W każdym semestrze istnieje taki
moment, w którym wszyscy nauczyciele nagle budzą się pewnego ranka i
stwierdzają „Moi uczniowie nie mają żadnych ocen” i aby to zmienić, zapowiadają
multum sprawdzianów i kartkówek. Okres po feriach był właśnie jednym z tych
momentów, więc nagle musiałem spiąć się i dać z siebie wszystko, by wyrobić się
z nauką, a było tego cholernie dużo. Sama biologia zajmowała mi około połowy
czasu jaki spędzałem przy książkach, bo rozszerzenie zaczęło się już na dobre.
Doszło nawet do tego, że na stołówce, by nie tracić cennych minut, czytałem
jeden z podręczników podczas posiłków, czy na przerwach między lekcjami
siadałem z którymś z zeszytów i powtarzałem do kartkówki, która miała być
dopiero nazajutrz. Jednocześnie miałem wrażenie, że to jest i tak za mało.
Uczyłem się prawie nieustannie, a moje oceny były mocno przeciętne. Natomiast
ci, którzy swoją postawą pokazywali, że nauka jest ostatnią rzeczą o której
myślą, wypadali tak samo jak ja, albo nawet lepiej. Nie potrafiłem tego
zrozumieć. Szczególnie, gdy raz po zaliczeniu z biologii jedna z dziewczyn
wybiegła z sali z płaczem, krzycząc, że wszystko zrobiła źle, a potem okazało
się, że miała najwyższy wynik w klasie.
Na początku byłem jeszcze na siebie zły,
że nie potrafiłem osiągać wyższych wyników, moja ambicja dostawała mocno po
łbie, ale potem było mi już wszystko jedno. Osiągnąłem stan, w którym cieszyły
mnie przeciętne oceny, ale nigdy nie schodziłem poniżej siedemdziesięciu pięciu
procent i taką właśnie zasadę sobie ustaliłem. Z drugiej jednak strony nie
miałem czasu na rozmyślanie o nadchodzącym wielkimi krokami balu, więc nie
denerwowałem się tym, z kim będę musiał spędzić cały wieczór na tańczeniu
- a wciąż, mimo nieprzychylności rachunku prawdopodobieństwa, żywiłem
cichą nadzieję, że będzie to Alex.
***
Sobota nadeszła szybciej niż się
tego spodziewałem, a wraz z nią cała ta zabawa z odszukiwaniem osoby o tym
samym numerku. Już przy wejściu do szkoły mocno się denerwowałem, szczególnie,
że Alexa nie było ze mną – był na porannym treningu i dopiero za godzinę
zaczynał lekcje. Przy frontowych drzwiach stało dwóch trzecioklasistów – Morton
trzymający pudełko z numerami oraz okularnik, którego nie znałem, a który
najwyraźniej wszystkim dyrygował. Lukas, widząc mnie, uśmiechnął się szeroko,
więc odwdzięczyłem mu się tym samym, czując, jak ze zdenerwowania przyspiesza
mi puls.
- Cześć, Gabriel –
przywitał się.
Nuta sympatii w jego głosie
sprawiła, że okularnik przyjrzał mi się dokładniej z ciekawością.
- Zapisałeś się na
listę? – Zapytał nagle, wskazując na kartkę, którą trzymał w rękach.
Pokiwałem głową na znak
potwierdzenia.
- Gabriel
Phantomhive, tak?
Znów kiwnąłem głową, zastanawiając
się nad tym, skąd chłopak wie jak się nazywam. Okularnik natomiast wyciągnął
rękę i zanurzył ją w niewielkim pojemniku trzymanym przez Lukasa i wyciągnął z
niego mały tekturowy bloczek. Zanotował coś na kartce, a potem podał mi
numerek. Cały czas miałem wrażenie, że Morton usilnie próbuje zobaczyć co wylosował
jego kolega i to mimowolnie zrodziło w mojej głowie głupią myśl.
A co, jeśli Lukas specjalnie
zapamięta mój numer żeby dać Alexowi taki sam?
- Powodzenia – mruknął
nieznany mi trzecioklasista i zajął się kolejną osobą.
Stojący za nim Morton pomachał mi na
pożegnanie, a ja ruszyłem korytarzem, mając dziwne uczucie, że wszystko co
właśnie się stało było tylko snem i za chwilę obudzę się we własnym łóżku. Tak
się jednak nie stało, a gdy zabrzmiał dzwonek, poszedłem prosto do klasy
chemicznej, gdzie czekała na mnie godzina użerania się z konfiguracją
elektronową.
Przez pół lekcji siedziałem
zamyślony wpatrując się w okno, a w jednej dłoni obracałem tekturową
plakietkę z numerem 13 i zastanawiałem się, co właśnie w tej chwili robi Alex.
Nauczycielka zwróciła mi uwagę, żebym wrócił na ziemię, więc wziąłem się za
robienie zadań i tak minęła mi cała godzina. Po dzwonku szybko wyleciałem
z sali i poszedłem pod klasę biologiczną, gdzie zaraz miałem mieć lekcje. Nie
było tam jeszcze Smitha, więc chwyciłem zeszyt i usiadłem na parapecie żeby
powtórzyć sobie jeszcze przed kartkówką, ale nie mogłem skupić się na ani
jednym czytanym przeze mnie zdaniu.
Tuż przed dzwonkiem na lekcje Alex –
jak za starych czasów – pojawił się w korytarzu, idąc między Nickiem i Brandonem,
rozmawiając żywo na jakiś temat i uśmiechając się szeroko. Ten widok lekko mnie
przeraził, ale kiedy cała trójka zbliżyła się do mnie, Stevens i Lorison po
prostu pożegnali się ze Smithem, a do mnie kiwnęli jedynie obojętnie głowami.
- Cześć – mruknął
chłopak, patrząc na zeszyt, który leżał na moich kolanach. – O w cholerę,
zapomniałem, że dzisiaj kartkówka!
- Kartkówka jest
nieważna – zaśmiałem się. – Lepiej mów jaki numerek dostałeś!
- Pechowy – powiedział
chłopak, a mi zabiło mocniej serce.
- Masz trzynastkę?
Przez chwilę byłem pewien, że Alex
pokiwa głową z uśmiechem i wszystkie zmartwienia ostatnich dni okażą się
jedynie stratą czasu, ale ten zmarszczył brwi, pokazując swoją plakietkę.
- Mam siódemkę…
No i to by było chyba na tyle, jeśli
chodziło o "dobre" nowiny tego dnia.
***
Całą lekcję biologii przesiedziałem
w ławce, dryfując myślami w niebycie i ignorując wszelakie bodźce, które
dochodziły do mnie ze świata zewnętrznego. Jednocześnie notowałem skrupulatnie,
wręcz automatycznie, wypowiadane przez panią Spencer słowa dotyczące nowego
tematu, jakim były wirusy. W klasie panowała cisza, a za oknem śnieg roztapiał
się w nieśmiałych promieniach słońca, które były pierwszymi oznakami jeszcze
dość odległego nadejścia wiosny. Był koniec stycznia, termometry nadal
pokazywały minusowe temperatury, choć nie były one już tak drastyczne jak na
przełomie Nowego Roku, ale wszyscy byli już zmęczeni zimą. Ja także marzyłem o
możliwości zrzucenia z siebie warstw odzieży, by móc wyjść na dwór jedynie w
krótkich spodenkach i w t-shircie, nie kłopocząc się o trapery, czy wynalazki takie
jak szaliki i czapki.
Właśnie te niewinne myśli krążyły po
mojej głowie kiedy siedziałem obok Alexa, jedną ręką notując, a drugą ściskając
pod ławką plakietkę ze swoim numerkiem. Nie chciałem zastanawiać się nad tym,
że jeszcze dzisiaj poznam osobę, z którą będę musiał spędzić cały jutrzejszy
wieczór. Choć szczerze mówiąc, rozważałem przez chwilę dwa przekręty, które
mogłem wcielić w życie: numer jeden, czyli stary dobry chwyt z chorobą i numer
dwa, czyli wykorzystanie swoich znajomości. Pierwszy plan byłby dość prosty –
wystarczyłoby, że pójdę do infirmerii, nakłamię o tym, że źle się czuję, a
następnie po prostu nie poszedłbym na bal, a pani McCarthy mogłaby zaświadczyć,
że złożyłem jej wizytę. Jednak warunkiem na powodzenie misji byłoby rzeczywiste
udawanie chorego, a więc i spędzenie całego dnia w łóżku. Drugi aspekt był
lepszy, bo mogłem postarać się zagadać do Mortona, by ten porozmawiał ze swoim
czterookim przyjacielem, a następnie pomieszał trochę w liście i numerkach, tak
by przypadkiem Alex dostał również numer 13, bądź żebym ja dostał numer 7. To
rozwiązanie byłoby bardziej ryzykowne i miało mniejsze szanse na powodzenie ze
względu na większą ilość zaangażowanych ludzi, ale nadzieja matką głupich, jak
to mówią…
Nagle pani Spencer przerwała
dyktowanie informacji i przybrała dość poważną minę. Zwróciło to moją uwagę,
więc uniosłem głowę i spojrzałem na nią.
- Jak pewnie wiecie, na
świecie, a w szczególności w Afryce Południowej bardzo powszechna jest choroba
zwana AIDS, bądź dżumą XXI wieku. Wywoływana jest ona przez dość niepozornego
wirusa, jakim jest HIV, który atakuje limfocyty T. Dzieje się tak, ponieważ
receptory znajdujące się na powierzchni tych krwinek – CD4 i CCR5, są zgodne z
glikoproteinami znajdującymi się na osłonce wirionu. W przypadku braku choć
jednego z nich zakażenie HIV jest niemożliwe! – Nauczycielka zrobiła przerwę, a
potem mówiła dalej: - Wirus ten dość łatwo przenosi się poprzez drogę płciową,
i mowa tu jest o wszystkich rodzajach seksu, przez krew i płyny ustrojowe, oraz
drogą wertykalną, czyli w przypadku, gdy kobieta seropozytywna zachodzi w
ciążę. Mniejsze ryzyko zakażenia się daje kontakt z wydalinami, czy płynem
mózgowo-rdzeniowym, ale zawsze ta możliwość istnieje.
Z końca klasy doszedł cichy szmer
szeptów, a następnie jedna z osób siedzących w ostatniej ławce zapytała:
- W takim razie jak
mamy się ochronić przed zakażeniem? Czy na pierwszy rzut oka widać, że ktoś jest
zakażony?
Pani Spencer uśmiechnęła się, co
odjęło jej kilka lat.
- Nie uprawiajcie
przygodnego seksu z byle kim, a jak już to robicie, to używajcie chociaż
prezerwatyw, które dają jako-taką barierę, ale nie jest ona stuprocentowa,
musicie o tym pamiętać! Nie używajcie żadnych rzeczy, które miały bezpośredni
kontakt z czyjąś krwią – typu igła, stąd tak wiele zakażeń w świecie
narkomanów, ale wy wyglądacie mi na porządne dzieciaki. – Kobieta ogarnęła
wzrokiem klasę, patrząc każdemu po kolei na twarz. – Nie da się. Gdyby się
dało, na pewno ktoś z was wpadłby na to, że ja jestem nosicielką wirusa HIV.
Po sali przetoczyła się fala odgłosu
wciąganego nagle do płuc powietrza. Zapanowała cisza, a wzrok wszystkich skupił
się na nauczycielce stojącej pod tablicą. Z niektórych twarzy można było
wyczytać strach, a z niektórych nawet niedokładnie skrywane obrzydzenie. Pani
Spencer natomiast twardo stała na ziemi, mierząc się z tymi wszystkimi
spojrzeniami.
- Wiecie, kto
najbardziej, nie licząc narkomanów i osób rozwiązłych seksualnie, narażony jest
na zakażenie się HIV?
Odpowiedziała jej cisza.
- Między innymi
ratownicy medyczni, lekarze, personel medyczny i homoseksualiści. Jednakże
mój przypadek potwierdza, że zwykłych ludzi też to spotyka, choć miałam duże
szczęście, bo wiedziałam o tym zanim rozwinęło się u mnie AIDS. – Znów
przerwała, by chwilę się namyślić. – W pewne wakacje pojechałam w góry i
jednego dnia poszłam na spacer do lasu. Nie lubię hałasu turystów, więc
wybrałam jeden z mniej uczęszczanych szlaków i to właśnie przesądziło o moim
losie. Znalazłam tam leżącego na ziemi nieoddychającego i krwawiącego z nosa
mężczyznę, więc od razu przystąpiłam do reanimacji. Niestety nie miałam przy
sobie maseczki, nikogo nie było w pobliżu, a ja nie wiedziałam jak długo ten
człowiek tam leżał, a jak wiadomo, najważniejsze są te złote cztery minuty.
Pech chciał, że akurat wtedy miałam popękane usta z powodu alergii i to właśnie
przez te ranki najprawdopodobniej przedostała się zakażona krew, mimo, że starałam
się wszystko skrupulatnie wytrzeć. Udało mi się co prawda przywrócić mu oddech,
a w międzyczasie pogotowie przysłało helikopter, którym nas zabrano. Dopiero w
szpitalu okazało się, że mężczyzna zasłabł z powodu nieleczonego, silnie
rozwiniętego AIDS oraz bardzo wysokiej wiremii, a kilkanaście godzin później
jego organizm zbuntował się z osłabienia i przestał funkcjonować. Ten człowiek
zmarł, a ja już wiedziałam, co mnie czeka. Lekarze jednak kazali mi przyjść za
trzy miesiące, by dopiero zrobić test przesiewowy na obecność przeciwciał i tak
uczyniłam. Wynik wyszedł pozytywny, a mój świat się zawalił, lecz dostałam
leki, które hamują rozwój AIDS i jak widać, żyję z tym do dzisiaj i czuję się
świetnie.
Rozejrzałem się po sali i z ulgą
stwierdziłem, że osoby, które wcześniej miały na twarzy te okropne miny, teraz
patrzyły na panią Spencer już innym wzrokiem.
- A dlaczego akurat
homoseksualiści są narażeni na zakażenie się HIV? Przecież to, że ma się taką,
a nie inna orientację, nie oznacza od razu, że jest się rozwiązłym seksualnie…
Z końca klasy padło kolejne pytanie,
tym razem zadane przez przedstawicielkę płci pięknej.
- Zgadzam się z tobą w
stu procentach, jednak tutaj chodzi o coś innego. Uprawiając seks tradycyjny,
mam na myśli wkładanie penisa do pochwy, można zarazić się poprzez wydzielinę
pochwy, preejakulat, spermę, czy krew menstruacyjną, ale pod warunkiem, że na
narządach rodnych ma się choćby małą rankę, przez którą ten wirus może
przeniknąć do naszego organizmu. Na takiej samej zasadzie można zakazić się
podczas seksu analnego, ale tutaj są dwie podstawowe różnice: odbyt w
przeciwieństwie do pochwy nie wydziela substancji, które ułatwiają penetrację,
więc nabłonek odbytnicy jest bardziej narażony na mechaniczne otarcia. Na
dodatek nabłonek ten jest pojedynczy, a więc łatwiej jest go uszkodzić, co
doprowadzi do krawienia.
W tym momencie, ku mojemu
niezadowoleniu, zadzwonił dzwonek na przerwę. Nie miałem ochoty ruszać się z
miejsca; chciałem nadal słuchać wykładu pani Spencer, który niesamowicie mnie
intrygował. Co jak co, ale wirusy, a w szczególności choroby przez nie
wywoływane, były jednym z moich ulubionych tematów, o których mógłbym
rozprawiać godzinami.
- No trudno, dokończymy
ten temat na następnej lekcji i opowiem wam dokładnie o epidemiologii HIV oraz
omówię jego budowę. Miłego dnia!
Chcąc nie chcąc, zacząłem powoli się
pakować, a Alex wyszedł, rzucając tylko, że będzie czekał na mnie na korytarzu.
Gdy podniosłem się z krzesła, pani Spencer siedząca już przy biurku, spojrzała
na mnie z uśmiechem.
- Gabriel, podejdź no
tu do mnie, chłopcze.
Chwilę zawahałem się, ponieważ przez
moją głowę przebiegła bardzo głupia myśl, że nauczycielka chciała mi dać wykład
pt. „Uprawiając seks z mężczyzną dbaj o dobre zabezpieczenie i nawilżenie!”.
Kobieta widząc moje zwlekanie, mruknęła:
- Nie bój się, dzięki
lekom praktycznie nie zakażam.
Zrobiło mi się głupio, że pani
Spencer odebrała tak moje zachowanie i pokręciłem głową z roztrzepaniem.
- Nie, nie, to nie o to
chodzi. Po prostu się zamyśliłem. – Podszedłem bliżej jej biurka i uśmiechnąłem
się przepraszająco. – Słucham?
Kobieta chwilę szukała czegoś w
notesie, a potem wypowiedziała kilka słów, dzięki którym moja pewność siebie
wskoczyła na wyższy poziom, a humor znacznie się poprawił.
- Gabrielu, już od
początku roku zauważyłam, że masz potencjał, jeśli chodzi o biologię. Dlatego
też chciałabym, żebyś spróbował swoich sił w Olimpiadzie Biologicznej. Co ty na
to?
W pierwszym momencie naprawdę
zatkało mnie i nie wiedziałem co powiedzieć. W głowie miałem gonitwę
nieskładnych myśli, ale w końcu wydukałem:
- Tak. To znaczy: chcę,
chyba chcę.
Zostałem obdarzony kolejnym
uśmiechem.
- Na to liczyłam. –
Kobieta chwyciła plik kartek w dłonie, przewertowała je pobieżnie i podała mi
je. – Oto regulamin Olimpiady i warunki, które musisz spełnić, by zostać do
niej zakwalifikowany. Przeczytaj to i wtedy podejmij ostateczną decyzję.
- Okej, dobrze –
odpowiedziałem, nadal oszołomiony.
- A teraz leć na
przerwę, bo Alexander pewnie już się niecierpliwi – mruknęła, puszczając mi
perskie oko.
- Do widzenia –
rzuciłem i ruszyłem w stronę drzwi lekkim krokiem.
Kiedy wyszedłem na korytarz, Smith
podszedł do mnie i zapytał:
- A ty co, czemu uśmiechasz
się jakbyś wygrał 30 milionów w lotku?
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę,
że moje usta wykrzywione były w zadowolonym uśmiechu. Wziąłem kartki z
regulaminem i podstawiłem je chłopakowi prosto pod nos. Ten chwycił je,
spojrzał na nagłówek i automatycznie uniósł brwi w zdziwieniu i zerknął na
mnie.
- No, no, no,
gratulacje – mruknął. – Jestem dumny.
Jego słowa sprawiły, że mój poziom
szczęścia wzrósł jeszcze bardziej, co niestety albo stety wpłynęło drastycznie
na podjęcie przeze mnie decyzji dotyczącej balu. Wiadomo przecież, że gdy
ludzie mają dobry humor, są bardziej spontaniczni i mniej się czymkolwiek
przejmują. Dlatego też zdecydowałem, że nie będę kombinował – po prostu odnajdę
osobę z tym samym numerem i pójdę na ten bal. Nic mi się przecież nie stanie,
jeśli potańczę sobie z kimś innym niż Alex.
***
Obydwaj zdecydowaliśmy, że najlepiej
będzie poszukać naszych par podczas długiej przerwy, kiedy wszyscy zbierali się
na stołówce na obiedzie. Widziałem wiele osób, które chodziły z przypiętymi do
piersi plakietkami, rozglądając się po pomieszczeniu. Priorytetem jednak był
posiłek, gdyż tego dnia serwowano makaron z sosem pomidorowym, a który należał
do jednych z moich ulubionych dań z dzieciństwa. Wziąłem więc swoją porcję i
poszedłem zająć stolik, podczas gdy Alex stał w kolejce po kotleta; Smith
należał do tych osób, dla których obiad bez mięsa to nie był prawdziwy obiad. Nie
czekając na chłopaka, wziąłem się za jedzenie, nadal rozglądając się po stołówce
w poszukiwaniu drugiej trzynastki. Gdzieś mignęli mi Jasper i Maxxie, którzy
mknęli dokądś załatwiać swoje interesy, ale nie zwróciłem na nich większej
uwagi. Nagle zobaczyłem Alexa, który prowadzony pod ramię przez jakąś
dziewczynę, zasiadł jak za starych czasów na honorowym miejscu przy Stole
Szlachty, gdzie wcześniej przez chwilę siadywał Louis Martinez jako zastępczy
kapitan drużyny koszykarskiej. Mówiąc szczerze, zatkało mnie trochę, a nawet
zrobiło mi się przykro, nie wspominając już o zazdrości o tę dziewczynę. Nagle
wzrok Smitha spotkał się z moim, lecz chłopak jedynie spojrzał na mnie
przepraszająco i powrócił do rozmowy z ludźmi siedzącymi przy stole, którzy
powitali go uściskami. Z niechęcią wgapiłem się w swój talerz, czując, jak
frustracja powoli wypełnia każdą komórkę mojego ciała i byłem gotów obrazić się
śmiertelnie na Alexa, ale w tym momencie Louis Martinez usiadł naprzeciw mnie.
Chciałem spojrzeć na niego z niechęcią, bo właśnie takie nastawienie miałem
aktualnie do całego świata, ale mój wzrok zatrzymał się na wysokości jego
piersi.
- Nie. Niemożliwe –
mruknąłem.
- Niemożliwe, a
jednak – odpowiedział mi koszykarz.
No cóż, co tu dużo mówić: na piersi
Martineza przypięta była plakietka z numerem nie innym jak 13.
***
Nie, nie, nie, nie! –
Takie oto myśli kłębiły się w mojej głowie, gdy po obiedzie siedziałem już w
znienawidzonej klasie 53 i udawałem, że robię zadania, które pan Raven wypisał
na tablicy. – To jest
niemożliwe! Nie, to jest wręcz NIEETYCZNE!
Ale co miałem poradzić? Louis
Martinez wylosował ten sam numer co ja i byłem skazany na spędzenie z nim
całego wieczoru na tańcach, przy czym chodziły słuchy, że około godziny
jedenastej zawsze puszczano wolniejszą, romantyczną muzykę, by wszyscy mogli
napawać się bliskością swoich ciał. Samo wyobrażenie, że będę dotykał Louisa, a
on mnie, nie należało do przyjemnych. Z drugiej jednak strony byłem
niesamowicie zły na Alexa, który zostawił mnie samego podczas obiadu i
zachowywał się tak, jakbym nie istniał. Siedział sobie przy Stoliku Szlachty,
rozmawiając zaciekle z tą dziewczyną, która okazała się liderką drużyny
cheerlead’erek. To Martinez mi o tym powiedział i nie oszczędził swoich
komentarzy na temat jej rozwiązłości seksualnej, które jeszcze bardziej
podsyciły mój gniew. Podobno Amanda – bo tak jej było na imię – była już prawie
z każdym koszykarzem z drużyny i nadal szukała tego typu atrakcji. W tym
momencie nawet pożałowałem, że Alex zamieszkał ze mną w jednym pokoju, bo nie
miałem ochoty tego dnia widzieć go już na oczy, a niestety nie mogłem od tego
uciec, więc po skończonych lekcjach ociągałem się z powrotem do internatu. Po
drodze nawet minąłem się ze wspominaną wcześniej "uroczą" Amandą,
która spojrzała na mnie przelotem, zarzucając swoimi blond kudłami i filuternie
mrugając niebieskimi ślipiami. Nie znałem jej, ale, o Zaratustro, jak ja jej
nienawidziłem… Będąc już w pokoju, rozpakowałem plecak i wyciągnąłem kartki z
regulaminem Olimpiady Biologicznej. Na razie byłem sam i nie wiedziałem o
której wróci ten zdrajca, ale jakoś mnie to na razie nie obchodziło. Rzuciłem
się na łóżko i wdałem się w lekturę, by odgonić od siebie niewygodne myśli.
Po około pół godzinie do pokoju
wparował Smith cały w skowronkach, a ja jedynie zmierzyłem go niechętnym
wzrokiem, chwyciłem koc i poszedłem do pokoju dziennego, gdzie siedziało kilku
chłopaków, w tym niektórzy z moich zajęć z biologii. Rozmawiali oni oczywiście
na temat pani Spencer i lekcji, podczas której doszło do tak niespodziewanego
zwrotu akcji, jakim było wyznanie kobiety.
- Ja się w ogóle
dziwię, że dyrekcja pozwala takiej osobie na pracowanie z uczniami! –
Powiedział oburzony blondyn, którego imię najprawdopodobniej zaczynało się na
literę D (jak Dupek). – Przecież to jest niebezpieczne! Zawsze istnieje ryzyko,
że ktoś jakoś się zarazi!
Jego rozmówca, którego imienia też
nie pamiętałem, kiwał gorliwie głową.
- Moim zdaniem takie
osoby powinny być zamknięte w jakimś specjalnym ośrodku, tak jak trędowaci. To
jej wina, że się zaraziła, bo mogła nie ratować tego faceta w tak bezmyślny
sposób!
Nie wierzyłem własnym uszom, że
ktokolwiek na świecie, a co dopiero w tej szkole, może myśleć w tak niepoprawny
sposób. Czułem nieodparty obowiązek wtrącenia się do rozmowy i obronienia pani
Spencer i przez chwilę biłem się z własnym językiem i myślami, ale koniec końców
zrezygnowałem. Wsunąłem słuchawki do uszu i puściłem głośno muzykę, by odciąć
się od tej żenującej rozmowy, ale jednocześnie było mi głupio, że nie
zainterweniowałem. Bałem się po prostu ich reakcji; tego, że naskoczą na mnie
we dwójkę, co potem mogło przerodzić się w coś tak bezsensownego jak kłótnia,
czy bójka. W tamtym momencie wstydziłem się za siebie z braku odwagi, ale co ja
mogłem zmienić? Przecież nie potrafiłem nawet zdobyć się na odwagę, by nie
pójść na bal lub po znajomości załatwić sobie towarzystwo Alexa przez cały
wieczór. Byłem przecież tylko nic nieznaczącym chłopakiem, który na pewno przez
przypadek, a nie z powodu „potencjału” został wybrany do Olimpiady
Biologicznej.
Jak widać, tego dnia – zupełnie jak
za starych, wrześniowych czasów – mój humor skakał na skali z pozycji
„niesamowite szczęście” na „głęboka depresja”. Wróciłem więc do pokoju, w
którym, ku mojemu zaskoczeniu, nie było jeszcze Alexa, rzuciłem koc na łóżko,
wcisnąłem kartki do szuflady, nie zwracając uwagi na to, że się pogniotą i
ubrałem się. Wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem przez znikający w szybkim tempie
śnieg, zakładając kaptur na głowę. Z przyzwyczajenia ruszyłem śladem ścieżki
prowadzącej do biblioteki – tej samej, którą szedłem tamtego wrześniowego
wieczoru, kiedy to po raz pierwszy spotkałem Wielkich Ważniaków. Refleksja ta
spowodowała u mnie napływ kilku myśli.
Dlaczego to akurat mnie Brandon
chciał pobić? Dlaczego nie mogłem pozostać dla Wielkich Ważniaków takim samym
niewidzialnym chłopakiem, jakim byłem dla wszystkich innych?
Czy pragnąłem tego? Z jednej strony
tak, bo oprócz samotności, która by mi wtedy towarzyszyła, nie miałbym innych
problemów. Czy to oznaczało, że nie chciałem być z Alexem? Nie, to raczej nie o
to chodziło. Byłem pewien swojego uczucia do chłopaka, ale z drugiej strony
stawało się to lekko uciążliwe, że musieliśmy chować się ze swoimi czułościami
w miejscach, w których spędzaliśmy najwięcej czasu. To była przeszkoda nie do
przeskoczenia, bo zrujnowałoby to karierę Smitha w drużynie koszykarskiej, a
tego nie chciałem. Wiedziałem dobrze jak bardzo zależało mu na byciu liderem,
bo z tym związywał swoją przyszłość, a ja nie chciałem stać mu na drodze do
marzeń.
Idąc przez śnieg, patrzyłem na
ostatnie promienie słońca, a gdy te zupełnie zaszło, zawróciłem i ruszyłem
powoli w stronę internatu. Ja także wiązałem swoją przyszłość z moim ulubionym
przedmiotem, jakim była biologia, bo matura z niej była wymagana na medycynę. Z
drugiej jednak strony poświęcałem nauce tak dużo czasu, jak Alex poświęcał treningom
koszykówki, a z każdym rokiem miało być tego coraz więcej. Szczególnie gdybym
wziął udział w Olimpiadzie Biologicznej, do której musiałbym przygotowywać się,
przyswajając jeszcze więcej materiału z całego licealnego zakresu. Gdybym
jednak osiągnął w niej cokolwiek, mógłbym mieć zapewnione 100% z matury
rozszerzonej z biologii, a to znacznie ułatwiłoby mi dostanie się na studia
medyczne, na które i tak bardzo trudno było się dostać...
Podsumowując: spacer zrodził we mnie
kolejne wewnętrzne konflikty, gdyż uświadomiłem sobie, jak mało czasu będę
posiadał dla siebie i dla Alexa, gdybym zdecydował się na udział w Olimpiadzie…
Jednak pragnąłem tego z całych sił i koniec końców chyba zdecydowałbym się na
nią, tak mimo wszystko.
***
Wróciłem do pokoju gdy na dworze
było już zupełnie ciemno. Alex siedział przy biurku z zapaloną lampką i pisał
coś w zeszycie, podpierając głowę na dłoni. Słysząc odgłos otwieranych drzwi,
odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Cześć. Gdzie byłeś? –
Zapytał, marszcząc brwi.
- Na spacerze –
odpowiedziałem zupełnie bez emocji.
Ten tylko kiwnął głową i wrócił do
poprzedniej czynności. Nadal byłem na niego zły, ale już nie tak bardzo jak
wcześniej.
- Co to była
dzisiaj za akcja na stołówce? – Zapytałem jak gdyby nigdy nic, starając się, by
nie wyczytał z mojego głosu tej nuty zazdrości.
- Jaka akcja?
Błagam, nie mówcie mi, że ten
matoł nie wie nawet o co chodzi… - Przemknęło mi przez myśl.
- Z tą dziewczyną.
Chłopak doznał olśnienia.
- Aaaa, chodzi ci o
Amę?
Amę – Sramę… -
Pomyślałem z przekąsem, ale kiwnąłem głową.
- Amanda
wylosowała ten sam numer co ja – mruknął.
Tego właśnie najbardziej się
obawiałem, tych słów, które wypowiedział.
- Świetnie –
powiedziałem ironicznie. – Pewnie jesteś zadowolony, co?
Chłopak zrobił dziwną minę, jakby
nie rozumiał o co mi chodzi, ale później jego rysy twarzy rozchmurzyły się.
- A co, zazdrosny
jesteś? – Zapytał z rozbawieniem.
Nie skomentowałem jego słów, tylko
chwyciłem ręcznik i kosmetyczkę z zamiarem wymknięcia się do łazienki. Gdy
byłem już pod drzwiami, poczułem rękę Smitha na ramieniu, ale strząsnąłem ją z
gniewem i wyszedłem.
Kiedy wróciłem po dobrej godzinie do
pokoju, światło było już zgaszone, a Alex leżał w łóżku, spokojnie oddychając.
Emocje we mnie trochę ostygły i było mi głupio, że zachowałem się jak dzieciak,
ale na razie nie byłem w stanie go przeprosić. Położyłem się więc spać, ale
przez pół nocy przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Dopiero koło
trzeciej ze zmęczenia zmorzył mnie sen i tej nocy nie śniło mi się zupełnie
nic.
Bosze, mam cie krytykować.... Cholera, niby jak? Nawet starałam się patrzeć przez pryzmat tego, co mi powiedziałaś, ale naprawdę mi się to podobało. Czytałam z bananem na twarzy XD Piszesz lekko, cudownie się to czyta, a co najważniejsze, wszystko jest tak cholernie realne :D AAAAAAwwwww! No i lubię wszystkich bohaterów, co się rzadko zdarza, bo w większości przypadkach zaczynają mnie irytować :D
OdpowiedzUsuńKurde, ale teraz będzie się działo huehuehue. I emocje zaczęły we mnie buzować XDD A szczerze myślałam, że wszystko będzie szło teraz gładko... Błagam cię, tylko nie zrób z tego dramatu, bo ja płaczę nawet na szczęśliwych zakończeniach - po złych mam żałobę XD
A to zazdrośnik z Gabriela. Nie spodziewałbym się, że aż taki ;D
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że tego balu to on nie zapomnij do końca życia,albo chociażby końca szkoły.
Rozdział jak zawsze, nic dodać nic ująć, perfekcyjny ;)
Wenyy ;)
No i super ja tez nie lubię dramatów, emocje tak ale nie dramaty. Ponieważ chciałam wrócić do wcześniejszych rozdziałów by przypomnieć sobie trochę z zaskoczeniem zauważyłam że zakładka rozdziały nie działa???
OdpowiedzUsuńJak to nie działa? :) Po kliknięciu na rozdziały pojawia się okienko po lewej stronie na nagłówku. Jakiej przeglądarki używasz? Ewentualnie może masz jakieś wtyczki, które je blokują.
Usuńrację, spodziewałam się panelu po lewej lub jako nowa podstrona
UsuńWróciłaś!:d
OdpowiedzUsuńSzczerze, to chciałabym żeby Gabi był z Louisem :D
WIEDZIAŁAM. WIEDZIAŁAM, ŻE GABI BĘDZIE Z LOUISEM.
OdpowiedzUsuńAlex nooo, pilnuj swojego chłoptasia, bo Martinez Ci go ukradnieee nooooo!
A szablon śliczny ^^
Rozdział cudny <3 Coś czuję, że na 99% się coś wydarzy na tym balu z Martinezem <3 Co do szablonu, ciekawy, ale trochę trudno mi się czyta :/ Przyzwyczaiłam się do poprzedniego układu XD Ale trudno, przeżyję XD Ale... moje pięć dych ;_____; Założyłam się z kumplem, z kim Gabriel pójdzie na bal, ja obstawiałam Brandona XD (taak, zło <3 ) No trudno, zobaczymy, jak się akcja dalej rozwinie :3
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwięc jednak nie mają takiego samego numerku, ale Gabriel nie bądź zły, lepszy Martinez niż Brandon...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia