Z pomocą
Jerry’ego, który zakasał rękawy swojego swetra ponad łokcie, wynieśliśmy
wszystkie worki z przedpokoju w rekordowym czasie i ułożyliśmy je w ciężarówce,
na której boku widniał herb Armii Zbawienia. Po skończeniu załadunku dwóch
wolontariuszy w ramach podziękowania wręczyło nam po obrazku ze świętym
Krzysztofem, a potem wsiedli do ciężarówki i odjechali w stronę głównej ulicy.
Kiedy tylko zniknęli za rogiem, mama spojrzała na zegarek i zagryzła wargę,
jakby myślała nad czymś intensywnie.
- Do siedemnastej musimy pojechać do zakładu pogrzebowego i pozałatwiać
formalności. A później możemy pojechać do restauracji i zjeść coś ciepłego.
Weszliśmy
na klatkę schodową w ciszy; teraz, gdy rzeczy należące do ojca zwolniły miejsce
w przedpokoju, czułem się trochę… pusty w środku. Zupełnie tak, jakbym do tego
momentu nie wierzył w wydarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatnich
dwudziestu czterech godzin. Wchodząc po schodach, Alex złapał mnie dyskretnie
za dłoń i ścisnął ją lekko, jakby chcąc dodać mi otuchy. Odwzajemniłem uścisk,
uśmiechając się pod nosem.
***
Kiedy
Jerome zaprowadził nas do swojego auta, zrozumiałem, że Wojciechowsky jest
naprawdę majętnym człowiekiem. Na parkingu stał odnowiony Chevrolet Impala ’67
z błyszczącą karoserią, zupełnie tak, jakby dopiero co wyjechał z salonu, mimo,
że już dawno temu został wycofany z produkcji. Spojrzałem na mamę, której wzrok
utkwiony był w Jerry’m, a potem zerknąłem dyskretnie na Alexa, który to pożerał
samochód wzrokiem nieodkrytego jeszcze w sobie kolekcjonera starych aut.
Wsiedliśmy do środka, zatapiając się w skórzanych fotelach, a mi w głowie
pulsowało jedno jedyne pytanie: „Gdzie pracuje ten koleś?”. Jednak nie
poświęciłem tej myśli więcej czasu, gdyż Jerome odpalił auto i z piskiem opon
wyjechał z parkingu. Mama zachichotała jak nastolatka, gdy jedna z naszych
podstarzałych sąsiadek podskoczyła wystraszona warknięciem silnika. Czułem się
trochę jak w bardzo nierealnym śnie. Dlaczego? Oprócz poranku po nocy podczas
której zmarł mój ojciec nie widziałem nawet, by mama uroniła choć jedną łzę. Ja
tak samo – byłem bardziej otępiały niż zrozpaczony.
Gdy
podjechaliśmy pod zakład pogrzebowy, nikt nie rzucił się do drzwi, by wysiąść.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, każdy myśląc pewnie o czymś innym. Z radia
leciała jakaś stara piosenka, lecz nikt jej nie słuchał. Gapiłem się w okno,
czekając aż ktoś podejmie jakąś decyzję i obserwowałem kota siedzącego na
chodniku, którego sierść była brudna i zmierzwiona. Nagle mama odchrząknęła i
odwróciła się, patrząc na mnie i Alexa.
- Gabriel, pójdziemy tam we dwójkę, okej?
Przełknąłem
ślinę, bo trochę się bałem, ale mama też się bała. Widziałem w jej oczach, że
tak samo jak ja nie ma ochoty wchodzić do ciemnego biura, w którym na podłodze
stały lśniące trumny na przecenie. Skinąłem głową przystając na jej propozycję,
a potem otworzyłem drzwiczki auta i wyszedłem w chłodny świat. Mama podeszła do
mnie, wzięła mnie pod ramię, dodając zarówno mi, jak i sobie odwagi. Wchodząc do
biura, przytrzymałem jej drzwi, a mój wzrok od razu padł na jedną z trumien
leżących w kącie pomieszczenia, tuż obok wazonu pełnego sztucznych lilii. W
powietrzu unosił się słodki, duszący zapach, który bardzo źle mi się
kojarzył.
Przyjęła
nas młoda kobieta w czerwonej koszuli, więc usiedliśmy przy jej biurku. Oprócz
podania mi ręki, nie zaszczyciła mnie później już ani jednym słowem, więc
wyłączyłem się z rozmowy i zacząłem rozglądać się po biurze. Może to zabrzmi
śmiesznie, ale wtedy wyczułem śmierć. Chowała się w każdym kącie i w każdym
kielichu sztucznej lilii. Uświadomiło mi to jeszcze bardziej, że mój ojciec nie
żyje. Ta osoba, która mnie spłodziła, a później – lepiej lub gorzej – próbowała
mnie wychować.
- Gabriel? – Mama zwróciła się do mnie, więc z ulgą przestałem rozglądać się po
pomieszczeniu.
Spojrzałem
na nią, a potem na kobietę w czerwonej koszuli, która spoglądała na mnie z
lekkim zniecierpliwieniem.
- Tak?
- Myślisz, że powinniśmy zrobić stypę po pogrzebie? Wiesz, lista gości nie
będzie długa, zresztą nie wszyscy pałali do ojca sympatią… - zaśmiała się
nerwowo, zupełnie tak, jakby opowiedziała właśnie naprawdę dobry żart.
- Myślę, że tak – wzruszyłem ramionami bez zastanowienia.
- Dobrze, w takim razie stypa się odbędzie. – Tym razem mama zwróciła się do
kobiety za biurkiem. – Pomyślę jeszcze nad listą gości.
- Nie ma sprawy, zanim przygotujemy pani męża do pogrzebu, załatwimy obrzęd i restaurację,
ma pani całe dwa dni do namysłu. Wystarczy zadzwonić, dostanie pani nasz numer
na wizytówce. A teraz, jeśli jest pani zdecydowana, proszę podpisać umowę w tym
i w tym miejscu.
Jaskrawoczerwony
tips kobiety zastukał dwa razy o biurko, wskazując miejsce na podpis. Dźwięk
ten był równie nieprzyjemny jak atmosfera śmierci w biurze. Chcąc nie chcąc,
zacząłem zastanawiać się, czy to w tym miejscu – na zapleczu lub w piwnicy –
znajduje się kostnica i przeszły mnie ciarki wzdłuż kręgosłupa. Nigdy nie wpadłbym
na to, że o 16 w południe dość słonecznego dnia wystraszę się bardziej, niż
podczas nocnego czytania horrorów. Ale taka jest prawda; świat czasem potrafi
być bardziej przerażający od fikcji.
- Dziękuję – powiedziała mama, przesuwając podpisane dokumenty w stronę
kobiety. – Do zobaczenia.
Mruknąłem
pod nosem „do widzenia”, a potem mama chwyciła mnie pod ramię i tak wyszliśmy z
biura. Po części jako zwycięzcy, po części jako przegrani. Wsiedliśmy do auta,
w którym radio grało rock and rolla, najwyraźniej przeszkadzając Jerry’emu i
Alexowi w rozmowie. Mężczyźni spojrzeli na nas z wyczekiwaniem, ale ani ja, ani
mama nie powiedzieliśmy ani słowa. Jerome odpalił Chevroleta tym razem bez
tak dużej werwy i ruszyliśmy w stronę centrum.
***
Chwilę
później siedzieliśmy już w małej włoskiej restauracji – wnętrze było dość
przytulne, choć lepsze byłoby słowo „kiczowate”. Zajęliśmy jedno z miejsc pod
oknem; ja usiadłem naprzeciw mamy, a Alex obok mnie, naprzeciw Jerry’ego. Przez
pierwsze pięć minut wszyscy przeglądali kartę dań, a ja siedziałem, opierając
twarz na dłoni i patrzyłem przez okno na ulicę, po której chodzili ludzie.
- Gabriel, zamawiamy pizzę. Może być?
Wzruszyłem
ramionami, nawet nie odrywając wzroku od szyby.
- Wszystko mi jedno.
Jerome
wraz z mamą wstali i poszli do kontuaru aby złożyć zamówienie, więc przy
stoliku zostałem tylko ja i Alex. Chłopak pogładził mnie po plecach, a potem po
poliku, więc automatycznie zrobiło mi się trochę lepiej. Spojrzałem na jego
lekki, wyrozumiały uśmiech i postanowiłem go pocałować, zupełnie ot tak, bez
żadnego konkretnego powodu. Dzieciaki siedzące przy stoliku obok wszystko
zobaczyły i zaczęły chichotać, pokazując nas sobie palcami. Alex,
zniecierpliwiony pokazał im środkowy palec i dopiero wtedy, obrażone, zajęły
się na powrót pochłanianiem swojej pizzy. Smith ujął moją brodę palcami i
przyciągnął mnie do siebie, całując mnie w oba policzki, czoło, a na koniec w
czubek nosa. Wtedy mama i Jerome wrócili, niosąc szklanki z colą, więc
odsunęliśmy się od siebie, lekko zawstydzeni, jak dzieciaki przyłapane na
gorącym uczynku.
- Pizza będzie gotowa za 20 minut – powiedziała mama z uśmiechem, stawiając
przed nami napoje.
Gdy
Jerome zajął swoje miejsce, wiedziałem już, że za chwilę rozpocznie się gra w
zadawanie pytań. Kwestia tylko, kto miał zacząć, pozostawała nierozstrzygnięta.
Chwyciłem colę i podsunąłem ją bliżej, a kostki lodu obiły się o siebie i
ścianki naczynia z przyjemnym dźwiękiem. Upiłem łyk, a później spojrzałem na
Jerry’ego, który uśmiechał się lekko, kącikami ust.
- A więc, Jerome, jak się poznaliście z mamą? – Zapytałem, wbijając wzrok w
mężczyznę.
Lubiłem
go, bo zrobił na mnie dobre wrażenie, ale nie znałem go jeszcze na tyle, by
wyrobić sobie na jego temat zdanie z prawdziwego zdarzenia. Wojciechowsky
spuścił wzrok, a potem rzucił mamie spojrzenie, a gdy ta kiwnęła głową,
spojrzał znów na mnie.
- Jestem szeryfem policji. Twoja mama przyszła do mnie kiedyś… w pewnej sprawie
i starałem jej się pomóc.
Przy
stoliku zapadła cisza, a mi przez głowę przebiegła bardzo głupia myśl: „Skoro
jesteś szeryfem, to czemu nie nosisz wąsa, gwiazdy na piersi i kapelusza
kowbojskiego?”. Potem to mama zabrała głos, jakby z dużym wahaniem.
- Słuchaj, skarbie… Wiem, że to może być dla ciebie szok, ale… Twój tata nie do
końca był dobrym człowiekiem – szepnęła bardziej do szklanki, stojącej przed
nią, niż do mnie. – Od kiedy wyjechałeś do szkoły, ja i twój ojciec… dużo się
kłóciliśmy. Zdarzało się, że przychodził do domu z pracy pijany i wtedy
awantury były najgorsze. Kilka razy… zranił mnie bardzo… - Zauważyłem jak mama
dotyka się w ramię ukryte pod rękawem koszulki. – Pewnego dnia miałam tego już
dosyć i poszłam na policję, gdzie spotkałam Jerry’ego – spojrzała czule na
mężczyznę siedzącego obok niej. – Pomógł mi, bardzo mi pomógł. A potem, kiedy
Peter zaczął chorować, również mi pomagał. Nie tylko psychicznie, ale także
finansowo. Wiem, że nigdy nie spłacę długu, jaki u niego zaciągnęłam, ale gdyby
nie on, na pewno już dawno temu bym się załamała.
I nagle
doznałem olśnienia, dlaczego mama w tak nieznacznym geście dotknęła się w ramię
i dlaczego nie potrafiła powiedzieć mi tego wszystkiego w twarz. Była
zawstydzona i jednocześnie smutna, przez wspomnienia, które zapewne do siebie
przywołała. A ja? Ja byłem w jeszcze większym szoku niż po tym, co powiedziała
mi rano. Owszem, nigdy nie myślałem o swoim ojcu jako o kimś świętym, ale nie
wyobrażałem go sobie w roli męża znęcającego się nad własną żoną gdy był pod
wpływem alkoholu. Część mojego umysłu chciała to wyprzeć, ale część mówiła mi,
że jest to bardzo logiczne i możliwe. To zrodziło wiele pytań, a między innymi
te, które było wręcz przerażające: „O ilu jeszcze rzeczach nigdy mi nie
powiedzieli?”. Przetarłem oczy palcami, nie mogąc patrzeć na matkę, która
dyskretnie wycierała załzawione kąciki oczu. Czułem się znów jak w jakimś
dziwnym śnie, który lada chwila miał prysnąć jak bańka, ale gdy z powrotem
spojrzałem na rodzinę, miałem już tylko wrażenie, że otaczający mnie świat jest
nie do końca prawdziwy.
Pierwszy
raz byłem w takiej sytuacji – pierwszy raz umarł ktoś naprawdę mi bliski,
pierwszy raz miałem do czynienia ze zdradą i przemocą w rodzinie. I nie
wiedziałem co powiedzieć, jak się zachować i co zrobić. Nigdy nie przeszedłem
żadnego kursu, nie przeczytałem książki na ten temat, nie uczyli tego nawet w
szkole. Co miałem zrobić? Powiedzieć, że mi przykro, przytulić mamę i
podziękować Jerry’emu za opiekę nad nią, kiedy ja nieświadomy wszystkiego
siedziałem sobie w internacie, kilkaset kilometrów od domu? Naprawdę nie
wiedziałem, co powinienem zrobić w tej sytuacji, więc w dziwnym, sztucznym
geście przykryłem dłonią dłoń matki, nie mówiąc nic. Miałem nadzieję, że Teresa
Phantomhive, kobieta, która na powrót stała się dla mnie bardzo ważną i bliską
osobą, zrozumie to. I zrozumiała. Zobaczyłem to w jej oczach – w tym, jak na
mnie spojrzała. Wręcz wyczytałem z nich, że nie oczekuje z mojej strony żadnego
komentarza. Chciała mi jedynie o tym powiedzieć… i zapomnieć.
Przeniosłem
wzrok na Jerry’ego i kiwnąłem głową, dziękując mu za wszystko. Mężczyzna
uśmiechnął się do mnie z wyrozumiałością. Zabrałem dłoń i zacząłem nerwowo
skubać słomkę zanurzoną w swojej szklance, gdy mama znów odchrząknęła,
uprzednio upewniając się, że jej makijaż się nie rozmazał.
- Alex, masz rodzeństwo?
- Tak, mam siostrę i przyszywanego brata – mruknął.
Poczułem
jego dłoń pod stołem, która spoczęła na moim udzie. Mama, słysząc odpowiedź
Smitha, ożywiła się znacznie. Nieciekawa atmosfera przy stoliku ulotniła się
wraz z poprzednim tematem.
- Ooo, siostra? Jak ma na imię? Jest młodsza?
Dłoń
Alexa delikatnie ścisnęła moją nogę, sprawiając, że mimo wszystko przeszły mnie
ciepłe dreszcze.
- Vicky. W tym roku kończy sześć lat – powiedział koszykarz, nie ukrywając
dumy.
Mama
uśmiechnęła się uradowana, spoglądając na Jerry’ego. Ich spojrzenia złączyły
się i mógłbym przysiąc, że tym gestem wyznali sobie powtórnie miłość.
- A ty, Jerome, byłeś żonaty? – Zapytał Alex, zabierając jedno z moich pytań.
Mężczyzna
uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie, moją żoną zawsze była praca, ale kiedy poznałem Teresę, zrozumiałem, że
są też inne, ważniejsze rzeczy w życiu.
Nadeszła
kelnerka, trzymając w rękach drewnianą tacę, na której parowała pizza.
- Smacznego – rzuciła, nawet na nas nie patrząc, i wróciła za ladę, by
polerować kufle.
Kolejne
dziesięć minut minęło na ciszy przerywanej mlaskaniem i siorbaniem coli przez
słomkę. Ja zjadłem jedynie połowę i tak dużego kawałka, uprzednio ściągając z
niego wszystkie kawałki ananasa, które tylko wyłapałem. Myślałem, że gra w
zadawanie pytań będzie dłuższa. I pewnie byłaby dłuższa, gdyby nie wyznanie
mamy, które sprawiło, że wszyscy poczuli się jakby stąpali po grząskim gruncie.
A może to i dobrze? Ten dzień i tak przysporzył mi wielu zmartwień i emocji.
Przez ostatnie miesiące nie doświadczyłem ich tak wielu. Chyba jednak wolałem
nudne, szkolne życie, które mijało mi bez żadnych niespodzianek i tajemnic. Ale
może te zmiany miały jakiś głębszy sens? Jak to się mówi? „Nic nie dzieje się
bez przyczyny”?
Już
podczas jazdy autem poprawiły nam się humory. W radiu leciała piosenka
Beatlesów, więc wszyscy nucili pod nosem „All you need is love”. Chyba po raz
pierwszy w życiu poczułem, że mam rodzinę.
***
Tuż przed
tym, jak mieliśmy wysiąść z auta, mama zwróciła się do mnie z pytaniem, które
przyprawiło mnie o lekkie zakłopotanie.
- Gabriel, czy Jerome może zostać na noc?
Pierwsze
co zrobiłem, to roześmiałem się.
- Nie jestem twoim ojcem, nie musisz pytać mnie o pozwolenie.
Mama
uśmiechnęła się łagodnie, posyłając mi perskie oko. Wysiadłem z samochodu,
wzdychając, gdy znów zalały mnie wspomnienia z dzieciństwa. Osiedle, na którym
mieszkałem od zawsze wcale się nie zmieniło. Może tylko niektóre bloki zostały
przemalowane, a trawniki nie były tak zdewastowane jak wcześniej. Alex stanął
za mną, przytulając mnie od tyłu – jego policzek był gorący i dzięki lekarstwu,
którym wcześniej go poczęstowałem, po przeziębieniu nie było już ani
śladu.
Stojąc
tak i wpatrując się w okna bloków, w których paliły się światła, naszedł mnie
pewien pomysł.
- Gotowy na przygodę? – Zapytałem Alexa, szepcząc mu do ucha.
Chłopak
spojrzał na mnie i w pierwszym momencie jego twarz oblał perwersyjny uśmieszek.
- Ty zboczeńcu, nie o tym mówię – zachichotałem. – Pójdziemy na spacer w moje
dzieciństwo.
Tym razem
jego uśmiech był wyrazem zaskoczenia i niepewnej ekscytacji. Co tu się dziwić –
zwykle to psioczyłem na moje dziecięce lata, a teraz chciałem do nich powrócić?
- Mamo, dasz mi klucze od domu? – Zapytałem niewinnie.
Owym
pytaniem zyskałem to co chciałem – chwilę później maszerowałem z Alexem ramię w
ramię w stronę klatki, a za nami, daleko w tyle, spacerem szli Jerome i mama.
Mieliśmy trochę cennego czasu na misję, którą dla nas wymyśliłem.
Gdy
byliśmy już w mieszkaniu, poszedłem prosto do dużego pokoju, gdzie pod
przeszkloną szafką stał barek, który kiedyś rodzice zamykali na klucz. Teraz
był on otwarty, a gdy uchyliłem drzwiczki, moim oczom ukazały się butelki z
alkoholem.
- Whisky pasuje? – Zapytałem, stojącego obok Alexa.
Chłopak
spojrzał na mnie niepewnie. No tak, przecież ja, Gabriel Thomas Phantomhive
byłem zadeklarowanym abstynentem dopóki to nie nadeszła pamiętna impreza
urodzinowa Smitha.
- Może być – odpowiedział niepewnie chłopak.
- To chowaj do kieszeni kurtki – mruknąłem, wręczając mu butelkę Jacka
Danielsa.
W
momencie gdy zamknąłem barek, mama i Jerome weszli do mieszkania, rozmawiając
na jakiś znany tylko sobie temat. Przemknęliśmy obok nich, zwijając po drodze
latarkę i plecak, do którego wrzuciłem koc, a będąc już w drzwiach rzuciłem
tylko:
- Idziemy na spacer, nie wiem o której wrócimy.
Mama
rzuciła nam zdziwione spojrzenie, ale potem jej rysy złagodniały, zupełnie
jakby pomyślała: „Ach, ta nastoletnia miłość”.
- Tylko nie zmarznijcie!
- Jasne! – Odkrzyknąłem jej.
Wyszliśmy,
a raczej wypadliśmy z klatki schodowej, wbiegając na chodnik. Alex chwycił mnie
za rękę, a ja miałem gdzieś wszystkich sąsiadów, którzy pamiętali kim jestem.
Miałem gdzieś plotki, które będą krążyły po tej małej mieścinie, z ucha do
ucha, wypływając z okropnych ust plotkarek.
Śniegu
już wcale nie było – zamiast tego trawniki zamieniły się w małe bajora okolone
błockiem. Poprowadziłem Alexa przez parking, zapinając się szczelniej pod
szyją. Przeszliśmy obok Chevroleta Jerry’ego i czerwonego Datsuna, który kiedyś
należał do mojego ojca, a który stał teraz opuszczony pod jedną z lamp.
Minęliśmy stary zakład elektryczny, u którego bramy czasem się bawiłem.
Doszliśmy do chodnika, który przylegał do głównej ulicy i przystanęliśmy na
ścieżce dla pieszych.
- Pamiętam, że gdy wychodziłem się bawić, mama zawsze zabraniała mi przechodzić
na Drugą Stronę – mruknąłem do Alexa.
Minęła
nas kobieta z psem, a przed tym przyjrzała nam się z ciekawością, pewnie
sprawdzając, czy jej oczy nie mylą, bo przecież bycie gejem w Glatton nie jest
na porządku dziennym.
Rozejrzałem
się i stwierdzając, że nic nie wskazuje na to, że zaraz zostaniemy przejechani,
pociągnąłem za sobą Alexa na drugą stronę ulicy. Weszliśmy na skraj lasu poznaczony
kilkoma ścieżkami, więc wybrałem tę, którą chodziłem gdy byłem małym chłopcem –
tę, która zawsze sprawiała wrażenie, jakby prowadziła do baśniowej krainy.
- Dopóki nie skończyłem pięciu lat, nigdy nie byłem po tej stronie ulicy. Mama
zabraniała mi tu przychodzić i za każdym razem, gdy próbowałem ją przekonać,
opowiadała mi historię małej dziewczynki, która wpadła tu pod samochód, bo
pobiegła za piłką. Wiesz, takie historie sprzedawały się wśród dzieciaków jak
ciepłe bułeczki, więc potem zaczęliśmy je sobie opowiadać, by się nawzajem
przestraszyć i wplataliśmy w nie wątki z duchami, wilkołakami, wiesz, wszystko,
czego boją się dzieciaki.
Alex
zaśmiał się pod nosem, gdy mijaliśmy dopiero co rozpoczętą budowę domu, którego
wcześniej tutaj nie było. Minęliśmy znajomą śliwę, której owoce stanowiły nasze
wakacyjne pożywienie, gdy bawiliśmy się tak dobrze, że nie chciało nam się
wracać do domu na obiad.
- A ta historia przynajmniej była prawdziwa, czy dorośli wymyślili ją, by
straszyć dzieciaki?
- Nikt tego nie wie – odpowiedziałem mu ze śmiechem.
Słońce
powoli, powolutku chyliło się na niebie, by za niedługo schować się za
horyzontem i ustąpić niebo rogalowi księżyca. Od łąki ciągnęło chłodem, ale im
dalej szliśmy wzdłuż skraju lasu, tym bardziej czułem się, jakbym znowu był
dzieckiem.
- Gdzie tak w ogóle idziemy? – Zapytał Alex, rozglądając się po coraz to
ciemniejszym lesie.
Słyszałem
w jego głosie lekkie nuty strachu, więc przytuliłem go, a potem pocałowałem
najmocniej jak potrafiłem.
- Zobaczysz. Nie bój się, że się zgubimy, znam ten las jak własną
kieszeń. – Wskazałem wejście do lasu, które widniało kilka metrów przed
nami. – Widzisz? Idziemy tam. A reszta to już niespodzianka.
Alex
westchnął głęboko, ze zrezygnowaniem, ale ruszył za mną, ściskając moją dłoń.
Gdy weszliśmy do lasu, pokryła nas miękka, ale jeszcze niezupełna ciemność, a
ja oczami wyobraźni zobaczyłem te wszystkie letnie wieczory, które spędziłem tu
– z książką lub ze znajomymi – podczas gdy osiedle, ludzie i cała cywilizacja
pozostawały daleko w tyle i nie miały już nade mną władzy.
- Chcesz latarkę? – Rzuciłem w ciemność do Smitha.
Ten tylko
zaprzeczył i szliśmy dalej w ciszy. Po dziesięciu minutach wyszliśmy na ścieżkę
tuż obok małego, leśnego jeziora. Poziom wody był wyższy niż zwykle ze względu
na roztopy, więc połowa ścieżki przeistoczyła się w zmarznięte lekko bagno.
Alex, który zapatrzył się w jezioro, wdepnął traperem w sam środek błocka, a
potem wzdrygnął się i gwałtownie szarpnął nogą. Wraz ze śmiesznym w tej ciszy
dźwiękiem, jego but został w bagnie, a sam chłopak przewróciłby się do tyłu,
gdybym go w ostatniej chwili nie złapał.
- Widzę, że miastowy chłopaczek nie wie, jakie zasady panują w naturze –
pokazałem mu język i podałem ramię, by mógł się mnie przytrzymać, stając na
jednej nodze.
Jednocześnie
pochyliłem się i wyciągnąłem jego trapera – teraz całego brązowego – z błota,
które cmoknęło niezadowolone, oddając swój kąsek. Alex, naburmuszony założył
buta i całą drogę przez bagno szedł za mną gęsiego. Okrążyliśmy jezioro i
weszliśmy w kolejną ścieżkę, tym razem węższą, zupełnie tak, jakby była
przeznaczona tylko dla dzieci, więc musieliśmy się pochylić, by nagie gałęzie
drzew i krzewów nie smagały nas po twarzach.
- Daleko jeszcze? – Zapytał Alex, wciąż naburmuszony po wypadku z butem.
Wyszliśmy
na polanę w środku lasu, na której w dzieciństwie spaliśmy pod namiotami i
paliliśmy ogniska.
- Tak w sumie, to jesteśmy na miejscu – mruknąłem, rozglądając się po drzewach
dookoła.
Kiedy go
dostrzegłem, ruszyłem truchtem w jego stronę, czując, że wielki uśmiech wpływa
mi na usta. Alex chwilę patrzył na mnie zdziwiony, a potem ruszył za mną, a
butelka whisky w jego kieszeni obijała mu się o biodro. Kiedy stanąłem pod
drzewem i zadarłem głowę w górę, chłopak zrobił to samo.
- Nie mów mi tylko, że chcesz tam wejść – powiedział, prawie błagalnie.
- A właśnie, że chcę – powiedziałem i zacząłem wspinać się po deskach
przybitych do pnia drzewa.
Alex
jęknął cicho, a ja nadal wspinałem się po prowizorycznej drabince, którą
któregoś letniego popołudnia zrobiliśmy własnoręcznie, skradzionymi z
warsztatów ojców narzędziami. Tak też zbudowaliśmy domek na drzewie, który mimo
tylu przeżytych lat i pór roku, nadal stał jak stoi, w pełnej okazałości na tym
wielkim dębie w środku lasu. Pokonałem ostatni szczebel i podciągnąłem się do
góry, przeciskając się przez otwór w podłodze domku. Gdy znalazłem się w
środku, doszedł mnie zapach przemokłych desek, ale gdy ostrożnie stąpałem po
tym małym świecie, konstrukcja wydawała się nadal stabilna.
- Wszystko w porządku. Wchodzisz?
Alex
zawahał się chwilę, drepcząc w miejscu.
- A co, jeśli domek się zarwie? Nie mamy ze sobą nawet telefonu, w tej dziczy
nikt nas nie znajdzie…
Zaśmiałem
się, płosząc tym dźwiękiem ptaki, które drzemały, ukryte w gałęziach drzew.
- Pamiętasz Sylwestra u Phila?
Koszykarz
spojrzał na mnie jak na niepełnosprawnego umysłowo.
- No tak, ale co to ma do rzeczy?
- Panie Alexandrze Smithie, więc chce mi pan powiedzieć, że nie bał się pan
wtedy mnie pocałować, a teraz boi się pan wejść na całkiem stabilny domek na
drzewie?
Usłyszałem
jak Alex zaśmiał się cicho pod nosem i oczami wyobraźni widziałem, jak chłopak
czerwieni się po uszy. Ale stało się, dokonałem swego, więc po chwili chłopak
wspinał się już po drabince, raz po raz klnąc pod nosem. Gdy był już w zasięgu
mojej dłoni, podał mi butelkę whisky, każąc się nią opiekować w razie, gdyby
spadł przed wdrapaniem się na górę. Jednak mimo jego obaw, Alex dotarł do mnie
cały i zdrowy, choć przez chwilę jeszcze chodził niepewnie po podłodze domku,
przygotowując się na to, że zaraz runiemy w dół.
- Wyluzuj – mruknąłem. – Jakieś dzieciaki umocniły ten domek po tym, jak
przestaliśmy się w nim bawić. Widzę, bo zrobili mały remont.
Rzeczywiście,
przy przeciwległej ścianie znajdowała się dość spora, drewniana ławeczka, na
której mogliśmy spokojnie usiąść. Jedna ze ścian została przerobiona tak, że
jej połowę stanowiła duża szczelina, robiąca za okno widokowe. Widok był
wspaniały – słońce właśnie zachodziło, a jego pomarańczowo-czerwone promienie
prześwitywały przez drzewa i niknęły w ciemnej tafli jeziorka. Siedzieliśmy tak
dłuższą chwilę, milcząc i obserwując teatr cieni.
- Pięknie tu, prawda? – Zapytałem, mącąc wszechobecną ciszę
Mój głos
zdawał się tu nie pasować – tak, jakbym zakłócał nim spokój panujący w lesie,
ale nie zastanawiałem się nad tym dłużej.
- Jak w bajce – mruknął Alex, patrząc mi prosto w oczy.
Robiło
się tak ciemno, że ledwo mogłem zobaczyć rysy jego twarzy, więc wstałem i
wyciągnąłem rękę w górę w poszukiwaniu lampionu, który zawsze wisiał tuż przy suficie.
- Bingo – powiedziałem do
siebie, gdy moje palce natrafiły na znajomy przedmiot.
Wyciągnąłem
latarkę, włączyłem ją i wrzuciłem do środka lampionu. Domek od razu rozjaśnił
się światłem, a Alex skrzywił się, przysłaniając oczy, ale zaraz posłał mi
uśmiech i wyciągnął w moją stronę ramiona. Wtuliłem się w niego, odnajdując
automatycznie jego usta. Złączyliśmy się w pocałunku, gdy nagle zapomniana
przez nas butelka Jacka Danielsa przewróciła się, gdy stuknąłem o nią traperem.
- No tak, zapomniałbym – mruknąłem, pochylając się i ujmując butelkę za szyjkę.
Alex
spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Słuchaj, jest kilka stopni powyżej zera, siedzimy wysoko nad ziemią w starym
domku na drzewie pośrodku niczego, a ty chcesz pić? Nie brzmi zbyt rozsądnie.
Przewróciłem
oczyma i westchnąłem. Czy on niczego nie rozumiał? Nie planowałem tej nocy
wracać do domu, chciałem spędzić ją tutaj, w jądrze mojego dzieciństwa, z dala
od hałasu miasta, z dala od zmartwień.
- Co ty na to, żebyśmy się tu przespali?
Brew
Alexa uniosła się w zdziwieniu tak wysoko, że prawie wyszła poza czoło.
- Ty tak na serio?
Pokiwałem
głową z uśmiechem, a potem otworzyłem butelkę whisky i pociągnąłem sporego
łyka, chcąc wyglądać poważnie. Nie do końca mi to wyszło, bo alkohol zapiekł
mnie w gardle, więc odkaszlnąłem, przez co Alex parsknął śmiechem.
- Daj mi – szepnął, przejmując od mnie butelkę i połykając swoją porcję trunku.
– A teraz zdradź mi, kochany, co ty takiego chcesz robić tutaj przez całą noc?
Zawahałem
się nad odpowiedzią - na pewno chciałem spędzić całą noc z Alexem, sam na
sam, bez nikogo innego na głowie. Ale czy miałem w tym jakiś konkretny powód?
Może za pomocą ciszy, spokoju i alkoholu chciałem przepędzić złe myśli z
własnej głowy, które zdążyły już nazbierać się od rana.
- Tu czuję się dobrze. Chciałem odpocząć i to z kimś wyjątkowym – mruknąłem,
wtulając się w jego pierś.
- Też cię kocham – powiedział z tak mocnym uczuciem i pewnością siebie, że aż
na niego spojrzałem.
Znów
pociągnąłem łyk trunku z butelki, krzywiąc się, gdy ten przepływał mi w dół,
przez przełyk do żołądka. Alex zrobił to samo, ale nie skrzywił się, tylko
pochylił się i pocałował mnie. Jego usta smakowały whisky. Gdzieś na dole, w
krzakach, z szelestem przebiegło jakieś zwierzę.
- Ech, Gabe, zastanów się, czy serio chcesz tutaj zostać całą noc. Wiesz, zanim
się upijemy.
Znów
przewróciłem oczami i oderwałem się od niego, by usiąść po drugiej stronie
ławki.
- Tak, chcę – a po chwili namysłu dodałem: – A jeśli tobie to nie odpowiada, to
zawsze możesz wrócić do domu.
Alex
uniósł brew i zaplótł ręce na piersi – jego postawa krzyczała: „Ah tak? Ciekawe
jak mam wrócić, skoro nie znam drogi”. Między nami zapanowała krótka cisza, a
potem chwyciłem Jacka i wypiłem kilka łyków jednym haustem, co oczywiście było
bardzo głupie.
- Dobra, widzę, że cię nie przekonam – mruknął Smith, również popijając z
butelki, którą chwilę wcześniej mi zabrał.
Chłopak
wstał, przeciągnął się i chwycił mój plecak, by wyciągnąć z niego koc.
Rozścielił go grubo na podłodze domku i usiadł na nim, po raz kolejny tego
wieczoru wyciągając w moją stronę ramiona w zapraszającym geście. Chwilę się
dąsałem, ale alkohol, który wreszcie uderzył mi do głowy, kazał mi wtulić się w
niego mocno. Moje ciało ogarnął ten przyjemny dreszcz otępienia, a mózg
wyczyścił się ze wszystkich zbędnych procesów. Było tylko Tu i Teraz.
- A jak ja mogę cię przekonać, że mój pomysł jest dobrym pomysłem? – Szepnąłem
mu do ucha, a potem pocałowałem go nieco niżej, w szyję.
- Są pewne sposoby – odszepnął, uśmiechając się.
Prychnąłem,
śmiejąc się.
- Chyba nie myślisz o tym samym, o czym ja właśnie pomyślałem.
- A o czym pomyślałeś? – Alex uśmiechnął się chytrze.
Spojrzałem
mu w oczy, nadal rozbawiony.
- Ale tak tutaj? Chcesz żeby nam odmarzły tyłki?
Alex
zrobił wielkie oczy, jakby właśnie usłyszał najdziwniejsze słowa na świecie.
- Nie o to mi chodziło, ty zboczeńcu!
Chłopak
zaczął się śmiać, trzymając się mocno za brzuch, aż w końcu wysunąłem się z
jego ramion i usiadłem obok.
- Gabe, przepraszam, ale chyba niechcący zmieniłem cię w pijaka i perwersa –
powiedział, nadal przez śmiech. – Ale jesteś taki uroczy…
Jak
dzieciak pokazałem mu język w odpowiedzi, na co ten chwycił go zębami, by
wykorzystać to do wykonania na mnie francuskiego pocałunku, od którego
zakręciło mi się w głowie. Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że jeszcze
nigdy nie całowaliśmy się w ten sposób. Bodziec zadziałał prawidłowo i właśnie
w bokserkach poczułem twardość swojego członka. Zawstydziłem się, jakby
pierwszy raz w życiu mi się to zdarzyło.
- A co, jeśli to nie ty mnie zmieniłeś? – Zapytałem zaczepnie. – Co, jeśli od
zawsze taki byłem, ale chowałem się z tym, bo nie wiedziałem, czy mnie takiego
zaakceptujesz? Nie wiedziałem, czy wolisz grzecznych, czy niegrzecznych
chłopców.
Alex
leżał chwilę wpatrując się w sufit.
- Ty wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale tak w sumie, to lubię w
tobie wszystko. No, może oprócz tego, że czasami za dużo zrzędzisz i zabierasz
mi w nocy kołdrę, ale tak, to wszystko jest okej.
- Och, dziękuję, jurorze. Wygrałem jakąś nagrodę za tak wysokie noty?
Alex
zerknął na mnie i zachichotał.
- No i może zbyt często używasz ironii.
- A ty za dużo kłapiesz dziobem, zamiast się mną zająć.
No i znów
zaczęliśmy się całować bez opamiętania – Alex wplótł mi palce we włosy, a druga
z jego rąk wślizgnęła się pod moją kurtkę, by pogładzić mnie po plecach, a
ostatecznie ścisnąć moje pośladki. Z ust wyrwało mi się ciche westchnięcie, gdy
jego zimne ręce dotknęły mnie w gołe ciało. Ale tylko się całowaliśmy – co
prawda na całego, ale nie szliśmy dalej, nie chcieliśmy psuć atmosfery tego
miejsca, która zdawała się magiczna.
Chwilę
później położyliśmy się obok siebie, łapiąc oddechy po kolejnej serii pocałunków.
Oczywiście targało mną pożądanie, pewna część mnie, która została obudzona
wieczór wcześniej, pragnęła powtórki z rozrywki, ale ta rozsądniejsza część
wygrała. Napiłem się trochę whisky, choć zostało jej niewiele ponad połowę i
podałem butelkę Alexowi. Nie wiedziałem która jest godzina i w sumie nie
obchodziło mnie to. Oprócz latarki, która oświetlała domek, wokół nas panowała
atramentowa noc. Nawet niebo wydawało się czarne i tylko liczne gwiazdy
sprawiały, że nie zlewało się ono ze wszystkim dookoła. Patrząc na upstrzone
jasnymi punkcikami sklepienie, przypomniałem sobie nagle pewną sytuację.
- Alex? – Zapytałem głupio. Chłopak odpowiedział mi pytającym mruknięciem. –
Pamiętasz tę noc po tym, jak oddałem Belzebuba?
- Mhm – odmruknął.
Nie
wiedziałem, czy był zbyt leniwy, zbyt pijany, czy zbyt zmęczony, by
odpowiedzieć mi po ludzku.
- Widzieliśmy wtedy spadającą gwiazdę i nie chciałeś mi zdradzić, co sobie
zażyczyłeś, bo twierdziłeś, że się to nie spełni. Spełniło się już?
- Chyba tak - powiedział z wahaniem. - Chciałem, żebyś się we mnie zakochał.
Głupie życzenie, no nie?
Zaśmiał
się pod nosem, pociągając łyk Jacka Danielsa, a potem następny i kolejny.
Zabrałem mu butelkę, żeby nie wypił całości i sam się poczęstowałem.
- Widzisz, wszystko co przeszedłem w gimnazjum upewniło mnie, że nigdy nie
znajdę sobie nikogo, w kim bez granic mógłbym się zakochać. Laski mnie nie
interesowały, a matka zabroniła mi interesowania się chłopakami. Wiadomo,
patowa sytuacja. Dlatego zanim wyjechałem z domu, obiecałem sobie, że przeżyję
liceum bez romansów, ale to było silniejsze ode mnie. Po prostu trafiło mnie
tak, jak jeszcze nigdy dotąd. I dlatego, kurwa mać, mógłbym napisać nawet
rozprawę filozoficzną na temat tego, że miłość oplata sobie człowieka wokół
palca i każe mu robić wszystko, nawet wbrew rozsądkowi. – Chłopak westchnął
cicho. – Nadal boję się matki, tego, że jakoś się dowie i spróbuje nas
rozdzielić, ale mimo tego nie potrafię trzymać się od ciebie z daleka.
Uzależniłem się od ciebie jak jakiś narkoman.
- Gdybyś się postarał, to mógłbyś nawet pisać wiersze o miłości – rzuciłem,
chichocząc.
- A wiesz, że nawet próbowałem? Wtedy, kiedy dopiero co zdałem sobie sprawę, że
się w tobie zakochałem. Wiem, że to brzmi głupio i w ogóle, ale wiesz,
zakochani ludzie robią głupie rzeczy.
Uśmiechnąłem
się szeroko, wyobrażając sobie Alexa siedzącego na łóżku z notesem, próbującego
wymyślić pasujące rymy.
- Masz jeszcze jakieś? – Zapytałem z ciekawości.
Alex
uśmiechnął się tajemniczo.
- Może tak, może nie. Myślę, że mogę ci je pokazać dopiero po ślubie.
Przewróciłem
oczami, a potem wypiłem połowę pozostałości Jacka i podałem resztę Alexowi.
Chłopak wyzerował butelkę, czknął głośno, a potem parsknął śmiechem.
- Wiesz co, chyba jednak muszę przyznać, że spędzenie tu nocy było dobrym
pomysłem. Oby tylko twoja mama się nie martwiła. No i Jerome. On pewnie mógłby
zbudzić cały zastęp policjantów, by ci zaczęli nas szukać.
Machnąłem
ręką, wcale nieprzejęty.
- E tam, powiedziałem, że nie wiem o której wrócimy – mówiąc to, w połowie
zdania ziewnąłem. – I wiesz co, wcale nie uważam, że twoje życzenie było
głupie. Co prawda, romanse są kiczowate i nie przepadam za nimi, ale ty
sprawiłeś, że… trochę je polubiłem? W sensie, do tej pory uważałem je za
strasznie przesłodzone, nierealne i w ogóle, a tu nagle okazało się, że nasz
związek mógłby stanowić szkielet dla wielu romansideł. Czy to nie jest
śmieszne?
- W pewien sposób jest, no cóż. Ale moje życzenie się spełniło, prawda? – Zapytał
cicho.
- Głupku, przecież mówiłem ci już tyle razy, że cię kocham. Nadal mi nie
wierzysz?
Alex
spuścił wzrok.
- To nie tak, że ci nie wierzę, po prostu tak jak sam powiedziałeś, wszystko
ułożyło się między nami tak gładko i dobrze, że boję się, że pewnego dnia
obudzę się i okaże się, że to był tylko bardzo przyjemny sen.
- Rozumiem cię, przez pewien czas sam się tak czułem. Nawet dzisiaj miałem
wrażenie, że śnię, ale tym razem nie był to dobry sen. Wiesz, cały czas
zastanawiam się, czego jeszcze rodzice mi nie powiedzieli. Ukrywali tak długo
to, że ich związek się nie układał, potem matka ukrywała to, że ojciec ją bił,
a później nie powiedzieli mi nic o jego chorobie dopóki nie było za późno… Nie
rozumiem jak dorośli ludzie mogą zachowywać się czasami tak nieodpowiedzialnie,
myśląc, że skoro żyją na tym świecie dłużej niż ja, to tylko oni będą w stanie
zrozumieć takie sprawy.
Alex
przygarnął mnie do siebie i zanurzył nos w moich włosach.
- Mi też nigdy rodzice nic nie mówili. O ich rozwodzie dowiedziałem się dopiero
gdy mój ojciec się spakował i wyjechał bez pożegnania pewnego dnia.
- Jaki był twój ojciec? – Zapytałem, odsuwając rzep kurtki Alexa, który wbijał
mi się boleśnie w policzek.
- W sumie był typem w gorącej wodzie kąpanym. Dużo pracował, bywał w domu tylko
wieczorami. Czasem zabierał mnie ze sobą kiedy wyjeżdżał w delegacje. Ogólnie
to był dobrym ojcem, ale miał oczekiwania co do mojej osoby, których nie
potrafiłem spełnić i myślę, że po części dlatego zawiodłem go jako syn. Do tej
pory nie do końca wiem jak to było między nim, a mamą, i dlaczego w końcu się
rozwiedli, bo zawsze sprawiali wrażenie dobrego małżeństwa. Ale teraz tak sobie
myślę, że może oni też udawali? Że twierdzili, że jestem tylko dzieciakiem,
który nic nie zrozumie z tych dorosłych spraw?
Zamilkliśmy
na dobrą chwilę, myśląc o swoich rodzicach. O sprawach, o których nie
wiedzieliśmy i o tym czubku góry lodowej, o którym dorośli postanowili nas
poinformować.
- Nie gadajmy już na ten temat, zrobiło się zbyt poważnie i smutno. Nie mam
siły się już dzisiaj martwić.
Alex
pogłaskał mnie po głowie, roztrzepując mi włosy. Zrobił to trochę niezdarnie;
chyba był lekko pijany. Zresztą ja też byłem i choć nie miałem problemu z
wysławianiem się, byłem pewien, że gdybym wstał, zatoczyłbym się mocno.
- W takim razie porozmawiajmy o seksie – zachichotał chłopak, zupełnie jak mały
dzieciak, który nie wie kompletnie nic na ten temat.
Jęknąłem z
udawanym zniecierpliwieniem.
- Czemu właśnie o seksie?
- Jestem buchającym hormonami szesnastolatkiem, czego innego się po mnie
spodziewałeś?
- Sam nie wiem, może tego, że pogadalibyśmy o trygonometrii albo napisali
jakieś haiku – zaśmiałem się. – Ale tak swoją drogą, mogę cię zapytać o coś
związanego z tamtym chłopakiem, z którym się spotykałeś przed liceum?
Alex
spojrzał na mnie zaskoczony.
- Tak, chyba tak.
Przełknąłem
ślinę, zastanawiając się nad dziwnym uczuciem ściskania w żołądku. Czy bałem
się jego odpowiedzi? Nie, może to nie był strach, tylko po prostu zazdrość?
- Wtedy, kiedy pierwszy raz mi… obciągnąłeś. W infirmerii. Pomyślałem sobie
wtedy, że nie sprawiałeś wrażenia, żebyś robił to pierwszy raz, tak w ogóle…
Czy ty i tamten chłopak… Roy? Jeśli dobrze pamiętam... Robiliście takie rzeczy?
Alex
spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i momentalnie cała jego twarz, aż po
czubki uszu pokryła się krwistoczerwonym rumieńcem. Chłopak próbował zakryć się
kocem, ale usiadłem mu na biodrach i nie pozwoliłem na to.
- Sam chciałeś rozmawiać na ten temat! – Żachnąłem się. – I myślisz, że jak mi
nie odpowiesz, to sam sobie twoim milczeniem nie odpowiem?
Chłopak
spojrzał na mnie z wyrzutem, a jego wzrok był tak zakłopotany, że straciłem
resztki powagi i ledwo powstrzymałem śmiech.
- Nie robiłem z nim nic oprócz całowania i niewinnego macania. Wtedy jeszcze
nie myślałem tak bardzo o innych rzeczach…
- Z kimś innym nauczyłeś się obciągać? – Drążyłem temat mimo, że widziałem, że
chłopak jest coraz bardziej zawstydzony.
- Jeszcze raz usłyszę słowo „obciągać”, to wyjdę z siebie i stanę obok –
zagroził, wciąż cały czerwony na twarzy.
Uniosłem
brew w geście zdziwienia. Czemu nagle Alex się tak zdenerwował?
- To w takim razie jak nauczyłeś się tak dobrze robić dobrze ustami?
Alex
przewrócił oczami i obrócił się do mnie tyłkiem. Nie czekając, chwyciłem jego
pośladki i zacząłem gładzić je niespiesznie, a moje ręce zakradały się tam,
gdzie nie powinny. Po chwili udało mi się złamać chłopaka – Smith podniósł się
z powrotem do siadu z burakiem na twarzy i naburmuszonym grymasem.
- Nie ćwiczyłem tego na żadnej osobie. Byłeś pierwszy, jeśli chodzi o wszystko
inne niż całowanie. Koniec tematu, okej?
Jego
odpowiedź nieco mnie zaskoczyła.
- To w takim razie jak się nauczyłeś?
W myślach
nagle pojawiła mi się wizja Alexa wkładającego do ust parówkę, kiedy to
siedzieliśmy podczas śniadania w internacie i prawie wybuchnąłem śmiechem.
- Parówki, kiełbasy, czy coś innego, o czym nie mam pojęcia? – Zapytałem.
Alex
obrzucił mnie morderczym spojrzeniem.
- Banany. I koniec tematu. A jak się nie zamkniesz, Phantomhive, to w tej
chwili schodzę na dół i wracam do domu.
Wtuliłem
się w jego ramiona, mimo, że chłopak protestował ku temu i zacząłem całować go
po szyi.
- Czemu się tak denerwujesz? Przecież nie ma się co wstydzić. Pewnie wiele osób
na świecie robiło takie rzeczy. Albo nawet gorsze rzeczy.
Mówiąc
to, lekko podśmiewałem się pod nosem, nie mogąc tego powstrzymać. Alex znów,
obrażony odwrócił się do mnie plecami.
- No nie gniewaj się, przecież wiesz, że tylko żartowałem… - mruknąłem mu do
ucha.
- Jest tylko jeden sposób, żebym ci wybaczył. Musisz mi powiedzieć coś bardziej
wstydliwego niż to, co ja przed chwilą powiedziałem.
W głowie
od razu pojawiła mi się jedna sytuacja.
- A co jeśli nie mam historii, która przebije twoją? – Nie kłam Gabriel, dobrze wiesz, że
masz jedną w zanadrzu. – No
bo wiesz, w przeciwieństwie do ciebie ja jestem grzecznym chłopcem.
- Wtedy obrażę się jeszcze bardziej.
Westchnąłem
głęboko. Gdyby nie alkohol, ta rozmowa nigdy by nie zaistniała.
No
powiedz mu, przecież masz jedną smaczną historię, nieprawdaż? – Zadrwił mój umysł, jednocześnie pokazując mi pewne sceny
z przeszłości.
- Ale nie powiesz nikomu, nie? – zapytałem głupio, zupełnie tak, jakby Alex
miał obwieścić wszystkim co zrobiłem pewnej nocy.
Tym razem
chłopak zaciekawiony spojrzał na mnie, a wtedy poczułem rumieńce na twarzy. Pod
jego świdrującym wzrokiem nie potrafiłem powiedzieć ani jednego słowa, ale w
końcu się przemogłem.
- Pamiętasz, jak zobaczyłem cię wtedy nago w łazience? – Smith przytaknął. – No
wiesz, potem myślałem trochę o tym, co zobaczyłem i tak wyszło, że raz z nudów
zacząłem eksperymentować i…
- Iiiii co?
Moja
twarz była naprawdę gorąca od krwi, która do niej napłynęła.
- Imasturbowałemsięmyślącotobie, apotemspuściłemsięnatwój… koc – wydusiłem z
siebie z prędkością światła.
Spojrzałem
na Alexa, który chwilę przetwarzał to, co właśnie powiedziałem, a potem
wybuchnął tak donośnym i radosnym śmiechem, że aż mnie zamurowało. Chcąc nie
chcąc też się roześmiałem, a z moich oczu popłynęły ciurkiem łzy, bo tak mocno
je zaciskałem. Chłopak był nie w lepszym stanie – ledwo co łapał oddech,
trzymając się za brzuch, a przy jednym z gwałtowniejszych ruchów uderzył głową
o bok ławy i jego twarz wykrzywił grymas bólu, ale nie przestał się śmiać.
- Ty perwersie – mruknął Alex między atakami śmiechu. – O matko, nie mogę.
Zaraz pękną mi płuca.
- Ja.. Ja się zaraz u-uduszę – wydusiłem z siebie i zaniosłem się kaszlem.
Smith
poklepał mnie po plecach, uspokajając się nieco.
- Chyba dosyć wrażeń jak na dzisiaj, co? – Mruknął, całując mnie w czoło. –
Chyba powinniśmy przespać się choć trochę. Teraz, kiedy jesteśmy już kwita i
żadne głupie pomysły nie przyszły nam jeszcze do głowy.
Chłopak
podwinął rękaw kurtki i zerknął na zegarek.
- Która jest?
- Druga czterdzieści. Nieźle. Myślałem, że jest koło pierwszej. To śmieszne jak
przy tobie tracę poczucie czasu.
Wstałem
by zgasić latarkę, a potem ułożyłem się na kocu obok Alexa, przykrywając nas
szczelnie jego drugą połową.
- Mam to uznać za komplement, czy za obelgę? – Zapytałem, przymykając oczy.
- Jak uważasz – mruknął mi do ucha. – Dobranoc.
- Dobranoc.
Chwilę
leżeliśmy w ciszy, słuchając tępego odgłosu ocierających się o siebie
pozbawionych liści gałęzi drzew, kiedy Smith rzucił zaspanym głosem.
- Biedny koc, pewnie przez twoje perwersje doznał trwałych urazów psychicznych.
Chciałem
się zdenerwować, obrazić, czy zrobić cokolwiek innego, ale jedyne, co mogłem
zrobić, to znów się śmiać, dopóki moje płuca nie zaczęły protestować.
- Alex, żarty żartami, ale teraz serio chodźmy już spać - mruknąłem, a potem
dodałem, całkowicie poważnie: - Dobranoc, bananowych snów.
Tym razem
to chłopak pierwszy parsknął śmiechem, ale byliśmy już naprawdę zmęczeni, więc
tym razem napad głupawki nie trwał już tak długo. Zamknęliśmy w końcu jadaczki
i wtuliliśmy się w siebie pośród pogrążonego w ciemnościach lasu. Noc była
wyjątkowo ciepła – zwykle noce w lutym takie nie bywały – a rogal księżyca
górował na czystym niebie. Zdążyłem jeszcze usłyszeć donośne i spokojne
pohukiwanie sowy gdzieś w pobliskim drzewie, a potem zasnąłem, czując we
włosach dłonie Alexa.
Kocham twój styl pisania.Po za tym nawet teraz się śmieję:"Ty perwersie-powiedział Alex między atakami śmiechu-O matko,nie mogę.Zaraz pękną mi płuca"Udzielił mi się nastrój Alexa.Czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńPowiem tylko jedno, a w sumie napiszę. Kocham to.
OdpowiedzUsuńBrak mi słów po prostu jakie to jest zajebiste ♡
Fajnie, że wszystko im się układa i że mama Gabriela nie ma nic przeciwko ich związku. Czego nie można powiedzieć o rodzinie Alexa. Ale poczekamy zobaczymy może to się zmieni.
OdpowiedzUsuń~Eleila
Uśmiech mi z twarzy nie schodzi jak to czytam, kocham twój styl i naprawdę zawsze nie mogę się doczekać nowych rozdziałów, wogole weny :) i daj im szczęście zwłaszcza jeśli chodzi o rodzinę
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetne.
OdpowiedzUsuńW końcu zebrałam się w sobie i postanowiłam napisać komentarz. A co tam!
OdpowiedzUsuńKocham twoje opowiadanie, twój styl pisania, bohaterów - wszystko.
Rozdział jak zwykle cudowny, co tu dużo mówić. Jeszcze nie napisałaś nic, co by mi się nie spodobało.
Nie umiem pisać komentarzy :c
Kocham ich, poprostu ich kocham <33
OdpowiedzUsuńMam dziwne uczucie, że nowy rozdział nie pojawi się, bo nie napisałam komentarza po przeczytaniu ostatniego miesiąc temu ;-;
Ale już to nadrabiam i mam nadzieję, że zadziała :x
Mam nadzieję, że niebawem obdarujesz nas nowym wspaniałym rozdziałem
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńoch słodko, taki powrót do dzieciństwa, ich rozmowy polubiłam Jeremiego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia