Do ferii zostało
niewiele czasu, a ja jedynie marzyłem o tym, by usiąść sobie w spokoju i
poleniuchować. Miałem już dość szkoły, nauki, a nawet ludzi; byłem tak
przemęczony, ze najbliżsi działali mi na nerwy. Od czasu wizyty Micha i Vi nie
miałem ani chwili na to, by uporządkować myśli - zawsze musiałem robić coś
ważnego. A to nauczyć się tematu z biologii, a to przepisać notatkę z chemii,
przeczytać lekturę, zrobić zadania z matematyki... Wiem, ze to normalne w
szkole, szczególnie w tej, ale po prostu cała ta nauka wychodziła mi już każdym
otworem ciała. Jechałem na rezerwie energii, myśląc tylko o feriach, które
wydawały mi się jednocześnie tak kuszące, jak i odległe o lata świetlne.
Myślę, że jakoś
dotrwałbym do tego wolnego, gdyby nie pewien ranek, który wszystko zmienił.
Wstałem, nie czując nawet, że ten dzień stanie się jednym z tych, których nie
zapomnę już do końca swojego życia. Wszystko wydawało się zwyczajne – tak jak
na co dzień; poszedłem się umyć, dałem całusa Alexowi, który walczył w łóżku z
grawitacją, a potem poszedłem na śniadanie. Świat wyglądał normalnie i nie
zapowiadał tego, co miało się wydarzyć.
Po wejściu do szkoły
minąłem się z Lucasem, który szedł ramię w ramię z Markiem, dyskutując z nim
żywo. Uśmiechnąłem się do nich, a Morton wysłał mi spojrzenie pełne
wdzięczności i szczęścia. Minęliśmy się, więc skręciłem w boczny korytarz, by
pójść do sali od chemii, gdzie czekała już na mnie Monti. Wydawało mi się, że
dziewczyna ma lekkie wypieki na twarzy, a w jej oczach tańczą radosne ogniki.
-
Gabe, miałeś rację! Jacob się do mnie odezwał i przeprosił mnie. Spotkamy się w
ferie!
Uśmiechnąłem się,
jednocześnie dziwiąc się, jak wiele dobrych informacji usłyszałem już tego
dnia, mimo, że była dopiero godzina ósma rano.
-
Cieszę się – powiedziałem, przytulając ją lekko na powitanie.
Zabrzmiał dzwonek, więc
weszliśmy do klasy i usiedliśmy w ławkach. Ja jak zwykle zająłem swoje miejsce
pod oknem, gdzie mogłem obserwować wszystkich ludzi wchodzących do budynku
lekcyjnego. Pan Heisenberg pojawił się chwilę później i zasiadł za swoim dużym,
dębowym biurkiem, poprawiając okulary, które jak zwykle zsuwały mu się z nosa.
-
Dzień dobry, młodzieży – powiedział tubalnym głosem. – Dziś zajmiemy się
promieniotwórczością; będziemy zapisywać równania reakcji pierwiastków od
bizmutu wzwyż. Wyróżniamy trzy rodzaje promieniowania: alfa, gdy podczas
reakcji wyrzucane jest jądro helu, beta: minus, gdy wyrzucany jest elektron i
plus, gdy wyrzucany jest pozyton. Ostatnim rodzajem promieniowania jest
promieniowanie gamma, które powstaje na skutek anihilacji…
Nagle ktoś zaczął
nerwowo pukać w drzwi klasy, co profesor przyjął z niemałym zdziwieniem.
Zmarszczył brwi i chciał kontynuować swój wywód, ale pukanie zmieniło się wręcz
w dobijanie. Pan Heisenberg przeszedł przez klasę, wyciągając pęk kluczy z
kieszeni i otworzył jednym z nich drzwi. Do środka natychmiast wpadł Wilde z
trzeciego rocznika.
-
Dzień dobry, przepraszam bardzo, że przeszkadzam, ale mam ważną wiadomość dla
jednego z pana uczniów.
Profesor nie zdążył
nawet dojść do słowa, bo chłopak spojrzał wprost na mnie.
-
Phantomhive, odebrałem telefon w internacie; dzwoni twoja matka i mówi, że ma
sprawę niecierpiącą zwłoki.
Najpierw nie zrozumiałem
w ogóle, że Wilde mówi do mnie i tylko gapiłem się na niego tępo. Potem
spojrzałem na Monti, która przyglądała mi się z przejęciem i wtedy odzyskałem
sprawność myślenia. Zostawiłem wszystkie rzeczy i wstałem, by bez słowa wyjść z
klasy, a potem ze szkoły. Gdy przekroczyłem próg budynku, nieświadomie puściłem
się biegiem w stronę internatu. W głowie panowała mi pustka – nie dopuszczałem
do siebie żadnego kreowania scenariuszy.
Gdy dopadłem do budki
telefonicznej, z ulgą zobaczyłem, że czarna słuchawka wisiała w powietrzu, więc
pewnie matka wciąż była na linii i czekała na mnie. Nie wiem, czy byłbym w
obecnym stanie przypomnieć sobie numer telefonu domowego.
-
Halo? – Wydyszałem w słuchawkę.
Tuż przy moim uchu
rozbrzmiał trzask, a potem oddech mamy.
-
Gabriel? Kochanie…
Po moim kręgosłupie
przebiegły dreszcze strachu. Głos matki był zachrypnięty i cichy, tak jakby nie
potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa.
-
Mamo, co się stało?
Jej oddech na chwilę
ucichł, więc przestraszyłem się, że się rozłączyła.
-
Twój tata…
Zakręciło mi się w
głowie z nadmiaru emocji, więc przykucnąłem na podłodze budki, przyciskając
słuchawkę do drugiego ucha.
-
…jest w szpitalu.
Koniec. Te właśnie słowa
spowodowały, że nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Nic a nic. Nawet
zwykłego „aha” lub „dlaczego?”. Język odmówił posłuszeństwa i zastygł w ustach,
tak, jakby nie należał do mojego ciała.
-
Peter, to znaczy twój tata, zaczął narzekać ostatnio na ból brzucha i brak
apetytu, czasem nawet zdarzało mu się zwymiotować po obiedzie, ale oboje
myśleliśmy, że to wina alergii na jakiś składnik jego diety… Dopiero potem, gdy
jego skóra zaczęła żółknąć i mocno schudł, kazałam mu iść do lekarza.
Oczywiście opierał się na początku, ale w końcu udało mi się go przekonać.
Poszedł do rodzinnego, a doktor nic mu nie powiedziała, tylko wręczyła
skierowanie na USG i tomografię komputerową. Dzwonię właśnie ze szpitala…
Nie wierzyłem w ani
jedno jej słowo, naprawdę. Myślałem, że to jest jakiś głupi, niedojrzały żart,
który rodzice chcieli mi wykręcić z niewiadomego powodu. Przecież to
niemożliwe, by ojcu dolegało coś poważnego, a właśnie to miało miejsce –
wywnioskowałem to po głosie matki, która nigdy nie okazywała tak wielu emocji
na raz jak podczas tej okropnej rozmowy telefonicznej.
-
Zdiagnozowano u niego złośliwego raka trzustki z przerzutami do wątroby i
węzłów chłonnych. Niestety, ale operacja w jego przypadku nie jest możliwa.
Lekarze położyli go na oddziale onkologicznym, ale jedyne, co mogą zrobić, to
dobrać mu leczenie… paliatywne.
Nagle moje ciało
odmówiło zupełnie posłuszeństwa; słuchawka wypadła mi z rąk, ale zatrzymała się
na moich kolanach. Do oczu napłynęły łzy, które zamazały mi zupełnie obraz
świata. Matka nadal mówiła, a ja słyszałem każde jej słowo tak wyraźnie, jakbym
był obok niej.
-
Przed chwilą dzwoniłam na lotnisko; kupiłam ci bilet, więc jeśli chcesz, to
możesz jeszcze dzisiaj przylecieć do domu. Wiem, że ostatnio nie układało się
między tobą, a ojcem, ale chyba jest to czas najwyższy, by zakopać topór
wojenny.
Podniosłem się i
odłożyłem słuchawkę na widełki, przerywając tym rozmowę. Nie byłem w stanie
znieść więcej słów; moja głowa pękała od ich nadmiaru. Dłuższą chwilę
siedziałem na podłodze budki, skulony, wciąż w szoku, z bijącym szybko sercem.
Potem podniosłem się i bez zastanowienia wyszedłem na zewnątrz. Ruszyłem w
stronę internatu, mając gdzieś wszystkie zakazy i zasady panujące w tej szkole
i pobiegłem do swojego pokoju, by wyciągnąć z szafy torbę. Pakowałem do niej na
oślep ciuchy, drobiazgi oraz ważne rzeczy. Złapałem podręczną torbę i wrzuciłem
do niej portfel, klucze od domu i kilka innych przedmiotów. Gdy miałem już
wychodzić, zatrzymałem się na progu i spojrzałem na łóżko, na którym leżała
zmiętolona pościel. Nie wiadomo dlaczego, rozczulił mnie ten widok, ale nie
myślałem o tym długo. Wyszedłem na korytarz, a potem na zewnątrz, gdzie
przywitał mnie lekki wiatr.
Myślałem o tym, by
powiedzieć jakoś Alexowi o wszystkim, ale nie wiedziałem gdzie teraz ma lekcje
i czy będzie w stanie wyjść. Stanąłem na chwilę na chodniku, a potem wróciłem
się do internatu. Znów poszedłem do swojego pokoju, lecz tym razem rzuciłem się
do biurka Smitha, by przeszukać górną szufladę, w której trzymał najważniejsze
rzeczy. Z ulgą znalazłem w niej jego telefon i ładowarkę, więc wziąłem je i
pustą kartkę, by napisać na niej krótką notatkę.
„W pilnej sprawie
pojechałem do domu. Wziąłem twój telefon, zadzwoń, kiedy będziesz miał czas.
Kocham Cię, Gabriel”
Pod spodem zapisałem
jego numer telefonu na wypadek, gdyby ten go nie pamiętał; po prostu wolałem
być ostrożny i starać się przewidywać wszystkie możliwości. Położyłem kartkę na
łóżku, będąc pewnym, że chłopak na pewno ją zauważy i wyszedłem z pokoju.
Miałem bolesne wrażenie, że czas leci coraz szybciej i jednocześnie czułem, że
mam go bardzo mało. Wybiegłem z internatu w stronę przystanku i na moje
szczęście najbliższy bus miał przyjechać za kilka minut. Stałem więc, nerwowo
tupiąc nogą, wciąż blokując natarczywe myśli, bo przecież nic by mi one nie
pomogły…
***
Z podróży na lotnisko
nie pamiętam praktycznie nic, oprócz tego, że próbowałem słuchać muzyki. Jednak
po kilku piosenkach zrezygnowałem z tego i cisnąłem odtwarzacz do torby i
wbiłem wzrok w krajobraz za szybą. Potem wszystko działo się zbyt szybko.
Dotarłem na lotnisko,
załatwiłem sprawy z biletem i uzgodniłem z kasjerką, że polecę najbliższym
lotem, czyli za pół godziny. Zdałem bagaż zostawiając w torbie podręcznej
najważniejsze rzeczy, a potem usiadłem w poczekalni znów tupiąc nerwowo nogą.
Nie wiadomo dlaczego, nagle bardzo zachciało mi się palić, więc poszedłem do
kiosku i kupiłem dwa papierosy. Kobieta popatrzyła na mnie z powątpiewaniem,
ale sprzedała mi je chyba tylko dlatego, że zobaczyła coś w mojej twarzy. Może
był to ból, może desperacja, nie wiem. Już chciałem odejść od lady, gdy
przypomniało mi się, że nie mam nic, czym mógłbym podpalić papierosy.
-
Poproszę jeszcze zapalniczkę.
Kobieta znów zmierzyła
mnie wzrokiem, a potem podała mi to, o co ją poprosiłem. Zapłaciłem i poszedłem
w miejsce specjalnie wydzielone dla palaczy, wybierając sobie jedno z siedzeń.
Zająłem miejsce, włożyłem papierosa do ust i podpaliłem go. Zaciągnąłem się
mocno, kaszlnąłem, a potem znów się zaciągnąłem. Dym był obrzydliwy w smaku,
ale idealnie przywracał mi zdolność do racjonalnego myślenia. Od jego nadmiaru
zakręciło mi się w głowie, ale było to w pewien sposób przyjemne.
-
Pasażerowie lotu numer 420 proszeni są o udanie się do samolotu. Życzymy
państwu miłej podróży!
Spojrzałem na swój bilet, który trzymałem nadal w ręce i zobaczyłem, że widniał
na nim numer wspomniany przez spikera. Podniosłem się i zgasiłem niedopałek w
pobliskiej popielniczce, a potem ruszyłem w stronę wyjścia. Za przeszklonymi
ścianami lotniska widziałem ogromny samolot, do którego powoli wchodzili
ludzie. Nagle poczułem się okropnie mały i nic nieznaczący – leciałem do domu,
by nie móc nic zrobić, bo przecież nie mogłem uratować swojego ojca. Bez
względu na to, czy byliśmy pokłóceni, czy nie.
***
Podczas podróży
siedziałem obok mężczyzny z coreczka, która bardzo bała się latania samolotem.
Nieznajomy co chwilę uspokajał ją, mówiąc, że nic jej nie grozi, że wszystko
jest w porządku. Mimo tego dziewczynka nadal się bała, a przy każdym
głośniejszym hałasie podskakiwała na fotelu z przerażonym piskiem.
Na początku przyglądałem
się z zainteresowaniem staraniom ojca dziewczynki, który wymyślał coraz to
nowsze sposoby, by zająć córkę, ale potem coś mnie tknęło. Ta dwójka bardzo
przypominała mnie i Petera Phantomhive’a, który to był moim tatą, a który to
właśnie leżał w szpitalu i pewnie bał się bardziej niż ja i matka razem wzięci.
Włożyłem słuchawki do uszu, puściłem cicho muzykę i zatopiłem się we
wspomnieniach.
We wspomnieniach z
dzieciństwa, kiedy to życie było tak proste, a problemy ograniczały się do
tego, że matka wołała mnie na obiad w najlepszym momencie zabawy. Gdy rodzice
byli moimi autorytetami i uważałem ich za idealnych ludzi. Gdy nie wiedziałem
co to rozczarowanie i ból istnienia. Te czasy były tak odległe, że miałem wrażenie,
iż miały miejsce w poprzednim wieku, a nie zaledwie dziesięć lat temu.
Były to czasy, gdy moi
rodzice nie byli tak zgorzkniali i religijni jak teraz. Wydaje mi się także, że
byli wtedy szczęśliwsi i podejrzewam, że miało to bezpośredni związek z moją niewinnością
i tym, że dopiero za kilka lat miałem zacząć dojrzewać. Kiedyś czułem się
kochany – mimo, że rodzice nie okazywali mi zbyt wielu uczuć, to widziałem, że
im na mnie zależy, że się o mnie troszczą. Widziałem to w zabawkach, które
kupowali mi bez okazji, choć nam się nie przelewało. Widziałem to w wycieczkach
do zoo lub nad jezioro, mimo, że musieli urwać się z pracy, by ze mną pójść.
Byliśmy wtedy prawdziwą rodziną, a ja byłem oczkiem w głowie swojego ojca.
Wiele razy chwalił się mną swoim znajomym, bo wtedy razem z matką udzielali się
jeszcze towarzysko. Sprawiało mi to przyjemność i myślałem, że tak będzie
zawsze. Że zawsze będziemy razem i zawsze będzie tak wspaniale. Że wypady do
zoo i zabawki nigdy się nie skończą.
A potem nadeszła ciemna
godzina dojrzewania.
Nie wiem dlaczego akurat
tak się dzieje, ale zwykle podczas dojrzewania nastolatkom totalnie odbija.
Nagle zaczynają negować cały świat, mając wrażenie, że każdy jest przeciwko
nim. Odrzucają rodziców, z którymi nagle przestają umieć rozmawiać, a jedynie
potrafią im pyskować. Z cichych spokojnych dzieci nagle wyrastają krzyczące z
byle powodu, zbuntowane nastolatki, z którymi nikt nie potrafi sobie poradzić.
Oczywiście nie wszyscy tak przechodzą okres dojrzewania, ale ja właśnie taki
byłem.
Zaczęło się od tego, że
czułem nieopanowany przymus niezgadzania się ze wszystkim, co mówili moi
rodzice. Bez względu na to, czy dotyczyło to poglądów na jakiś temat, czy
choćby tego, co matka miała przygotować na obiad. To doprowadziło do
codziennych kłótni, trzaskania drzwiami i płaczu mamy, która była mimo wszystko
najsłabsza psychicznie z naszej trójki. A ja nie czułem z tego powodu wyrzutów
sumienia. I nie czułem ich nawet wtedy, gdy raz zbyt mocno trzasnąłem drzwiami
i rozbiłem szybę na tysiące drobnych kawałków. Zakleiłem dziurę kartonem i tak
żyłem przez kilka tygodni, ciesząc się, że nie widzę co oni robią, a oni nie
widzieli co robię ja. Rodzice ciężko pracowali by wstawić nową szybę, a kilka
dni po naprawie, ja znowu ją zbiłem.
Apogeum mojego konfliktu
z ojcem nastąpił pod koniec drugiej klasy gimnazjum, gdy do naszego miasta
przyjechał lubiany przeze mnie zespół. Bardzo chciałem iść na ich koncert –
nawet uzbierałem sobie pieniądze, które zarobiłem z rozdawania ulotek, ale
problemem było dostanie pozwolenia od rodziców. Wiedziałem, że to będzie
trudne, więc tydzień przed wydarzeniem wyciszyłem się, a nawet zacząłem pomagać
w domu. Sprzątałem codziennie swój pokój, zdarzało mi się nawet robić obiady za
mamę lub szedłem po zakupy gdy nikt nie miał na to czasu i siły. Rodzice
najpierw patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale potem widziałem w ich oczach
nadzieję, że dojrzałem i zrozumiałem, że moje zachowanie było głupie. I wtedy
stwierdziłem, że w końcu mogę zapytać ich o pozwolenie.
Rezultat był taki, że
oczywiście zabronili mi iść na te „satanistyczną orgię”. Już wtedy Teresa i
Peter Phantomhive stali się pobożni, więc wszystko, czego pragnąłem, było
niczym, jak znakiem, że coś mnie opętało. Nie powiedziałem im, że kupiłem już
bilet, nawet gdy nie dostałem pozwolenia; po prostu stwierdziłem, że i tak
pójdę. Kolejnego wieczoru, kiedy to miał odbyć się koncert, chciałem wyjść niby
to na spacer, a wtedy drogę zastąpił mi mój ojciec. Zaczął rzucać mi w twarz
obelgami i zakazami, a ja wpadłem w szał. Zaczęliśmy się szarpać, dając upust
swojej złości i wtedy mnie uderzył. Dostałem od niego w twarz i zdumiało mnie
to tak bardzo, jak jego samego. Matka, która była świadkiem całego zdarzenia,
zaczęła krzyczeć na ojca, a ja wykorzystałem okazję i wybiegłem z domu.
Nie poszedłem na
koncert, mimo, że bardzo tego chciałem i miałem już kupiony bilet. Straciłem
całą ochotę na zabawę, a to wszystko przez pulsujący ból, który czułem na swoim
napuchniętym policzku. Wtedy to, siedząc na błoniach w parku, słysząc z oddali
muzykę, wpadłem na pomysł, by uciec stąd jak najdalej i że jedyną możliwością
było wyjechanie do szkoły z internatem, jednak to wymagało ode mnie ponad roku
udawania przykładnego syna. Podjąłem się tego i jeszcze tego samego wieczoru
wróciłem do domu i przeprosiłem rodziców za swoje zachowanie. Matka przytuliła
mnie i głaskała po głowie, ale ojciec zachowywał dystans. I zachowywał go przez
całą trzecią klasę, do momentu, gdy nasze drogi się rozeszły.
Myślałem, że będąc z
dala od domu, uraza żywiona do ojca przejdzie mi, ale to się nie stało. Dopiero
tego dnia, gdy matka zadzwoniła z tą wiadomością, poczułem, że moje zachowanie
było głupie. Owszem, ojciec zasłużył sobie na te wszystkie negatywne emocje,
które do niego czułem, ale ja jako bardziej dojrzała teraz osoba, powinienem mu
to wybaczyć. Powinienem w końcu dostrzec to, że Peter Phantomhive chciał dla
mnie dobrze, ale niekoniecznie wybrał odpowiedni sposób na pokazanie mi tego.
Nie wiedziałem, co
czekało mnie w domu po tych ponad sześciu miesiącach rozłąki. Nie miałem
pojęcia, jak zareaguje na mnie ojciec, ale ja wiedziałem już, że mu
przebaczyłem. Nieważne, że zrobiłem to dopiero gdy miał odejść na zawsze z
mojego życia; ważne, że dostrzegłem jak wiele dla mnie zrobił i ile poświęcił,
bym mógł normalnie żyć.
Byłem również gotów na
przeproszenie go – tym razem szczerze i z całego serca.
***
Do Glatton dotarłem
dopiero wieczorem i mimo, że zmierzchało, poznawałem wszystkie budynki, które
mijałem. Przez chwilę nawet czułem się tak, jakbym nigdy nie opuszczał tej
dziesięciotysięcznej mieściny. Zamówiłem taksówkę, by ta zawiozła mnie jak
najszybciej do szpitala, bo miałem ciężką torbę i wciąż bałem się, że przybędę
tam za późno.
Gdy samochód zatrzymał
się pod wejściem do szpitala, zapłaciłem taksówkarzowi i wysiadłem. Tego
lutowego wieczoru nie czułem chłodu – byłem rozgrzany z nadmiaru emocji i
podenerwowania. Ciężka torba, którą niosłem na ramieniu i która boleśnie
obijała mi się o nogę, praktycznie przestała dla mnie istnieć. Zatrzymałem się
przed wejściem do szpitala, czując, jak na twarz spadają mi pierwsze krople
deszczu. Niebo było szare i smutne, zupełnie jak moje serce.
Było późne popołudnie,
więc Alex znajdujący się tak daleko ode mnie, wracał właśnie do internatu.
Wyciągnąłem jego telefon, wyłączyłem w nim dźwięk i ruszyłem w stronę wejścia –
powoli, ostrożnie robiąc każdy krok. Byłem w rozsypce i jedyną rzeczą, która
mogła mi teraz pomóc, było przytulenie się do Alexa, zatopienie się w jego
ramionach. Niestety nie miałem doświadczyć tego w najbliższym i nieokreślonym
czasie. Moja przyszłość była niepewna – nie wiedziałem w jakim stanie jest
matka i czy będę mógł zostawić ją samą. Nie wiedziałem też, czy jak już będzie…
po wszystkim, czy będę miał możliwość powrotu do szkoły.
Pedantyczny błękit, na
jaki pomalowane było wnętrze szpitala, przyprawiał mnie o mdłości. Od
dzieciństwa nie lubiłem takich miejsc, bo zdarzyło mi się spędzić tu prawie
miesiąc gdy miałem zaledwie pięć lat. Niepozorne rotawirusy przez które prawie
zszedłem z tego świata, bo lekarze byli bezradni… Stanąłem w głównym holu
stwierdzając, że przez te kilkanaście lat prawie nic się tu nie zmieniło – może
było trochę czyściej, a w kącie stała maszyna z kawą zamiast sztucznego kwiatu
w tandetnej donicy. Podszedłem do lady, więc ubrana w biały fartuch kobieta
uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
-
Dzień dobry, chłopcze. W czym mogę pomóc? – Zapytała, puszczając mi oko.
-
Szukam Petera Phantomhive’a, mojego ojca.
Kobieta kiwnęła głową,
wklepała dane w klawiaturę komputera i chwilę czekała ze zmrużonymi oczami.
Nagle zrzedła jej mina, zapewne na widok oddziału, na którym znajdował się
ojciec i spojrzała na mnie bez wcześniejszej filuterności.
-
Piętro czwarte, sala numer czterdzieści dziewięć. Przed wejściem proszę założyć
obuwie ochronne, które można znaleźć na prawo od wind. By dostać się na oddział
musisz zadzwonić interkomem; któraś z pielęgniarek na pewno szybko ci otworzy.
-
Dziękuję – rzuciłem tylko i odszedłem.
Ruszyłem w stronę wind,
usilnie próbując przypomnieć sobie numer pokoju; słowa recepcjonistki ledwo do
mnie dotarły.
Winda przyjechała,
otworzyła się z denerwującym brzdęknięciem, a ze środka wyszli ludzie. Ktoś
potrącił mnie ramieniem, ale nawet na to nie zareagowałem. Wszedłem do środka
razem z kobietą z małą dziewczynką, staruszkiem i dziewczyną w moim wieku.
Jedno z nich wcisnęło guzik czwartego piętra, więc po prostu stałem, ignorując
ciekawskie spojrzenia pasażerów.
Wysiadłem z windy, a
razem ze mną tamta dziewczyna, której nie zaszczyciłem już więcej ani jednym
spojrzeniem. Gdy kupowaliśmy obuwie ochronne, czułem, że ta na mnie patrzy, ale
ignorowałem to. Dziewczyna podeszła do interkomu tak jakby robiła to już wcześniej
miliony razy i zadzwoniła, a ja poszedłem za nią, ciesząc się, że nie musiałem
tego robić sam. Po chwili drzwi otworzyły się, a w progu pojawiła się
pielęgniarka.
- A,
to ty, Ruth, wchodź.
Kobieta uchyliła szerzej
drzwi, więc moja towarzyszka weszła do środka. Potem pielęgniarka podniosła
wzrok na mnie.
-
Pan do kogo?
- Do
Petera Phantomhive’a.
Usta kobiety zacisnęły
się w cienką, bladą linię.
-
Proszę – uchyliła drzwi, więc wszedłem bez wahania. – Pokój numer czterdzieści dziewięć.
Włożyłem obuwie
ochronne, a potem otworzyłem drzwi oddziału męskiego. W końcu korytarza od razu
zobaczyłem znajomą sylwetkę mamy, opierającą się o ścianę. Gdy mnie zobaczyła,
jej twarz wykrzywił grymas bezsilności. Ruszyła szybko w moją stronę, więc
przyspieszyłem kroku; chwilę później mama wtuliła się we mnie, szlochając
cicho, a ja automatycznie zamknąłem ją w ramionach, mimo, że przez te wszystkie
lata nie okazywaliśmy sobie prawie żadnych czułych gestów.
-
Lekarz właśnie robi obchód – mruknęła w moje ramię, a potem spojrzała mi w
oczy. – Dobrze, że jesteś.
Pogładziła mnie po
policzku z czułością, a ja przykryłem jej dłoń swoją. Nie byłem w stanie nic
powiedzieć, więc dałem się jej poprowadzić pod drzwi opatrzone złotym numerem
czterdzieści dziewięć pod spodem którego widniało nazwisko doktora
przydzielonego ojcu.
Doktor Kurosawa
Chwilę staliśmy pod
salą, milcząc. Matka obgryzała zaciekle paznokcie, wpatrując się w
przestrzeń - chyba robiła to zupełnie nieświadomie. Ja poczułem nagle, że
torba ciąży mi boleśnie na ramieniu, więc ściągnąłem ją i postawiłem na ziemi.
Wtedy z sali wyszedł niski Japończyk z siwiejącymi po bokach włosami i spojrzał
na mnie.
-
Gabriel, syn? – W jego głosie słychać było egzotyczny akcent.
Przytaknąłem.
-
Pan Phantomhive ciągle o tobie mówi. Cieszę się, że przyjechałeś. A on na pewno
ucieszy się jeszcze bardziej.
Mężczyzna poklepał mnie
po plecach, a potem spojrzał na matkę.
-
Pani mąż zareagował prawidłowo na leki – posłał jej uśmiech. – W sali są wolne
łóżka, więc czujcie się jak w domu.
Podziękowaliśmy mu, a
gdy tylko poszedł, weszliśmy do pomieszczenia, a mnie ogarnął stres. Z daleka
widziałem sylwetkę rysującą się pod białą kołdrą. Potem podniosłem wzrok i
zobaczyłem wychudłą twarz ojca i poczułem się, jakbym spojrzał śmierci w twarz.
Jego kiedyś zaokrąglone i rumiane policzki teraz były zapadnięte i bladoszare,
kontrastujące mocno z żółtym zabarwieniem skóry. Spojrzałem wyżej, w jego
niebieskie oczy zatopione w czarnych jeziorach sińców.
Patrzył na mnie. Mój
ojciec patrzył na mnie, a ja z całych sił powstrzymywałem się przed padnięciem
na kolana i głośnym szlochem. Zamiast tego przełknąłem ślinę, podsunąłem
taboret do łóżka, usiadłem na nim i nerwowo splotłem dłonie na kolanach.
- Peter,
chcesz coś do jedzenia albo do picia? – Zapytała mama, stając w nogach łóżka.
Chuda postać prawie
niezauważalnie pokręciła głową, nie odrywając ode mnie wzroku przekrwionych
oczu. Spojrzenie ojca dotykało wszystkiego wewnątrz mnie – miałem wrażenie, że
wierciło mi ono dziurę w świadomości.
-
Cześć, tato – powiedziałem cicho, nie potrafiąc przyglądać mu się dłużej niż
kilka sekund.
Między nami zapadła
niezręczna cisza, a potem ojciec westchnął głęboko.
-
Cześć, Smyku.
Jego głos był cichy,
zachrypnięty, a mówiąc, jego usta ledwo się uchylały. Poczułem jak do oczu
napływają mi łzy spowodowane nie tylko jego stanem, ale także i tym, jak się do
mnie zwrócił. „Smyku” – tak mówił na mnie w dzieciństwie, gdy między nami
wszystko było dobrze.
Wyciągnął w moją stronę
drżącą rękę, a ja z wahaniem ją uścisnąłem. Była zimna i szorstka, nieprzyjemna
w dotyku. Bardzo, ale to bardzo chciałem uciec z tego pomieszczenia, miasta,
świata. Już nawet nie chciało mi się płakać – czułem tylko gorzki smak szoku na
języku i zdrętwienie mięśni twarzy.
Potem ojciec się
uśmiechnął – lekko podniósł kąciki ust, jakby w katatonicznym, desperackim
geście. Miałem wrażenie, że uśmiecha się do mnie trup.
***
Dopiero po wieczornym
obchodzie wyszedłem z sali. Ojciec zasnął po potężnej dawce leków
przeciwbólowych, a matka przysypiała na łóżku obok. Pewnie była zmęczona
stresem i czuwaniem przy tacie cały dzień, więc nie chciałem jej przeszkadzać. Wyszedłem
na korytarz i wyciągnąłem zapomniany przez mnie telefon z kieszeni. Na ekranie
wyświetliło się piętnaście nieodebranych połączeń od Jaspera. Westchnąłem i
wybrałem jego numer; w słuchawce rozbrzmiał monotonny sygnał, a potem
usłyszałem męski głos.
-
Gabe? Poczekaj, pójdę do Alexa – powiedział Roberts.
Czekałem chwilę, słysząc
zakłócenia w słuchawce, a potem przygłuszone męskie głosy – jeden z nich
należał do mojego chłopaka.
-
Halo? Gabriel? Co się stało?
Słysząc jego głos,
poczułem coś na kształt ulgi.
-
Mój tata jest w szpitalu. Zdiagnozowano u niego... nieoperacyjnego raka
trzustki. Wsiadłem w najbliższy samolot i właśnie jestem w szpitalu. Rodzice
śpią, więc wyszedłem na chwilę.
-
Podaj mi adres – powiedział bez zastanowienia, głosem nie znoszącym sprzeciwu.
-
Popieprzyło cię jeśli chcesz tu przyjechać. – Zaśmiałem się nerwowo, chcąc to
wszystko obrócić w żart.
Alex westchnął do
telefonu, a ja wyobraziłem sobie jak pociera skronie ze zdenerwowania.
-
Jeśli to, że chcę być z tobą w tym momencie i wspierać się, nazywasz
popieprzeniem, to tak, popieprzyło mnie i to zdrowo.
Pod wpływem jego słów
złamałem się i wyśpiewałem mu wszystko. Alex zapisał to na kartce, chwilę
jeszcze ze mną rozmawiał, a potem pożegnał się; chłopak poszedł się pakować, by
zdążyć na najbliższy samolot. Jeśli wyleciałby dziś w nocy, już jutro przed
południem mógłby zamknąć mnie w swoich ramionach.
Na razie nie myślałem o
tym, co powiem rodzicom. Nie miałem siły na wymyślanie bajeczek, ani na
tłumaczenie prawdy. Westchnąłem i wsunąłem telefon do kieszeni, a potem wszedłem
do sali. Ojciec spał spokojnie, a mama drzemała na łóżku obok; jej torebka była
bliska upadku na ziemię, więc poprawiłem ją, a potem opatuliłem matkę
szczelniej kołdrą.
Usiadłem na parapecie i
spojrzałem przez okno na zatopiony w deszczu świat. Po szybie spływały strużki
wody, które wyglądały niemal identycznie jak łzy. Wsunąłem słuchawki do uszu,
puściłem cicho muzykę i oparłem się o szybę. Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo
byłem zmęczony, więc przymknąłem oczy i niedługo później zasnąłem.
***
Obudziłem się w środku
nocy w pierwszym momencie nie wiedząc, gdzie się znajduję. Potem do moich uszu
doszło miarowe kapanie kroplówki. Byłem cały obolały, więc wstałem i
przeciągnąłem się, słuchając strzykania kości. Rodzice nadal spali, więc
wyszedłem do łazienki by przemyć twarz. Zamknąłem za sobą drzwi i poczułem
przymus wyciągnięcia telefonu z kieszeni. W momencie, gdy spojrzałem na jego
ekran, telefon rozdzwonił się, oznajmiając połączenie przychodzące od
niezapisanego numeru.
-
Halo?
-
Cześć, tu Alex. Siedzę właśnie na lotnisku, bo mój samolot jest opóźniony z
powodu złych warunków pogodowych – powiedział i jakby się zamyślił. – Nie
obudziłem cię?
Uśmiechnąłem się,
słysząc troskę w jego głosie.
-
Nie, akurat wstałem i poszedłem do łazienki – mówiąc to, usiadłem na desce
klozetowej, dając odpocząć zmęczonym i zdrętwiałym nogom.
-
To dobrze. Jak tam… twój ojciec? Trzyma się?
- Nie jest źle – mruknąłem, choć nie do końca było to zbyt zgodne z
prawdą.
-
A ty, jak się trzymasz, skarbie?
- Jest w porządku. Ale jak ty przylecisz, to będzie o wiele lepiej.
Wciąż czułem się głupio
po tym, jak naskoczyłem na niego we wcześniejszej rozmowie. Chłopak martwił się
o mnie i chciał być blisko mnie – ba, ja sam chciałem, by w tym momencie był
obok. Więc czemu tak zareagowałem?
-
No ja myślę – zachichotał, a ja oczami wyobraźni widziałem jak się uśmiecha.
Widziałem te maleńkie
zapowiedzi zmarszczek przy oczach i kącikach ust, które kiedyś, w wieku
pięćdziesięciu lat, będą u niego niemożliwe do niezauważenia. Widziałem także
dłoń, którą przeczesywał właśnie włosy, a robił tak zawsze, gdy coś go szczerze
ucieszyło… W tym momencie zamiast rozmawiać z nim, rozpamiętywałem jego wygląd,
znaki szczególne i nawyki, uznając je za wyjątkowo kochane i niepowtarzalne.
Czy chciałem z nim spędzić przyszłość? Oczywiście. Czy chciałem razem z nim się
zestarzeć i być z nim bez względu na wszystko? Bez dwóch zdań.
-
Tęsknię za tobą – powiedziałem całkiem poważnie. – Chciałbym, żebyś był tutaj
ze mną.
Mimo, że nasza rozłąka
nie trwała długo, brakowało mi Alexa z całego serce. Jego ciepła i wsparcia,
które okazywał mi na co dzień w szkole.
-
Gabe, też mi ciebie brakuje – mruknął cicho, z uczuciem. – Nawet nie wiesz jak
źle się czułem, gdy wróciłem do pustego pokoju i znalazłem kartkę od ciebie.
Bałem się, że coś ci się stało albo że masz kłopoty… Przeszedłem przez piekło,
dzwoniąc ciągle od Jaspera i słysząc tylko głuchy sygnał…
Dopiero jego słowa
uświadomiły mi, że postąpiłem głupio z wyciszeniem telefonu. Nie pomyślałem jak
czułbym się na miejscu Alexa po znalezieniu takiej wiadomości…
- Przepraszam…
- Przestań, nie przepraszaj – zaśmiał się. – Teraz, kiedy wiem, że tobie
nic nie jest, mogę odetchnąć z ulgą. No i niedługo się zobaczymy, więc mi to
wynagrodzisz.
Uśmiechnąłem się do
siebie, mając nadzieję, że te kilka godzin minie mi szybko, bym mógł poczuć
uspokajające dłonie Alexa na swojej głowie.
-
Kocham cię – szepnąłem w przypływie emocji. – Najbardziej na świecie.
-
Ja ciebie też kocham, Gabe. Jesteś najlepszym, co mi się w życiu przydarzyło.
Wtedy tknięty jakimś
przeczuciem, odwróciłem się i spojrzałem na drzwi, w których stała moja mama.
Uśmiechała się lekko, patrząc na mnie, a ja poczułem jak na moje policzki
wstępują gorące rumieńce.
-
Muszę kończyć. Do później, paa!
Nie dałem nawet szansy
Alexowi na odpowiedzenie mi i rozłączyłem się, prawie upuszczając telefon z
nerwów. Matka weszła do łazienki i umyła ręce; z jej ust nie schodził uśmiech.
-
Pewnie nie chciałeś mi o tym na razie mówić, ale cieszę się, że znalazłeś
dziewczynę. Trochę się obawiałam przez te wszystkie lata, że nikogo sobie nie
znajdziesz, a tu proszę…
Kobieta podeszła do
mnie, pocałowała mnie w policzek, a ja nawet nie próbowałem rozwiać jej
wyobrażeń. Nie skomentowałem jej słów, tylko wzruszyłem ramionami. Za kilka
godzin i tak miała się przekonać, jak bardzo myliła się co do swoich
przypuszczeń.
Jesteeeem, coś mi się wydaje , że tym razem pobiję rekord na najszybszy komentarz. Przeczytać 5 minut po publikacji to całkiem niezły wynik :D
OdpowiedzUsuńKoniec... jak to...? ;-; No niby że moda na sukces ale jaka zajebista :D Ale sama ładnie to ujęłaś więc no co ja mogę... Będzie mi smutno bez tego opowiadania jak cholera.
Znacząco podkręciłaś i przyśpieszyłaś akcję. Pewnie już od dawna się męczysz z tym opowiadaniem :) Właśnie dzięki temu jestem jeszcze bardziej pod wrażeniem tego, że dałaś radę napisać tyle rozdziałów z jednego opo. Mi by się już dawno znudziło :/
Biedny Gabe, biedny Peter. Wszystko miało być tak pięknie, a tu proszę, taki chuj. I tyle. A Alex taki kochany <3 Przyjedzie do niego awwww. Coś czuję, że ani Gabe ani jego matka nie będą chcieli robić spiny przy umierającym ojcu... Szczerze, muszę się przyznać, że musiałam wygooglować to całe "leczenie paliatywne". No skąd ja mam wiedzieć takie rzeczy, nooo????
Nie wiem czy uwierzysz ale mój ostatni temat z chemii to właśnie te przemiany XD. Jak to jest możliwe??? TELEPATIA XD
Rozdział, jednym słowem zajebisty, co się będę więcej rozpisywać. Nawet nie mam się do czego przyczepić. Znaczy gdzieśtam widziałam jedną literówkę, ale nie chce mi się jej szukać. O, i jeszcze jedno. Jeśli zakończysz żywot Gabriela Phantomhiva jako prawiczka to UKATRUPIĘ CIĘ! Serio, niech się bzykną na koniec i ja będę szczęśliwa :D
To co. Czekam na następne rozdziały, które coraz bardziej przybliżają nas do końca tego zajebistego opowiadania. Pozdrawiam cieplutko,
Yavanna~
Dziękuję za miły komentarz! :)
UsuńNo niestety, koniec... Ja sama chciałabym żeby niektóre rzeczy trwały wiecznie (na przykład wena :v), ale niestety w przyrodzie nie jest to możliwe.
To nie tak, że się męczę, tylko po prostu nie chcę przesadzić; nie chcę doprowadzić do takiego momentu, że ludzie widząc nowy rozdział stwierdzą "Meh, to mi się już przejadło"... Jestem bardzo sentymentalną i stanowczą osobą, więc nie byłabym w stanie zostawić tego opowiadania nieskończonego...
Zaczęłam chodzić na korki z chemii i sukcesywnie powtarzam z panem Adrianem cały materiał i właśnie w tamtym tygodniu miałam przemiany promieniotwórcze :P Swoją drogą, to uwielbiam je <3
Okej, okej, skisłam w momencie "Jeśli zakończysz żywot Gabriela Phantomhiva jako prawiczka to ukatrupię cię!". Myślisz, że byłabym tak okrutna, że napisałabym 40-parę rozdziałów by Gabi nie stracił dziewictwa? Chyba masz o mnie złe mniemanie :<
Również pozdrawiam,
Martynian <3
To chyba będzie zdziwko już nie moge sie doczekać:-)
OdpowiedzUsuńWooow,woow,takiego obrotu sprawy to się chyba nikt nie spodziewał..
OdpowiedzUsuńA to będzie zdziwko, ciekawe czy w obliczu "tragedii" zaakceptują związek Gabiego i Alexa
Czekam z niecierpliwością na następny ; )
Od momentu, gdy się dowiedziałam, że ojciec Gabriela jest w szpitalu, miałam łzy w oczach ;____; Przypominały mi się moje wizyty babci w szpitalu... Co prawda, miała spore problemy z sercem, ale swoje ostatnie lata spędziła w szpitalu... ;____; To niemożliwe, żeby w taki mały deszczyk samolot nie mógł wystartować, chyba, że była wichura na tyle silna, że samolot po prostu nie byłby w stanie się oderwać od pasa startowego XD Wiem, za dużo "Katastrofy w przestworzach" XD
OdpowiedzUsuńNienawidzę Cię za ten rozdział, za dużo feelsów... Ale i tak jak zawsze świetnie ♥ Czekam tylko na ciąg dalszy i rozpaczam z powodu, iż zbliża się koniec, jednak jak to mówię... Wszystko co dobre kiedyś się kończy ;-;
OdpowiedzUsuńA juz październik :c no nic, znalazłam tego bloga niedawno ale nocami nie mogłam poprostu oderwać się od tekstu. Super opowiadanie poprostu uwielbiam! <3 czekam na następną część :D
OdpowiedzUsuńhej hej czekamy na następny rozdział , zlituj się
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Hej,
OdpowiedzUsuńzaczął się tak miło dzień, a potem zachowanie Alexa piękne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia