Rozdział XXXVI


Niedzielny poranek zaczął się dla mnie od nieplanowanej wczesnej pobudki spowodowanej nadzwyczaj głośnym zachowywaniem się mojego współlokatora. Kiedy otworzyłem oczy, zaniepokojony dziwnymi odgłosami, nie wiedziałem, która jest godzina, ale byłem pewien, że jest zbyt wcześnie żeby wstawać. Za to Alex najwyraźniej miał już coś zaplanowane i był tym tak podekscytowany, że zapomniał o mojej obecności i o tym, że może chciałbym trochę podładować baterie przed kolejnym tygodniem wczesnego wstawania do szkoły. Ostentacyjnie przekląłem pod nosem i przewróciłem się na drugi bok, mając nadzieję, że chłopak zwróci na to uwagę i zacznie zachowywać się ciszej, ale nie było z jego strony żadnego odzewu. Dopiero kiedy skończył to co robił, wyszedł z pokoju, a mnie ogarnęła słodka cisza, która zapanowała w pomieszczeniu, więc zasnąłem, nie myśląc o niczym specjalnym.


Po raz kolejny obudziłem się po kilku godzinach – tym razem było zdecydowanie za późno, ale przynajmniej w końcu się wyspałem. W pokoju nie było ani śladu Smitha, przez co po części było mi przykro, bo wczorajsza złość już całkowicie ze mnie wyszła i chciałem z nim porozmawiać. Z drugiej jednak strony było mi głupio, że obraziłem się jak dziecko za taką pierdołę i że musiałbym przyznać się do tego przed nim, więc może to i dobrze, że zniknął gdzieś rano i do tej pory nie wrócił. Wstałem, przeciągnąłem się i omiotłem pokój wzrokiem – instynktownie szukałem jakiejś karteczki z informacją gdzie jest i co robi, którą mógł dla mnie zostawić, ale nic takiego nie znalazłem. No cóż, może chłopak nadal był na mnie obrażony za moje dziecinne zachowanie i najzwyczajniej na świecie nie chciał się ze mną komunikować.

Tak praktycznie to było już za późno na śniadanie, więc zdecydowałem, że pójdę coś zjeść dopiero w porze obiadu. Miałem nadzieję, że spotkam Alexa na stołówce i że pogodzimy się, bo wcale nie uśmiechało mi się iść na ten cholerny bal z nierozwiązanym problemem na głowie.

***
Wyszło jednak na to, że sytuacja z dnia poprzedniego powtórzyła się – ku mojemu cholernemu niezadowoleniu. Owszem, znalazłem Alexa na stołówce, ale chłopak siedział przy Stole Szlachty między Wielkimi Ważniakami a Amandą i nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem, kiedy przechodziłem obok z tacą. Chciałem, by ten zerknął na mnie, bym mógł kiwnąć głową na znak „Podejdź na chwilę, chcę z tobą pogadać”, ale Smith tego nie zrobił. Gawędził w najlepsze z liderką cheerlead’erek i wcale nie chciałem wiedzieć jakie tematy poruszali.

Wręcz ociekając irytacją postanowiłem usiąść sam jak za starych czasów i zjeść w milczeniu obiad, ale ten plan również się nie powiódł. Najpierw dosiedli się do mnie Jasper i Maxxie, lecz widząc moje trzęsące się ze zdenerwowania ręce i zacięty wyraz twarzy, nie próbowali nawet nawiązać ze mną rozmowy. Byłem im za to niesamowicie wdzięczny – że przynajmniej oni byli tak wspaniałomyślni i nie wywoływali wilka z lasu.

                - Smacznego – rzucił Martinez, zajmując miejsce naprzeciw mnie.

Kątem oka zobaczyłem jak Jasper i Maxxie przerwali rozmowę i zaczęli przyglądać się nam, ciekawi co wyniknie z całej tej sytuacji. Podniosłem wzrok i spojrzałem w uśmiechniętą twarz Louisa, który tego dnia wyglądał nieco inaczej niż zwykle, jednak nie wiedziałem, na czym ta zmiana polegała.

                - Dzięki – odmruknąłem.

Para siedząca obok widząc, że nie wybuchnąłem, powróciła do plotkowania o swoich sprawach, zostawiając mnie samego z Martinezem.

                - Brak humoru?

W tym momencie cała moja złość przeistoczyła się gwałtownie w coś na kształt smutku. Irytacja opuściła mnie, robiąc miejsce lekkiej rozpaczy; z dwojga złego chyba wolałem jednak zdenerwowanie od tego stanu.

                - Można tak to ująć – odpowiedziałem.

Louis zmarszczył brwi i wtedy zauważyłem, co sprawiało, że wyglądał inaczej niż zwykle; chłopak postawił sobie włosy na żel tak, że jego fryzura przypominała nieco fryzurę Alexa, jaką ten ostatnio sobie robił. Rude kosmyki Martineza wyglądały dzięki temu bardzo efektownie i to sprawiało, że wydawał się na nieco starszego niż w rzeczywistości był.

                - Myślę, że to ci pomoże – mruknął, wyciągając coś z kieszeni i kładąc to na stoliku przede mną. – Wiem, że pewnie zabrzmi to dla ciebie głupio, ale mi od zawsze na smutek pomagał ten bursztyn.

Chłopak wskazał na przedmiot, a ja przyjrzałem mu się z powagą w ciszy.

                - Może na takiego nie wyglądam, ale dość często od dzieciństwa miewam nieciekawy humor nawet z byle powodu. Dlatego też spróbowałem znaleźć na to jakiś sposób; mając około jedenastu lat spędziłem nad morzem najpiękniejszy dzień w moim życiu i znalazłem właśnie ten kawałek bursztynu. Od tamtej pory zawsze mam go przy sobie żeby przypominał mi o tym, że w życiu też są miłe chwile, na które warto czekać. Wiem, że brzmi to infantylnie, tym bardziej z moich ust, ale dla mnie nic innego się nie liczy dopóki ta moja „terapia” działa.

W trakcie, kiedy chłopak mówił, przeniosłem wzrok z bursztynu na jego twarz i próbowałem wyczytać, czy Louis robi sobie ze mnie żarty. Jednak ten, pochylony nad stołem w moją stronę, wpatrując się w jantar, mówił zupełnie poważnie. Wykorzystałem ten moment by przyjrzeć mu się, gdyż wcześniej nie miałem na to ani okazji, ani ochoty.

                - Jeśli chcesz, możesz spróbować i sprawdzić czy na ciebie też to podziała. – Chłopak podniósł oczy na mnie, a nasze spojrzenia spotkały się ponad stołem.

Normalnie odwróciłbym wzrok speszony, ale tym razem tego nie zrobiłem. Patrzyłem prosto w jego zielone tęczówki, w których pełno było troski i ciekawości. Wyciągnąłem rękę, zamknąłem bursztyn w dłoni i mógłbym przysiąc, że mój humor lekko się poprawił, choć może był to jedynie efekt placebo.

                - Jesteś pewien, że mogę? – Zapytałem. – A co jeśli będzie ci źle, a nie będziesz miał go przy sobie?

Martinez zastanowił się chwilę i przytaknął głową.

                - Będę pamiętał, że ty go masz, a widzę i to nie od dzisiaj, że potrzebujesz go bardziej niż ja.

Nie wiedziałem dlaczego, ale jego słowa podbudowały mnie lekko na duchu. Uśmiechnąłem się, choć myślałem, że tego dnia nie będę w stanie wygiąć swoich warg z ten sposób.

                - Dziękuję, Louis – mruknąłem.

Chłopak rozpromienił się w uśmiechu i machnął dłonią, tak jakby rozdawał bursztyny-talizmany na prawo i lewo każdego dnia.

                - Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział. A potem dodał, po chwili wahania: - Tak w ogóle, to chciałem z tobą porozmawiać o tym dzisiejszym balu…

Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, tym bardziej, że usłyszałem te nutę niepewności w jego głosie.

                - O czym dokładnie?

Martinez oparł się o krzesło i przejechał dłonią po karku.

                - Tak sobie myślałem, że w sumie gdybyś chciał, to mógłbym pokombinować coś i załatwić ci kogoś innego do tańczenia. No bo… no wiem, że moje towarzystwo nie bardzo ci odpowiada…

Tym razem to ja machnąłem dłonią na znak, by chłopak przestał mówić. Zerknął na mnie ze zdziwieniem.

                - Daj spokój – powiedziałem. – Wylosowaliśmy siebie, więc najwyraźniej tak miało być. Nie chcę bawić się w żadne „Oszukać przeznaczenie”.

Louis uśmiechnął się lekko, słysząc moje słowa.

                - Cieszę się – mruknął. – Tak swoją drogą, miałbyś ochotę napić się czegoś mocniejszego przed samym balem? Mógłbym załatwić wszystko, na co tylko miałbyś chęć.

Tym razem chłopak zaskoczył mnie tym nagłym pytaniem. Automatycznie chciałem odmówić, ale chwilę zastanowiłem się i odpowiedziałem:

                - Puszka piwa mnie zadowoli, dzięki.

Martinez skończył jeść obiad i widziałem już, że zbierał się żeby odejść od stolika. Nie chciałem zostać sam, ale z drugiej strony nie wiedziałem, co powiedzieć, żeby zatrzymać chłopaka przy sobie.

                - Dobra, w takim razie wpadnę do ciebie o osiemnastej, napijemy się i pójdziemy na bal. Co ty na to?

Potaknąłem energicznie głową, na znak, że ten pomysł mi się podoba. Jednocześnie obracałem bursztyn w jednej z rąk, badając opuszkami palców jego gładką fakturę. Chłopak pomachał mi na pożegnanie i ku mojemu niezadowoleniu wyszedł ze stołówki, zostawiając mnie samego przy stole. Jasper i Maxxie zmyli się podczas naszej rozmowy, ale to umknęło mojej uwadze, tak samo jak fakt, że przy Stole Szlachty Alex siedział już sam z Amandą i to stanowczo zbyt blisko niej.

Straciłem już ochotę na jedzenie, więc poszedłem odnieść tacę do okienka i specjalnie wyszedłem drugim wyjściem, by nie musieć przechodzić koło Smitha i Cooper. Może i moja zazdrość była dziecinna, ale w tym momencie nikt nie był w stanie wmówić mi, że była kompletnie bezpodstawna.

***
Resztę dnia spędziłem na przekopywaniu szafy w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym założyć na bal. Chciałem wyglądać elegancko, ale stylowo, więc garnitur odpadał, bo był stanowczo zbyt snobistyczny jak na taką imprezę. Jednocześnie wszystkie swetry, t-shirty, czy koszule w kratę również się nie nadawały, bo były przegięciem w drugą stronę. Gdyby Alexander zaszczycił mnie swoją obecnością, pewnie zapytałbym go w co mam się ubrać mimo zazdrości, która wciąż we mnie siedziała, ale nie przyszedł ani na chwilę do pokoju.

W pewnym momencie byłem już tak sfrustrowany, że walnąłem całą stertę ciuchów na środek dywanu i położyłem się na niej bez sił, twarzą w dół. Przymknąłem oczy i wsunąłem dłoń do kieszeni, w której natknąłem się na znajomy kształt – bursztyn Louisa, który chyba naprawdę poprawiał mi humor. Leżąc tak, musiałem przysnąć na chwilę, bo jakiś czas później w takiej pozycji odnalazł mnie Martinez, który wszedł do pokoju, niosąc w dłoni reklamówkę.

                - Cześć – przywitał się. – Co to za dziwny rytuał?

Podniosłem na niego zaspane oczy i usiadłem. Przez chwilę nie wiedziałem gdzie jestem, ale potem przypomniałem sobie, że szukałem stroju na bal.

                - Nie wiem co mam ubrać na imprezę – pożaliłem się.

                - Jakbym słyszał moją siostrę! – Louis zaśmiał się. – Ma kilka szafek ciuchów a nigdy nie wie co założyć!

Przewróciłem oczami i wziąłem się za składanie ubrań, by potem włożyć je z powrotem do szafy, jednak koszykarz przerwał mi, padając na kolana tuż obok mnie.

                - Zobacz – mruknął. – Ta koszula, ciemne spodnie, do tego krawat, a jeśli chodzi o buty, to możesz założyć chociażby trampki.

Przyglądałem się jak chłopak układa na dywanie ubrania, tworząc zarys ciała, jednocześnie czując ogarniający mnie zachwyt. Strój zaproponowany przez Louisa rzeczywiście spełniał moje wymogi – był stylowy i elegancki jednocześnie, ale bez przesady w żadną ze stron. Granatowa gładka koszula, zwykłe ciemne spodnie i krawat w jakimś stonowanym kolorze – że też wcześniej na to nie wpadłem!

                - Jesteś mistrzem, dzięki!

                - Do usług – mruknął, wyciągając piwo z reklamówki. – Łap!

Chwyciłem zimną puszkę w dłonie, otworzyłem ją, wsłuchując się w najpiękniejszy syk na świecie, a potem pociągnąłem zdrowy łyk trunku, który ochłodził mnie od środka. Louis zrobił to samo, więc na chwilę zapanowała przyjemna cisza, podczas której słychać było nawet jak piwo uderza o wewnętrzne ścianki puszek.

                - A Ty, w czym idziesz? – Zapytałem, patrząc na niego.

                - Bordowa koszula i czarne spodnie. Klasyka. – Wskazał na reklamówkę, w której leżały złożone ubrania. – Jak ci się mieszka ze Smithem?

Zaskoczony tą nagłą zmianą tematu, zakrztusiłem się lekko piwem, które wleciało mi nie w tę dziurkę, w którą powinno.

                - Ujdzie. Prawie cały czas go nie ma, bo chodzi na treningi albo szlaja się gdzieś tak jak dzisiaj.

                - Widziałem go na łyżwach z Amandą, kiedy wracałem ze sklepu. W sumie pary z nich raczej nie będzie, bo wiadomo na czym tylko zależy tej dziewczynie, ale ciekaw jestem kiedy to osiągnie – mruknął chłopak, zastanawiając się nad czymś.

Słysząc jego słowa, zrobiło mi się nieprzyjemnie – poczułem się gorzej niż podczas obiadu, ale jednocześnie przestałem się tak bardzo przejmować całą sytuacją. Doszedłem nagle do wniosku, że niech się dzieje, co ma się dziać. Skoro Smith tak stawia sprawę – dobra, okej, jego wybór. Ja nie zamierzałem dłużej narażać się na takie przykrości. Dopiłem piwo w kilku łykach i zwróciłem się do Martineza:

                - Masz tego więcej?

Louis uśmiechnął się z triumfem.

                - Wiedziałem, że na jednym nie skończysz, więc kupiłem kilka. Częstuj się.

***
Chwilę przed dwudziestą byłem lekko wstawiony; kontaktowałem, chodziłem prosto, ale jednocześnie czułem śmieszne wibracje w głowie, a mój humor znacznie się poprawił. Nie chciało mi się iść na bal, zdecydowanie bardziej wolałem zostać w pokoju z Louisem, pić i gadać z nim przez całą noc. Chłopak okazał się naprawdę w porządku, choć wcześniej – zapewne nastawiony przez Alexa – uważałem go za kogoś nie wartego uwagi.

                - Chyba czas się zbierać – mruknął Martinez, podnosząc się na nogi.

Koszykarz także był lekko wstawiony, choć u niego przejawiało się to w postaci głębokich rumieńców na polikach i zaszklonych oczu. Chłopak podał mi rękę, by pomóc mi wstać, a ja chwyciłem ją mocno. Podniósł mnie szybko, tak, że zachwiałem się i padłbym na twarz, gdyby mnie nie przytrzymał.

                - Uważaj – rzucił tylko i odwrócił się, by chwycić reklamówkę z ciuchami w dłonie.

Stałem tak, na środku dywanu, patrząc w środek jego pleców, kiedy chłopak zaczął się rozbierać. Zaczął od t-shirtu – zrzucił go bezproblemowo, ukazując piegowate ramiona i umięśniony tors równie blady jak skóra na jego twarzy, a potem ściągnął spodnie. A ja nadal stałem i gapiłem się na niego jak ciele w malowane wrota, przez alkohol nie czując nawet zawstydzenia. W pewnym momencie chłopak, mając już na sobie spodnie i rozpiętą koszulę, odwrócił się i spojrzał na mnie. W jego wzroku było coś, co podziałało na mnie w dziwny sposób, bo poczułem natychmiast pulsujące ukłucia w podbrzuszu. Starałem się zdusić w sobie te uczucie, ale Louis wwiercał we mnie spojrzenie, a potem ruszył w moją stronę. Nie mogłem nic na to poradzić i kiedy stanął naprzeciw mnie, miałem ochotę po prostu wpić się w jego usta, a rękoma zbadać kawałek torsu, który odsłaniała mu niezapięta koszula.

Poczułem jak dłoń chłopaka ujmuje mnie za podbródek i podciąga go lekko do góry, bym spojrzał mu w oczy. Zrobiłem to, czując jak ciepło ogarnia mnie od stóp do głów. Patrzyłem długo w jego tęczówki, a potem mój wzrok ześlizgnął się na jego usta, które były lekko uchylone, i zacząłem wyobrażać sobie jakby to było, gdybym dotknął ich swoimi własnymi. Ta scena na pewno by się ziściła, gdyby nie telefon chłopaka, który nagle rozdzwonił się w jego kieszeni, przez co odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.

                - Halo? – Louis odebrał i odwrócił się do mnie plecami, pocierając nerwowo dłonią usta. – Tak, tak, mam. Dobra, zaraz będę, spokojnie, nie zapomniałem.

Ja natomiast wziąłem się za upychanie nieposkładanych ciuchów do szafy, zostawiając jedynie te, których będę potrzebował. Moje serce biło jak szalone, lecz nie było to spowodowane jedynie przez alkohol, który wypiłem. Kiedy chłopak skończył rozmawiać, zapiął szybko koszulę, zapakował ciuchy do reklamówki i podszedł do drzwi z zamiarem wyjścia.

                -  Muszę zanieść koledze wódkę, o którą mnie prosił. Jakby co, to będę czekał na ciebie pod salą. Nie spóźnij się i bądź o ósmej.

Potaknąłem głową, ale ten nawet tego nie zobaczył, bo już zniknął na korytarzu. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, odetchnąłem głęboko i uspokoiłem nerwy.

A od kiedy to mój mały Gabriel jest takim amantem? – Zapytał złośliwie mój umysł.

Odgoniłem od siebie te myśli i zacząłem się przebierać. Czy to źle, że w tym momencie czułem podekscytowanie faktem spędzenia całego wieczoru z Louisem?

***
Punktualnie o ósmej stałem już pod salą gimnastyczną, wypatrując Martineza, którego nie było w umówionym miejscu. Ludzie zaczęli się już zbierać, wszyscy uśmiechnięci, najwyraźniej nie mogąc doczekać się imprezy. Kiedy w wejściu pojawili się Morton z okularnikiem i zaczęli sprawdzać „obecność”, Louis nagle pojawił się za mną i szepnął mi do ucha:

                - Przepraszam, że musiałeś czekać, ale kolega potrzebował pomocy w dolaniu wódki do ponczu.

Słysząc go i widząc jego uśmiech chochlika, nie mogłem powstrzymać śmiechu.

                - No co? Tradycję trzeba respektować!

Przewróciłem oczami, a potem kiwnąłem na znak, byśmy ustawili się w kolejce do wejścia. Z każdą minutą coraz bardziej miałem ochotę na tę imprezę, nawet kiedy zobaczyłem stojących obok Alexa i Amandę, trzymających się za ręce i śmiejących się z nie wiadomo z czego.

                - Jestem poważnym człowiekiem, który nie ma czasu na stanie w kolejkach. Chodź! – Louis złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę wejścia.

Chłopak podszedł do okularnika, mruknął mu coś na ucho, na co ten pokiwał głową i kazał Mortonowi nas przepuścić. Lukas rzucił mi zdziwione spojrzenie, a ja jedynie zdążyłem wzruszyć ramionami i już byłem w środku sali. Wewnątrz panował półmrok przebijany od czasu do czasu kolorowymi światłami rzucanymi przez reflektor stojący przy konsoli DJa. Pod ścianami na kształt podkowy ustawione były stoły, a na nich słodki poczęstunek czekający na gości. Muzyka już grała, lecz cicho, wtapiając się w tło.

Louis zaprowadził mnie do stołu, gdzie usiedliśmy koło siebie, ramię w ramię.

                - Św… - mruknął, ale nie usłyszałem, co powiedział.

                - Co?

Chłopak nachylił się nad moim uchem, opierając się jedną z dłoni na moim udzie.

                - Świetnie wyglądasz – szepnął.

Ciepły oddech koszykarza pachnący piwem owionął moją szyję, a noga chciała uciec spoza zasięgu jego ręki, ale nie ruszyłem jej ani na centymetr. Zrobiło mi się gorąco i poczułem jak ciepło rozchodzi mi się po polikach.

                - Dzięki – mruknąłem cicho.

Chcąc nie chcąc, spojrzałem chłopakowi w oczy, które świeciły lekko w półmroku. Nie wiem, do czego by doszło, gdyby nie fakt, że po drugiej stronie stołu, dokładnie naprzeciw nas z impetem usiadł Smith, a obok niego Amanda.

Odsunąłem Louisa od siebie, pragnąc wszystko obrócić w żart, bo czułem na sobie ciężki wzrok Alexa. Martinez wyprostował się na krześle, jednak nie zabrał dłoni, która wciąż spoczywała na moim udzie, niewinnie wystukując palcami jakiś rytm. Miałem nadzieję, że po drugiej stronie stołu nie było tego widać, choć jakiś mały pierwiastek w mojej duszy szeptał mi: „Jakże ciekawie byłoby gdyby kochaś zauważył, bowiem cieszę się serdecznie, gdy rzecz biegnie niedorzecznie”.

                - Masz ochotę na poncz? – Zapytał nagle Louis, sprowadzając mnie na ziemię.

Spojrzałem na niego nieprzytomnie i dopiero po chwili mój mózg zrozumiał komunikat.

                - Tak, jasne.

                - W takim razie zaraz wracam.

Chłopak podniósł się i ruszył w stronę stołu nauczycielskiego, na którym stała ogromna waza z czerwonym płynem. Odprowadziłem go wzrokiem, ale kiedy w połowie drogi odwrócił się i zerknął na mnie, udałem, że wcale na niego nie patrzyłem. Tymczasem Smith mówił coś Amandzie na ucho, a kiedy skończył, wypowiedział głośno słowa, przez które lekko się wystraszyłem:

                - Skarbie, poszłabyś po poncz dla nas? Zaraz zrobi się straszna kolejka. Ja tylko zawiążę buta i dołączę do ciebie.

Oho, do mnie per „Skarbie” powiedział po kilkumiesięcznej znajomości, a do niej… Po niespełna dwóch dniach?

Mimo wszystko wiedziałem, że zaraz czeka mnie konfrontacja z panem Alexem, Wielkim Podrywaczem Kobiet. Patrzyłem na niego spode łba, kiedy odprowadzał wzrokiem Amandę, aż ta stanęła w kolejce i pomachała mu żywo.

                - Gabe, musimy pogadać – zaczął, opierając łokcie na stole i splatając dłonie w powietrzu.

Cała jego postawa, głos, wzrok, a nawet ułożenie włosów napawała mnie złością.

                - O czym? O tym, że od kilku dni totalnie mnie olewasz? Czy może o tym, że znalazłeś sobie nową dziewczynę, której celem egzystencji jest zaliczenie wszystkich koszykarzy z drużyny?

Smith zrobił zdziwioną minę, słysząc mój gniew, którego nie starałem się nawet powstrzymać.

                - Nie rozumiem o co ci…

                - No właśnie, ty nigdy nie rozumiesz i potem ja wychodzę na głupka, który obraża się za nie wiadomo co. Ale, panie Alexandrze, muszę pana oświecić, że ja także mam uczucia. I że nie chcę być traktowany w ten sposób, że jednego dnia wszystko jest w porządku, a drugiego jak gdyby nigdy nic nie odezwiesz się do mnie ani słowem i tylko siedzę i myślę, co zrobiłem nie tak. Gdybyś chociaż powiedział mi o co chodzi, a nie zostawiał w takiej niepewności… wtedy może bym to zrozumiał, ale obecnie nie potrafię…

Po twarzy chłopaka przechodziły różne emocje – na zdenerwowaniu zaczynając, na zawstydzeniu kończąc. Czekałem chwilę, aż skomentuje jakoś moje słowa, albo chociaż przeprosi mnie, ale Smith nie powiedział nic.

                - Dobra, rozumiem, że nie mam co liczyć na wyjaśnienia, a co dopiero na przeprosiny – mruknąłem, czując jak gardło boleśnie mi się ściska, a do oczu napływają łzy. – W takim razie nie jestem pewien, czy powinniśmy ze sobą dalej mieszkać, czy utrzymywać takie… relacje jak dotychczas.

Nie wiem czy to przez alkohol, od którego nadal szumiało mi w uszach, czy ogólnie przez atmosferę panującą w sali, ale dokonało się – powiedziałem te słowa na głos, choć nie do końca je przemyślałem. Przez chwilę nawet rozpaczliwie chciałem je cofnąć, ale koniec końca nie dodałem już nic, a czekałem jedynie na reakcję Alexa. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak po prostu wstał i odszedł od stołu w stronę kolejki po poncz, gdzie czekała na niego zniecierpliwiona Amanda. W tym samym momencie koło mnie zjawił się Louis, niosąc dwa pełne po brzegi kubki ponczu i widząc moją minę, aż przystanął.

                - Coś się stało? – Zapytał ze zmartwieniem, siadając obok.

Chwyciłem jeden z kubków i wychyliłem go do dna na jednym wydechu, przez co jeszcze bardziej zaczęło kręcić mi się w głowie.


                - Chyba właśnie zerwałem z chłopakiem. 

***

Co tu dużo mówić? Po moim wyznaniu zachowanie Louisa lekko się zmieniło i nie byłem w stanie stwierdzić, czy było to dobre, czy złe. Chłopak pozwolił mi wypić swój kubek ponczu i siedział ze mną prawie przez pół imprezy przy stole, milcząc gdy ja milczałem i rozmawiając ze mną, gdy ja mówiłem. Nie pytał o szczegóły, tylko starał się odwracać moje myśli od tej sytuacji.

Obok nas przy stole siadywały coraz to nowsze pary - jedni przysiadali się na dłużej, inni tylko na chwilę. Nie zwracaliśmy na nich uwagi, a oni pewnie patrzyli na nas jak na dwóch rasowych pijaków, którzy przesadzili już na początku imprezy. Miałem to gdzieś i piłem dalej, bo alkohol dawał ten słodki komfort zapomnienia. Niestety nie potrafiłem powstrzymać moich oczu, które ciągle uciekały w stronę parkietu, na którym tańczył Smith z Amandą. Za każdym razem Louis upominał mnie twardo:

- Nie patrz tam, masochisto.

A ja za każdym razem kiwałem nerwowo głową, by po kilku minutach powrócić do patrzenia na Alexa. W pewnym momencie poczułem, że siły natury wzywają mnie do toalety, co było spowodowane przez dużą porcję wcześniejszego chmielu, więc podniosłem się i lekko zatoczyłem na bok.

- Oho, a dokąd to?

- Idę do toalety, zaraz wracam.

Szedłem wzdłuż ściany, by uniknąć przechodzenia przez środek parkietu i wyszedłem z dusznej sali. Odetchnąłem świeżym powietrzem i ruszyłem w stronę łazienki, która była tylko kilka kroków dalej. Wszedłem do cichego pomieszczenia, zapaliłem światło i zająłem jeden z pisuarów. Gdy skończyłem swój interes, zacząłem ociągać się z powrotem na salę, więc myłem ręce dwa razy dłużej niż zwykle, przyglądając się swojemu żałosnemu odbiciu w lustrze. Dopiero gdy ktoś wszedł do łazienki, uznałem, że czas wracać do Louisa. Wychodząc, wpadłem na kogoś i tym kimś okazał się właśnie Martinez.

                - Co ty tu robisz? – Zapytałem cicho.

                - Długo nie wracałeś i zacząłem się martwić – odpowiedział. – Chodź, zatańczymy żeby cię trochę rozweselić.

Chwilę protestowałem, ale w końcu skapitulowałem, żeby chłopak dał mi spokój. Koszykarz chwycił mnie za dłoń, splótł nasze palce i zaciągnął mnie z powrotem na salę. Tam znaleźliśmy wygodne miejsce na parkiecie i zaczęliśmy poruszać się lekko w rytm muzyki.
Na początku nieco się wstydziłem, ale gdy rozejrzałem się po innych tańczących parach, zrozumiałem, że nie tylko my byliśmy przedstawicielami tej samej płci. Obok nas tańczył Jasper i Maxxie, posyłając nam uśmiechy, gdzieś dalej Monti z jakąś wyższą od siebie dziewczyną. Zacząłem zastanawiać się, jak na siebie trafili i czy Mortonowi udało się przełamać nieśmiałość i zaprosić chłopaka na randkę. Te rozmyślania sprawiły, że na moje usta wpłynął lekki uśmiech, a Louis widząc to, szepnął mi do ucha zadowolony.
               
            - No widzisz? Od razu lepiej.

- Dziękuję – powiedziałem z wdzięcznością, przyprawiając chłopaka o zakłopotanie.

- Za co?

- Że jesteś dla mnie taki miły, choć nie znamy się zbyt dobrze.

- Mam być precyzyjny, czy ogólnikowy? - zapytał nagle, a ja nie zrozumiałem o co mu chodziło.

              - Nie wiem, może i to i to? – Odpowiedziałem wymijająco.

Nadal tańczyliśmy, ale już nie zwracając uwagi na nic, co działo się dookoła, gdy Louis powiedział:

                - Jestem miły, bo chcę dla ciebie dobrze; to jest ogólne – mruknął. – A gdybym ujął to bardziej precyzyjnie, to musiałbym powiedzieć: jestem miły, bo chcę dla ciebie dobrze, gdyż bardzo mi na tobie zależy.

Serce zabiło mi mocniej, gdy podniosłem wzrok na jego twarz, by sprawdzić, czy chłopak nie robi sobie ze mnie żartów. Ten jednak był w stu procentach poważny, co jeszcze bardziej mąciło mi w głowie.

                - Nie musisz nic odpowiadać, zrozumiem to. Nie chciałem ci o tym mówić, bo czułem, że jesteś ze Smithem, ale kiedy powiedziałeś, że zerwaliście… Bez urazy, ale nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. No, może tylko dzisiaj kiedy piliśmy u ciebie w pokoju, a ja prawie cię pocałowałem. Gdyby nie kolega, to nie powstrzymałbym się przed tym… - powiedział, a po chwili wahania dodał: - Przepraszam, że to wszystko mówię, bo pewnie nic cię to nie obchodzi…

                - To nie tak, że mnie nie obchodzi – przerwałem mu, czując jak ciepło ogarnia moje ciało. – Tylko nie wiem co o tym myśleć. Mam za duży mętlik w głowie i nie chcę pod wpływem alkoholu podejmować kolejnej ważnej decyzji.

Louis wyglądał tak, jakby uszło z niego całe powietrze, a uśmiech wyraźnie zgasł.

                - Przepraszam, nie powinienem…

Przez chwilę miałem wrażenie, że chłopak się rozklei, ale kiedy próbowałem zmusić go, by spojrzał mi w twarz, ten odwracał twarz w przeciwną stronę.

                - Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że kiedy ty przez cały czas byłeś dla mnie miły, ja nie odpłacałem się tym samym. To chyba jest czas na mój rewanż. Co mogę zrobić, żeby poprawić ci humor?

Martinez spojrzał na mnie w końcu, a jego oczy były zaszklone bardziej niż zwykle.

                - Jest jedna rzecz, ale wątpię, byś się na nią zgodził.

Słysząc go, serce zabiło mi mocniej; czy chłopak chciał, bym zgodził się z nim być? Miał rację – to raczej nie było do spełnienia, gdyż dopiero co pokłóciłem się z Alexem, a już miałem wylądować w ramionach innego koszykarza?

                - Co takiego? – Zapytałem mimo wszystko, by go jeszcze bardziej nie zranić.

                - Chciałbym cię pocałować.

Będąc w pełni świadomym co robię, wzruszyłem ramionami:

                - Dobra.

I już chwilę później poczułem jak gorące dłonie Louisa spoczywają na moich polikach, a jego twarz zbliża się do mojej. Jednak kiedy myślałem już, że poczuję jego usta na swoich, zostałem mocno odepchnięty w tył i upadłem boleśnie na podłogę.

                - Martinez, kurwa mać, odwal się od niego!

Smith, który pojawił się nagle znikąd zaczął szarpać się z Louisem, a wszyscy dookoła stanęli oszołomieni i zaczęli przypatrywać się tej scenie. Ktoś pomógł mi podnieść się do pionu i tym kimś okazał się Morton, który stał z Markiem po boku z szeroko otwartymi oczami.

                - Lepiej idź i rozdziel ich zanim się pozabijają – mruknął. – W takiej sytuacji chyba tylko ciebie posłuchają.

Ja natomiast miałem ochotę podkulić ogon i uciec do internatu, by zakopać się w łóżku na wieczność, bo nie wytrzymywałem tych wszystkich spojrzeń, które na sobie czułem. Jednak jakaś część mnie, najprawdopodobniej ta odpowiedzialniejsza, mówiła mi, że muszę posprzątać bałagan, który zrobiłem. Odetchnąłem głęboko, zbierając siły i ruszyłem w ich stronę, by po chwili znaleźć się dokładnie pomiędzy Louisem, a Alexem, którzy sapali już ciężko i gromili się nawzajem wzrokiem.

                - W tej chwili macie przestać – powiedziałem stanowczo.

Jednak to nie wystarczyło i koszykarze próbowali dosięgnąć się nawzajem ponad moją barykadą.

                - Nie zachowujcie się jak dzieci!

Dopiero po tym ich zapał fizyczny nieco ostygł i przemienił się w walkę na słowa.

                - Martinez, zabiję cię za to, że chcesz odbić mi chłopaka!

                - Jakiego chłopaka? Przecież zerwaliście ze sobą, bo go zaniedbywałeś, ty idioto!

W tym momencie zaczęła mnie boleć głowa, a poziom mojej irytacji osiągnął maksymalne wartości.

                - DOŚĆ TEGO! – Warknąłem, odpychając każdego z nich w przeciwną stronę. – MACIE SIĘ W TEJ CHWILI USPOKOIĆ!

Koszykarze spojrzeli po sobie oszołomieni moich wybuchem, jednak tylko przez moment byli spokojni. Po chwili cała farsa zaczęła się od początku.

                - Martinez, wiedziałem, że od początku coś knułeś, ale nie wiedziałem, że jesteś aż tak bezczelny!

                - Ja? Bezczelny? Bezczelny to jesteś ty w tym momencie, bo nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za to, jak potraktowałeś Gabriela!

Stałem tak, bez sił, słuchając jednym uchem kłótni koszykarzy, a drugim słów, które przekazywali sobie z ust do ust wszyscy zebrani dookoła. Dziwiłem się, że jeszcze nie podszedł do nas żaden z nauczycieli i nie skontrolował co się dzieje, bo zwykle to ktoś z ciała pedagogicznego pierwszy przybywał by pełnić funkcję rozjemcy.

Odwróciłem się na pięcie i już miałem odejść jako przegrany, gdy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Zostałem energicznie obrócony o sto osiemdziesiąt stopni, a moje wargi zostały zmiażdżone przez cudze, ale jednak tak dobrze znane mi usta. Alex pocałował mnie mocno, przyciskając do siebie, nie bacząc na to, że znajdowaliśmy się prawie na środku parkietu, a większość uczniów patrzyła na nas z oszołomieniem. Kiedy oderwał się ode mnie, spojrzałem mu przelotnie w oczy, ignorując gwizdy i krzyki widowni, a potem odepchnąłem go i ruszyłem w stronę wyjścia. Nie przejmowałem się kurtką, więc wybiegłem w zimną noc i poleciałem do internatu, by tam schować się pod jednym z ostatnich pryszniców w męskiej łazience.

Szumiało mi w głowie – od alkoholu, emocji, wściekłości, smutku i strachu. Jak to możliwe, że w jeden wieczór wszystko się posypało? Dlaczego w ogóle chciałem zerwać z Alexem? Po co wplątywałem w to wszystko Louisa? I co najgorsze (o co nawet bałem zapytać się sam siebie): co teraz będzie, gdy wszyscy dowiedzieli się o tym, co łączy mnie ze Smithem? 


22 komentarze:

  1. Super rozdział, mam tylko jedną uwagę mam wrażenie że strasznie długo na niego czekała i strach mnie ogarnie że po takim bum będę czekać tak samo długo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z komentarzem powyżej i też mam nadzieję, że potraktujesz swoich czytelników poważnie i następna część pojawi się o wiele szybciej.
    Opowiadanie jest super.....

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! OMG, YES, YES, YES!

    Się porobiło! Aaaaaw! WSZYSCY RAZEM:
    SEX NA ZGODĘ!
    SEX NA ZGODĘ!
    SEX NA ZGODĘ!
    SEX NA ZGODĘ!
    SEX NA ZGODĘ!

    HUEHUEHUE

    uff
    okej
    już się uspokoiłam

    Jak ja się cieszę, że on go pocałował. Przez cały ten rozdział miałam takie okropne uczucie, że ten ich związek naprawdę się rozpadnie, ale go pocałował! Dobre i tyle, nie wszystko stracone ^o^

    Co do komentarzy powyżej: dziewczyny, ja też nie mogę się doczekać każdego z rozdziałów, ale pamiętajcie, że autorka ma własne życie i różne ważne sprawy na głowie. A trzeba docenić fakt, że pomimo tego rozdziały nadal się pojawiają <3

    Krzyczcie ze mną:
    SEX NA ZGODĘ! SEX NA ZGODĘ! SEX NA ZGODĘ!



    bosze ._. co się ze mną stało ._.

    OdpowiedzUsuń
  4. Spodziewałam się że Rudy (w sensie Martinez) będzie sie przystawiał do naszego malutkiego Gabea ale że sie prawie pobiją ze Smithem na środku sali gimnastycznej to kompletne zaskoczenie *-* Jak zwykle fantastycznie i zgadzam sie z poprzednikami: Następny rozdział szybciej, plisss <31

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny! Czyta, czytam i cały czas myślę o tynm, że powinnaś Kochana zrobić oddzielną historie dla Marka :*

    OdpowiedzUsuń
  6. No to pojechałaś kochana XD
    Czułam że coś się wydarzy na tym balu ale że takie cuda? :D
    Głupi Alex, to wszystko jego wina! Gdyby tak nie olewał Gabisia Martinez by się do niego nie przyczepił!!!
    ALEX WALCZ O GABRIELA, WALCZ CHŁOPIE!!! XD

    ~VivjenSnow

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam tylko jedno pytanie...
    Czy Gabriel do jasnej cholery jest jakąś zabawką o którą się trzeba bić??
    Ani jeden ani drugi na niego nie zasługują. Zachowali się jak malutkie dzieciaczki w przedszkolu, grrr
    Bulwerrrrssss :D
    Cierpliwie czekam, wenyyy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jej, wróciłaś! ^^
    A teraz... Ekhem...
    JAAAAAK!!!??? JAK SIĘ PYTAM, JAK!!!??? CZEMU MUSIAŁ ZERWAAAAAAĆ...! *cry* ALEX TY TĘPA PICZKO! PRZEPRASZAJ GO, NA KOLANACH!
    Nom. To tyle ode mnie XD

    OdpowiedzUsuń
  9. Gabe, zostaw Alexa i lec do Louisa ;_;
    Nie rozumiem, jak mozna lubic Alexa ;")
    Zlewal Gabiego, to ma za swoje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie się z Tobą zgadzam :) A rozdział super, tyle się działo i mam nadzieję, że następny nadejdzie niedługo, bo mnie aż ciekawość zżera od środka ! Weny życzę oczywiście ;)

      Usuń
    2. Też wolę Louisa i mam nadzieję, że Gabe i on będą razem ^^

      Usuń
  10. Dobra, po długim czasie milczenia dam o sobie znać ;-;
    A więc tak: OMGOMGOMGOMG *^* Wiedziałam, że Martinez będzie się przystawiał do Gabisia! WIEDZIAŁAM. Ale nie sądziłam, że Gabi się tak łatwo zgodzi, żeby go pocałować >.> Przecież... No on jest tylko Alexa ;-; Popieram Rinne xD SEX NA ZGODĘ *^* Ale dobra, nieważnie xDD Życzę Ci weny, dużo weny. No i czasu na życie i na bloga też Martynian-sama ^^
    ~ Warcia

    OdpowiedzUsuń
  11. Dawaj rozdział jak najszybciej! Proszę, bo tu umrę zaraz. Czytam ten rozdział juz piąty raz XD
    Bardzo polubiłam Louisa, szkoda mi go trochę, ze nie mógł nawet Gabriela pocałować :(
    Alex, a ty wstydź się! Zaniedbujesz chłopaka, a na balu sam robisz się zazdrosny!
    Popieram komentarze u góry i SEX na zgodę XDDDDD
    Więc jak mówiłam wcześniej, postaraj się proszę dodać nam ten rozdział jak najszybciej! Duuuuużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejku kiedy kolejny rozdział? *w*

    OdpowiedzUsuń
  13. To najlepsze opowiadanie jakie czytam!
    Szkoda, ze rozdziały sa dodawane nieregularnie, ale mogę to zrozumieć :)
    Każdy ma swoje życie, poza internetem.
    Tak czy inaczej czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
    Weeeeeeny!

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy kolejny rozdział? <3

    OdpowiedzUsuń
  15. No kochana za każdym razem spisujesz się na medal, pięknie gratuluje, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Chyba znowu będziemy czekali na następny rozdział miesiąc, szkoda

    OdpowiedzUsuń
  17. hej zlituj się , kiedy następny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  18. Kurde piszesz genialnie i nie mogę się doczekać nowego rozdziału, bo opowiadanie znalazłam wczoraj i już zdążyłam przeczytać :D
    Co do postaci myślę, że Gabriel powinien być z Martinezem, bo Alex -ten dupek- olewał go tyle czasu
    Z drugiej strony wtedy Gabe może stracić kilku przyjaciół (Mortona, Phila i resztę )
    No i czekam na tego całego Brandona (chyba tak on się nazywał :P), bo on chyba też coś do naszego głównego bohatera czuję ;)
    Dużo weny życzę autorce i szybkiego dodania nowych rozdziałów (choć to bardziej moja moja egoistyczna zachcianka XD )
    Pozdrawiam :*
    Ps. Od początku wiedziałam, że Martinez coś do Gabe, bo w ich pierwszej (lub drugiej :)) rozmowie powiedział coś w stylu "w końcu"
    Ps2. Oneshoty też czytałem i są świetne, a zwłaszcza te powiązane z główna historią miło mi się czytało, choć wzruszył mnie ten o Sebastianie ;_;

    OdpowiedzUsuń
  19. Hej,
    dziwi mnie zachowanie Alexandra, to jak traktuje Gabriela, a potem ten pocałunek, Martinezem jest bardzo zainteresowany Gabriele…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)