramy w tej samej drużynie, ale skoro mój kuzyn jest z tobą szczęśliwy, to będę was dopingować.

Nagle rozbrzmiał oburzony krzyk którejś z ciotek, więc dziewczyny pomachały nam i oddaliły się w stronę parkingów. Odprowadziliśmy ich wzrokiem do auta, a potem ruszyliśmy za mamą i Jerry’m do radiowozu. Do domu dotarliśmy przed piętnastą i rozluźniając krawaty zasiedliśmy w salonie. Mama nalała wszystkim whisky, dopełniając szklanki colą.

                - Toast za całkiem przyzwoicie spędzony z rodziną dzień – mruknęła, unosząc drinka do góry.

Stuknęliśmy się szklankami, mrucząc „Toast!”, a potem każdy pił swój trunek w swoim tempie. 

Nic więcej produktywnego nie zrobiliśmy tego dnia – obejrzeliśmy pod rząd trzy filmy Quentina Tarantino, a wieczorem zagraliśmy w Monopoly. Potem jak zwykle położyliśmy się spać i zasnęliśmy, każdy lżejszy o przynajmniej jeden problem.

11 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział, bardzo mi się podobał trzymam kciuki za maturę:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O jeny, tak się zaczytałam, że bym nie zdążyła na autobus! Rozdział wyszedł jak zawsze cudny! Ten fragment z ciotkami kłócących się o Alexa rozwaliło mnie XD Powodzenia na maturze! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia na maturze przede wszystkim Martynian-senpai ~
    A co do rozdziału... Kocham to w jaki sposób piszesz i ten świetny opis ich coming-out'u :') Myślałam, że się poplacze ze śmiechu w bibliotece ♡
    Jeszcze raz powodzenia na maturze i weny ^^ No i powodzenia w wydaniu książki... Fajnie byłoby mieć chłopaków na półce :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry ^^
    Jestem czytelniczką od paru miesięcy, ale jak na razie się nie ujawniałam. Ale postanowiłam to zmienić! Pomyślałam sobie, że jak takie cudne opowiadanko może mieć tak malo komentarzy! Tak więc bum, i jestem :D
    Znalazłam Twój blog w polecanych na blogu innej dziewczyny (też pisze yaoice). Kiedy weszłam na stronę bloga, sama nie wiem czemu, ale odrazu forma na telefon mnie trochę odrzuciła. Miałam (i nadal trochę mam) fazę na jaśniutkie kolory tła na blogach. I tak minęły dwa tygodnie męczarni aby zacząć czytać bloga. Obecnie mi nie przeszkadza tło na telefonie.
    Strasznie ta historia przypadła mi do gustu! Miałam już dość yaoiców z wampirem-seme lub dziejących się z facetami w wieku +25.
    Szczerzę mówiąc historia Gabriela jest ciekawa. Niby temat trochę oklepany, bo przecież są w liceum, jeden samotnik drugi to dusza towarzyska. Ale przecież, w każdym takim opowiadaniu Autorka dodaje coś od siebie i już brak oklepańca :)
    Rzadko kiedy spotkamy blogi tego typu z szkołami z internatem, więc wielki plus Autorko (≧▽≦). Fajny był wątek z kotkiem, jednak za szybko się skończył;--------; Brak mi Belzebuba '-'
    Jestem już po przeczytaniu dwa razy opowiadania, więc jeszcze z większym zapałem czekam na kolejne części!
    Przysyłam wenę,
    ~megg

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    autorko trafiłam tutaj jakiś czas temu, teraz calość przeczytałam, i bardzo mi się spodobało, mam nadzieję, że niebawe pojawi się kolejny rozdział, no i jak poszła matura?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam :) W 3 dni pochłonęłam to cudo i chcę jeszcze! Świetnie napisane, cudowny styl, postacie genialnie wykreowane - uwielbiam tych gejuszków <3. No i historie poboczne - każda świetna i można się dowiedzieć sporo fajnych rzeczy o swoich ulubionych bohaterach. Czekam na dalsze losy Gabriela i Alexa z wielką niecierpliwością :)
    //Mika

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy będzie kontynuacja tego opowiadania? Przerwałaś w naprawdę ciekawym momencie, a także wydaje mi się, że przy końcu tej historii. Mam nadzieje, że coś jeszcze dodasz.
    Pozdrawiam i weny życzę :)

    //Mika

    OdpowiedzUsuń
  8. Droga Autorko, możemy się spodziewać wkrótce następnego rozdziału? Naprawdę nie mogę się doczekać kontynuacji, a już chyba nie dużo zostało do końca, więc mam nadzieje, że nie zostawisz tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  9. Proszę autorko daj znać i powiedz, że będzie kontynuacja (i może jeszcze jakieś one shoty xD). Umieram z tęsknoty za tym cudem *.*
    Pozdrawiam i szybkiego powrotu :)

    //Mika

    OdpowiedzUsuń
  10. Czemu juz nie kontynujesz tego opowiadania? Tak dlugo juz czekamy, a tu zadnego znaku zycia ;( wchodze tu co jakis czas z nadzieja ze zostal opubilkowany nowy rozdzial a tu takie rozczarowanie dalej pusto wiec mam nadzieje ze wstawiasz nie dlugo jakis rodzial albo zakonczysz ta historie jakos.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam,
    uff... to był na szczęście sen, tak miła rodzina, atmosfera przy śniadaniu, hahha mina tych wszystkich ciotek bezcenna...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)