Hallo!
One-shot pisany na pół przytomnie; dedykuję go Natalci, która zainspirowała mnie do stworzenia go. A teraz idę spać, bo umieram.
Oyasumi.
One-shot pisany na pół przytomnie; dedykuję go Natalci, która zainspirowała mnie do stworzenia go. A teraz idę spać, bo umieram.
Oyasumi.
***
Matematyka to zło. Naprawdę. Odbiera ona ludziom całe
szczęście z chodzenia do szkoły i nauki, zmieniając to w istną katorgę. A co
ludzie robią w obliczu cierpienia? Starają się je unikać, otóż to. Dlatego też,
drodzy państwo, siódmego grudnia usłyszałem od pana Ravena, że jestem zagrożony
z mojego „ulubionego” przedmiotu. Świetnie, prawda?
Nauczyciel matematyki, pan profesor Michael Raven,
dwudziestoparolatek uczący w naszej szkole dopiero od dwóch lat, wraz z
przestąpieniem przeze mnie progu liceum, zawziął się by za wszelką cenę
udowodnić mi, że nic nie umiem. I udało mu się to, no cóż.
- Leonardzie, zostań w klasie po
dzwonku – powiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Mężczyzna siedział przy biurku, jak zwykle w pełnym
garniturze i krawacie, patrząc na ekran komputera. Kiwnąłem głową ze
zrezygnowaniem, czując się bezwartościowo; pomimo moich starań i godzin nauki
znów byłem zagrożony z matematyki i tym razem nie zapowiadało się, że po
interwencji wychowawcy uda mi się z tego wyplątać bez wiedzy rodziców.
Do końca lekcji półleżałem na ławce – poddałem się
zupełnie i nawet nie przepisywałem zadań robionych z łatwością na tablicy przez
moich kolegów i koleżanki z klasy. Po dzwonku poczekałem aż wszyscy wyjdą i
dopiero wtedy podniosłem się i spojrzałem na nauczyciela. Profesor Raven
przyglądał mi się od pewnego czasu ze skupieniem, a ręce skrzyżował na piersi.
Ściągnął nawet okulary, które leżały teraz na biurku, tuż obok klawiatury
komputera.
- Czy chcesz mi coś powiedzieć, Leo? –
Zapytał, teatralnie akcentując moje imię i znak zapytania.
Sęk w tym, że nie wiedziałem, co mężczyzna chciałby
ode mnie usłyszeć. To, że w gimnazjum, do którego chodziłem matematyka nie była
na wysokim poziomie? Nie, raczej nie. To, że nigdy nie byłem uzdolniony, jeśli
chodzi o liczenie? Nie, to też raczej nie. To może fakt, że bariera językowa
utrudniała mi dokładniejsze zrozumienie zagadnień? Nie. Nic nie pasowało –
wszystkie te zdania brzmiały jak tanie usprawiedliwienia, które u profesora
Ravena na pewno by nie przeszły. Nawet jeśli wymówki te zawierały w sobie
ziarno prawdy, to wolałem milczeć.
-
Twoja średnia wynosi 1.56, chyba masz tego świadomość, prawda?- Mężczyzna
zignorował wcześniejsze pytanie i brak mojej odpowiedzi.
Kiwnąłem jedynie na potwierdzenie, a w głowie
zripostowałem profesora w ojczystym języku: Küss meinen Arsch!
- I co zamierzasz z tym zrobić, panie
Wolffe? – Kolejne pytanie, tym razem zadane bardziej zniecierpliwionym tonem.
Wzruszyłem ramionami – odzywanie się i tak nic by
nie wskórało, tym bardziej, że nie wiedziałem, co powiedzieć. Cokolwiek by nie
padło z moich ust, mogło tylko pogorszyć moją sytuację. Mężczyzna widząc mój
milczący upór, głośno westchnął i zaczął palcami masować intensywnie skronie.
Po chwili wstał i zaczął chodzić w te i we w te po podwyższeniu przy tablicy,
rozluźniając pod szyją czerwony krawat.
- Wiesz dobrze, że z taką średnią nie
mogę pozwolić na to, żebyś zaczął nowy semestr. Lubię cię i chciałbym, żebyś
zdał, ale niestety muszę być sprawiedliwy i nie mogę łamać prawa. Rozumiesz
mnie?
Znów kiwnąłem głową, kolejny raz w myślach rzucając
w stronę profesora stertami niemieckich przekleństw, w czym byłem naprawdę
niezły.
- Dlatego też proponuję ci korepetycje
z matematyki. Po części jest to moja wina, że nie potrafię przekazać ci w
należyty sposób wiedzy, więc zrobię to jeszcze raz, tym razem prościej. Co ty
na to?
Po raz kolejny wzruszyłem ramionami, doprowadzając
mężczyznę do skraju cierpliwości. Pan Raven obrzucił mnie zmęczonym
spojrzeniem, a potem zasiadł za biurkiem i chciał coś jeszcze powiedzieć, ale
na szczęście rozbrzmiał upragniony przeze mnie dzwonek obwieszczający koniec
przerwy. Zerwałem się z ławki, zarzuciłem plecak na ramię i zostawiłem daleko w
tyle salę numer 53, w której trzy dni w tygodniu cierpiałem matematyczne
katusze.
***
Dopiero
w internacie doszedł do mnie fakt, że jestem zagrożony. Nigdy w życiu mi się to
nie zdarzyło; w całej mojej szkolnej karierze, która trwała już ponad
jedenaście lat, ze wszystkich przedmiotów miałem same dobre lub przeciętne
oceny. Zawsze biologia i języki szły mi najlepiej, dlatego zdecydowałem się na
wyprowadzkę z Niemiec, by znaleźć się właśnie w tej elitarnej szkole. Zarówno
nauczyciele jak i uczniowie przyjęli mnie ciepło, ale oczywiście znalazły się
wyjątki – w tym pan Raven, który utrzymywał, że mnie lubi, ale na każdym sprawdzianie
z premedytacją dawał mi najtrudniejsze zestawy zadań, których nawet nie
robiliśmy na lekcji.
Od
początku liceum z matematyki miałem same dwójki, nie licząc oceny końcowej w
pierwszej klasie – wtedy dostałem tróję, która miała być „na zachętę”. Z innych
przedmiotów, szczególnie z biologii, miałem same dobre oceny i nawet fizyka
utrzymywała się na względnie dobrym poziomie. Dopiero teraz, pod koniec
pierwszego semestru ostatniego roku mojej nauki w tym liceum, jestem zagrożony
z matematyki. Teraz, gdy zostało mi zaledwie sześć miesięcy do matury i kiedy
powinienem przyłożyć się do przedmiotów, które będę na niej zdawał w formie
rozszerzonej. No ale cóż, dla profesora Ravena matematyka jest najważniejsza w
życiu – dlatego dla mnie, jego ucznia, też powinna być.
- Ich kotze gleich! – Powiedziałem do siebie półgłosem.
Wtedy
usłyszałem ryk syren przeciwpożarowych dochodzący z korytarza i szybko zerwałem
się, by zobaczyć, co się dzieje. Wybiegłem z pokoju, a chmura wody tryskająca z
sufitu natychmiast osiadła na moim ubraniu i włosach.
- Który to żartowniś robi sobie jaja?! – Wrzasnął trener Randall i
wiedziałem już, że tej nocy nie prześpię w spokoju. - Wszyscy biorą bluzy i
natychmiast wychodzą przed budynek! Macie ustawić się w szeregu! Teraz!
Cofnąłem
się do drzwi pokoju, ubrałem szybko trapery i zarzuciłem na grzbiet kurtkę, a
potem nie kłopocząc się niczym innym, wybiegłem razem z innymi na mróz.
Nie
wiedziałem, o co chodziło do momentu, gdy trener zaczął krzyczeć – a gdy nikt
nie kwapił się powiedzieć choć słowa, rozkazał nam chwycić za łopaty i
odśnieżać kampus do momentu, aż padniemy. Bez słowa wykonywałem jego polecenia
– prawie trzyletnia kariera w tej szkole nauczyła mnie, że lepiej siedzieć
cicho, niż narzekać i zgłaszać reklamacje.
Do
rana pracowałem w milczeniu, przerzucając śnieg z zaspy na zaspę, marząc o
ciepłym łóżku i śnie. Czasami myślałem też o matematyce i panu Ravenie, ale od
razu mój humor pogarszał się, bo wkrótce profesor miał zadzwonić do moich
rodziców i powiedzieć im o mojej sytuacji. Miałem dużo do stracenia, bo już od
pewnego czasu ojciec uparł się, że zabierze mnie z powrotem do Niemiec, skoro
nie potrafię poradzić sobie z czymś tak prostym jak matematyka.
Gdzieś koło godziny szóstej nad ranem nastąpił
przełom, zarówno w zachowaniu pana Randalla, jak i we mnie. Byłem tak zmęczony
i zmarznięty, że byłem w stanie zrobić wszystko byleby znaleźć się w swoim
łóżku lub w ciepłej kąpieli. Nawet skłonny byłem zgodzić się na propozycję pana
Ravena, którą złożył mi dzień wcześniej w sali od matematyki. Naprawdę.
***
Tego samego dnia znalazłem się na drugim piętrze w
znienawidzonej klasie opatrzonej numerem 53 i ze skruchą stałem przy biurku
profesora. Czekałem, aż mężczyzna wróci z pokoju nauczycielskiego, gdzie
wyszedł na początku przerwy, a o czym poinformowali mnie uczniowie pierwszej
klasy, z którymi miał wcześniej lekcje. Minuty mijały, pan Raven się nie
zjawiał, a ja zacząłem słaniać się na nogach ze zmęczenia. Usiadłem więc na
krześle przy biurku nauczyciela i przymknąłem oczy, by naładować choć trochę
energii.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. –
Ocknąłem się, słysząc znajomy głos.
Do sali wszedł rozpromieniony profesor, niosąc pod
pachą wypchaną papierami teczkę; na jego twarzy widniał uśmiech, co było dość
rzadko spotykanym zjawiskiem. Miałem szczęście, bo kiedy pan Raven miał dobry
humor, to łatwiej szło się z nim dogadać. Wstałem, ale mężczyzna pokazał mi
gestem, bym z powrotem usiadł, a sam oparł się biodrem o własne biurko.
- Co cię sprowadza, Leo? – Zapytał,
przyglądając mi się.
Przełknąłem ślinę; nie mogłem się zebrać, żeby mu
odpowiedzieć, bo obydwaj wiedzieliśmy doskonale, że moja uparta duma właśnie
cierpi.
- Potrzebuję tych korków, panie
profesorze.
Pan Raven uśmiechnął się z ukrywanym triumfem i
przeczesał włosy dłonią.
- Powiedz mi, Leo, ile masz lat?
Uniosłem w zdziwieniu brwi; skąd ta nagła zmiana tematu?
- W maju kończę dziewiętnaście lat –
mruknąłem bez przekonania.
Profesor pochylił się w moją stronę i znad szkieł
okularów mrugnął do mnie znacząco.
- Podejmujesz bardzo mądre decyzje jak
na dziewiętnastolatka – powiedział i wyprostował się.
Znów przełknąłem ślinę, nie wiedząc, co myśleć.
Chciałem tych korepetycji, owszem, bo musiałem uratować swoją edukację, która
nieco zboczyła z drogi. Sam nie mógłbym tego dokonać, ale z profesorem, który
mimo wszystko naprawdę był dobry z matematyki, byłem w stanie wręcz przenosić
góry. Zostawała tylko sprawa rodziców, którzy tylko czekali aż podwinie mi się
noga, by zabrać mnie z powrotem do Niemiec.
- Panie profesorze, a co z moimi
rodzicami? – Zapytałem niepewnie, nie chcąc wkroczyć na zakazany teren rozmowy.
Pan Raven uśmiechnął się jeszcze szerzej i machnął
ręką, jakby cała ta sprawa była tylko dziecinną igraszką.
- Nie martw się, zadzwonię do nich
dzisiaj i wyjaśnię sytuację w taki sposób, by się na ciebie nie pogniewali. Ty
natomiast przejrzysz w tym czasie podręczniki do matematyki z liceum i
pozaznaczasz zagadnienia, w których czujesz się niepewnie. Umowa stoi?
W końcu zdobyłem się na lekki uśmiech i uścisnąłem
dłoń mężczyzny, którą wystawił do mnie nad biurkiem.
- Oke. Alles klar?
Uśmiechnąłem się szerzej, słysząc ojczysty język.
- Ja, natürlich. Danke schön –
odpowiedziałem i podniosłem się.
Zbliżając się do drzwi rzuciłem jeszcze „Tschüss!” i wyszedłem na
korytarz w dobrym humorze. Czyżby szczęście się do mnie uśmiechnęło i cała ta
sytuacja skończy się bez mojego powrotu do Niemiec? Miałem taką nadzieję, bo
nie wyobrażałem sobie wrócić na stare śmieci, kiedy tak bardzo się tutaj
zadomowiłem.
***
Dziesiątego grudnia zaczęły się już ferie
świąteczne; większość uczniów wyjeżdżała do domów, by spędzić te szczególne dni
ze swoimi rodzinami, a ja cieszyłem się, że choć przez chwilę będę sam w
pokoju. Mój współlokator, drugoklasista uważający się za nie wiadomo kogo,
Louis Martinez, który awansował ostatnio na lidera drużyny koszykarskiej,
również wyjechał, co przyjąłem z uśmiechem.
Tak jak wcześniej rozkazał mi pan Raven, przejrzałem
wszystkie podręczniki od matematyki i na niebiesko pozaznaczałem niektóre
tematy. Zajęło mi to sporo czasu i skończyłem dopiero wieczorem, kiedy na
dworze panowała już atramentowa noc, a w internacie zapadła głucha cisza. Nagle
usłyszałem kroki na korytarzu, a potem ktoś zapukał do mojego pokoju.
Podniosłem się, a książki, które trzymałem na
kolanach, zsunęły się na łóżko. Chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi, ciekaw,
kto za nimi stoi. Moim oczom ukazał się profesor Raven ubrany w puchową kurtkę,
która była miłą odskocznią od codziennych garniturów.
- Zmiana planów, Leo – powiedział. –
Dyrekcja kazała mi wrócić do domu, bo w internacie zostało tak mało uczniów, że
jestem praktycznie niepotrzebny. Pakujesz się i jedziesz ze mną, czy zostajesz?
Nie myślałem długo, tylko rzuciłem się do szafy po
torbę podróżną, do której zacząłem wrzucać ubrania i książki. Profesor stał
oparty o framugę drzwi, rozglądając się po pokoju i tupiąc nogą o próg.
Włożyłem trapery, zarzuciłem kurtkę, owinąłem się szalikiem i chwytając torbę w
dłoń, stanąłem przed mężczyzną, meldując gotowość.
- No to idziemy – powiedział i wyszedł
na korytarz.
Podążyłem za nim, zatrzaskując drzwi od pokoju.
Dogoniłem go, a potem w milczeniu wyszliśmy na dwór i ruszyliśmy w stronę
parkingu dla nauczycieli.
***
Do domu pana Ravena jechaliśmy około półtorej
godziny; cały ten czas dyskutowaliśmy o różnych sprawach, wbrew pozorom nie
tylko o matematyce. Wewnątrz mercedesa, którym pruliśmy ciemnymi ulicami, było
ciepło i wygodnie. Silnik tej niemieckiej bestii warczał cichutko i miarowo, co
sprawiało, że coraz bardziej chciało mi się spać. Zastanawiałem się jednak co
lub kto czeka na mnie w domu profesora.
Zatrzymaliśmy się na podjeździe małego domku, który
wyglądał schludnie i przyjemnie nawet w ciemności. Wysiadłem z auta i stanąłem
na chodniku, trzymając w ręce torbę, a profesor wprowadził mercedesa do garażu.
W oknach nie paliło się światło mimo dość wczesnej godziny, ale nie miałem
czasu się tym przejąć, bo mężczyzna klepnął mnie w ramię, bym poszedł za nim.
Otworzył drzwi jednym z kluczy z pęku i wpuścił mnie do środka, uprzednio każąc
wytrzeć buty. Wykonałem rozkaz, a potem kucnąłem, by rozwiązać trapery i wtedy
podbiegły do mnie dwa koty i zaczęły zaciekle mnie wąchać. Pogłaskałem jednego
z nich – tego czarnego, a białego podrapałem za uchem.
- Poznaj Alfę i Omegę – powiedział
profesor, odwijając się z szalika.
Ledwo powstrzymałem śmiech wywołany jego słowami; no
tak – jak inaczej matematyk mógłby nazwać swoje koty?
- Cześć wam, jestem Leo – przywitałem
się dla żartu.
Odwiesiłem kurtkę na stojak, chwyciłem torbę i
ruszyłem za mężczyzną do salonu. Wszędzie panowała ciemność i zanim pan Raven
zdążył zapalić światło, rozbiłem się na jego plecach i uderzyłem biodrem o
jakąś szafkę.
- Uważaj, bo się zabijesz – zaśmiał się
profesor.
Masując zranione miejsce, zacząłem rozglądać się po
pustym salonie, który wyglądał jak urządzony przez kawalera. Jedyne, co mi nie
pasowało, to artystyczny nieład na stoliku złożony z podręczników do matematyki
i kartek zapełnionych obliczeniami.
- Przepraszam za bałagan – mruknął
mężczyzna i przez moment miałem wrażenie, że jest w moim wieku.
Ton jego głosu i sytuacja odmłodziły go o kilka lat;
zachowywał się zupełnie jak nastolatek, który przeprasza mamę, że zapomniał
posprzątać w pokoju.
- Nic nie szkodzi – powiedziałem. – Mój
współlokator to brudas, więc się przyzwyczaiłem.
Pan Raven wziął wszystkie papiery i zaniósł je do
pokoju obok, gdzie rzucił je pewnie byle gdzie, tak jak by zrobił to rasowy
nastolatek.
- Torbę połóż na razie tutaj. Za chwilę
przygotuję ci pokój. Jesteś głodny?
Jakby na odpowiedź mój brzuch głośno potwierdził
jego słowa – mężczyzna uśmiechnął się i pobiegł do kuchni, by zajrzeć do
lodówki. Zaczął wyciągać na blat różne składniki, a jego czoło przecięła gruba
zmarszczka od myślenia.
- Może być jajecznica? – Zapytał.
- Natürlich –
odpowiedziałem.
Matematyk posłał mi przez ramię uśmiech i wziął się
za robienie kolacji. Postawił patelnię na gazie, pokroił wędlinę i cebulę, a
następnie wrzucił je na rozgrzany już olej. Potem wbił do miski kilka jajek,
przyprawił je i rozbełtał energicznie widelcem. Na koniec dorzucił trochę
startego sera i wylał wszystko na patelnię. Cały czas przyglądałem się jego
ruchom, mając wrażenie, że oglądam jakiś program kulinarny, w którym występuje
profesjonalny szef kuchni. Przysiadłem na krześle i w ciszy lustrowałem
wzrokiem sylwetkę mężczyzny, a sznurki fartucha bujały się raz w jedną, raz w
drugą stronę, zależnie od ruchów jego bioder.
- O dwudziestej pierwszej w telewizji
leci nowy odcinek Gry o Tron. Chcesz obejrzeć ze mną?
Słysząc magiczne słowa „Gra o Tron” podniosłem
natychmiast wzrok na twarz profesora i kiwnąłem głową z przekonaniem.
- W takim razie leć i włącz telewizor,
bo zostało nam pięć minut.
Zrobiłem jak kazał i poleciałem do pokoju, by
pogmerać przy dużym LG, który zajmował prawie że pół ściany. Równo o
dwudziestej pierwszej usiadłem na kanapie, a profesor Raven wszedł do pokoju,
niosąc talerze z parującą jajecznicą. Postawił to na stoliku, a potem poszedł
znów do kuchni. Moment później wrócił, gasząc za sobą wszystkie światła,
łącznie z tym, które paliło się w salonie. Usiadł koło mnie i podał mi zimne
piwo.
- Smacznego – powiedział, nie widząc
mojej zdziwionej miny.
Usłyszałem jak mężczyzna otwiera piwo, które
charakterystycznie syknęło i chwycił za talerz. Rozsiadł się wygodnie na
kanapie, oparł nogi o stolik. Wtedy na ekranie pojawił się Jon Snow, więc
skupiłem się na oglądaniu.
***
- George R.R. Martin to kutas –
stwierdził profesor, kiedy na ekranie leciały już napisy końcowe.
Zaśmiałem się, przyznając nauczycielowi rację.
Wstałem i zacząłem sprzątać – puste puszki po piwie spadły na podłogę, więc
podniosłem je.
- Daj spokój, Leo, nie sprzątaj.
Zrobię to jutro – powiedział ze śmiechem Raven. – Nie wiem jak ty, ale ja bym
poszedł już spać. Zaraz przygotuję ci łóżko.
To mówiąc, wstał i poszedł do pokoju obok. Raz po
raz słyszałem jak obija się o meble częściami ciała, zamiast zapalić światło i
mieć spokój. W tym czasie posprzątałem to, co było na stole i poszedłem do
kuchni, by włożyć do zlewu brudne naczynia, a puszki po piwie wrzucić do kosza.
Wciąż nie mogłem uwierzyć, że pan Raven mieszkał sam, samiuteńki w tym domu –
miałem wrażenie, że lada chwila ktoś przyjedzie.
- Gotowe – mruknął mężczyzna, niosąc
poduszkę i koc, a potem rzucając obie rzeczy na kanapę w salonie. – Pościel
zmieniona, pokój wywietrzony, nic, tylko spać! Dobranoc!
- Dobranoc – odpowiedziałem, ziewając.
Profesor zamknął drzwi od salonu, zostawiając mnie
samego; nic innego nie przychodziło mi do głowy, więc poszedłem do sypialni, by
przebrać się w pidżamę i pójść spać, ale okazało się, że torba została w dużym
pokoju. Wróciłem tam, zapukałem do drzwi i wszedłem.
- Co jest? – Doszedł do mnie głos
gospodarza, który stał na środku pokoju i ściągał właśnie koszulę.
Spuściłem wzrok i szybko chwyciłem torbę.
- Zapomniałem rzeczy.
Po tym szybko wyszedłem z salonu i zamknąłem za sobą
drzwi. Wróciłem do sypialni, przebrałem się i padłem na łóżko. Nie minęły trzy
minuty, a ja spałem już w najlepsze, zmęczony trudami szkoły, a koty mruczały
cicho, zwinięte w kłębek.
***
Plan moich korepetycji przewidywał dokładnie sześć
dni nauki. W ten niepełny tydzień miałem nadrobić cały materiał, z którym od
pierwszej klasy liceum miałem problem. I wiecie co? Ten plan był dobry, nawet
bardzo dobry. Po trzech dniach poruszałem się już w tych tematach naprawdę
wspaniale, a pan Raven co chwilę mnie chwalił. Matematyka nagle stała się
łatwa, a to wszystko dzięki mężczyźnie, który siadywał koło mnie na kanapie z
gorącą herbatą i cierpliwie odpowiadał na każde moje – nawet te najgłupsze – pytania.
W zamian za pomoc, ja nauczyłem profesora kilku słów
i zwrotów po niemiecku, bo jak powiedział – w wakacje planował odwiedzić
Berlin, który od zawsze go fascynował. Ja nie widziałem w tym mieście niczego
interesującego, może nie licząc kiermaszów świątecznych i Muzeum Medycyny
Naturalnej, ale z chęcią przekazałem Ravenowi trochę mojej wiedzy.
Przez te wszystkie dni nabrałem do profesora
sympatii - naprawdę go polubiłem, bo poznałem go jako człowieka, a nie jako
nauczyciela uczącego matematyki. Różnica była spora; pan Raven na co dzień
ubrany w garnitur i zachowujący się tak, jakby połknął kij od szczotki, teraz,
w domu, był swoim całkowitym przeciwieństwem. Nawet nasza relacja wyglądała
inaczej – była bardziej przyjacielska i w pewnym momencie dostałem pozwolenie
na mówienie do niego Michael, ale na początku nie byłem w stanie tego robić.
Czułem się nieswojo, ale w końcu przezwyciężyłem się i wyluzowałem.
***
- Dobra, została nam tylko
trygonometria – powiedział, popijając łykami piwo.
- Tylko? To jest najgorsze, co może być
w matematyce – odmruknąłem, pociągając przez słomkę łyk chmielowego napoju.
Mężczyzna spojrzał na mnie z uśmiechem. Bez
okularów, z rozczochranymi włosami i z dwudniowym zarostem wyglądał niemal
przystojnie.
- Zmień podejście, bo tak to niczego
się nie nauczysz – zripostował, zamykając mi tym usta.
Przez następne parę godzin z cierpliwością słuchałem
jego wyjaśnień i robiłem zadania. Na początku sprawiało mi to trudności, ale z
biegiem czasu robiłem się w tym coraz lepszy. Jedyne, co naprawdę było
problemem, to fakt, że nie potrafiłem zapamiętać, których długości boków
trójkąta należało użyć do poszczególnych funkcji trygonometrycznych.
- Sinus, cosinus, boże daj trzy minus –
wyrecytowałem wierszyk, który podnosił mnie na duchu przed sprawdzianem z tego
działu.
Profesor zaśmiał się i rozczochrał mi włosy dłonią;
przez cały czas się śmiał, ale w pewnym momencie coś się zmieniło. Jego ręka
zsunęła się na moją szyję i wykonała niemal czuły gest, gładząc palcami zarys
mojej żuchwy. Mężczyzna odchrząknął i przybrał poważny wyraz twarzy,
jednocześnie patrząc na mnie w dziwny sposób.
Za oknami z ciemnego nieba sypał śnieg, a salon
skąpany był w półmroku, kiedy pan profesor Michael Raven pokonał dzielącą nas
odległość i złożył na moich ustach pocałunek. Automatycznie przymknąłem oczy, a
gdy mężczyzna się odsunął, spojrzeliśmy po sobie z takim samym niedowierzaniem.
Na chwilę zapadła cisza, a potem pan Raven chciał wstać, by wynieść do kuchni
puste puszki po piwie, ale moja ręka samowolnie chwyciła go za nadgarstek i
zmusiła go by usiadł.
Chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy, a potem
przyciągnąłem jego twarz do mojej własnej i pocałowałem go, lecz bardziej
brutalnie. Nie tak delikatnie i czule, jak on to zrobił, tylko z pełną mocą,
która we mnie drzemała. Profesor wypuścił z wrażenia puszki, które trzymał w
rękach, a one z metalicznym trzaskiem spadły na panele. Mężczyzna wplótł dłoń w
moje włosy, by przyciągnąć mnie jeszcze bliżej i sam zaczął oddawać pocałunki z
taką samą siłą.
- Leo – wymruczał mi do
ucha Michael. – Komm nach Hause Kinder machen.
Przeszły mnie dreszcze a jego dwudniowy zarost
podrapał mnie w policzek. Jakby na zgodę, w moich bokserkach nagle zrobiło się
bardzo ciasno.
- Sehr gern.
Mężczyzna, słysząc to, nie czekał i rozpiął koszulę,
a potem rzucił ją gdzieś na podłogę. Zrobiłem to samo z moim t-shirtem i
natychmiast przeniosłem dłonie na tors profesora. Ten uśmiechnął się tylko i
naparł na mnie całym ciałem, tak, że praktycznie położyłem się na kanapie.
Profesor zawisł nade mną i chwycił jedną dłonią mój podbródek.
- Nawet nie wiesz ile razy wyobrażałem
to sobie podczas lekcji – powiedział, przyprawiając mnie o osiągnięcie
maksymalnego poziomu podniecenia.
Potem pocałował mnie brutalnie, podgryzając mój
język i wargi. Robił to naprawdę dobrze, mogłem nazwać go wręcz mistrzem w
całowaniu.
Wtem moje myśli zostały rozwiane, gdyż noga
mężczyzny wtargnęła między moje uda i najpierw delikatnie i z wyczuciem zaczęła
ocierać się z premedytacją o moje krocze. Z ust wyrwał mi się cichy jęk i
przymknąłem oczy z przyjemności.
- Nie powstrzymuj się, Leo, chcę
słyszeć twój głos – mruknął mi pan Raven do ucha, jednocześnie intensywnie
poruszając nogą, co przyprawiło mnie o zawrót głowy.
- W takim razie musisz się postarać,
żeby mnie usłyszeć – odgryzłem się, przyciągając jego twarz do swojej.
Złożyłem pocałunek na jego ustach, a później
wsunąłem język do jego buzi, by stoczyć nim bój o dominację. Ostatecznie
wygrałem, więc na zwieńczenie zwycięstwa na sam koniec przygryzłem jego wargę,
patrząc mu bojowo w oczy.
- Właśnie obudziłeś bestię – powiedział
z uśmiechem i zarumienionymi polikami.
Zaśmiałem się i wtedy mężczyzna zsunął mi spodnie
wraz z bokserkami do połowy ud, wydobywając mojego członka na zewnątrz. Jego
ręka automatycznie chwyciła go i zaczęła wykonywać szybkie ruchy w górę i w dół.
- Tylko na tyle cię stać? – Zapytałem
przekornie, udając, że fakt, iż nauczyciel właśnie dotykał mnie w ten sposób,
wcale nie podniecał mnie jak diabli.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział, a
ogniki w jego oczach niebezpiecznie zaiskrzyły.
Podniósł wolną dłoń do ust, włożył palca
wskazującego i środkowego do ust i dopiero, kiedy jego ręka zniknęła w moim
kroczu, przekonałem się, co takiego planował. Chwilę dotykał moich pośladków i
ściskał je z uśmiechem na twarzy, a potem delikatnie wsunął palec we mnie i
zaczął od razu nim ruszać.
Jęknąłem głośniej, co upewniło go w tym, że jest na
dobrej drodze by usłyszeć więcej mojego głosu. Drugi palec wsunął się we mnie,
sprawiając mi trochę bólu, który natychmiast został zastąpiony przyjemnością,
kiedy mężczyzna zaczął poruszać miarowo dłońmi. Chwilę później poczułem, że
orgazm powoli się zbliża, co przejawiło się gardłowym jękiem, który ze mnie
wyszedł. Profesor chyba wiedział, o co chodzi i nagle przestał; puścił mojego
penisa i wyciągnął palce z mojego wnętrza. Ze zdezorientowaniem spojrzałem na
niego, czując jak orgazm oddala się, zostawiając po sobie jedynie ciepłe
pulsowanie w podbrzuszu.
- Zabawa dopiero się zaczyna – mruknął,
rozpinając pasek od spodni i wyciągając z nich swojego penisa.
Mężczyzna chwilę pieścił sam siebie, rozcierając
preejakulat po całym członku, który stał na baczność jak żołnierz. Chwycił ręką
za moje ubrania i zsunął je do końca, rzucając spodnie i bokserki gdzieś na
podłogę. Potem przyciągnął mnie do siebie za biodra i chwilę patrzył mi w oczy.
Poczułem jak gorący czubek jego penisa ociera się o
moje wejście, raz po raz prawie wsuwając się do środka. Ręka profesora znów
zacisnęła się na moim członku, tym razem poruszając się szybciej.
- Beeil dich! – Jęknąłem.
Przedłużanie wszystkiego przyprawiało mnie o utratę
zmysłów; chciałem poczuć go już w sobie, kiedy wypełni moje wnętrze i zacznie
poruszać miarowo biodrami. Mężczyzna jednak bawił się mną, przyglądając się
jednocześnie mojej twarzy.
- Schnell! –
Krzyknąłem i wtedy profesor wszedł we mnie całkowicie, aż po jądra.
Głośno złapałem oddech, przez chwilę myśląc, że
odlecę, ale pan Raven zaczął się we mnie poruszać. Na początku były to
spokojne, lekkie ruchy, ale stawały się one coraz intensywniejsze. Jednocześnie
ręka mężczyzny poruszała się szybko, ściskając mojego członka.
Za każdym razem, gdy mężczyzna wychodził ze mnie i
wchodził niemal całkowicie, jęczałem z przyjemności. Ułożenie moich bioder
gwarantowało, że za każdym wsunięciem się do środka, penis profesora uderzał w
mój czuły punkt tuż koło prostaty. Nic dziwnego, że chwilę potrwało, aż
poczułem znów pierwsze oznaki orgazmu.
Nagle pan Raven odwrócił mnie gwałtownie na brzuch,
przez co mógł wejść we mnie jeszcze głębiej. Zaczął poruszać się szybciej, a
kiedy nasze ciała uderzały o siebie, po salonie rozchodził się śmieszny, mokry
dźwięk. Oparłem się na łokciach, czując, jak pod wpływem naszych ruchów kanapa
również się rusza, uderzając co chwilę o ścianę. Orgazm nadchodził wielkimi
krokami, a mnie przechodziły dreszcze.
Matematyk jęknął cicho, co oznaczało, że on również
bliski jest dojścia, jednak mężczyzna nie poddawał się – znów przewrócił mnie
na plecy, a potem uniósł do góry i wstał. Oplotłem go nogami w pasie, kiedy ten
miarowo nabijał mnie na swojego penisa. Oparł moje plecy o ścianę, ułożył moje
łydki na swoich barkach i zmiażdżył moje usta w pocałunku. Chwilę później pan
Raven oparł się czołem o moje ramię i znieruchomiał, wchodząc we mnie
najgłębiej. Jęknął gardłowo i właśnie ten odgłos spowodował, że w końcu
doszedłem, oblewając swój brzuch i tors mężczyzny spermą. Jednocześnie poczułem
jak głęboko wewnątrz mnie rozlewa się ciepło.
Mężczyzna zaniósł mnie z powrotem na kanapę i ułożył
się na mnie, oddychając ciężko. Z trudnością łapałem oddech – zupełnie tak,
jakbym dopiero przebiegł sprintem sto metrów. Leżeliśmy tak chwilę, a potem pan
Raven bez słowa zostawił mnie i poszedł pod prysznic.
Dopiero wtedy doszło do mnie to, co właśnie zrobiłem
– uprawiałem seks z nauczycielem! Nikt nie mógł się o tym dowiedzieć, choć i
tak lekcje matematyki od tej chwili miały być dla mnie podwójnym cierpieniem.
Od teraz będę musiał powstrzymywać wspomnienia i te wszystkie brudne myśli,
które będą mi przychodziły do głowy kiedy profesor stanie pod tablicą w pełnej
okazałości.
- Scheiße! –
Warknąłem, zły na siebie. - Po jaką cholerę ulegałem chwili i dałem się
przelecieć własnemu matematykowi?
Wstałem, wytarłem swoją spermę, ubrałem się i
poszedłem do sypialni po swoje rzeczy. Mężczyzna nadal był pod prysznicem, więc
szybko spakowałem się, założyłem buty i kurtkę, a potem wyszedłem na zewnątrz.
Chciałem znaleźć się natychmiast w domu, w Niemczech, ale musiałem jakoś
dojechać na lotnisko. Ruszyłem poboczem drogi, ciesząc się, że śnieg przestał
już sypać. Po drodze minęło mnie kilka samochodów, ale żaden z nich nie
zatrzymał się, nawet gdy machałem kciukiem. Dopiero kierowca siedzący w
chryslerze zlitował się nade mną i zaproponował, że mnie podwiezie.
- Dokąd jedziesz, młody? – Zapytał.
- Na lotnisko.
Na tym nasza rozmowa skończyła się.
Bezpiecznie dotarłem do celu mojej podróży, kupiłem
jeden z ostatnich biletów do Niemiec i tego samego wieczoru siedziałem już w
samolocie.
***
Spędziłem święta z rodzicami i nawet nie
rozmawialiśmy o matematyce. Najwyraźniej pan Raven przekonał ich co do moich
starań i wcale się na mnie nie gniewali. Cieszyłem się z tego powodu, bo nie
pokłóciliśmy się ani razu i nie zabronili mi wrócić do szkoły. Po Nowym Roku
poleciałem z powrotem do internatu, by rozpocząć kolejny semestr nauki i
oczywiście najbardziej obawiałem się pierwszej lekcji matematyki.
Im bliżej szkoły byłem, tym bardziej się
denerwowałem. Jedynie walizka, która z suchym odgłosem sunęła za mną po
chodniku przypominała mi o świecie rzeczywistym. Jak miało wyglądać moje
spotkanie z profesorem? Czy będzie chciał ze mną rozmawiać, rozgniewany tym, że
uciekłem bez słowa? Czy po prostu będzie zachowywał się jak kiedyś, tak, jakby
do niczego nigdy nie doszło? Odpowiedź na te pytania miałem otrzymać dopiero
następnego dnia. Oczywiście w nocy nie mogłem zasnąć przez nerwy, choć Martinez
chrapał już od dwóch godzin. Miałem wrażenie, że nie będę w stanie zasnąć w
swoim łóżku i przez pewien czas myślałem, czy nie przenieść się na trzecie,
które od zawsze stało puste. Nie zrobiłem tego jednak i całą noc wlepiałem
wzrok w sufit.
***
Przeżyłem jakoś wszystkie lekcje i kiedy nadeszła
jednocześnie upragniona i niechciana przeze mnie matematyka, czułem się tak,
jakbym siedział na szpilkach. W klasie zająłem swoje miejsce i czekałem aż pan
Raven w końcu się pojawi; minuty dłużyły mi się jak godziny, a hałas w klasie
przyprawiał mnie o dodatkowy stres.
Wtedy do sali wszedł profesor, jak zwykle ubrany w
schludny garnitur, białą koszulę i czerwony krawat. Jego spojrzenis skrzyżowało się z
moim, lecz mężczyzna od razu spuścił wzrok, przybierając surowy wyraz twarzy.
- Witajcie po przerwie – przywitał się,
stojąc na podwyższeniu przy tablicy.
Potem usiadł za biurkiem, wsunął na nos okulary i
zaczął sprawdzać obecność. Gdy doszedł do końca listy, moje serce zabiło mocno:
- Leonard Wolff? – Jego głos prawie
niezauważalnie zadrżał, ale nie spojrzał na mnie.
Co czułem? Chyba po prostu zawód, miałem nadzieję,
że mężczyzna będzie dla mnie bardziej… No właśnie, jaki? Czuły? Dobre sobie,
przecież jest moim nauczycielem. Co ja od niego chciałem?
Przez całą lekcję przyglądałem mu się z trzeciej
ławki, obserwując każdy jego ruch i gest. Chwilami nasze spojrzenia się
spotykały, ale profesor odwracał wzrok, udając, że patrzył gdzieś indziej.
Widząc jego zachowanie, zmieniłem diametralnie zdanie o całej sytuacji i
postanowiłem sobie coś.
Po dzwonku poczekałem aż wszyscy wyjdą z klasy, niby
to pod pretekstem ociągania się z pakowaniem plecaka. Chciałem zostać z panem
Ravenem sam na sam, jednak mężczyzna widząc mnie, podążył na korytarz i czekał
przy drzwiach aż wyjdę, by je zamknąć. Więc uparcie siedziałem na miejscu, nie
zamierzając się stamtąd ruszyć.
- Leo, nie wygłupiaj się i wychodź –
krzyknął do mnie z progu, lecz go zignorowałem.
Profesor westchnął ciężko i wszedł do klasy, stając
jednak blisko drzwi.
- Mówię poważnie, słyszysz mnie? –
Powiedział zniecierpliwiony.
Spojrzałem na niego, ale mężczyzna spuścił wzrok na
podłogę. Powoli wstałem, zostawiając plecak na ławce i podszedłem do niego.
Chwyciłem klamkę drzwi i zatrzasnąłem je, by ogrodzić nas od ciekawych spojrzeń
uczniów przechodzących korytarzem.
- Panie profesorze, potrzebuję korków z
matematyki – mruknąłem, czując jak nagle oblewa mnie rumieniec.
Mężczyzna spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na
twarzy, lecz szybko opamiętał się i zadał oczywiste pytanie:
- Z którego działu? Myślę, że w
poniedziałki w bibliotece będę mógł ci pomóc, bo od tego semestru prowadzę
kółko matematyczne w związku z dużą liczbą chętnych – powiedział rzeczowym
tonem.
Pokręciłem głową z uśmiechem, słysząc jego słowa.
Przeczesałem włosy dłonią, a potem niewiele myśląc, po prostu przycisnąłem
profesora do ściany, miażdżąc jego usta w pocałunku. Teczki, które trzymał w
dłoniach wypadły mu i kartki rozsypały się po całej podłodze.
- Myślę, że z trygonometrii. Ostatnio
bardzo ją polubiłem – wymruczałem mu w usta, jednocześnie patrząc mu w oczy.
Przez chwilę bałem się, że mężczyzna odepchnie mnie,
ale nagle mimika jego twarzy zmieniła się. Znów był tym wyluzowanym Michealem,
którego poznałem podczas ferii świątecznych i wspólnej nauki. Profesor
uśmiechnął się ze wstydem, doprowadzając moje serce wręcz do palpitacji.
- Trygonometria wymaga raczej
indywidualnych spotkań – powiedział.
Przeszły mnie dreszcze i nagle zapragnąłem wycałował
każdy fragment jego ciała. Pragnąłem go, ale nie tylko w fizycznej formie –
chciałem, by był przy mnie, zawsze i na wyciągnięcie ręki.
- Ich
liebe dich – mruknął mi do ucha, a potem je przygryzł. – Komm
nach Hause Kinder machen.
- Mit Vergnügen.
To mówiąc, złączyliśmy usta w pocałunku i nie
przejmując się niczym, oddaliśmy się ponownemu smakowaniu naszych ciał.
ICH LIEBE DICH!
OdpowiedzUsuńTen oneshot był wprost cudoooowny! Strasznie skojarzylo mi się z główną historią. Jest to część poboczna? Jeżeli już o tym pisałaś, ro wybacz nie doczytalam xd
Jak ja się cieszę, że ja uczę się tych cholernych 3 języków obcych!
Lubię niemiecki ( egzaminy gimnazjalne z niemca tak bardzo) i mumo moich słabych nauczycieli jestem w stanie się dogadać, więc nie miałam problemu ze zrozumieniem xd
"Komm nach Hause Kinder machen" - ten tekścior będzie lazil za mną przez baardzo długi czas :""D
Moje korki z Niemca i Maty już nigdy nie będą takie same :""")
Tak, ten one-shot to tak jakby jedna z wielu bocznych macek głównego opowiadania. Tak samo jak wszystkie inne one-shoty, nie licząc "Kiedy umrę kochanie..." :)
UsuńJa osobiście nie znoszę ani niemieckiego, ani matematyki, ale jak widać - nawet o rzeczach nielubianych da się pisać.
A co do tego zwrotu - to jest chyba jedyne zdanie, które opanowałam do perfekcji w ciagu mojej dwuletniej kariery z językiem niemieckim. Wiem, ze nie ma się czym chwalić, ale to jest zbyt zabawne bym o tym nie wspomniała ^^
Kto wytłumaczy mi każde niemieckie słowo, pokocham go ;_;
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy!
Usuń1) Kuss meinen Arsch! - Pocałuj mnie w dupę.
2) Ich korze gleich! - Zaraz zwymiotuję!
3) Oke. Alles klar? - Okej. Wszystko jasne?
4) Ja, naturlich. - Tak, oczywiście.
5) Dankę schon. - Dziękuje.
6) Tchuss - cześć, do widzenia
7) Komm mach Hause Kinder machen - dosłownie: chodźmy do domu robić dzieci. Jest to po prostu propozycja seksu.
8) Sehr gern - bardzo chętnie.
9) Beeil dich - pospiesz się.
10) Schnell! - szybciej!
11) Scheiße - dosłownie: gowno. Odpowiednik angielskiego "powiedzonka" shit.
12) Ich liebe dich - kocham Cię.
13) Mit Verhnugen - z przyjemnością.
Tak tylko zwracam uwagę, że "schnell" znaczy "szybko". "szybciej" to jest "schneller"c: Mam nadzieję, że nie obrazisz się na mnie za tę drobną poprawkę ;3 A one-shot super *^*
UsuńA w życiu, nie obrażę się :) Dziękuję za poprawienie mnie :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńten tekst bardzo mi się spodobał, korepetycje zakończyły się w fantastyczny sposób... i jeszcze to wyznanie Ravena, choć ciekawe jak zareagował jak zobaczył, że ten wyszedł...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia