Rozdział XXIX

Otworzyłem oczy dokładnie o godzinie dziewiątej piętnaście, kiedy zaczynała się druga lekcja, a za oknem prószył delikatnie śnieg. Pierwsze co do mnie doszło, to ból głowy spowodowany zbyt długim spaniem i fakt, ze Louis spał w dziwnej pozycji tuż obok mnie. Tyłek chłopaka spoczywał na krześle przystawionym do łózka, ale głowę położył na ramionach splecionych obok mnie na materacu. Potem usłyszałem odgłos kroków na korytarzu, który z każdą sekundą stawał się coraz donośniejszy. Pani McCarthy powiedziała coś do nowo przybyłej osoby, a po chwili drzwi do pomieszczenia, w którym leżałem otworzyły się. Spojrzałem w ich stronę i napotkałem zdziwiony wzrok Alexa, który stanął jak wryty, a potem wykrzywił twarz w złości.

   - Martinez, ty sukinkocie! – Krzyknął, zbliżając się do śpiącego obok mnie chłopaka.

Zerwałem się do siadu, jeszcze nie do końca przytomny, ale gotowy do zatrzymania Smitha.

   - Alex, przestań – powiedziałem, ale chłopak nawet na mnie nie spojrzał.

Lider drużyny otworzył zaspane oczy i widząc zbliżającego się koszykarza, otworzył usta ze zdziwienia i uniósł ręce do góry.

   - Hej, hej, Smith, spokojnie, o cokolwiek chodzi, jestem niewinny.

Wstałem szybko i ignorując ból nogi pokuśtykałem dookoła łóżka, by rozdzielić już szarpiących się chłopaków. Nie zwracali na mnie uwagi, a kiedy podszedłem, Louis popchnął Alexa, który z kolei wpadł na mnie, a ja nie zdążyłem się za nic złapać, więc upadłem boleśnie na tyłek i poczułem, że po nodze rozchodzi mi się paraliżujący ból. Dopiero wtedy obydwaj spojrzeli po sobie, a później na mnie i rzucili się w tym samym momencie żeby mnie podnieść, ale do sali weszła Isabella McCarthy, ciskając gromami z oczu.

   - Wynocha, w tej chwili! – Krzyknęła, przyprawiając koszykarzy o przestraszone miny.

Obydwaj próbowali coś do mnie powiedzieć, ale ja zbyłem ich machnięciem ręki, pozwalając kobiecie na pomoc w podniesieniu mnie. Pragnąłem jedynie spokoju, a kiedy w pomieszczeniu zostałem tylko ja z pielęgniarką, w końcu mogłem odetchnąć.

   - Tacy to słuchają się tylko jak się na nich wrzaśnie – burknęła. – Takie to niewychowane…

Nie skomentowałem jej słów, ale kiedy spojrzała na mnie, odwzajemniłem jej uśmiech. I przez tę nutę zrozumienia wpadłem na pomysł, który pielęgniarka z pewnością pomogłaby mi zrealizować.

    - Czy mogłaby pani skontaktować się z panem Randallem?

    - Oczywiście, złotko – powiedziała, podając mi szklankę wody. – Co mam mu przekazać?

Upiłem łyk, niby to zastanawiając się nad odpowiedzią, choć od samego początku miałem już przygotowaną mowę.

   - Żeby odwołał Martineza z funkcji mojego opiekuna, a w zamian przysłał Smitha. Louis nie powinien opuszczać treningów, bo jest kapitanem drużyny, a Alexandra znam trochę lepiej, bo siedzę z nim na biologii.

   - Już się robi, słońce. – Pielęgniarka posłała mi piękny uśmiech i wyszła, aby wykonać powierzone jej przeze mnie zadanie.

Padłem na plecy na materac i głośno wypuściłem powietrze z płuc. No, przynajmniej jeden problem z głowy.

* * *

Całe południe minęło mi na oglądaniu telewizji i czytaniu ulotek dotyczących zdrowia; z nudów zacząłem nawet sprzątać, ale czujna pani McCarthy od razu przybiegła i kazała mi się położyć. Ponarzekałem jej trochę, że okropnie się nudzę, a ona jedynie wzruszyła ramionami i po raz kolejny zapytała o moje samopoczucie.

   - Rozmawiałam z trenerem Randallem. Powiedział, że Smith asystował mu przez cały czas przy ogarnianiu internatu i że dzisiaj z pomocą Louisa do wieczora to skończą – powiedziała, przeczesując włosy dłonią. – Także bądź cierpliwy.

Kobieta puściła mi perskie oko i wróciła do swojego gabinetu, a ja padłem na plecy i wlepiłem wzrok w ekran telewizora, na którym rozgrywała się jakaś scena walki. Westchnąłem głęboko i przewróciłem się na bok, znudzony bezczynnością.

* * *
Dopiero wieczorem, gdy na dworze zrobiło się ciemno, pani McCarthy zapukała do mnie i powiedziała kilka słów, które podniosły mnie na duchu:

   - Gabriel, złotko, masz gości.

Kobieta uchyliła szerzej drzwi i wpuściła do pomieszczenia pięć osób, więc nagle zrobiło się w nim bardzo głośno i tłocznie.

   - Macie piętnaście minut na odwiedziny, a potem zmykajcie – powiedziała pielęgniarka i wróciła do siebie.

Usiadłem prosto na łóżku, patrząc po nowo przybyłych osobach i uśmiechnąłem się na widok znajomych twarzy. Pan Randall, Monti, Louis i Jasper wraz z Maxxiem. Nawet jeśli działali mi czasami na nerwy, to tego dnia ucieszyłem się z ich odwiedzin, w końcu była to jakaś odskocznia od nudy.

     - Cześć! – Pisnęła dziewczyna i rzuciła mi się w ramiona. – Wyglądasz okropnie!

Zaśmiałem się pod nosem, dziękując Monti za szczerość.

      - Gabriel, nie chcę wam przeszkadzać, więc szybko powiem to, co chcę powiedzieć i ulotnię się. – Pan Randall przejął głos. – Muszę cię przeprosić za to, że naraziłem twoje zdrowie przez to, że sam nie byłem w stanie ogarnąć sytuacji. Tak swoją drogą, pan dyrektor wie już o całej sytuacji, tak samo nauczyciele, więc nikt nie będzie niepokoił ciebie ani twoich rodziców nieobecnościami na lekcjach. Wiem, że to nie wynagrodzi ci tego, co się stało, ale jeśli jest jeszcze coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, proszę, powiedz mi o tym.

Spojrzałem na trenera, który stał w nogach mojego łóżka i patrzył na mnie ze skruchą, a wszyscy goście przyglądali mu się z niedowierzaniem. Chyba nikt nie spodziewał się tylu miłych słów wypowiedzianych na raz przez pana Randalla.

   - Proszę pana, sam pan powiedział, że nikt inny nie mógł tego zrobić. Poprosił mnie pan o zakręcenie zaworu, ale nie musiałem się na to zgadzać. Zrobiłem to na własną odpowiedzialność i choć nie wiedziałem, co mi grozi, podjąłem się tego. To nie jest niczyja wina, że się skaleczyłem, naprawdę – spojrzałem na Louisa znacząco. – Dziękuję za poinformowanie o wszystkim nauczycieli. Nic więcej od pana nie chcę.

Uśmiechnąłem się na potwierdzenie wypowiedzianych słów i odprowadziłem trenera wzrokiem, kiedy ten wychodził z infirmerii.

   - Gabriel, nawet nie wiesz jak wdzięczni jesteśmy – zaczął Jasper. – Gdyby nie ty, to mielibyśmy już zalany pokój i musielibyśmy mieszkać u dziewczyn.

Louis spojrzał na Robertsa tak, jakby chłopak mówił po chińsku, ale widząc, że Maxxie mu przytakuje, zdezorientowany przeniósł wzrok na mnie.

   - No co? Nie każdy tak jak ty podnieca się z możliwości korzystania z damskich pryszniców – zaśmiałem się.

Martinez spąsowiał i otworzył usta by coś powiedzieć, ale w końcu je zamknął, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Monti, która nadal siedziała koło mnie i przysłuchiwała się rozmowom, nagle pochyliła się i już myślałem, że znowu mnie pocałuje, ale ona tylko szepnęła mi do ucha:

   - Alex jest za drzwiami. Wejdzie kiedy my znikniemy, bo nie chce być w jednym pokoju z Louisem. Rozumiesz, męska duma i te sprawy…

   - Ej, hej, gołąbeczki! W towarzystwie się nie szepcze! – Mruknął Martinez, zaplatając ręce na piersi.

Monti odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła słodko.

   - Mówiłam mu tylko o tym jaki z ciebie dupek. – Jej głos ociekał wręcz słodyczą.

Nie wytrzymałem i zaśmiałem się głośno, a za mną zrobili to Jasper, Maxxie i Monti. Louis siedział na krześle z miną zbitego psiaka, patrząc w podłogę.

   - Daj spokój, to tylko żart – odparłem, posyłając mu uśmiech i nadal cicho chichocząc.

Wtem do pokoju weszła pani McCarthy i rozgoniła towarzystwo, krzycząc o tym, że potrzebuję odpoczynku żeby dojść do siebie. Nikt nie miał zamiaru nawet się jej sprzeciwić, więc Monti pocałowała mnie w policzek, a pozostali pomachali mi na pożegnanie i wyszli. Pielęgniarka stała wciąż w drzwiach, a potem zwróciła się do mnie.

   - Masz jeszcze jednego gościa.

Do pomieszczenia wszedł Smith, niosąc plecak i uśmiech na ustach. Widząc go, moje serce zabiło mocniej i chciałem wstać, żeby do niego podejść, ale pani McCarthy chrząknęła znacząco. Zaniechałem więc ruszania się dopóki kobieta nie zamknęła drzwi i kiedy w końcu to zrobiła, zerwałem się z łóżka i rzuciłem się na chłopaka.

   - Hej, hej, spokojni… - Przerwałem chłopakowi, całując go.

Alex zaśmiał mi się w usta i na chwilę mnie odsunął.

   - Chyba powinniśmy rzadziej się widywać, wtedy dostawałbym takie cału… - Znów przerwałem mu w połowie słowa.

Popchnąłem chłopaka na łóżko i zasłoniłem je częściowo białymi firanami, które wcześniej bardzo mnie irytowały, a dopiero teraz doceniłem ich egzystencję. Alex padł na plecy, a ja usiadłem na nim, wciąż całując go bez opamiętania. W pewnym momencie noga zabolała mnie cholernie, więc syknąłem chłopakowi w usta, ale nie przejąłem się tak przyziemną sprawą. Koszykarz jednak miał co do tego inne podejście.

   - Gabe, przystopuj – powiedział, odsuwając mnie od siebie. – Robisz sobie krzywdę.

Przewróciłem oczami ze zniecierpliwieniem i próbowałem go pocałować, jednak chłopak nie pozwolił mi na to.

   - Daj spokój, nic mi nie będzie – burknąłem.

Alex nadal uparcie patrzył na mnie i nie pozwalał mi siebie pocałować, więc musiałem użyć broni ostatecznej, którą odkryłem tuż przed całą katastrofą z rurami. Wsunąłem kolano chorej nogi między uda chłopaka i przesunąłem nim z czystą premedytacją po jego kroczu.

   - Przestań… - jęknął chłopak, a ton jego głosu mówił mi: „Więcej, więcej, więcej!”.

Koszykarz próbował wyswobodzić się, ale zranił mnie w łydkę, więc syknąłem cicho z bólu.

    - Nie kręć się, wtedy nie będzie mnie bolało – powiedziałem z chytrym uśmieszkiem, znów ruszając nogą, by dodatkowo obniżyć jego morale.

    - Gabe, ty mała mendo… - mruknął chłopak, uśmiechając się, bo najwyraźniej załapał, ze od samego początku zastawiłem na niego pułapkę.

W końcu pozwolił mi siebie pocałować, więc zrobiłem to z całą mocą, jaka we mnie drzemała. Tym razem to ja dominowałem, ale i tak nie na długo. Gdy chłopak poddał się moim pieszczotom i zignorował ewentualny ból w mojej chorej nodze, przewrócił mnie na plecy, a łóżko zaskrzypiało ostrzegawczo.

   - Na czym to my skończyliśmy, kiedy nam tak brutalnie przerwano? – Zapytał, uśmiechając się łobuzersko, a w jego oczach zatańczyły ogniki.

Chwyciłem jego dłoń i położyłem ją na swoim kroczu, gdzie pod materiałem spodni i bokserkami pulsował w erekcji mój członek.

   - Mamy piętnaście minut do kolacji – szepnąłem mu do ucha. – Po tym czasie pani McCarthy przyjdzie zmienić mi opatrunek.

   - W takim razie musimy się pospieszyć – mruknął Alex, bez ostrzeżenia rozpinając mi spodnie i wyciągając mojego penisa z bokserek.

Już sam dotyk jego palców na mojej skórze przyprawiał mnie o przyjemność, ale kiedy dotknął czubka mojego członka ustami, przymknąłem oczy i cicho jęknąłem. Chłopak zaczął lizać trzon penisa z każdej strony, a kiedy kończył, obejmował jego główkę ustami i pieścił ją koniuszkiem języka.  Był w tym dobry – na pewno nie robił tego po raz pierwszy. Alex cały czas patrzył mi w oczy, co jeszcze bardziej przyprawiało mnie o szaleństwo – myśl, że chłopak trzyma w ustach mojego penisa i ssie go, rytmicznie poruszając głową. W pewnym momencie, kiedy nie mogłem już wytrzymać, koszykarz wsunął mojego członka głębiej i głębiej, prawie że dochodząc do jąder. Potem szybko go wyciągnął i powtórzył całą czynność, jednocześnie masując penisa językiem.

Zacisnąłem zęby i bezwiednie wplotłem palce we włosy chłopaka, nadając jego głowie odpowiedni rytm. Nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, że mój oddech stał się urywany, a raz po raz z ust wydobywał mi się urwany jęk. Wtedy poczułem pierwsze znaki nadchodzącego orgazmu, więc puściłem włosy Alexa i mruknąłem mu, że zaraz dojdę. Ten jednak nic sobie z tego nie robił i nadal miarowo poruszał głową, przyprawiając mnie o utratę zmysłów. I wtedy nadszedł orgazm. Ciepło wypełniło moje podbrzusze, a wszystkie mięśnie spięły się na chwilę, dopóki nie spuściłem się do ust chłopaka. Osunąłem się na poduszkę, oddychając ciężko z zamkniętymi oczami, a Alex wstał i zaczął chodzić po pomieszczeniu.

   - Ubierz się – mruknął. – Zaraz przyjdzie pani McCarthy.

Zerknąłem na zegar i zauważyłem, że do dwudziestej zostały jedynie trzy minuty. Szybko wsunąłem bokserki i zapiąłem spodnie, doprowadzając się do porządku. Alex stał przy umywalce i płukał usta, a mi zrobiło się głupio, że doszedłem w jego buzi.

   - Przecież powiedziałem, że zaraz dojdę… Czemu nie zareagowałeś?

Smith spojrzał na mnie, wycierając twarz ręcznikiem. Jego twarz rozświetliła się w bardzo perwersyjnym uśmiechu. Pani McCarthy, zawsze punktualna jak diabli, weszła do pomieszczenia z tacą, na której parowały dwie miski z zupą.

   - Proszę bardzo, buraczkowa. Na uzupełnienie krwi – uśmiechnęła się do mnie i postawiła naczynia na szafce nocnej. – Gabriel, już od jutra możesz chodzić do szkoły, ale pod warunkiem, że będziesz miał kule. Nie możesz nadwyrężać mięśnia, bo to może się źle skończyć. Oczywiście będziesz zwolniony z zajęć wychowania fizycznego, na razie na czas nieokreślony. Zobaczymy jak rana będzie się goiła.

Smith podszedł bliżej, chwycił za miskę i chuchając na zupę, zaczął ją powoli jeść.

   - Teraz zmienię ci opatrunek i już będziesz miał spokój – kontynuowała pielęgniarka. – No, pokaż mi tę nogę.

Kobieta rozcięła stary bandaż nożyczkami, odkleiła gazę jałową od rany i gwizdnęła.

   - Wszystko jak na razie ładnie się goi. – Wyciągnęła znienawidzoną już przeze mnie maść odkażająca i posmarowała nią ranę. – Zaczerwienienie i opuchlizna zmalały. Śmiało mogę powiedzieć, że goi się na tobie jak na psie.

Pielęgniarka zaśmiała się, przecierając ranę watą, a potem otworzyła nowe opakowanie gazików jałowych i ułożyła je wzdłuż szwów. Na koniec zawinęła wszystko w bandaż i spojrzała na swoje dzieło zadowolona.

   - Teraz pokaż mi tę ranę na głowie. Tam nie potrzeba bandaża, ale dobrze byłoby znowu ją odkazić.

Nie marudziłem nawet kiedy smród maści odkażającej uderzył mnie w nozdrza; przez cały czas zachowywałem kamienną twarz, a było to trudne, bo Alex zza pleców pani McCarthy próbował mnie rozśmieszyć. W pewnym momencie przejechał językiem po swoich wargach, i przez ten lubieżny gest zrobiło mi się znów gorąco, więc odwróciłem wzrok w inną stronę.

   - No, to wszystko. Smacznego i dobranoc!

Kobieta wzięła wszystkie swoje rzeczy i wyszła za drzwi.

   - I kto tu jest mendą? – Zadałem pytanie retoryczne, sięgając po miskę i udając obrażonego.

Smith parsknął zupą ze śmiechu, która wylądowała na jego spodniach i koszulce, a cała ta sytuacja nie wiadomo dlaczego przypomniała mi o pękniętych rurach. Mina mi zrzedła i odechciało mi się jeść.

    - Gabriel, coś się stało? – Zapytał Alex zmartwiony. – Nagle posmutniałeś.

    - Mieszkam sam w dwuosobówce, a ci, którym zalało pokoje mają zająć wolne łóżka – spojrzałem na niego. – Wiesz kogo mi przydzielili?

Alex odstawił miskę na stolik i oparł się na krześle.

     - Nie mam pojęcia. Jutro się okaże.

     - A ty gdzie będziesz spał?

     - Na razie spałem u trenera, bo całą noc go nie było, a ktoś musiał pilnować porządku. Mam nadzieję, że szybko znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie naprawić te przedpotopowe rury.

Ze zdziwienia podniosłem jedną brew.

      - Przedpotopowe?

      - Tak – chłopak zaśmiał się. – Trener mówił, że ta szkoła jest starym przedwojennym budynkiem, który został odnowiony. Jednak urząd miasta nie zgodził się na wymianę rur, ani podłogi, czy okien, bo twierdził, że są to zabytki, o które trzeba po prostu dbać. Ale najwidoczniej nawet tak cenne rzeczy nie są w stanie wygrać z mrozem.

Głupota ludzka rozłożyła mnie na łopatki, więc padłem na plecy na materac. Wtem kątem oka wychwyciłem, że Alex zaczyna się rozbierać, więc z ciekawością odwróciłem głowę w tę stronę.

   - Jedz zupę – powiedział chłopak, kucając przy swoim plecaku i wyciągając z niego ręcznik. – Ja idę wziąć prysznic.

Pokazałem język plecom Alexa, a potem koszykarz zniknął za drzwiami łazienki. Westchnąłem ciężko i przewróciłem się na bok.

* * *

Obudziłem się na chwilę, gdy Smith układał się koło mnie w łóżku, szczelnie przylegając do mnie swoim ciałem. Pachniał przyjemnie - żelem pod prysznic i pastą do zębów.

   - Śpisz? – Szepnął.

Odmruknąłem mu coś na kształt „tak”, więc chłopak wtulił twarz w moje włosy i na chwilę zapanowała cisza.

   - Nawet nie wiesz jak się zdenerwowałem, kiedy zobaczyłem Louisa śpiącego koło ciebie – wyznał. – Już myślałem, że koleś się na mnie uwziął i nie dość, że odebrał mi status lidera, to jeszcze chce mi odbić chłopaka.

Słysząc jego ostatnie magiczne słowo, poczułem szczęście i motyle w brzuchu. Ostatnimi czasy zastanawiałem się często, czy Alex traktuje nas jako parę, ale bałem się go o to zapytać nawet po tym, jak powiedział mi, że mnie kocha. A tu proszę, wyznanie pierwsza klasa.

   - Czyli chodzimy ze sobą? – Zapytałem cicho.

Chłopak zachichotał, a ja poczułem jego oddech na uchu.

   - Myślisz, że robię takie rzeczy z kim popadnie? Oczywiście, że jesteśmy parą. Wiem, że nie zapytałem cię o to, czy chcesz ze mną być, ale stwierdziłem, być może zbyt pochopnie, po twoim zachowaniu, że twoja odpowiedź brzmiałaby tak…

Jego głos zahaczył o nutę niepewności, którą od razu wychwyciłem. Zrobiło mi się dziwnie przyjemnie i zapragnąłem zobaczyć jego twarz i emocje na niej wymalowane. Odwróciłem się do niego i spojrzałem mu w oczy, które były na tym samym poziomie co moje.

   - Masz zupełną rację.

Sięgnąłem ustami jego ust, składając na nich delikatny, czuły pocałunek, podczas którego specjalnie nie zamknąłem oczu, by móc przyjrzeć się jego twarzy z bliska.

   - Cieszę się – mruknął mi w usta.

Moja ręka powędrowała pod koszulkę chłopaka, chcąc zbadać nieznane jej tereny, ale została zatrzymana. Alex wyciągnął ją spod ubrania i ucałował po kolei każdy mój palec, robiąc to z dokładnością.

   - Teraz musimy spać, skarbie – powiedział i spojrzał mi w oczy, co mnie zawstydziło, gdyż odczytał moje niecne zamiary. – Jutro rano wstajemy do szkoły.

Zrobiłem obrażoną minę, a kiedy chłopak przytulił mnie mocniej do siebie, przyssałem się do jego szyi i zrobiłem mu malinkę.

   - To znak, że jesteś tylko mój – powiedziałem, ostatni raz całując go w usta.

Najwidoczniej Alex wbrew swoim wcześniejszym słowom chciał pogłębić nasz pocałunek, jednak ja szybko się odsunąłem i odwróciłem się do niego plecami. Po chwili dał za wygraną i objął mnie ramieniem i przytknął swoje gorące stopy do moich lodowatych.

    - Dobranoc – mruknął mi do ucha.

    - Dobranoc – odpowiedziałem mu.

Wiele osób pewnie zdziwiłby fakt, że oto ja – Gabriel Thomas Phantomhive, który przez całe życie nie miał dziewczyny (ani chłopaka…), bo związki zupełnie go nie interesowały, teraz zapragnął tego wszystkiego. Tych uczuć, poznawania ciała drugiej osoby, sprawiania sobie nawzajem przyjemności. Po zasmakowaniu tego, nie mogłem uwierzyć jak przez cały ten czas mogłem bez tego żyć; bez ciepła drugiej osoby, bez słodkich słów i chociażby bez świadomości, że jest ktoś taki, kto zawsze mnie przygarnie, przytuli i pocieszy. Oczywiście wszystko to wiązało się również z byciem napalonym, choć był to inny aspekt bliskości. Pragnąłem Alexa – pragnąłem by był cały mój, bym mógł poznać jego ciało i umysł całkowicie. I wcale mnie te pragnienia nie krępowały, choć na co dzień byłem nieśmiałą osobą.


6 komentarzy:

  1. super, czekam na następny rozdział
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział fajny,ale morał najlepszy :D
    Czekam na kolejny :)
    Wenyy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam^^
    To takie kochane :3
    Rozmowa w lozku I moral najlepsze I takie super :D
    Niecierpliwie czekam na wiecej

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam ciepło,
    proszę o kontakt w sprawie Twoich tekstów na maila:
    apcatgirl534@gmail.com
    wyjaśnię więcej w mailu.
    Pozdrawiam
    Cat.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hahaha genialne XD Ale i tak ten rym na koniec jest najlepszy :D Zastanawiam się tylko co będzie dalej, skoro zrobiło się tak słodko. No i w końcu do CZEGOŚ doszło, a to tylko początek~~~ Cudownie <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    no w końcu znalazł się Alex i to jaki zazdrosny o Gabriela.... a to wyznanie było słodkie....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)