Koszulka moro

Cześć.

Mam coś dla Was, jednak nie jest to kolejny rozdział. Czułam przymus napisania jakiejś historii pobocznej i myślałam mocno nad Markiem i Lucasem, ale nie szedł mi ten temat. Zamiast tego przedstawiam Wam nowe postaci, które być może pojawią się kiedyś w głównym opowiadaniu.

Tak swoją drogą - wielkimi krokami zbliża się do mnie klasa maturalna, więc, no, wiadomo, będę cierpiała na chroniczny brak czasu. Pewnie uda mi się coś napisać z powodu samej odskoczni od nauki, ale nie jestem w stanie określić, ile i jak często będą pojawiać się posty. Trzeciego września mam jeszcze egzamin praktyczny z prawa jazdy, więc oczywiście już się stresuję, co trochę mnie blokuje...

No cóż, pożyjemy, zobaczymy.

Smacznego.

PS. O tutaj, po boku pod sekcją "O mnie" pojawiły się dwa linki, które przeniosą Was na stronę ask.fm
Heca polega na tym, że możecie tam zadawać pytania zarówno mi, jak i każdemu z bohaterów mojego opowiadania. Dla przykładu - jesteście ciekawi, jaka jest ulubiona piosenka Alexa, albo co Gabriel sądzi o jakiejś osobie? Proszę bardzo - wystarczy, że napiszecie, choćby anonimowo. Życzę udanej zabawy!

***

Każdy człowiek popełnia błędy. Każdy, bez wyjątku. Jednak różnica polega na tym, że niektórzy wyciągają z nich wnioski i dzięki temu uczą się, zdobywając doświadczenie życiowe. Ja niestety nie należałem do tych osób – miałem swój jeden słodki błąd, który wciąż popełniałem z przyjemnością.

Wszystko zaczęło się w klasie maturalnej, gdy do szkoły przyszedł nowy rocznik. Miałem wtedy idealne życie – życie licealisty, o obiecującej przyszłości, posiadającego kochającą dziewczynę i grającego w najlepszej drużynie koszykarskiej w kraju jako zawodnik podstawowego składu. Czego więcej mogłem chcieć? Można by powiedzieć, że nie miałem prawa narzekać na swoją sytuację – i nie narzekałem.

Mimo tego miałem swój błąd, który zacząłem popełniać od października – miesiąca pierwszych oznak nadchodzącej jesieni. We wrześniu skupiałem się głównie na własnych sprawach i treningach, ale po pasowaniu nowych uczniów wszystko się zmieniło.

W naszej szkole wrzesień to miesiąc „protekcjonalny”. Przez ten czas pierwszaki mają zaaklimatyzować się lub podjąć decyzję o przeniesieniu się gdzieś indziej. Pierwsze cztery tygodnie wolne są dla nich od sprawdzianów, kartkówek i odpytywania przez nauczyciela. Nie dostają żadnych ocen – jedynie plusy za aktywność i pochwały do wychowawcy.

Pamiętam, gdy ja sam byłem w pierwszej klasie i jak nieswojo czułem się w internacie z dala od mojej kochającej rodziny. Nie mogłem się przyzwyczaić, że nie było ich obok i na początku chciałem zrezygnować. Pragnąłem wrócić do domu i przeboleć chodzenie do rejonowego liceum, które nie reprezentowało sobą zbyt wysokiego poziomu. Ale wtedy, pod koniec września, poznałem Clarę, dziewczynę z tego samego rocznika, która chodziła na profil humanistyczny. Oczarowała mnie między innymi sposobem, w jaki się wysławiała – jednocześnie subtelnie i lekko, jakby czytała z kartki uprzednio napisane przez siebie słowa. Niedługo trwała nasza przyjaźń; już w grudniu przed świętami poprosiłem ją o chodzenie i byłem praktycznie pewny, że się zgodzi. I zgodziła się.

Byliśmy kochającą się i dobraną parą; spędzaliśmy ze sobą naprawdę dużo czasu, nie licząc wakacji, podczas których każde z nas wracało do rodzinnego domu. Jednak te miesiące rozłąki były niczym w porównaniu do tego, że przez resztę roku widywaliśmy się praktycznie codziennie.

Tak dotrwaliśmy do najważniejszej klasy liceum – klasy maturalnej. Obydwoje mieliśmy plany na przyszłość związane ze studiami i nawzajem motywowaliśmy się do nauki. Kiedyś leżąc razem na kanapie w pokoju dziennym internatu dziewcząt, Clara poruszyła temat ślubu. Wcale nie byłem zaskoczony – spodobał mi się ten pomysł i obiecałem jej, że po maturze pomyślimy nad tym poważniej. Nasi rodzice wiedzieli o tym związku i dawali nam swoje błogosławieństwo; czasem w żartach pytali nawet kiedy doczekają się wnuków. Zwykle zbywaliśmy to uśmiechami, bo Clara powiedziała mi kiedyś jasno, że chce zostać dziewicą aż do nocy poślubnej. Było to spowodowane jej religijnością, ale mimo, ze byłem tym lekko zawiedziony, to respektowałem jej decyzję.

Miałem idealne życie, prawda?

A potem nadszedł październik i od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać.

***

Błąd, który popełniałem miał na imię Ian. Był to pierwszoklasista o jasnych włosach ułożonych w artystyczny nieład, który chodził po korytarzach szkoły tak, jakby był panem świata. Zanim zupełnie przypadkiem go poznałem, irytował mnie samą swoją egzystencją; tym, że był taki pewny siebie, a nie miał co do tego powodu – nie grzeszył urodą, był raczej przeciętny i nie wyglądał na przebojową osobę, a mimo to chodził z zadartą w górę głową, wyprostowany jak struna i patrzył każdemu w oczy. Kilka razy zdarzyło się, że minęliśmy się na korytarzu i wtedy właśnie najbardziej mnie irytował i byłem zły na siebie, że żywiłem negatywne emocje do osoby, której nawet nie znałem. Z tego też powodu nie chciałem go poznać z własnej woli – normalnie podszedłbym, podał mu rękę i powiedział, że nazywam się Oscar Wilde, chodzę do trzeciej klasy, bla bla bla. Pewnie pogadalibyśmy chwilę, a potem więcej byśmy się do siebie nie odezwali; może uśmiechalibyśmy się do siebie na korytarzu lub mówili sobie „Cześć” i to byłoby jedyne świadectwo tego, że wcześniejsza rozmowa miała w ogóle miejsce. Ale nigdy tego nie zrobiłem. To on podszedł do Clary kiedy to siedzieliśmy razem przy stoliku na stołówce i rozmawialiśmy w najlepsze.

                - Cześć – mruknął chłopak. – Clara Denborough z trzeciego rocznika?

Dziewczyna podniosła wzrok znad talerza, ale najpierw rzuciła mi zaskoczone spojrzenie.

                - Tak – powiedziała ostrożnie.

                - Mogę się dosiąść? Mam do ciebie sprawę.

Clara wzruszyła ramionami, a we mnie zaczęła kłębić się irytacja, ale próbowałem ją powstrzymać. Milczałem, gdy chłopak usiadł obok i dalej jadłem swój posiłek.

                - Jestem Ian Anderson. Chodzę do pierwszej klasy i słyszałem, że piszesz świetne opowiadania – zagaił. – Też jestem na profilu humanistycznym i myślę nad tym, żeby studiować literaturę. No i pomyślałem sobie, że mogłabyś nieco mnie nakierować pod względem pisania, bo podobno brak mi uporządkowania…

Dziewczyna schowała uśmiech, który zawsze pojawiał się na jej ustach, gdy ktoś chwalił jej talent; była naprawdę zdolna, tylko brakowało jej pewności siebie. Komplementy, które jej prawiłem nie robiły już na niej wrażenia, bo uważała, że robię to tylko dlatego, że mi na niej zależało.

                - Jasne, czemu nie? – mruknęła, a kąciki jej ust mimowolnie się uniosły. – Napisałeś już coś kiedyś? Najpierw chciałabym się zapoznać z twoją twórczością.

Chłopak rozpromienił się zupełnie tak, jakby Clara ratowała mu tą przysługą życie. Zaczął grzebać w plecaku leżącym na ziemi i chwilę później wyciągnął z niego plik kartek spięty spinaczem. Podał rękopis przez stół, a C. zaczęła go pobieżnie przeglądać.

                - Jaki gatunek? – Zapytała profesjonalnym tonem.

                - Romans i kryminał z elementami horroru – powiedział dumnie, czym zarobił sobie u mnie kolejną porcję niechęci.

Clara uśmiechnęła się, włożyła ostrożnie rękopisy do swojej torby i wróciła do jedzenia.

                - Postaram się przeczytać je w weekend i porobić uwagi. Jeśli znajdę jakiś błąd, to mogę poprawić go na oryginale?

                - Jasne, nie ma problemu. I dziękuję ci bardzo – powiedział z sympatią w głosie.

                - Kochanie – mruknęła, a ja podniosłem na nią wzrok. -  Zaniesiesz potem Ianowi rękopisy, prawda? Ja będę się uczyła na kolosa, więc nie wystawię nosa poza internat najprawdopodobniej do wtorku.

                - Okej – zgodziłem się i nic więcej nie powiedziałem.

Jednak te jedno słowo, które wypowiedziałem, było początkiem długotrwałego procesu diametralnych zmian dotyczących mojego idealnego życia.

***

Na początku października pierwszaki zaczęły pewniej chodzić po szkole na przerwach, a Clara rzuciła się w wir obowiązków; dziewczyna zaczęła robić już arkusze maturalne z przedmiotów, które będzie zdawała, bo wiedziała, że musi poćwiczyć niektóre rzeczy. Ja się nie stresowałem – profil matematyczno-fizyczny nie był tak wymagający jak biol-chem lub human. Tutaj nie było tak dużo pamięciówki; albo umiałeś liczyć, albo nie. Dla C. najważniejsza była w tym momencie matura, więc ja poszedłem trochę w odstawkę – widywaliśmy się tylko na obiadach, ale nie miałem jej tego za złe; nie chciałem, by z mojego powodu poświęcała zbyt mało czasu nauce.

Natomiast Ian mijając mnie na korytarzu, uśmiechał się, jakbyśmy byli dobrymi kumplami. Do tej pory nie zamieniliśmy bezpośrednio ani jednego słowa, ale niestety czekało mnie to po weekendzie, gdy Clara będzie kazała mi oddać chłopakowi jego własne rękopisy. Trochę byłem zły na siebie, że tak bezwiednie zgodziłem się na to, ale z drugiej strony nie chciałem, żeby C. traciła cenny czas przez moje fanaberie. Zacisnąłem więc zęby i w poniedziałek po południu przeszedłem korytarzem internatu dopóki nie znalazłem pokoju o numerze dwadzieścia pięć. Zawahałem się, ale potem zapukałem dwa razy, czekając aż ktoś otworzy mi drzwi. Ze środka doszedł mnie krzyk „Zaraz, zaraz!”, więc westchnąłem; chciałem po prostu oddać te kartki i pójść sobie, by zająć się własnymi sprawami.

                - Przepraszam, wchodź – powiedział chłopak, uchylając mi drzwi.

Ian zapinał właśnie koszulę i nie bardzo mu to szło; ominął jeden guzik i dopiero po chwili to zauważył, więc rzucił mi rozbrajające spojrzenie. Wszedłem do środka choć mój plan od początku tego nie zakładał – po prostu coś powiedziało mi, żebym zrobił dwa kroki w przód, a potem zamknął za sobą drzwi.

                - Clara komentowała jakoś moje prace? - Zapytał, dopinając ostatni guzik, tym razem prawidłowo.

Podrapałem się po głowie i podałem mu rękopisy. Chłopak chwycił je i w pierwszym momencie jego mina trochę zrzedła z powodu wszechobecnych poprawek wprowadzonych przez czerwony długopis C.

                - Podobało jej się. Wczoraj siedziałem z nią w salonie i jak zaczęła czytać, to nawet nie zwracała na mnie uwagi dopóki nie skończyła. Więc to samo w sobie jest pochwałą.

Ian podniósł na mnie wzrok; jego zielone tęczówki błysnęły z radością, a na usta wstąpił półuśmiech. Zaczął czytać notatki porobione przez moją dziewczynę, ale po chwili odłożył rękopis na biurko.

                - Może herbaty?

Podniosłem brew w zdziwieniu; w naszym internacie nie istniało coś takiego jak kuchnia, a w żadnym z pokojów nie było choćby lodówki. Na dodatek takie sprzęty jak czajniki elektryczne, tostery, czy inne bzdety nie były mile widziane. Podejrzewałem, że kiedyś musiał zdarzyć się jakiś niemiły wypadek i dlatego teraz dyrektor wprowadził ten zakaz.

                - Może być – mruknąłem.

Usiadłem na łóżku, przyglądając się chłopakowi, który wyciągnął z szafy czajnik elektryczny. Podłączył go do kontaktu, uzupełnił go wodą z butelki i nastawił. Potem odwrócił się w moją stronę i z konspiracyjnym wyrazem twarzy powiedział:

                - Wiem, o czym przed chwilą pomyślałeś. Czy mogę cię prosić o zachowanie tego w tajemnicy, panie…?

                - Panie Oskarze – powiedziałem, śmiejąc się pod nosem. – Oczywiście.

                - Oskar… - mruknął, jakby zamyślony i zalał wodą przygotowaną torebkę herbaty. – Wiesz, mam trochę znajomości w tej szkole, ale kara i tak by mnie nie ominęła.

Podszedł do mnie, podając mi herbatę.

                - Dziękuję. – Chwyciłem ciepły kubek w dłonie i zacząłem rozdmuchiwać unoszącą się z niego parę.

Potem chłopak przystawił sobie krzesło i usiadł na nim okrakiem, tak, że mógł oprzeć brodę na oparciu. Cały czas czułem na sobie jego badawczy wzrok, ale skupiłem się tylko i wyłącznie na herbacie. Zacząłem myśleć o Clarze; zastanawiałem się, czy znów jak zwykle o tej porze zrobiła sobie nieplanowaną drzemkę nad książkami.

                - A nazwisko?

Usłyszałem pytanie, owszem, ale przez chwilę nie skojarzyłem, o co mu chodziło. Podniosłem wzrok na niego i milczałem – potem, już po fakcie miałem ochotę palnąć się w twarz przez moją głupotę. Dopiero gdy Ian uśmiechnął się, a ja zauważyłem, że podczas tej czynności robią mu się dołki w policzkach, zrozumiałem o co mnie zapytał.

                - Eeeh… Wilde. Oscar Wilde.

Oczy chłopaka otworzyły się szeroko, a wąskie usta zmieniły kształt w literę „o”. Zaskoczony tym, wbijałem w niego wzrok, czekając aż wszystko mi wyjaśni.

                - Wow… - mruknął z niedowierzaniem. – Ale naprawdę, czy robisz sobie ze mnie żarty?
Wzruszyłem ramionami.

                - A po co miałbym kłamać?

Chłopak wstał i zaczął chodzić energicznie po dywanie; jego ruchy były niezwykle szybkie i dynamiczne. Uśmiechał się sam do siebie, a podczas tej czynności pocierał brodę dłonią w zamyśleniu.

                - Oscar Wilde… Zupełnie jak ten Oscar Wilde. Wow, po prostu wow.

Nadal nie wiedziałem o co mu chodzi. Czyżbym przez zbieg okoliczności nazywał się tak samo jak jakaś popularna w naszym kraju gwiazda? W wakacje nie oglądałem telewizji, a w internacie robiłem to tylko, gdy leciała relacja z jakiegoś meczu, więc nie znałem się na tych sprawach.

                - To jakiś aktor, albo piosenkarz? – Zapytałem z ciekawością.

Wziąłem małego łyka herbaty, a potem skrzywiłem się, gdyż napój nadal był zbyt gorący. Później dopiero miałem zauważyć, że przez oparzenie straciłem na kilka dni zmysł smaku.

                - No nie, teraz to na pewno robisz sobie ze mnie jaja. – Chłopak zatrzymał się, wziął się pod boki i spojrzał na mnie.

Pokręciłem głową w zaprzeczeniu, przybierając poważną minę. Widząc to, Ian z niedowierzaniem wyrzucił ręce w górę.

                - Niemożliwe! Czego oni was w ogóle uczą na tym mat-fizie?

Zignorowałem jego pytanie, przyglądając mu się; chyba nawet zaczynałem go trochę lubić.

                - Oscar Wilde, pisarz, “Portret Doriana Greya”, dekadentyzm, “sztuka dla sztuki”…

Coś zaświtało mi w głowie; najprawdopodobniej było to zamazane wspomnienie z dnia, kiedy Clara poprosiła mnie o przepytanie jej z jakiegoś działu literatury… Angielskiej? Francuskiej? Jeden pies.

                - Nadal nic ci to nie mówi? – Zapytał, opuszczając dłonie w geście zrezygnowania.

                - Jakiś dzwon bije, ale nie wiem, w którym kościele – powiedziałem, wcale nie czując się zażenowany swoją niewiedzą.

Ian usiadł z powrotem na krześle i wbił we mnie wzrok.

                - Clara nigdy ci nie powiedziała, że jest taki autor?

Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk herbaty, znów się parząc.

                - Nigdy nie wspomina o tych pisarzach, których nie lubi, więc pewnie za Wilde nie przepada.

                - No cóż, każdy ma inny gust – mruknął. – Wiesz, że nawet go trochę przypominasz z twarzy? Może jesteś jego dalekim krewnym…

Przewróciłem oczami; nie udzieliła mi się ta fascynacja moim imiennikiem. Wypiłem w kilku łykach herbatę, która mi została i zacząłem się zbierać. I to właśnie zdanie, które wypowiedział, sprawiło, że zmieniłem zupełnie opinię na jego temat.

                - Jeśli chcesz, to mógłbym poopowiadać ci czasem trochę o literaturze, czy filozofii. Tak, żebyś znał chociaż te podstawowe rzeczy…

Zaskoczył mnie tym bardzo – myślałem, że chłopak był typowym pewnym siebie cwaniakiem, który nie dbał o nic więcej, niż o własny tyłek. Jakże miło się zaskoczyłem, gdy złożył mi tę propozycję. Dodatkowa wiedza by mi nie zaszkodziła, choć jak to rasowy mat-fiz, trzymałem się z dala od humanistycznych bzdur.

                - Czemu nie?

Uśmiech, który wstąpił na jego usta, prześladował mnie do końca tego dnia; to nie tak, że wszystko ograniczyło się do uniesienia kącików ust – chłopak uśmiechnął się całą twarzą, która nagle się rozpromieniła.

                - Złapię cię jutro na którejś przerwie – obiecał, kiedy podnosiłem się już z łóżka.

Kiwnąłem głową, również się uśmiechając i poprawiając spodnie. Podałem mu dłoń, którą on mocno uścisnął, patrząc mi w oczy. W tym momencie jego pewność siebie wcale mnie nie irytowała – a wręcz przeciwnie, w pewien sposób podobała mi się.

                - To do jutra – mruknąłem.

                - Do jutra, Oscarze Wilde.

***

Wieczorem jeszcze poszedłem do Clary, by życzyć jej powodzenia na kolosie, a ona wypytała mnie o szczegóły mojego spotkania z Ianem. Opowiedziałem jej o całej sytuacji, a ona najpierw zrobiła zmieszaną minę, a potem zaśmiała się.

                - Dziwak z niego – podsumowała. – Ale jeśli trochę poćwiczy, to może kiedyś zostać dobrym pisarzem. Ma na to zadatki.

Wzruszyłem ramionami, zdając sobie sprawę, że zrobiłem to po raz któryś tego dnia. Moje spojrzenie na Iana Andersona wyglądało tak: miły i pewny siebie chłopak. Nie myślałem o nim jako o dziwaku -  w pewnym sensie podobało mi się to, że miał fizia na jakimś punkcie. Każdy ma jakiegoś swojego konika; ja miałem trygonometrię, on miał Oscara Wilde, a Clara miała poezję George’a Byron’a. Lubiliśmy co innego i ocenianie, które zainteresowania są dziwne, a które nie, było trochę nie na miejscu. Jednak były to tylko moje myśli, które zostawiłem wyłącznie dla siebie.

                - Ale podczas gdy ty będziesz się uczyła, on mi ciebie zastąpi – mruknąłem pod nosem.
Clara spojrzała na mnie i wybuchła śmiechem, tak, że po chwili z oczu poleciały jej łzy.

                - Powodzenia. – Klepnęła mnie po ramieniu. – A teraz leć już do internatu, bo zaraz kończy się czas odwiedzin.

Spojrzałem na zegarek i faktycznie – zostało mi tylko pięć minut; czas przy Clarze leciał mi niezwykle szybko. Pocałowałem dziewczynę w usta, lekko i delikatnie, a potem pożegnałem się i wyszedłem z budynku.

Idąc do męskiego internatu patrzyłem w światło palące się w pokoju o numerze dwadzieścia pięć, zastanawiając się, co właśnie robi Ian.

***

Tak jak obiecał, chłopak znalazł mnie na jednej z przerw, kiedy siedziałem na trawniku na własnej bluzie. Przywitał się i klepnął koło mnie; w rękach trzymał książkę z wypisanym na grzbiecie autorem. „Albert Camus”.

                - Co czytasz?

Chłopak spojrzał na trzymany przez siebie tom, a potem przeniósł wzrok na mnie.

                - Najlepszą powieść paraboliczną dwudziestego wieku – mruknął, przesuwając dłonią po okładce. – „Dżuma”. Egzystencjalizm i te sprawy.

Książka niewiele mi mówiła, ale nurt filozoficzny był dla mnie już bardziej znajomy.

                - „Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie”?

Ian spojrzał na mnie pozytywnie zaskoczony, a mi sprawiło to trochę przyjemności.

                - Jednak coś tam w tej głowie masz – podsumował.

Uśmiechnąłem się, słysząc z jego ust prawie-komplement.

                - Dokładnie. Czasem udaje mi się powiedzieć coś mądrego.

Mniej więcej tak wyglądało każde nasze spotkanie przez cały październik – siadaliśmy razem na trawie, czy to na korytarzu w szkole i rozmawialiśmy o autorach, filozofii i literaturze. Nie wspominaliśmy dużo o poezji, bo i ja i Ian za nią nie przepadaliśmy, w przeciwieństwie do Clary. Dlatego też gdy spotykaliśmy się we trójkę przy stole na stołówce, rzucaliśmy sobie znaczące spojrzenia, gdy C. zaczynała zachwycać się twórczością Byrona.

Dobrze czułem się w towarzystwie Iana; on również był otwarty na naukę, więc czasem to ja wsiadałem na swojego konika, czyli trygonometrię i zachwycałem się logicznością niektórych założeń matematycznych. On cierpliwie słuchał, zadawał pytania, a gdy miał z czymś problemy, zawsze przychodził z prośbą o pomoc. Clara nigdy nie pozwalała mi mówić o matematyce na głos – zbyt bardzo nienawidziła tego przedmiotu i pana Ravena, który ją uczył. Ian zrobił dla mnie listę najważniejszych autorów i ich książek, które mi (nawet jako mat-fizowi) wypadałoby znać, by kiedyś nie zbłaźnić się w jakiejś śmietance towarzyskiej. Zaznaczył też, którzy pisarze zasługiwali na przeczytanie, nawet pobieżne, ich biografii, a na tej liście również widniał Oscar Wilde, choć zdziwiłem się, że był przy samym końcu, a nie u jej szczytu. Obiecałem sobie, że przeczytam w całości biografię mojego imiennika głównie dlatego, że Ian tak bardzo go lubił. Chciałem mu tym sprawić przyjemność? Być może. Na pewno miałem też na uwadze to, że miałbym z nim więcej tematów do rozmów.

Pewnego razu Clara, która wciąż siedziała przy książkach, zwróciła mi uwagę, że zacząłem się inaczej zachowywać. Spojrzałem wtedy na nią ze zdziwieniem, a ona wskazała trzymaną przeze mnie książkę. „Historia literatury w pigułce” – głosił jej tytuł. Może i dziewczyna miała rację, bo wcześniej nigdy nie widziała mnie z książką, a przynajmniej czytającego ją z własnej woli. Zwykle uciekałem od liter, bo wolałem cyfry, które wydawały mi się przyjemniejsze dla oczu.

                - No co? Dokształcam się – mruknąłem, czując się trochę nieswojo.

                - Nic. Po prostu kiedy ja chciałam cię doedukować, to broniłeś się jak od ognia piekielnego.

Wzruszyłem ramionami i powróciłem do czytania.

                - Bo zawsze paplałaś o poezji, a ja jej wręcz nie znoszę.

No i stało się – powiedziałem to w końcu na głos. Wypuściłem swoje myśli na zewnątrz i zrobiłem to bez zastanowienia. Dziewczyna najpierw wygięła usta w podkówkę, a jej broda lekko się zatrzęsła, tak jakby miała za chwilę się rozpłakać, a potem wstała gwałtownie.

                - Fajnie jest się dowiedzieć o tym po dwóch latach związku – warknęła.

Cały smutek znikł z jej twarzy, która wykrzywiona była w grymasie złości. Nie podobała mi się ta Clara; to nie w tej dziewczynie zakochałem się w pierwszej klasie. Owszem, mogłem powiedzieć jej wcześniej, że nie lubię poezji – ale co by to zmieniło? Dziewczyna czytała mi na siłę swoje ulubione wiersze Byrona, a ja udawałem, że mi się podobają, ale nie siliłem się na jakąś konstruktywną opinię. Czy nie lubiąc poezji, stałem się jakimś gorszym człowiekiem? Nie chciałem się kłócić o takie głupoty, więc wstałem i próbowałem pocałować ją w policzek, ale dziewczyna odsunęła się. Najzwyczajniej na świecie wyszedłem z internatu, nie słysząc za sobą jej wołania, które pewny byłem, że usłyszę.

***

Będąc już w męskim internacie, szedłem korytarzem i nim się spostrzegłem, minąłem swój pokój. Nogi niosły mnie dalej, przed siebie, dopóki oczy nie zobaczyły złotego numeru dwadzieścia pięć. Ręka uniosła się sama, zapukała dwa razy, tak jak to miała w zwyczaju, a uszy nadstawiły się, by usłyszeć ewentualne dźwięki ze środka. Doszły do mnie kroki stawiane na podłodze bosymi stopami, a potem zawiasy drzwi zaskrzypiały lekko. Z pokoju wychyliła się głowa Iana, a na mój widok chłopak uśmiechnął się szeroko i od razu wpuścił mnie do środka.

Nie wiem co to był za zwyczaj, ale Ian zawsze chodził po pokoju nagi od pasa w górę i tym razem również paradował bez koszulki. Chwycił więc jakiś t-shirt i włożył go na siebie, jednocześnie patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Najwyraźniej chciał, bym wytłumaczył mu tę niezapowiedzianą wizytę.

                - Pokłóciłem się z Clarą o poezję i potrzebuję alkoholu, którego nie zdobędę nawet w promieniu najbliższych dziesięciu kilometrów – zacząłem narzekać, kładąc się na łóżku chłopaka.

Do tej pory nawet nie zastanawiałem się, dlaczego Ian mieszkał w jednoosobowym pokoju. Po internacie chodziły plotki, że takie pomieszczenia nie istnieją – że najmniejsze gabarytowo były dwuosobówki. Ale tak samo było z czajnikiem elektrycznym; ogólne przepisy mówiły, że nie wolno go używać, a tu proszę, pan Anderson robił sobie herbatę kiedy tylko chciał.

Chłopak podszedł do szafy, chwilę grzebał w jakiejś torbie, a potem odwrócił się do mnie z uśmiechem.

                - Kto nie zdobędzie, ten nie zdobędzie – mruknął, wyciągając zza pleców butelkę whisky.

Zrobiłem wielkie oczy, a potem roześmiałem się z tego, jak wielkie było moje zdziwienie.

                - Ian, sam się prosisz o wykopanie z tej szkoły.

                - Whisky potrzebna mi jest do weny, mam na to nawet kwitek od lekarza – zaśmiał się. – Za alkohol mógłbym dostać zawieszenie, przynajmniej tak myślę. Ale za to – powiedział, wyciągając pęk kluczy z kieszeni i obracając nim na palcu wskazującym. – Mogą mnie już wykopać na zbity pysk.

Przyglądałem się wirującym kluczom z ciekawością.

                - Co takiego otwierają?

                - Dowiesz się w swoim czasie – mruknął. – O ile gotowy jesteś na przygodę.

Nie czekając, wstałem i zasalutowałem.

                - Szeregowy Wilde zgłasza gotowość do akcji – powiedziałem, a potem się roześmiałem.

W tamtym momencie nie myślałem o tym, jak skomentowałaby moje zachowanie Clara; za bardzo uderzył mnie fakt, że przedkładała Byrona przede mnie.

Ian chwycił jakąś torbę, do której wpakował butelkę alkoholu, ale ta zbyt odznaczała się, więc zrezygnował i owinął ją w prześcieradło.

                - Idealnie – podsumował, patrząc na swoje dzieło.

Schował klucze do tylnej kieszeni, tak, że gdy szedł, ich wypukłość mocno odznaczała się pod materiałem spodni. Wyszliśmy z pokoju, gasząc uprzednio światło i ruszyliśmy w stronę piwnic, tak jakbyśmy naprawdę planowali zrobić pranie.

***

Okazało się, że klucze otwierały tajemnicze drzwi obok piwnicy; wiele razy przez te dwa lata słyszałem, jak uczniowie zastanawiali się, do czego one prowadzą, bo nikt nigdy nie widział, by były przez kogoś używane. Niektóre plotki mówiły, że było to tajemne podziemne przejście do internatu dziewcząt, ale było to mało prawdopodobne.

Nie wiem, czy można było nazwać to historyczną chwilą, ale właśnie tak uroczyście się czułem, gdy Ian sięgnął po klucze i otworzył nimi drzwi. Miałem wrażenie, że staję się powiernikiem jakiejś tajemnicy, o której wiedziało naprawdę mało osób.

                - Gotowy? – Zapytał chłopak, przyglądając mi się.

Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia, a wtedy on pociągnął drzwi w naszą stronę. Te ustąpiły gładko, a zawiasy nie wydały ani jednego dźwięku. Za drzwiami znajdowały się strome schody i wtedy zrozumiałem, że było to wejście na dach. Ian przepuścił mnie przodem, a potem ruszył za mną, uprzednio zamykając drzwi od wewnątrz na klucz. Ruszyliśmy w górę ciemnym i ciasnym korytarzem, na końcu natrafiając na kolejne drzwi. Tym razem jednak były one otwarte, więc wymacałem klamkę i popchnąłem je od siebie, wychodząc na dach. Od razu owionął mnie chłodny wiatr, ale nawet tego nie zauważyłem – zagapiłem się na ciemne niebo usiane milionami gwiazd. Stałem tak, otwierając usta z wrażenia, a Ian odwinął butelkę z prześcieradła i rozścielił je na ziemi.

                - Robi wrażenie, co? – Zapytał siadając.

                - I to jeszcze jakie – mruknąłem, zajmując miejsce obok niego.

Wciąż gapiłem się w gwiazdy, gdy chłopak wziął się za butelkę whisky. Otworzył ją, a potem westchnął.

                - Zapomniałem o jakichś kubkach – pożalił się.

Machnąłem ręką, na znak, że ma się nie przejmować takimi drobnostkami.

                - A z gwinta pić umiesz? – Zapytałem, wyszczerzając się i wyciągając butelkę z jego rąk.

Pociągnąłem łyka, delektując się lekko parzącym uczuciem na języku. Ian wziął ode mnie whisky i również się napił.

Siedzieliśmy tak chwilę, milcząc, patrząc w gwiazdy i na zmianę pijąc z butelki. Potem chłopak wyciągnął z kieszeni zgniecioną paczkę papierosów i uraczył się jednym.

                - Też chcesz?

                - Nie, dzięki. Nie palę.

Ian wzruszył ramionami i podpalił papierosa zapalniczką, mocno się zaciągając. Przy wydechu dymu nosem przymknął oczy, jakby z przyjemności, a potem położył się na ziemi, więc zrobiłem to samo. Przyglądałem się jak chłopak wydmuchuje dym, który na tle ciemnego nieba wyglądał niesamowicie żywo i delikatnie. To śmieszne, że zacząłem dostrzegać tak drobne rzeczy, które wcześniej po prostu ignorowałem.

Chłopak zauważył, że mu się przyglądałem i spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę, a on zrozumiał ten gest i z uśmiechem podał mi papierosa. Chciałem poczuć jego smak i zobaczyć dym przed własnym nosem; zaciągnąłem się i zacząłem kaszleć podnosząc się do siadu, więc Ian poklepał mnie ze śmiechem po plecach.

                - Daj mi to – rozkazał, zabierając mi papierosa.

Już myślałem, że dostałem zakaz palenia, więc położyłem się z powrotem na ziemi. Jednak chłopak przewrócił się na bok i podparł się łokciem o ziemię, zbliżając się do mnie nieco. Zaciągnął się głęboko papierosem, a potem bez ostrzeżenia nachylił się nade mną tak, ze nasze twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. Z tak bliska zobaczyłem jak długie są jego rzęsy i że na jednej z powiek ma małego pieprzyka. Kilka kosmyków jego włosów spadło mi na twarz, łaskocząc mnie swoimi końcówkami. Z zaskoczenia otworzyłem usta, choć nie miałem nawet czasu, żeby zastanowić się co się właśnie działo. 

Wtedy chłopak wdmuchnął mi do ust dym, a ja wciągnąłem go mimowolnie w płuca, czując, jak przechodzą mnie dreszcze wzdłuż kręgosłupa, a na ramiona wstępuje gęsia skórka. Tym razem nie zacząłem kaszleć, więc byłem z siebie trochę dumny, kiedy Ian odsunął się ode mnie z uśmiechem.

                - Widzisz? Musisz robić to spokojnie.

Kiwnąłem głową na znak, ze rozumiem i wyciągnąłem rękę po papierosa. Znów zaciągnąłem się, czując jego gorzkawy smak na języku i w głowie zrodziła mi się pewna myśl. Jednak była ona tam przez ułamek sekundy i mógłbym przysiąc, że potem rozpłynęła się w nicości. Ale postąpiłem dokładnie tak, jak ona mi kazała; z premedytacją wciągnąłem dym gwałtownie w płuca dostając kolejnego ataku kaszlu. Oddałem papierosa Ianowi, a potem patrzyłem jak ten zaciąga się profesjonalnie. W głowie miałem tylko jedną myśl - siostrę bliźniaczą tamtej poprzedniej:

Niech znów pochyli się nade mną i wdmuchnie mi dym w usta.

Jednak chłopak tego nie zrobił; zgasił niedopałek o ziemię i wyrzucił go przed siebie w dal. Z pewną dozą zawodu patrzyłem na jego lot zanim nie zniknął w ciemności.

                - Przeczytałeś już biografię Oscara Wilde? – Zapytał nagle, odwracając twarz w moją stronę.

                - Nie – mruknąłem. – Nadal męczę historię literatury.

Ian sięgnął po zapomnianą whisky i napił się. Wziąłem od niego butelkę i również pociągnąłem łyka, czując ciepło gwintu pochodzące od ust chłopaka.

                - W takim razie jak już będziesz ją czytał, to zwróć szczególną uwagę na postać Roberta Rossa – powiedział trochę ciszej. – Wcześniej nie myślałem, że warto o tym wspominać… Ale teraz jestem pewien, że warto.

Kiwnąłem głową i znów napiłem się alkoholu. Chłopak przejął ode mnie butelkę, a nasze palce dotknęły się na moment.

                - Dlaczego akurat Ross? – Zadałem oczywiste pytanie.

Zostałem nagrodzony tajemniczym uśmiechem, który zmotywował mnie do przeczytania tej biografii.

                - Bo ty mógłbyś być takim Oscarem Wilde, a ja mógłbym być takim Robertem Rossem.

Zmarszczyłem brwi, śmiejąc się z jego konspiracyjnego tonu. Wypiłem ostatniego łyka whisky, bo gdybym pozwolił sobie na więcej, najzwyczajniej na świecie mógłbym przesadzić. Oddałem butelkę chłopakowi i podniosłem się do siadu.

                - Nienawidzę poezji najbardziej na świecie – mruknąłem.

Ian zaczął się śmiać, a po chwili mu zawtórowałem. Nasze głosy odbijały się od ścian budynków i mknęły w ciemną, pustą przestrzeń. Śmiałem się tak, że rozbolał mnie brzuch, dopóki nie poczułem, jak coś, co trzymało mnie w ryzach przez całe dwa lata w liceum, pęka wewnątrz. I, cholera, czułem się z tym naprawdę dobrze.

***

Dzień później zamiast rano pójść pod internat dziewcząt i czekać na Clarę, poszedłem do biblioteki by wypożyczyć biografię Oscara Wilde. Rzuciłem w kąt nieskończoną historię literatury, bo Ian za bardzo zaciekawił mnie wczorajszymi słowami, bym z cierpliwością skończył poprzednią książkę. Już na pierwszej przerwie wgłębiłem się w życiorys autora, ale o Robercie Rossie pisano dopiero później. To właśnie na matematyce doszedłem do fragmentu, który naprawdę, ale to naprawdę mnie zaskoczył.

Siedziałem w ostatniej ławce pod oknem, robiąc zadania w zeszycie. Gdy już skończyłem, poczułem się usprawiedliwiony i wyciągnąłem bezkarnie biografię na ławkę. Zacząłem czytać, wyłączając się na wszystkie inne bodźce, co ostatnio często mi się zdarzało.

"Na uniwersytecie znany był szczególnie ze swego błyskotliwego humoru i daru wymowy, z drugiej strony wyróżniał się ekstrawagancją. Demonstrował swoją zniewieściałość, nosił długie włosy, drwił z "męskich" zawodów sportowych, a swoje pokoje przystrajał pawimi piórami, kwiatami, porcelaną i innymi bibelotami. W tym okresie stał się przedstawicielem estetyzmu (ang. Aestheticism), który głosił hasło "sztuka dla sztuki" (fr. "L'art pour l'art").

Postawa i poglądy Wilde z jednej strony były wyszydzane, np. w operetce Giberta i Sullivana Patience (1881), lecz z drugiej - podziwiane i modne, a on stał się z czasem bywalcem salonów i arbitrem w sprawach sztuki."*

Przerwałem na chwilę czytanie, by sprawdzić, czy nikt nie zamierzał zwrócić mi uwagi. Nie mogłem doczekać się powrotu do książki, bo zauważyłem, że nazwisko Ross po raz pierwszy miało wystąpić już za kilka linijek.

"Oscar Wilde był biseksualistą. Miał kilku kochanków, m.in. Roberta Rossa, który był również jego oddanym przyjacielem i wydawcą dzieł."**

Uniosłem wzrok znad książki, a po plecach przebiegły mi zimne dreszcze, które na swój sposób były przyjemne.

"Miał kilku kochanków, m.in. Roberta Rossa..."

Przeczytałem to zdanie jeszcze kilka razy, a potem wyprostowałem się i potarłem usta palcami, wspominając jak Ian wdmuchnął mi dym do płuc.

O cholera.

***

Przemyślałem sobie całą sprawę i stwierdziłem, że muszę jak najszybciej porozmawiać z Ianem, więc gdy tylko rozbrzmiał dzwonek, wybiegłem z klasy. Szukałem go na korytarzu, aż w końcu zobaczyłem go stojącego z jakąś dziewczyną - miał na sobie koszulkę moro, która w pewien sposób do niego nie pasowała.  Podszedłem do nich i prosto z mostu rzuciłem:

                - Ian, musimy poważnie porozmawiać.

Chłopak spojrzał na biografię, którą trzymałem pod pachą, a potem na moją twarz. Może tylko mi się wydawało, ale lekko posmutniał. Chwyciłem go za ramię i pociągnąłem w stronę biblioteki, która ziała pustkami podczas pierwszych przerw, więc była idealnym miejscem na załatwienie tej rozmowy. Weszliśmy do środka, kiwając głową do pani Sandy – bibliotekarki, która była nie w lepszym stanie niż niektóre z książek trzymanych na dolnych półkach.

Skręciłem za regał z powieściami podróżniczymi, gdyż nigdy nie widziałem, by ktoś się koło niego kręcił i wreszcie stanąłem.

                - Jeśli chodzi o to, co powiedziałem… - Zaczął Ian, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
Przycisnąłem go całym ciałem do regału i pocałowałem, miażdżąc mu wargi swoimi własnymi. Czułem, że chłopak w pierwszym momencie nie wiedział, co ma zrobić, ale koniec końców położył jedną z rąk na moim karku i przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Druga dłoń wylądowała na moich biodrach, co bardzo mnie podnieciło. Gdy oderwaliśmy się od siebie, Ian spojrzał mi w oczy, a na jego spuchniętych od gwałtownego pocałunku ustach błądził zawadiacki uśmiech.

                - Panie Ross, nieziemsko pan całuje – mruknąłem mu do ucha.

Mówiąc to, czułem jak chłopak zacisnął palce na mojej koszuli. Jedna z jego dłoni znów przyciągnęła mnie za kark i Ian pocałował mnie, tym razem subtelniej. Zbliżyłem się do niego i wtedy otarłem nogą o jego twardego członka, przyjmując z ulgą, że nie tylko ja byłem w takim stanie. Chłopak zarumienił się lekko, ale patrzył mi w oczy z tą cholernie podniecającą mnie pewnością siebie.

Złączyłem nasze usta w pocałunku, a moje ręce wkradły się pod jego koszulkę, by zbadać miękką skórę. By się podrażnić, ścisnąłem nawet jednego z jego sutków, a potem zszedłem w dół, do pępka i pasma jasnych włosów ciągnących się od niego w dół, do pasa spodni. Ja sam zostałem pozbawiony koszuli, która leżała tuż za mną na podłodze i tylko czekała, aż któreś z nas na nią nadepnie.

                - Wilde, pieprzmy się tu – wymruczał mi do ucha Ian, przez co osiągnąłem maksymalny poziom podniecenia.

Chwyciłem za sprzączkę jego spodni i rozpiąłem ją jednym ruchem. Z moim rozporkiem rozprawiły się zwinne ręce chłopaka, więc po chwili staliśmy już na wpół nadzy. Ian odwrócił się do mnie tyłem, wypinając biodra w moją stronę; ten obraz miał mi zostać w pamięci już do końca życia.

                - Teraz – wyszeptał, patrząc mi w oczy.

Szybko rozsmarowałem preejakulat po moim penisie, by zapewnić choć trochę nawilżenia, ale jednocześnie nie mogłem się doczekać, aż w niego wejdę. Nie przeszkadzało mi nawet to, że miałem właśnie stracić dziewictwo z mężczyzną. Nie myślałem o tym, cieszyłem się chwilą, chwytałem dzień.
Ian chwycił mojego penisa i nakierował go, przymykając oczy z przyjemności. Zacząłem powoli dociskać biodra do jego własnych, ale chłopak ze zniecierpliwieniem kazał mi się pospieszyć, więc wykonałem rozkaz. Wszedłem w niego najgłębiej jak się dało w tej pozycji i zostałem nagrodzony cichym jękiem, który na pewno byłby o wiele głośniejszy, gdybyśmy nie znajdowali się w bibliotece.
Dla mnie uczucie zaciskających się na moim penisie mięśni było nieporównywalne do żadnego innego uczucia. Musiałem oprzeć głowę o jego plecy, tuż pod karkiem i uspokoić się, bo prawie doszedłem, tak było mi dobrze. Byłem niedoświadczony w tych sprawach, ale mimo tego wiedziałem, co mam robić; gdy już odzyskałem stabilność umysłu, zacząłem poruszać miarowo biodrami. Odrzuciłem głowę do tyłu i zacisnąłem zęby, by nie wydać z siebie żadnego jęku ani głośnego sapnięcia. Nie wstydziłem się tego – po prostu nie chciałem, by nas nakryli. Jednak dźwięków, które tworzyły nasze obijające się o siebie ciała, nie dało się powstrzymać. Miałem nadzieję, że były one pochłaniane i niwelowane przez wszechobecne regały z książkami i chyba miałem rację. Gdyby było inaczej, na pewno ktoś już by do nas przyszedł.

W pewnym momencie poczułem jak mięśnie chłopaka mocniej zaciskają się na moim penisie i dobrze zgadłem, że miał zaraz dojść. Chwyciłem więc jego członka wolną ręką i zacząłem wykonywać nią szybkie ruchy w górę i w dół. Nie czekałem długo, bo po chwili Ian jęknął cicho, cichutko i doszedł, a ja w tym momencie poczułem niewysłowioną przyjemność. Mięśnie jeszcze bardziej zacisnęły się na moim penisie, więc pchnąłem w chłopaka jeszcze kilka razy, a potem wyszedłem z niego i oddałem się w ręce orgazmu.

Ian stał nadal w tej samej pozycji, opierając się o regał i ciężko oddychając. Przytuliłem się do jego pleców również próbując złapać oddech.

                - Człowieku, to było niesamowite – powiedział, odwracając się do mnie twarzą.

Pocałował mnie delikatnie, nadal uspokajając oddech. Zarzucił mi ręce na szyję i wtulił się we mnie, więc mogłem zanurzyć nos w jego włosach pachnących papierosami. Wtedy zabrzmiał dzwonek, więc jednocześnie podskoczyliśmy jak rażeni prądem z przestraszonymi minami. Potem jednocześnie spojrzeliśmy na siebie i wybuchliśmy śmiechem. Ian wyciągnął z kieszeni chusteczki, podał mi jedną, więc doprowadziłem się do porządku i wsunąłem spodnie na tyłek. Podniosłem zdeptaną koszulę, zarzuciłem ją na grzbiet i pocałowałem chłopaka w policzek. Ian mocował się ze sprzączką, którą najwyraźniej niechcący popsułem, ale po chwili poddał się i wyciągnął pasek ze spodni.

                - Co robisz? – Zapytałem ze śmiechem.

Ian przykucnął koło regału i wsunął pasek za książki stojące na drugiej od dołu półce.

                - Zostawiam pamiątkę dla potomnych – mruknął, szczerząc się.

Wyszliśmy zza regałów, mając nadzieję, że bibliotekarka nie zwróci uwagi na nasze zarumienione twarze i pogniecione ubrania. Pani Sandy nawet na nas nie spojrzała – siedziała odwrócona plecami do wyjścia i układała pasjansa na komputerze.

***

Gdybym powiedział rodzicom albo Clarze o tym, co zaszło w bibliotece, najprawdopodobniej żadne z nich by mi nie uwierzyło. Pewnie uznaliby to za niezbyt udany żart, a gdybym dalej próbował ich przekonać, że moje słowa to najprawdziwsza prawda, nadal jedynie by się śmiali. No bo to przecież było niemożliwe – bym zdradził ukochaną dziewczynę z którą w końcu miałem wziąć ślub, a potem mieć z nią dzieci.

Niemożliwe, że miałbym narazić tak świetlaną przyszłość z powodu jakiegoś… dewianta.

Właśnie o tym myślałem, siedząc na lekcji, czując nadal pocałunek Iana na swoich ustach. Samo wspomnienie tego, co miało miejsce zaledwie dwadzieścia minut wcześniej, sprawiało, że przyspieszał mi puls.

Zdradziłem Clarę – dziewczynę, dzięki której nie zrezygnowałem z tej szkoły, ale też dziewczynę, która z powodu mojej niechęci do poezji nie odzywała się do mnie od tygodnia. Próbowałem z nią porozmawiać, ale ona była zbyt uparta i udawała, że mnie nie zauważa, gdy podchodziłem do niej na przerwie. W stołówce albo siadała z koleżankami przy innym stoliku, albo towarzyszyła mi i Ianowi, ale miałem wrażenie, że było to jedynie fizycznie, bo jej duch uciekał ode mnie jak najdalej. Czy w tym momencie mi na niej zależało? Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie, bo jakaś mała część mnie cierpiała z powodu naszej kłótni. Jednak po każdej nieudanej próbie pogodzenia, część ta stawała się coraz bardziej obojętna.

Natomiast ten pierwiastek mnie, który wielbił Iana, częściej zabierał głos, a ja mu na to pozwalałem. W końcu to przy Andersonie mogłem być sobą – chłopak nie kazał mi zamykać się, gdy zaczynałem jakiś matematyczny temat i nie oceniał mnie z powodu moich zainteresowań. Przy nim czułem tę nutkę ekscytacji, która towarzyszyła początkowi mojego związku z Clarą, a która wypaliła się niedługo później, gdy dziewczyna pokazała swoje prawdziwe oblicze. Przy nim znowu… czułem. I to na dodatek coś, co nie było nudną rutyną.

Od myślenia rozbolała mnie głowa, więc do dzwonka siedziałem i gapiłem się w okno, próbując nie przywoływać żadnych obrazów z sytuacji, która miała miejsce chwilę temu w bibliotece. Mimo wszystko nie szło mi to zbyt dobrze, więc kilka razy podczas lekcji poczułem jak w bokserkach zrobiło mi się ciaśniej. Gdy zadzwonił dzwonek od razu wstałem i wyszedłem z klasy; oczywiście byłem podekscytowany, bo chciałem zobaczyć jak najszybciej Iana. Co z tego, że nie widzieliśmy się tylko czterdzieści pięć minut?

Usiadłem jak zwykle na swojej bluzie pod ulubionym kasztanem i znów zacząłem czytać biografię Oscara Wilde. Oczywiście przeczytałem raz jeszcze fragment, który „polecił” mi Ian i tym razem przeszły mnie naprawdę przyjemne dreszcze.

                - Cześć – usłyszałem nad głową przywitanie.

Z roztrzepaniem spojrzałem na mówiącą do mnie osobę i stwierdziłem z lekkim zawodem, że była to Clara.

                - Cześć – odmruknąłem, powracając do czytania.

Dziewczyna usiadła obok mnie, na miejscu, które przez ostatni czas zajmował Ian, i spojrzała na mnie ze skruchą, zaplatając dłonie na kolanach.

                - Oscar, chciałam cię przeprosić…

Podniosłem wzrok i spojrzałem na wyjście ze szkoły; nie wiem co powiedziało mi, żebym to zrobił, ale w tym samym momencie zobaczyłem jak Anderson wychodzi z budynku. Uśmiechnąłem się na jego widok, a Clara odebrała to najwyraźniej jako dobry znak.

                - Miałbyś ochotę na wypad do kina w weekend? Myślę, że zasługuję na przerwę od nauki…

Ian ruszył w stronę kasztana, ale po chwili zauważył nas, siedzących koło siebie i zwolnił kroku. W myślach modliłem się, by ten zdecydował się na podejście, ale w ostatniej chwili chłopak skręcił w prawo i podszedł do jakiejś grupki znajomych. Westchnąłem głęboko i dopiero wtedy spojrzałem na dziewczynę

                - Przepraszam, ale myślę, że to nie wyjdzie.

Clara wygięła usta w podkówkę i chwyciła mnie pod rękę.

                - Ale czemu? Nie muszę się uczyć, a ty nie masz żadnego sprawdzianu…

                - Nie o to chodzi – przerwałem jej, masując energicznie skronie. – Myślę, że nam nie wyjdzie.

Spojrzałem na dziewczynę, której twarz najpierw wyrażała wielkie zdumienie, a potem strach. Jej oczy zaszkliły się, wypełnione łzami, które dopiero miały spłynąć na policzki.

                - Nie rozumiem…

                - Zdradziłem cię – znów jej przerwałem.

Nie potrafiłem spojrzeć jej w twarz i jednocześnie powstrzymywałem się, by nie zerknąć na Iana. Zamiast szlochu, który spodziewałem się usłyszeć, do moich uszu doszło ciche westchnięcie.

                - Pamiętasz dobrze tę całą sprawę z Benem Hanscomem, prawda? – Kiwnąłem głową, zagryzając dolną wargę. – Zdradziłam cię, choć był to głupi incydent, ale ty mi wybaczyłeś…

Oj nie, nie wybaczyłem jej tego. Za każdym razem gdy byłem na nią zły, w mojej głowie od razu pojawiał się obraz Hanscoma rozbierającego ją na kanapie w klubie, w którym wyprawiałem swoje osiemnaste urodziny. Choć starałem się wyrzucić te wspomnienia z głowy, wybaczyć jej i zacząć od nowa… Nie potrafiłem. Od tamtej pory szukałem jedynie wymówki na to, by z nią zerwać, choć udawałem, że wszystko jest w porządku.

Poczułem na sobie wzrok Iana, więc spojrzałem na niego; chłopak pomachał mi, więc zrobiłem to samo, żałując, że nie mogę być w tym momencie obok niego. Zamiast tego musiałem zmierzyć się z Clarą siedzącą obok.

                - Pamiętam.

Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie pełne skruchy i nieśmiały uśmiech. Potem czy tego chciałem, czy nie, wtuliła się w moje ramiona, a mi wtedy zmiękło serce. Jednak nie potrafiłem ot tak powiedzieć jej, że z nami koniec; nie po tych dwóch latach, które spędziliśmy ze sobą na dobre i na złe. Położyłem dłoń na jej głowie i wplotłem palce w jej miękkie włosy. Clara pocałowała mnie w szyję, tam, gdzie wcześniej pocałował mnie Ian i westchnęła.

                - Spróbujmy jeszcze raz – mruknąłem.

Podniosłem wzrok i wtedy moje i Iana spojrzenia się skrzyżowały. Chłopak miał mieszaną minę; wcisnął ręce głęboko w kieszenie bluzy i minął mnie bez słowa, idąc w stronę budynku. Chciałem za nim pobiec, złapać go i przytulić, ale nie ruszyłem się z miejsca. Może to był mój błąd, może i nie. Nigdy nie miałem się już dowiedzieć jak potoczyłoby się moje życie, gdybym tamtego październikowego dnia pobiegł za Ianem i próbował z nim porozmawiać.

***

Już kilka dni później pożałowałem swojej decyzji; że nie wziąłem się w garść i nie skończyłem mojego związku raz na zawsze. Ian unikał mnie, a Clara dobijała komentarzami dotyczącymi poezji. Ogólnie nic się nie zmieniło – tylko to, że stałem się bardziej zimny jeśli chodziło o moją relację z dziewczyną. Moje myśli zaprzątał jedynie Anderson; panicznie próbowałem zrobić cokolwiek, by ten zwrócił na mnie uwagę, ale nie potrafiłem się wziąć w garść. Do tego doszła nauka, robienie arkuszy maturalnych – czyli to, co w tamtym momencie było mi, cholera, najbardziej do życia potrzebne.

Nadszedł listopad, miesiąc, w którym trawnik pokrywały kolorowe liście, a niebo było przeważnie szarobure i groziło spadnięciem deszczu. Mój związek z Clarą powoli się toczył, choć i tak zachowywaliśmy się bardziej jak znajomi niż jak para. Kilka razy nawet pokłóciliśmy się o to, ale mi po prostu przestało zależeć. W tym momencie liczył się Ian.

Chłopak przestał spędzać ze mną przerwy, bo zwykle Clara przyklejała się do mnie i nie chciała się ode mnie oderwać aż do dzwonka ogłaszającego początek lekcji. Ian omijał mnie szerokim łukiem, tak jakby przewidywał, że chcę z nim porozmawiać – po prostu mi tego nie ułatwiał. Ale właśnie pewnego listopadowego dnia obudziłem się i już wiedziałem, że muszę porozmawiać z Andersonem i wyjaśnić mu całą sytuację. Czułem przymus do zrobienia tego, bo miałem wrażenie, że potem mógłbym czegoś żałować.

Poczekałem na odpowiedni moment i w trakcie lekcji wyszedłem pod pretekstem złego samopoczucia; tak naprawdę udałem się w stronę klasy, w której Ian miał właśnie lekcję i zapukałem cicho.

                - Dzień dobry, panie profesorze – powiedziałem. – Jestem Oscar Wilde i przepraszam, że przeszkadzam panu w prowadzeniu lekcji, ale mam pilną sprawę do jednego z pana uczniów.

Mówiąc to, odszukałem wzrokiem Iana, który siedział pod oknem i bazgrał coś w zeszycie. Dopiero gdy mnie zobaczył, wyprostował się jak struna i z wyraźnym zdenerwowaniem zaczął rozglądać się po bokach.

                - Dzień dobry, panie Wilde – mruknął pan Turner nieco zirytowany. – Dobrze, proszę tylko, by ta niecierpiąca zwłoki sprawa została załatwiona szybko.

Kiwnąłem głową, dziękując profesorowi za ułatwienie mi życia. W końcu to była moja jedyna szansa na porozmawianie z chłopakiem – musiałem zmusić go do konfrontacji.

                - Ianie Anderson, czekam na korytarzu. – Powiedziałem, wychodząc.

Chwilę nawet denerwowałem się, że chłopak zbuntuje się i zostanie w klasie, ale drzwi uchyliły się, ukazując sylwetkę Iana. Dopiero wtedy zauważyłem, że ten ubrany był w koszulkę moro, tę samą  którą miał na sobie tamtego dnia. Wcześniej nie widziałem, żeby ją nosił, więc uznałem to za dobry znak. Chłopak oparł się plecami o ścianę, zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.

                - Chciałem porozmawiać o…

Ian uniósł brew i przyjrzał mi się uważniej.

                - O tym, co stało się w bibliotece?

Pokiwałem głową, niezdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Chłopak westchnął i przetarł twarz dłonią.

                - Chyba nie masz zamiaru rozmawiać o tym tutaj? – Zadał pytanie, ale zbyłem go milczeniem.

Natomiast ruszyłem za nim korytarzem w stronę męskiej łazienki i chwilę później zamknąłem za nami jej drzwi.

                - Chcę zerwać z Clarą – powiedziałem, a on spojrzał na mnie zaskoczony.

                - Dlaczego?

                - Nie pasujemy do siebie i już nie czuję się tak dobrze w jej towarzystwie jak kiedyś – mruknąłem, a potem zastanowiłem się chwilę. – Nie czuję się tak dobrze, jak w twoim towarzystwie.

Chłopak spuścił wzrok na kafelki i podrapał się po karku. Potem spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

                - Gdybym powiedział, że jest mi przykro z powodu, że zrywacie, to bym skłamał…

Uśmiechnąłem się do niego szeroko i to właśnie chyba ten uśmiech spowodował, że Ian przestał się na mnie dąsać.

                - W której kabinie? – Zapytał nagle, a ja nie wiedziałem, o co mu chodzi.

Dopiero gdy spojrzałem na jego twarz, której wyrazu nie mogłem pomylić z niczym innym, poczułem pulsowanie w podbrzuszu.

                - Obojętnie.

Praktycznie rzuciliśmy się na siebie, sięgając łapczywie swoich ust. Złączeni w pocałunku ruszyliśmy niezgrabnie w stronę kabin, po drodze zahaczając o framugę przejścia i umywalkę, a za każdym razem wybuchaliśmy głośnym śmiechem. Weszliśmy do pierwszej lepszej kabiny i zamknęliśmy za sobą drzwi.

                - Musimy się pospieszyć, żeby profesor Turner się nie wkurzył. Wystarczy mi już, że nie cierpię historii, a gdyby ten dziad na dodatek by się na mnie uwziął…

                - Mógłbyś nie mówić w takim uroczystym momencie o tym starym pryku? On jest dla mnie totalnie aseksualnym podmiotem i nie mogę myśleć o nim w tej chwili.

Chłopak zaśmiał się, a potem pocałował mnie, składając na moich ustach obietnicę trzymania gęby na kłódkę. W międzyczasie pozbawiłem go spodni i sam rozpiąłem swoje, wyciągając swojego penisa na zewnątrz. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Ian oderwał się ode mnie i klęknął tak, że jego głowa znalazła się na wysokości moich bioder. Nie protestowałem – moja ekscytacja rosła z sekundy na sekundę.

Potem chłopak pocałował czubek mojego penisa, przez co przeszły mnie ciepłe dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Położyłem dłoń na jego głowie i wplotłem palce w jego jasne włosy, jednocześnie patrząc mu w oczy. Ian zaczął lizać powoli główkę mojego członka, jakby drażniąc się, a drugą ręką wykonywał jednostajne ruchy w górę i w dół. Ja tylko zaciskałem zęby z przyjemności, modląc się w myślach, bym nie doszedł zbyt szybko. Wtedy Anderson bez ostrzeżenia włożył sobie do ust mojego penisa i zaczął poruszać głową w rytm, który nadawała mu moja ręka. Wszystko to prowadziło mnie prosto do orgazmu, a którego na razie nie chciałem zaliczyć, bo moim celem było sprawienie przyjemności Ianowi. Gdy czułem, że jestem u kresu, chwyciłem chłopaka za ramiona i kazałem mu podnieść się. Pocałowałem go namiętnie, uspokajając szybkie pulsowanie w kroczu, a potem usiadłem na muszli, a mój członek stał na baczność aż prosząc się, by Ian się na niego nabił.

Chłopak zrozumiał o co mi chodziło i bez zastanowienia usiadł mi na kolanach i zaczął poruszać biodrami tak, że nasze penisy ocierały się o siebie raz po raz. Potem uniósł się na chwilę, chwycił mojego członka, nastawił go pod odpowiednim kątem i opuścił ciało. W tej pozycji miałem idealny widok na jego twarz, która wyrażała głęboką przyjemność; gdybym odpowiednio nad sobą nie panował, mógłbym dojść patrząc jedynie na jego minę. Chłopak schodził coraz niżej, przyciskając swoje biodra do moich, a ja z utęsknieniem napawałem się uczuciem zaciskających się na moim penisie mięśniach i tym, jak gorąco było wewnątrz niego. Niedługo trwał wspólny taniec naszych ciał; po kilku moich gwałtownych pchnięciach chłopak doszedł, a część jego spermy znalazła się na mojej koszulce. Ian jęknął przeciągle kiedy wysunąłem się z niego i opadł na mnie wyczerpany, głośno oddychając. Wtuliłem twarz w jego włosy, wciągając w nozdrza zapach dymu tytoniowego.

                - Nie obrazisz się, jak teraz pójdę? Jeśli Turner się wkurzy, to serio będę miał przejebane…

                - Jasne, że nie – mruknąłem, całując go w nos.

Chłopak chwilę jeszcze leżał w moich ramionach, a potem podniósł się i chwycił swoje spodnie. Najpierw jednak wytarł papierem to, co zasługiwało na wytarcie, w tym także moja koszulka, na której jednak został biały ślad.

                - Tak sobie myślę, że ta moja koszulka jest chyba jakaś szczęśliwa – powiedział, zapinając spodnie.

Uniosłem brew w zdziwieniu choć chyba wiedziałem, o co mu chodziło.

                - Po prostu kiedy ją zakładam, między nami dzieją się… ciekawe rzeczy.

Wyszczerzyłem się i pocałowałem go.

                - To już trochę jak jakaś tradycja. A tradycję trzeba respektować!

Ian zaśmiał się w zupełnie niewinny i słodki sposób, a przez to moje serce zabiło szybciej niż zwykle. Oto ja – Oscar Wilde, maturzysta, siedzący na muszli z opuszczonymi do połowy ud spodniami i członkiem stojącym na baczność, patrzący na młodszego chłopaka, który się śmieje i myślący o tym, że chyba właśnie się w nim zakochał.

Ian wyszedł z łazienki, a ja zostałem sam z pulsującym problemem, więc musiałem sobie z nim poradzić. Kiedy skończyłem, wyszedłem z łazienki, a będąc już pod swoją klasą, specjalnie przybrałem zbolałą minę. Zapukałem, wszedłem do środka, a pan Raven rzucił mi uważne i współczujące spojrzenie.

                - Wszystko w porządku, Wilde? Masz wypieki na twarzy, czy to z powodu gorączki?

Mężczyzna był tak zaniepokojony, że aż zachciało mi się śmiać; wypieki były po prostu rumieńcami, które spowodował u mnie Ian podczas akcji w łazience. Minąłem ławkę Leo i usiadłem za nim, biorąc do ręki zeszyt. Wiedziałem, że do końca lekcji nie będę niepokojony przez nauczyciela, więc czytałem sobie jedno z opowiadań Allana Edgara Poe.

***

Jeśli chodzi o Clarę, to nie kłamałem, mówiąc, że planowałem z nią zerwać, jednak powiedzenie tego, a zrobienie to były dwie różne rzeczy. Za każdym razem gdy przychodziłem do niej i chciałem zacząć ten temat, ona zagadywała mnie, więc poddawałem się. Za każdym cholernym razem.

Natomiast Ian… Z Ianem pieprzyliśmy się regularnie. Gdy tylko chłopak zakładał koszulkę moro, wiedziałem już, że tego dnia będziemy uprawiać seks w którymś miejscu w szkole. Dlatego też codziennie wypatrywałem go, mając nadzieję, że będzie miał na sobie ten szczęśliwy t-shirt. A gdy okazywało się, że go miał, potrafiłem dostać erekcji stojąc na korytarzu i patrząc na niego z odległości kilku metrów. Ian dobrze wiedział o tym, jak na mnie działał i to chyba jeszcze bardziej go podniecało. A ja nie mogłem nic poradzić na moje reakcje – podejrzewam, że zostałem uwarunkowany tak jak psy w eksperymencie Pawłowa.

Byłem rozdarty pomiędzy tych dwoje ludzi i nie wiedziałem, kogo wybrać. Nie wyobrażałem sobie wspólnej przyszłości z Clarą, a z Ianem… Z nim przyszłość nie wydawała się kolorowa. Owszem, kochałem go, coraz bardziej każdego dnia, ale czy to robiło ze mnie geja? Najprawdopodobniej tak, a homoseksualiści nie wiodą wspaniałego życia w naszym kraju pełnym religijnych oszołomów i homofobów. Chyba bałem się tego, że mógłbym zostać odrzucony przez rodziców, gdybym przyznał się do całej prawdy…

W takim rozdarciu trwałem aż do świąt, które spędziłem w rodzinnym mieście. Miałem dwa tygodnie na odsapnięcie i przemyślenie tego, co będę musiał zrobić gdy wrócę do szkoły, a miałem już dość odwlekania. Postanowiłem w końcu rozstać się z Clarą, ale nadal nie miałem pojęcia, co zrobić z Ianem… Czułem coś do niego i dlatego nie potrafiłem dać sobie z nim spokoju. Zresztą, dlaczego miałem sobie w ogóle dawać z nim spokój? Do tej pory spotykaliśmy się, spędzaliśmy razem wspaniale czas i nikt nie robił nam z tego powodu wyrzutów. Miałem wrażenie, że ludzie w tej szkole byli zbyt pochłonięci własnymi tyłkami i nauką, by zauważyć, że często znikaliśmy im z oczu na przerwach, by pójść w jakieś ustronne miejsce.

Już nawet przestałem przejmować się rodzicami; oczywiście przy świątecznym stole wypytywali jak tam wygląda moja relacja z Clarą, więc powiedziałem im jasno, że nie układa się nam. Przyjęli to ze spokojem, czym mnie zaskoczyli; nie wiedzieli o tym, że dziewczyna mnie zdradziła, ani że ja zdradziłem ją. Myśleli, że jesteśmy idealną parą – z rodzaju tych, które spotykają się w liceum, a potem są małżeństwem aż po grób. Mimo tego, przyjęli do wiadomości fakt, że najprawdopodobniej się rozstaniemy.

***

                - Hej, Wilde, jutro trening o siedemnastej – rzucił Martinez, a potem napił się wody z bidonu.

Pokiwałem głową i wtedy naszedł mnie pomysł, by zapytać Louisa, co ten zrobiłby w mojej sytuacji. Rudzielec był naprawdę sympatyczny i miałem wrażenie, że będzie wiedział, jak mam postąpić.

                - Louis… Mam sprawę.

Chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a mnie ogarnął wstyd. Nie zamierzałem mu, oczywiście, powiedzieć o moich gejowskich zapędach, ale oto właśnie miałem wywlec swoje wnętrzności na zewnątrz.

                - Mam pewien problem… Wiesz dobrze, że jestem z Clarą od dwóch lat i do czasu, gdy zdradziła mnie z Hanscomem, było nam razem naprawdę dobrze… Ale teraz czuję, że to nie to. Tym bardziej, że chyba się zakochałem.

Martinez patrzył na mnie, więc spuściłem wzrok i utkwiłem go w podłodze. Byłem zawstydzony i nadal zastanawiałem się, czy to był dobry pomysł.

                - I jaki masz ten problem?

                - Nie wiem, co zrobić, po prostu…

Louis westchnął i przetarł dłonią twarz.

                - Gdybyś kochał Clarę, to nie zakochałbyś się w kimś innym, to po pierwsze. A po drugie, gdybyś ją kochał, to nawet nie zastanawiałbyś się, czy ją rzucić. A ta osoba, którą darzysz uczuciem… Powiedz jej to, serio. Nie masz nic do stracenia.

Twarz chłopaka lekko posmutniała, ale może mi się to tylko wydawało. Zrobiło mi się lżej na duszy, bo Martinez utwierdził mnie w tym, co powinienem zrobić.

                - Dzięki, stary – mruknąłem i chwyciłem torbę.

Nagle wypełniła mnie energia i chęć do działania. Poczułem, że to jest właśnie ten dzień – dzień, kiedy w końcu dam sobie spokój z moim nieudanym związkiem.

                - Tylko bądź szczery! – Krzyknął za mną Louis ze śmiechem.

Pomachałem mu na pożegnanie i wyszedłem z szatni. Moim celem był internat dziewcząt i Clara, która pewnie teraz siedziała i uczyła się w swoim pokoju.

***

Zapukałem dwa razy do jej drzwi; po chwili otworzyła mi jej współlokatorka, Monti i przywitała mnie uśmiechem.

                - Jest Clara? – Zapytałem, próbując opanować nerwy.

Srebrnowłosa kiwnęła i otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając mnie do środka. Wszedłem i stanąłem przy łóżku Clary, która widząc mnie, wyciągnęła słuchawkę z ucha i uśmiechnęła się.

                - Monti, mogłabyś nas zostawić na chwilę samych? – Zwróciłem się do dziewczyny, która w milczeniu zgodziła się i wyszła.

Clara spojrzała na mnie ostrożnie, zaskoczona; chyba podejrzewała już, że mieliśmy porozmawiać o czymś poważnym.

                - Siadaj. Chcesz może jakieś ciastka? Zostały mi po ostatnich zakupach…

Podrapałem się po karku z zakłopotaniem.

                - Nie, dziękuję. Przyszedłem tylko na chwilę, żeby z tobą porozmawiać – mruknąłem, widząc, jak jej oczy zaczynają się szklić. – Słuchaj, myślę, że ciągnięcie naszego związku dalej nie ma najmniejszego sensu…

Twardo patrzyłem jej w twarz, a w piersi czułem bijące mocno serce. Tym razem miałem nie zmięknąć i nie przystać na jej „Spróbujmy jeszcze raz”. Ten dzień był inny. Ten dzień był przełomowy.

                - Czyli… Zrywasz ze mną?

Jej głos załamał się w połowie zdania i wtedy również pociekły łzy.

                - Tak – powiedziałem. – A teraz przepraszam, wracam do internatu, bo potrzebuję prysznica.

Ruszyłem w stronę drzwi, słuchając jej łkanie, gdy dziewczyna powiedziała.

                - To przez tego Iana… Zacząłeś spędzać z nim więcej czasu niż ze mną… To wszystko jego wina!

Przemilczałem jej słowa i wyszedłem na korytarz. Monti stała pod drzwiami, więc pożegnałem się z nią i ruszyłem w stronę wyjścia, mając mętlik w głowie.

***

No cóż, zerwałem z Clarą. I to właśnie sprawiło, że poczułem się cholernie lekko. Zostało mi tylko powiedzenie Ianowi jak bardzo mi na nim zależało i będę mógł nazwać siebie szczęśliwym człowiekiem. Oczywiście istniał scenariusz, w którym chłopak nie odwzajemnia mojego uczucia, ale nasza tradycja związana z koszulką moro nadal była kultywowana, więc trudno było mi uwierzyć, że Ian robił to tylko z powodu nudy.

Nie chciałem jednak rozmawiać z nim tuż po tym, jak zerwałem z Clarą; na ten dzień wystarczyło mi już wrażeń. Poszedłem więc prosto pod prysznic, a potem do pokoju, gdzie walnąłem się na łóżko i spałem jak martwy przez kilka godzin.

***

Rano obudziły mnie krzyki na korytarzu, dochodzące z jego drugiej strony, Wstałem, przeciągnąłem się i ze zdziwieniem zauważyłem, że łóżka moich współlokatorów były puste. Wyszedłem z pokoju i zobaczyłem kłębowisko ludzi stojących przy pokojach z numerami od dwudziestu w górę. Poczułem pierwsze ukłucia niepokoju, więc wyszedłem i ruszyłem korytarzem z bijącym mocno w piersi sercem.

                - Co się stało? – Zaczepiłem pierwszego lepszego chłopaka i zapytałem.

Ten tylko wzruszył ramionami.

                - Nie wiem, trener dostaje białej gorączki.

To nigdy nie znaczyło nic dobrego, choć pan Randall nie krył się z byciem cholerykiem. Ruszyłem dalej, a gdy dotarłem do zbiegowiska stojącego w drzwiach pokoju o numerze dwadzieścia pięć, strach owładnął już całym moim ciałem. Okazało się, że w środku trener dawał właśnie reprymendę nikomu innemu, tylko Ianowi, który stał ze spuszczoną głową i gapił się w torbę pełną butelek alkoholu. Jedną z nich była whisky, którą piliśmy tamtego wieczoru na dachu, gdy sprawy nie były jeszcze tak bardzo skomplikowane.

Przecisnąłem się przez ludzi i zacząłem wyganiać ich, by sobie poszli. Kilka osób mnie posłuchało, więc od razu zrobiło się luźniej na korytarzu, ale wtedy Anderson podniósł na mnie wzrok.

                - Zejdź mi z oczu.

Jego głos przepełniony był agresją i jadem, które uderzyły mnie prosto w twarz. Nie tego się spodziewałem od osoby, której chciałem w najbliższym czasie wyznać miłość. Stałem chwilę, nie wiedząc co zrobić, a trener rzucił:

                - Anderson, jest godzina siódma trzydzieści; ma pan czas do dziewiątej na spakowanie swoich rzeczy i opuszczenie terenu szkoły. Oficjalnie zostaje pan z niej wyrzucony z wiadomych powodów.

Po tym trener ruszył w stronę drzwi, mijając mnie bez słowa. Ian usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach, a gdy próbowałem do niego podejść i położyć mu rękę na ramieniu, gwałtownie ją odepchnął.

                - Nie dotykaj mnie!

Nie wiedziałem, dlaczego chłopak się tak zachowywał. Czyżby myślał, że to ja na niego doniosłem?
I wtedy właśnie mnie olśniło. Clara! Głupi powiedziałem jej o tym, że chłopak trzyma w pokoju czajnik elektryczny, ale nic nie mówiłem o alkoholu… Najwyraźniej jego pokój przeszedł gruntowne przeszukanie i oprócz sprzętu znaleźli także inne nielegalne rzeczy…

Wybiegłem natychmiast z pokoju i dogoniłem trenera Randalla. Chaotycznie zacząłem prosić go, by ten cofnął wyrzucenie Iana ze szkoły; w pewnym momencie poczułem nawet jak po polikach spływają mi łzy. Mężczyzna jednak był nieugięty, albo po prostu nie zrozumiał nic z mojego bełkotu. Nie mogłem się opanować z powodu paniki, która mnie ogarnęła; że oto właśnie, gdy wszystko miało się już pięknie ułożyć, nagle doszło do czegoś takiego…

                - Wilde, przykro mi, ale zasady to zasady.

Trener poklepał mnie po ramieniu, a potem zostawił mnie samego na korytarzu. Jeszcze nigdy nie czułem się tak rozbity, jak wtedy. Nie czekając dłużej, wróciłem do pokoju Iana, nie mając nawet sił na rozmowę, która mnie czekała.

Chłopak siedział w takiej samej pozycji jak wcześniej; opierał łokcie na kolanach, a twarz schował w dłoniach. Nie spojrzał na mnie gdy wszedłem, więc usiadłem obok niego.

                - Co ty tu jeszcze robisz?

Jego głos nadal pełny był agresji, ale słyszałem w nim także rozpacz. Ścisnęło mnie serce, a w gardle pojawiła się niemożliwa do przełknięcia gula.

                - Słuchaj, to nie ja na ciebie doniosłem.

                - Ach tak? A teraz na dodatek kłamiesz?

Ian spojrzał w końcu na mnie, a jego oczy były czerwone od płaczu. Pod tym wzrokiem mogłyby uginać się nawet metalowe łyżki.

                - Nie kłamię. Nie doniosłem na ciebie. Clara to zrobiła.

Przez chwilę chłopak gościł na twarzy zdziwiony wyraz, ale potem się ogarnął.

                - Bo o wszystkim jej powiedziałeś? Super! A przypadkiem to nie miała być nasza tajemnica?

Spuściłem wzrok na swoje splecione na podołku dłonie.

                - Powiedziałem jej tylko o czajniku. Wtedy między mną, a nią było jeszcze w miarę w porządku – mruknąłem i zawahałem się, czując, jak przyspiesza mi puls. – Wczoraj z nią zerwałem, a ona bardzo się zdenerwowała i obwiniła ciebie. Dzisiaj chciałem porozmawiać z tobą… Ian. – Znów się zawahałem. – Zależy mi na tobie, naprawdę bardzo mi zależy. To chciałem ci powiedzieć od tamtego wieczoru na dachu.

Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, a potem rozpłakał się jeszcze bardziej, lecz tym razem już w moich ramionach. Przytuliłem go mocno do siebie, wciągając w płuca zapach jego szamponu wymieszanego z dymem papierosowym.

                - Ja ciebie też kocham, Oscarze – mruknął cicho między przerwami od płaczu.

***

Niestety z powodu lekcji musiałem zostawić Iana i pójść do szkoły; nie chciałem tego, bo były to ostatnie godziny chłopaka w tej szkole, a ja i tak miałem zbyt duży mętlik w głowie, by cokolwiek do niej upakować. Siedziałem jak na szpilkach i nawet nie udawałem, że słucham wykładów nauczycieli – miałem to gdzieś.

Tuż przed godziną dziesiątą znów zastosowałem stary dobry trik ze złym samopoczuciem i pod tym pretekstem wyszedłem z klasy. Wiedziałem dobrze, że Ian miał zaraz wyjść z internatu i ruszyć w stronę bramy kampusu, więc chciałem pomóc mu z torbami i mieć szansę na sensowne pożegnanie.
Zobaczyłem jednak, że ten stał już na przystanku autobusowym i spoglądał na zegarek. Miał przy sobie tylko jedną torbę i walizkę, a jego twarz wyrażała głęboki smutek. Gdy chłopak mnie zobaczył, lekko się rozpromienił; zupełnie jak pochmurny dzień potraktowany odrobiną słońca.

                - Cześć – mruknąłem, podchodząc do niego.

Przytuliłem go mocno, a on bez ogródek pocałował mnie prosto w usta.

                - Raczej „do widzenia”.

                - Przecież jeszcze nie jedziesz…

Chłopak wzruszył ramionami.

                - Niby tak… Za pięć minut mam autobus. Dojadę nim do lotniska, a potem do domu. Ciekawe, co powiedzą na moją wizytę rodzice.

Myślałem, że Ian bał się ich reakcji, ale pełny uśmiech na jego ustach w stu procentach temu zaprzeczał.

                - Tak swoją drogą, mam coś dla ciebie – mruknąłem, wyciągając zawiniątko z kieszeni.

Książka, którą chciałem mu już od dawna podarować, leżała przez długi czas w szufladzie mojej komody. Czekała na dzień, w którym miałem wyznać Ianowi miłość, a że tak akurat się złożyło…

                - Co to? – Zapytał, zaskoczony.

                - „Portret Doriana Greya”. Wiem, że pewnie masz go już w domu, ale ta książka jest wyjątkowa. Na pierwszej stronie widnieje autograf od niejakiego Oscara Wilde.

Chłopak parsknął śmiechem i wytarł zaszklone oczy. Potem przytulił mnie mocno i pocałował naprawdę namiętnie.

                - Ja też mam coś dla ciebie – szepnął, wyciągając z torby mały pakunek.

Wtedy właśnie z końca ulicy nadjechał autobus. Moje spojrzenie i Iana spotkały się, wiedząc, że to właśnie był koniec pewnego etapu w naszym życiu. Pocałowałem go raz jeszcze, a potem pomogłem mu z zapakowaniem bagażu do pojazdu. Na koniec uścisnęliśmy sobie dłonie, a on wsiadł do autobusu. Zostałem sam na przystanku i machałem mu, dopóki auto nie zniknęło z zasięgu mojego wzroku. 

Westchnąłem głęboko i rozpakowałem pakunek, który dostałem od chłopaka. W środku była paczka papierosów, zapalniczka i krótka notatka:

Na odwrocie tej kartki masz zapisany mój adres zamieszkania. Przyjedź do mnie po maturze, okej? Będę na ciebie czekał i trzymał kciuki, żeby dobrze ci poszło z nauką.

Kocham Cię,
Ian.

PS. Niestety wszystko inne, co chciałbym Ci podarować, było nielegalne, więc skonfiskował to pan Randall, ale nie sprawdził mojej kieszeni na piersi. Dlatego też zmuszony byłem dać Ci paczkę papierosów, które paliłem zawsze, gdy o Tobie myślałem.

Uniosłem wzrok z nad kartki i przyjrzałem się do połowy pustej paczce papierosów. Wyciągnąłem jednego szluga, podpaliłem go i głęboko się zaciągnąłem. W pierwszym momencie zacząłem kaszleć, ale potem już się przyzwyczaiłem. Cały czas jednak myślałem o tym, jak Ian wdmuchnął mi wtedy na dachu dym do ust – o tym, że wszystko zaczęło się właśnie od tych niewinnych czerwonych Marlboro.

***
*,** - teksty pochodzą z Wikipedii z artykułu o Oscarze Wilde.

5 komentarzy:

  1. Muszę na ciebie nakrzyczeć. Miałam rzucać palenie, ale ta zajebista końcówka mi na to nie pozwoliła. Czerwone Marlboro to klasyka sama w sobie, chociaż tak naprawdę to mało kto je pali (?). Ale z drugiej strony jestem ci wdzięczna, bo w pewnym sensie ten one-shot zainspirował mnie do dalszego pisania...Wgl wpadasz czasami do mnie? XD

    Całość baaaardzo mi się spodobała, dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. Znaczy się, wszystkie twoje prace są dobre, ale ta jakoś wyjątkowo mi się spodobała. Bardzo spodobał mi się Oscar i Ian, ale za to nie lubię Clary. Szmata, suka itp. Na dodatek nienawidzę poezji...

    Taka cicha woda trochę z tego Oscara, nie sądzisz? Za to Ian był taki... no nie wiem, cwaniak? Ale to dobrze. Czy tylko mi się zdaje, czy współlokatorami Oscara nie są przypadkiem nasi dwaj blond pedałki? XD (nie pamiętam imion i nie chce mi się sprawdzać). Po prostu w tym opowiadaniu- a konkretniej w shotach niego dotyczących- wszystko zdaje się jakoś zazębiać, współlokatorką Clary jest dobrze nam znana Monti, wszystkich uczy ten sam nauczyciel od matmy, co kiedyś tam się pojawił -szwabski one-shot :D- to wydaje się po prostu wiadome. Szczególnie przekonało mnie to zdanie "Wstałem, przeciągnąłem się i ze zdziwieniem zauważyłem, że łóżka moich współlokatorów były puste." Jak je zobaczyła, po prostu byłam pewna. Ja to wiem i mimo, że to nic nieznaczący szczegół, to nie psuj mi moich marzeń, ok?

    Skąd Ian brał te wszystkie nielegalne rzeczy? No ciekawe ciekawe nie powiem. a co do twojej notki na początku; Szkoła itd. rozumiem i poczekam tyle ile trzeba na następne rozdziały. Ale jednak wolałabym nie czekać zbyt długo :)

    Narysuj Perfekcję ma już ponad 50 rozdziałów, to całkiem długo jak na opowiadanie yaoi. I do tego jest ciekawe, nie męczy, jak ty to robisz? XD Wiesz w ogóle ile to jeszcze potrwa? Oby jak najdłużej :)

    No cóż, napisałam wszystko co miałam napisać więc kończę. Miłej resztki wakacji, weny i żeby rok szkolny nie był tak ciężki jak ci się wydaje.
    PS. Bardzo podoba mi się muzyka, razem z takim a nie innym szablonem nadaje temu blogowi swojego klimatu.
    PPS. Miałam pisać o tym już dawno, ale tak jakoś wyszło. Masz teraz inny nick niż wcześniej, dlaczegooo?
    PPPS. O nowym wpisie dowiedziałam się z Katalogu Euforia. Widzisz, przydaje się tam cokolwiek zamieszczać.

    Dobra, teraz serio koniec, bajo~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!

      Na wstępnie powiem jedno małe słowo: wow. Długi ten Twój komentarz i jest mi z tego powodu bardzo przyjemnie!

      Dziękuję bardzo za tak wiele miłych słów i upewnieniu mnie, że moje psychologiczne sztuczki trochę działają :P Starałam się tak kreować postaci, by czytelnik je polubił, bądź nie i najwyraźniej mi się udało.

      Nie myślałam o tym, z kim mieszka Oscar, ale dałaś mi świetny pomysł - w sumie idealnie pasują mi tutaj Jasper i Maxxie :3 Zmieniłam już nawet imię w opowiadania pt. "Zakład", bo tam przewijał się ich współlokator - niejaki Rick. Zrobiłam to, bo jego imię nawet nie wystąpiło w głównym opowiadaniu, ba, nawet nie zapisałam go sobie w moim magicznym notatniku zawierającym wszystkie imiona i nazwiska bohaterów. Dzięki za tę odrobinę własnego wkładu! <3

      Co do pytania o przemytnictwo Iana - w sumie jest to dobre pytanie na aska Narysuj Perfekcje: http://ask.fm/narysujperfekcje Pytaj bohaterów o co chcesz!

      Nie wiem jak ja to robię, choć czasem, gdy mam już długa przerwę od pisania i musze przypomnieć sobie o co w ogóle moi chodziło w ostatnim rozdziale, to zwykle czytam wszystko w jedną noc. I potrafię zrobić to bez zaśnięcia, więc coś musi być w Twoich słowach.

      Nie, nie wiem ile jeszcze pociągnę te opowiadanie; szczerze mówiąc, to nie wiem nawet, co zdarzy się w następnym rozdziale. Wszystko wyjdzie w praniu, spontanicznie, bo to mi wychodzi najlepiej.

      Mam inny nick? :o

      Jeszcze raz dziękuję za ten bardzo miły komentarz. Pozdrawiam <3

      Usuń
  2. Kocham Oscara Wilde, więc ten szot był takim miodem na moje serduszko ;-;
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Potrzebuję więcej tej historii ;^;

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    tekst jest pomprostu cudowny, gdyby nie Clara i jej doniesienie nic by się nie stało, aż ny się chciało przeczytać coś więcej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)