Rozdział XLII

Przez całą noc nie mogłem zasnąć; Alex leżał obok mnie na boku, oddychając głęboko i miarowo. Próbowałem już chyba wszystkich pozycji, ale nie byłem w stanie się zrelaksować – czułem dziwne napięcie wszystkich mięśni, tak, jakby moje ciało spinało się w obliczu jakiegoś niebezpieczeństwa. Było to niesamowicie dziwne, bo w głowie nadal dominowała mi ulga po pogodzeniu się z chłopakiem i radość po spędzonym miło dniu.

Tej nocy na niebie królował księżyc w pełni, emanujący srebrnym światłem, które wkradało się do naszego pokoju przez szpary w żaluzjach. Leżałem i patrzyłem na tańce jego promieni na dywanie i wyobrażałem sobie moją przyszłość. Już się jej nie bałem – mimo, że wcześniej myśleniu o niej zawsze towarzyszyło mi przerażenie. Widziałem w niej siebie jako lekarza, prowadzącego własny gabinet psychiatryczny, małe mieszkanko, do którego wracałbym każdego wieczora, a Alex witałby mnie w progu. Oczywiście mielibyśmy kota, który lubiłby siedzieć mi na kolanach, gdy w nocy czytałbym książkę. Żylibyśmy spokojnie, razem, z dala od naszych rodzin, które by tego najprawdopodobniej nie zaakceptowały… Mielibyśmy siebie nawzajem i to by było najważniejsze.

Z rozmyślań wytrąciła mnie nagła potrzeba napicia się czegoś; wstałem więc, uprzednio wymykając się delikatnie z objęć śpiącego Alexa. W nocy w internacie było ciepło, bo piec nastawiony był na najwyższe obroty, gdy za oknem panował mróz. Jako zmarzluch nie musiałem nawet założyć bluzy – wyszedłem z pokoju w samych bokserkach i t-shircie. Korytarze oczywiście ziały pustką i ciszą, choć w pokoju dziennym widać było poświatę grającego telewizora. Ruszyłem w stronę łazienki, ale coś tknęło mnie, by sprawdzić, kto zamiast spać, leżał i oglądał telewizję.

Po kilku krokach widziałem już tył kanapy, więc zbliżyłem się i zajrzałem przez jej oparcie. Znalazłem tam nikogo innego jak Louisa Martineza i wtedy zdałem sobie sprawę, że ostatnio zrobiło się go naprawdę dużo w moim życiu. Być może dopiero od dnia balu zacząłem zwracać na niego uwagę i stąd właśnie widziałem go niemal wszędzie. Rudzielec leżał na boku, dłonią podpierając głowę i wpatrywał się w ekran. Telewizor grał cicho, tym bardziej, że dobywały się z niego piski i krzyki z racji oglądanego przez Martineza horroru. Czułem ciężar na sercu – tak duży, że przez chwilę nie byłem w stanie się ruszyć, a intuicyjnie wiedziałem, że chłopak zaraz odwróci się i na mnie spojrzy. Nie chciałem z nim rozmawiać, miałem dość niezręcznych sytuacji i jedyną rzeczą, której pragnąłem, było zaśnięcie.

Dzięki grubym skarpetkom wycofałem się bezgłośnie i poszedłem do łazienki – gdy wyszedłem już poza zasięg poświaty telewizora, spojrzałem przez ramię na chłopaka. Louis odwrócił się i patrzył w miejsce za kanapą, gdzie przed chwilą stałem. Nie czekając aż mnie zobaczy, wszedłem do pomieszczenia wyłożonego kafelkami i nawet nie trudziłem się zapalaniem światła. Podszedłem do umywalki, odkręciłem wodę, nabrałem jej w dłonie i wypiłem wszystko. Powtórzyłem czynność kilka razy, aż poczułem chlupot w żołądku, a wysuszone usta znów nabrały uwodnienia. Na koniec przemyłem sobie twarz i westchnąłem głęboko.

Wracając do pokoju nie miałem już tyle szczęścia. Louis przyłapał mnie gdy tylko pojawiłem się w świetle rzucanym przez telewizor.

                - Gabe? – Zapytał z dziecinnym zdziwieniem.

Przez mój umysł przebiegł pomysł, by puścić się biegiem przez korytarz, a przez kolejne dni udawać, że wcale nie doszło do tej sytuacji. Nie miałem najmniejszej ochoty z nim rozmawiać, ale co miałem zrobić?

                - Taa – mruknąłem.

Martinez usiadł na kanapie, wciąż odwrócony w moją stronę. Na ekranie właśnie dochodziło do jakiejś krwawej sceny, więc pokój dzienny przemalowany został przez światło na czerwono.

                - Co tu robisz? Nie śpisz?

Wzruszyłem ramionami, wciąż stojąc jak winny pod ścianą korytarza.

                - Poszedłem się napić. No i najwyraźniej nie śpię, chyba, że to jest świadomy sen, a ja o tym nie wiem.

Walczyłem ze sobą – jedna część mnie chciała jak najszybciej wrócić do pokoju i zatopić się w ciepłych ramionach Alexa, a druga chciała usiąść koło Louisa i jednak z nim porozmawiać.

                - M-hm – skomentował moje słowa.

Już chciałem ruszyć korytarzem i zostawić tę niezręczną sytuację za sobą, gdy chłopak powiedział:

                - Chcesz o tym pogadać?

Gdy tylko wypowiedział te zdanie, wiedziałem już, o co mu chodziło. O dzień balu, o jego wyznanie, o wszystko, co się wtedy stało lub prawie miało miejsce. Nim się spostrzegłem, ruszyłem w stronę kanapy i usiadłem obok Martineza.

                - Uch, miałem nadzieję, że jednak nie będziesz chciał… - Westchnął cicho, zaplatając ręce na kolanach.

Nie byłem w stanie ukryć małego uśmiechu, który wywołała jego szczerość i to, jak bardzo się denerwował. Jednocześnie było mi z tego powodu głupio, bo to ja byłem powodem, przez który chłopak się tak zachowywał.

                - Chyba chciałbym cię przeprosić – powiedział, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca.

Ton jego głosu był tak smutny, że poczułem na sobie jego brzemię.

                - Nie masz mnie za co przepraszać, Louis… - mruknąłem, nie będąc w stanie spojrzeć mu w twarz. – To ja powinienem cię przeprosić. Za to, jak cię potraktowałem tamtego dnia. Nie powinienem tego tak rozgrywać, tylko że nie spodziewałem się tego…

                - Kochasz Alexa, prawda? – Przerwał mój wywód pytaniem.

Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem, a ja prawie się pod nim speszyłem.

                - Tak – odpowiedziałem twardo. – I dlatego mogę się z tobą jedynie przyjaźnić.

Martinez westchnął i przetarł oczy dłonią; przez chwilę bałem się, że zacznie płakać, ale gest ten był chyba wywołany jedynie zmęczeniem.

                - No i co ja mam na to odpowiedzieć? – Milczałem, wpatrując się w niego. – Mógłbym się z tobą przyjaźnić, ale zawsze doszukiwałbym się w twoim zachowaniu jakiegoś drugiego dna i przeinaczał to na swoją korzyść. Nie wiem co by mnie bardziej bolało; zerwać z tobą kontakt, czy się zaprzyjaźnić i wiedzieć, że nie możesz być mój…

                - Nie wiem, Louis… Decyzja należy do ciebie – powiedziałem, czując dziwny ucisk w gardle.

Chłopak znów westchnął głęboko i spojrzał mi w oczy.

                - Muszę się zastanowić – mruknął, a potem podrapał się po karku nerwowo. – Ale wiesz… jeśli… nie wyjdzie ci ze Smithem, czy coś, to zawsze możesz przyjść do mnie… Będę czekał.

Starałem się nie okazać mu, jak bardzo zaskoczyły mnie te słowa i fakt, że Louis zaczerwienił się aż po czubek nosa. Poczułem, że bardzo, ale to bardzo chcę wrócić już do pokoju i usnąć w ramionach Alexa. Zacząłem podnosić się z kanapy, mając nadzieję, że nie będzie to wyglądało jak ucieczka.

                - Dziękuję? – Odpowiedziałem mu, nie wiedząc co powinienem w takiej sytuacji zrobić.

Nigdy nie byłem zbyt dobry w niezręcznych rozmowach i na ogół starałem się ich unikać jak ognia. Martinez spojrzał na mnie smutno, więc spróbowałem uśmiechnąć się do niego przyjaźnie, ale nie bardzo mi to wyszło.

                - Dobranoc – rzuciłem jeszcze i ruszyłem korytarzem w stronę swojego pokoju.

                - Dobranoc.

Idąc, czułem na sobie wzrok Louisa odprowadzający mnie zanim zniknąłem za zakrętem.

***

Zasnąłem dopiero koło czwartej, a o szóstej Alex wstawał już na poranny trening. Chłopak pocałował mnie w policzek, przeciągnął się i ziewnął szeroko, a ja z bólem otworzyłem zaspane oczy. Nie czułem się w ogóle na siłach żeby wstać z łóżka, ale wiedziałem też, że już nie zasnę. Ta noc definitywnie należała do najgorszych w moim życiu.

                - Dzień dobry, Słońce – mruknął do mnie Smith, biegając już po pokoju.

Oparłem się głową na łokciu i ziewnąłem, przyglądając się jego porannemu rytuałowi.

                - Dobry – wydusiłem pomiędzy dwoma intensywnymi ziewnięciami.

Alex zatrzymał się, spojrzał na mnie i podniósł brew w geście zdziwienia.

                - Nie wyspałeś się?

Wzruszyłem ramionami i padłem na plecy ignorując jego pytanie. Chłopak zaśmiał się pod nosem, a potem szybko znalazł się na moich biodrach, trzymając mi dłonie za nadgarstki nad poduszką, na której opierałem głowę.

                - To co ty takiego robiłeś w nocy i dlaczego ja w tym nie uczestniczyłem? – Zapytał dwuznacznym tonem i miną perwersa, więc nie mogłem powstrzymać śmiechu.

Chłopak schylił się i zamknął mi usta w namiętnym pocałunku, puszczając jedną z moich rąk. Alex wplótł mi palce we włosy w czułym geście, który tak kochałem. Pytanie, które zadał zawisło w powietrzu nad naszymi głowami, a potem, zniecierpliwione zniknęło, a my nadal całowaliśmy się bez opamiętania.

Jak zwykle poczułem, że w moich bokserkach robi się ciaśniej i mimowolnie pomyślałem o nadchodzących wielkimi krokami feriach. O naszym wyjeździe z Philem i Billem, o wazelinie, o aurze panującej w domku dziadka Sunlighta…

Jęknąłem cicho z zaskoczenia, gdy chłopak otarł się kolanem o mojego członka. Alex oderwał się ode mnie i uśmiechnął się triumfująco, więc w odwecie przyssałem się do jego szyi i zrobiłem mu małą, ale cholernie widoczną malinkę. Koszykarz nie pozostał mi dłużny i po chwili szarpaniny też zostawił mi małą pamiątkę.

                - Leć na trening, bo się spóźnisz – powiedziałem złośliwie, a potem przygryzłem mu dolną wargę.

Smith przewrócił oczyma.

                - A co, masz mnie dosyć?

                - I to jeszcze jak!

Chłopak przymknął oczy i zacisnął usta w sceptycznym grymasie, a potem puścił mnie i wstał. Uniósł głowę wysoko, w teatralnym geście, a ja już wiedziałem, że włączył mu się tryb obrażalskiego. Zaśmiałem się pod nosem, gdy Alex przeszedł w ten sposób przez cały pokój, by wziąć torbę i ciuchy. A kiedy zniknął bez słowa tuż za drzwiami, westchnąłem i zamknąłem na chwilę oczy.

***

A otworzyłem je dopiero o godzinie ósmej trzydzieści i ze strachem zerwałem się z łóżka, klnąc na czym to świat stoi. Szybko chwyciłem ciuchy i plecak, ubrałem się i wybiegłem z pokoju. Na zewnątrz było chłodno, z racji tego, że słońce dopiero co leniwie wynurzało się zza linii horyzontu. Mój pośpiech był bezsensowny – i tak nie miałem prawa wejść do klasy od matematyki, w której to właśnie trwała moja pierwsza lekcja. Nie wiem, po co biegłem, ale moje ciało zareagowało właśnie w ten sposób.
Dotarłem do sekretariatu, dysząc od wysiłku, a sekretarka spojrzała na mnie znad oprawek cienkich okularów. Rozpoznałem w niej Lisę Haysoll, Hayroth, Hayworth, czy jakoś tak; kobietę, z którą rozmawiałem w sprawie Belzebuba-Castiela jakiś czas temu.

                - Dzień dobry – wysapałem, wchodząc do środka i siadając na krześle przy biurku. – Spóźniłem się na lekcję.

Sekretarka przyjrzała mi się uważnie, poprawiając okulary.

                - Nazwisko i nauczyciel?

                - Phantomhive. Profesor Raven.

Kobieta spojrzała na mnie znów i zamrugała kilka razy.

                - Ten Phantomhive? To znaczy, Phantomhive od kota?

Kiwnąłem głową, a ona uśmiechnęła się do mnie serdecznie.

                - Barbara bardzo ci dziękuje – mruknęła konspiracyjnie. – A teraz leć, bo spóźnisz się na biologię.

Sekretarka puściła mi oko, a ja patrzyłem, jak odkłada wszystkie wyciągnięte wcześniej papiery bez naniesienia na nie nawet odrobiny tuszu z pióra.

                - Dziękuję pani bardzo – powiedziałem, czując ogromną wdzięczność.

Z serca spadł mi kamień, bo bałem się reakcji rodziców na moje spóźnienie; nie wiedziałem, jak by je przyjęli. Wyszedłem z pomieszczenia, czując się lekko i poszedłem do budynku lekcyjnego z mocnym wrażeniem nierealności.

***

Przez wszystkie lekcje ziewałem i kilku nauczycieli zwróciło mi nawet uwagę. Kryzys dopadł mnie na historii z panem Turnerem, kiedy mężczyzna przechadzał się po klasie, dyktując daty najważniejszych wydarzeń ostatniej dekady. Oczy zaczęły mi się same zamykać, więc poddałem się i porzuciłem pisanie notatki, mając nadzieję, że ktoś będzie na tyle życzliwy, by pożyczyć mi swoje własne. Gdy zabrzmiał dzwonek, podszedłem do Marka – tego chłopaka, który podobał się Mortonowi.

                - Cześć, pożyczyłbyś mi notatki z dzisiejszej lekcji? Nie spałem zbyt dobrze, więc pogubiłem się pod koniec…

Gallagher uśmiechnął się i bez słowa wręczył mi zeszyt w ciemnej okładce, a mnie wtedy naszedł kuszący pomysł.

                - Słuchaj… Mógłbym ci go już jutro oddać, ale będę zajęty uczeniem się. Czy nie będzie to problemem, jeśli wyślę do ciebie kolegę? – Oczywiście nie myślałem o nikim innym, tylko o Lucasie Mortonie.

                - Nie, spoko. Mieszkam w trzydziestce.

                - Dzięki – rzuciłem jeszcze i wyszedłem z sali.

Historia była moją ostatnią lekcją, więc poszedłem tylko do szatni po kurtkę i ruszyłem do internatu. Byłem ciekawy, czy Michael dotarł już z małą i czy siedział właśnie w moim pokoju. Nie czułem niepokoju, ani strachu – byłem neutralnie nastawiony na te spotkanie.

***

Otworzyłem drzwi opatrzone numerem szesnaście i moim oczom ukazał się niezadowalający widok. Michael siedział na jednym z łóżek i stroił gitarę, a z kącika jego ust wystawał dymiący papieros. Mała siedziała na dywanie i przeglądała podręcznik Alexa od geografii, zachwycając się kolorowymi obrazkami. Przeszedłem energicznie przez pokój, wyciągnąłem Smithowi peta z ust i otworzyłem okno, a potem wyrzuciłem go na zewnątrz. Na koniec rozgoniłem dym ręką i rzuciłem plecak na ziemię.

                - Nie wiem czy wiesz, ale tutaj panuje zakaz palenia – prawie że warknąłem. – I dlaczego palisz przy małej?

Mina Michaela wyrażała czyste zdziwienie moim zachowaniem, a jego dłonie znieruchomiały w połowie wykonywanego zadania.

                - Cześć. Nie wiedziałem, przepraszam – mruknął, nadal zaskoczony.

Ton jego głosu kłócił się z jego osobowością, ale westchnąłem i wyluzowałem.

                - Hej, ślicznotko – zwróciłem się do Vi, głaszcząc ją po główce.

Dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, pokazując mi brak jednego z przednich zębów.

                - Zobacz, wypadł mi ząbek! Mama powiedziała mi, żebym dzisiaj położyła go pod poduszką, bo w nocy przyjdzie po niego Wróżka-Zębuszka i da mi za niego pieniążka!

Kucnąłem obok niej i zacząłem oglądać szparę po jednym z mleczaków jak profesjonalny stomatolog. Zacmokałem z podziwem.

                - No, no, no, ładniejszej dziury to ja nie widziałem.

Vicky uśmiechnęła się, a potem wróciła do oglądania obrazków. Podniosłem wzrok na Micha, łapiąc go na tym, że mi się przyglądał.

                - Co?

                - Nic, po prostu Vi po raz pierwszy jest taka otwarta dla kogoś, kogo praktycznie nie zna i to mnie dziwi.

Wzruszyłem ramionami; nie wiedziałem, czy odebrać to jako komplement. Chłopak wrócił do strojenia gitary, więc przyglądałem się ruchom jego palców, gdy kręciły stroikami.

                - Kiedy przyjdzie Al? – Zapytał nagle, nie podnosząc wzroku.

                - Zaraz powinien…

Przerwał m odgłos otwieranych drzwi, w których pojawił się nie kto inny, jak właśnie drugi Smith.

                - O wilku mowa – mruknął Mich.

Alex rzucił mu krótkie spojrzenie, uśmiechnął się do mnie, a na koniec podszedł do Vi i chwycił ją w ramiona. Dziewczynka zaczęła piszczeć z radości, kiedy koszykarz podnosił ją wysoko, wysoko, aż do sufitu. 

                - Hej mała, chcesz iść na łyżwy?

Vicky pokiwała energicznie główką, więc Smith postawił ja na ziemi i chwycił za rączkę.

                - To my idziemy – mruknął, patrząc to na mnie, to na Micha.

Wychodząc, wziął kurtkę dziewczynki i rzucił mi jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie. W tym samym momencie jego brat wstał, zadowolony z nastrojenia gitary i podszedł do mnie.

                - Gotowy?

                - Powiedzmy – westchnąłem.

Wziąłem do ręki gitarę i przymierzyłem palce do gryfu – pasowały idealnie, a struny miękko wbijały mi się w opuszki. Usiedliśmy z powrotem na łóżku naprzeciw siebie.

                - Nauczę cię najpierw podstawowych czterech chwytów – mruknął, łapiąc palce mojej lewej ręki. – Ten palec dajesz tu… ten tu… a ten tu. O, idealnie. Tak zagrasz A-moll. No, a teraz uderz w struny.

Zrobiłem co mi kazał, ale dźwięk okazał się nieczysty.

                - Dociśnij mocniej wszystkie palce i nie piszcz jak będzie bolało. To normalne.

Znów wykonałem jego rozkaz i uderzyłem w struny – tym razem wszystko zabrzmiało pięknie. Mich uśmiechnął się zadowolony i pokazał mi jak wygląda chwyt C, a potem E i G. Milcząc, robiłem to, czego ode mnie oczekiwał i szczerze mówiąc - szło mi nieźle.

                - Dobra, mój uczniu, a teraz zagramy jakąś piosenkę. Może Nirvany? Standardowo "Smells like teen spirit". Znasz rytm, prawda?

Kiwnąłem głową na potwierdzenie jego słów i zacząłem grać, patrząc na kartkę ze wszystkimi chwytami, którą przygotował mi Mich. Niestety jednoczesne bicie i zmienianie akordów nie było tak łatwe, jak pojedyncze granie i po chwili przerwałem.

                - Co jest?

                - Nie wychodzi mi bicie. Nie czuję tego – pożaliłem się.

Chłopak myślał chwilę, a potem wstał i usiadł tuż za mną. Przykleił się klatką piersiową do moich pleców, a głowę oparł mi na lewym ramieniu. Nie mogłem powstrzymać zaskoczenia i próbowałem trochę się od niego odsunąć.

                - Ty trzymaj chwyty, a ja będę bił. Patrz dokładnie jak to robię.

Objął mnie ramieniem i po chwili mojego wahania zaczął grać, kiwając rytmicznie głową i potupując nogą. Jego bliskość była dla mnie bardzo niekomfortowa, ale siedziałem cicho, choć nie mogłem się za bardzo skupić. Czułem wodę kolońską, którą pachniał, a jego włosy łaskotały mnie w kark. W myślach modliłem się do nieistniejących bogów, by Mich nie próbował robić niczego nieodpowiedniego. Nagle chłopak wstał i wrócił na poprzednie miejsce, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.

                - No, teraz twoja kolej.

Spróbowałem powtórzyć jego ruchy, ale szło mi opornie; kilka razy sfałszowałem dźwięk lub niechcący zaczepiłem palcem o strunę.

                - Nie jest źle – podsumował Mich. – A teraz próbuj aż do skutku, aż wszystko zagrasz czysto.

Westchnąłem i przycisnąłem palcami struny.

                - A co to za podejście? Proszę mi tutaj tak nie wzdychać.

Mimowolnie uśmiechnąłem się i wziąłem za granie. Czekało mnie naprawdę długie popołudnie.

***

Lekcja skończyła się po dłuższym czasie – nauczyłem się grać kilka piosenek i zaczynałem się z tego powodu naprawdę cieszyć. Mich często mnie chwalił, a jeszcze częściej muskał palcami moje palce, ale nie zwracałem na to uwagi. Kiedy Alex wrócił, trzymając na rękach śpiącą Vi, grałem właśnie piosenkę „Nothing else matters” zespołu, którego nie trzeba przedstawiać, a gdy go zobaczyłem, od razu przestałem. Mała wtulona była w ramiona brata jak mała koala, a jej włosy spływała ciemną kaskadą i bujały się w powietrzu. Alex położył Vi na drugim łóżku, a potem westchnął i usiadł przy biurku.

                - Jak tam lekcja? – Zapytał, patrząc na nas.

W kącikach jego ust czaił się szczęśliwy uśmiech, co mi również sprawiło radość.

                - Gabe jest bardzo zdolny – pochwalił mnie Mich. – Nieźle mu szło jak na pierwszy raz.

                - Cieszę się.

                - A wy, jak spędziliście dzień? – Zapytałem, by wyjść z tematu chwalenia mnie, bo był on dla mnie wyjątkowo niezręczny.

                - Głównie na łyżwach; Vi bardzo się spodobały. Potem poszliśmy na salę i robiliśmy wsady do kosza. Już dawno nie spędziłem z nią tak miło czasu i brakowało mi tego…

Michael uśmiechnął się serdecznie do brata, a ja w tym momencie zmieniłem zdanie na jego temat.

                - To dobrze – mruknął. – Rodzice chcą jechać już jutro wieczorem do domu, a twoja szkoła będzie nie po drodze, więc chyba będziesz musiał się już dzisiaj pożegnać z Vi.

                - Co? – Zapytał nieprzytomnie Alex. – Dlaczego już jutro?

                - Ojciec dostał telefon, że jednemu z jego pacjentów ze stwardnieniem rozsianym, czy czymś tam, pogorszyło się i że jest potrzebny.

                - Rozumiem – westchnął Alex. – No cóż.

Spojrzał z uczuciem w stronę Vi, która leżała jak na razie na łóżku i miarowo oddychała. Na dłuższą chwilę w pokoju zapanowała cisza.

                - Od kiedy jesteście razem? – Zapytał nagle Michael, patrząc w podłogę.

Automatycznie spiąłem się i już zacząłem zaprzeczać, tak samo Alex, ale Mich pokręcił głową.

                - Nie róbcie ze mnie debila, wiem, że jesteście razem – powiedział.

Wymieniliśmy z Alexem spojrzenia.

                - Od początku stycznia.

Michael zacmokał.

                - To króciutko. Myślałem, że dłużej, patrząc na wasze zachowanie.

                - Do czego pijesz? – Zapytał Alex, a w jego głosie słychać było zdenerwowanie.

                - Hej, hej, spokojnie, ogierze – powiedział Mich, unosząc dłonie do góry. – Nie przepadam za tobą, ale Gabriela naprawdę polubiłem.

Uniosłem brwi w geście zdziwienia, a Alexowi zamknęło to buzię.

                - Matka chciała, żebym miał na was oko i powiedział jej o czymś, co będzie świadczyło, że nadal jesteś gejem, Al.

                - Kurwa, tak myślałem…

Mich parsknął śmiechem.

                - Skoro to podejrzewałeś, to dlaczego nie schowaliście tych malinek, które pięknie prezentują się wam na szyjach?

W tym samym momencie moja ręka i ręka Alexa wylądowały na naszych szyjach, gdzie królowały ciemne siniaki. Na naszych twarzach wykwitły takie same rumieńce zawstydzenia.

                - Ale wiecie co? Jak tak na was patrzę, to przykro mi się robi na samą myśl, żebym miał na was donieść.

Jednocześnie spojrzeliśmy na niego zaskoczeni.

                - No co tak patrzycie na mnie oczyma wielkimi jak monety?

Michael zaśmiał się i zaczął chować gitarę do futerału. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, a Alex też siedział cicho.

                - A może jakieś „dziękuję” chociaż?

W tym momencie Vi wstała i ziewnęła szeroko, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w pokoju osób. Alex wstał i podszedł do niej, a ja spojrzałem na Michaela z wdzięcznością.

                - Dziękuję, naprawdę dziękuję. I za lekcję gry i za to, co przed chwilą powiedziałeś.

Mich uśmiechnął się do mnie, a potem wstał.

                - No, czas się zbierać, mała.

Vi spojrzała na niego zaspanymi oczkami, przecierając je piąstkami.

                - Dobrze, Mi. Już wstaję.

Dziewczynka stanęła na nóżkach i znów ziewnęła. Uściskała Alexa, a potem podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek.

                - Słyszałam waszą rozmowę i nie rozumiem dlaczego mama miałaby się zdenerwować dlatego, że chodzicie ze sobą – mruknęła. – Lubię cię, żółwiku i cieszę się, że ty i Alex się kochacie.

Zaskoczony nie byłem w stanie wycisnąć z siebie ani jednego słowa, więc jedynie uśmiechnąłem się do niej, gładząc ją po główce. Mich zarzucił gitarę na plecy, a potem wziął dziewczynkę na ręce.

                - No, moja krew, mała.

Potem ruszył w stronę drzwi, ale nim wyszedł na korytarz, odwrócił się jeszcze.

                - Miło było, Gabe. Alex, dzięki, że mogłem poznać twojego chłopaka. Do kiedyś!

                - Do zobaczenia – mruknąłem.

                - Pozdrów rodziców. Pa, Vi!

Gdy drzwi zamknęły się z cichym trzaśnięciem, usłyszałem, jak Alex wzdycha głęboko. Chłopak usiadł na łóżku, a potem padł na plecy i rozłożył ręce na boki. Myślałem, że myśli o czymś intensywnie, ale po chwili do moich uszu doszedł cichy śmiech. Wstałem, podszedłem do niego i położyłem się obok. Skuliłem się i wtuliłem w jego ramię, a on położył mi dłoń na głowie, by miarowo mnie po niej głaskać.

                - Czyli co, teraz jeszcze tylko półtora tygodnia i ferie?

                - M-hm – mruknąłem, bo było mi zbyt dobrze na odzywanie się głośno.


7 komentarzy:

  1. Uff co za ulga!!! Bałam się że Michael doniesie na naszych słodziaków a tu taka miła niespodzianka �� Niech jeszcze matka Alexa da sobie spokój i będzie perfecto! A co do Martineza... szkoda mi typa, nawet jeśli nie bardzo go lubię to mu współczuję. Weny życzę i powodzenia w szkole! ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo że mamy już wrzesień, u mnie ciągle jest strasznie gorąco i nie mam siły na nic :/
    Łącznie z pisaniem tego komentarza...
    Jak trochę jej wykrzesam to wrócę.
    Bajo~

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój nieistniejący boże! Uwielbiam Marka, tak wiem jest postacią n- planową, ale mam nadzieje, że coś z nimi będzie. Podobają mi się też wypowiedzi Gabe, są takie dojrzałe :) Ogółem bardzo dobrze się czyta!
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojejku jakie to kochane xD rozpłynęłam się pod koniec <33 Czekam na.next i pozdrawiam ^_^

    OdpowiedzUsuń
  5. Mich zyskał w moich oczach. Prawo chłopie, nie zjeb tego.

    Daj mi więcej :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Całe opowiadanie siedziałam z totalnym zaskoczeniem. Najpierw rozmowa z Martinezem (wow, chłopie XD ), potem pierwsze spóźnienie Gabriela, potem jeszcze to, co powiedział Mich XDDD A najlepsza z wszystkich była Vicky: " Lubię cię, żółwiku i cieszę się, że ty i Alex się kochacie." <3 to było uroooczeee! <3 <3 czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    żal mi Martineza co za podstępny Gabriel, ciekawe jak Luis będzie się zachowywał, Mich i jego słowa więc może nie będzie tak źle...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)