- Ale pójdziesz tam ze mną, prawda? - Zapytałem z obawą, że sam będę musiał stawić czoła temu wyzwaniu.
Smith siedzący na dywanie w moim pokoju bawił
się z Belzebubem w najlepsze, a kot znów mruczał jak szalony. Ten widok
sprawiał, że egoistyczna część mojej duszy chciała przejąć kontrolę nad ciałem,
ale nie pozwalałem jej na to. Rozsądek musiał wygrać, bo zależało mi na
szczęściu zwierzaka i jego prawowitego właściciela, który zapewne bardzo za nim
tęsknił.
- Taa – mruknął chłopak, nie
zwracając na mnie większej uwagi.
Westchnąłem ciężko i padłem na łóżko, wpatrując
się w sufit. Zbliżało się Boże Narodzenie, a ja w ogóle go nie czułem; było
zupełnie tak, jakby nadchodzące dni były po prostu nic nieznaczącymi, zwykłymi
dniami, jakich pełno w każdym roku. Fakt ten był potęgowany przez internat, w
którym miałem przecież spędzić święta – było w nim stanowczo za cicho i za
ponuro.
Przewróciłem się na bok i wlepiłem wzrok w Alexa
siedzącego po turecku na środku pokoju. Koszykarz znów zachowywał się jak
zawsze; uśmiechał się, chichotał z powodu najmniejszych głupot i było go
wszędzie pełno. Ten widok sprawiał, że moje usta same wyginały się z radości, a
na sercu czułem dziwne, ale kojące ciepło. I pomyśleć, że zwykłe
przytulenie wszystko naprawiło i to w tak krótkim czasie…
- O czym myślisz? – Zapytał nagle
chłopak, patrząc na mnie.
- O Belzebubie, tobie i świętach –
odparłem spokojnie.
Koszykarz uśmiechnął się znów, słysząc moje
słowa, a ja poczułem mrowienie w żołądku.
- I co, wymyśliłeś coś? – Znów
zagaił.
- Nic, zupełnie nic – mruknąłem, z
powrotem przewracając się na plecy.
*
* *
Jeszcze tego samego dnia sprawa z Belzebubem
dobiegła końca. Niestety. Chyba nie byłem do końca gotowy na rozstanie z kotem,
jednak Smith uświadamiał mi ciągle, że przygotowania na takie rzeczy zwykle
ciągną się w nieskończoność i nie wolno zwlekać z działaniem. Może i miał
rację, ale nawet takie podejście do tematu nie zagwarantowało mi braku
cierpienia, które niestety mnie dopadło. Ale czego mogłem się spodziewać? Że
wyjdę z sekretariatu z wielkim uśmiechem na twarzy? Nic z tych rzeczy. Ale… co
się stało, już się nie odstanie.
Niewiele myśląc, po prostu wziąłem Belzebuba na
ręce i, wraz z eskortującym nas Alexem, poszedłem do głównego budynku szkoły.
Wewnątrz było cicho i pusto; tylko wiatr gnał po korytarzach, wpuszczony przez
otwarte okno, które najprawdopodobniej uchyliła jedna ze sprzątaczek. Zawahałem
się i przystanąłem, jednocześnie przyciskając kota mocniej do piersi, ale Smith
szedł dalej w stronę sekretariatu. Potem przyspieszyłem kroku i zrównałem się z
koszykarzem, czując jak opanowuje mnie globus histericus. Chciałem
coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co, zresztą chyba nie istniały takie słowa,
które idealnie pasowałyby do mojej sytuacji, więc po prostu milczałem. W głowie
miałem pustkę, choć zza czarnej kurtyny powoli wypełzała obezwładniająca mnie
rozpacz.
- Dzień
dobry – powiedział Alex, wchodząc do sekretariatu, uprzednio pukając do drzwi.
– My w sprawie ogłoszenia o zaginionym kocie.
Kobieta w średnim wieku, siedząca za biurkiem
spojrzała na nas z zaciekawieniem. Wcześniej nawet nie podniosła głowy, jednak
słysząc słowo „kot” jej zainteresowanie najwidoczniej wzrosło.
- Dzień dobry – odpowiedziała,
odkładając długopis na blat. – Tak?
Koszykarz spojrzał na mnie zachęcająco, więc
uległem i wyciągnąłem kota zza pazuchy. Belzebub miauknął cicho, jakby z
wyrzutem i wtedy poczułem, że nie wytrzymam, ale zacisnąłem zęby. Nie byłem w
stanie nic powiedzieć; na szczęście Smith to zauważył i przejął inicjatywę.
Jak to dobrze, że ten głupek ze mną poszedł
– pomyślałem. –
Bez niego nie dałbym sobie zupełnie rady.
-
Wracaliśmy z lodowiska i znaleźliśmy go, siedzącego na drzewie. – Chłopak
skłamał bez mrugnięcia okiem. – Wcześniej widziałem to ogłoszenie w naszym
internacie, więc kot wydał mi się znajomy. Dlatego od razu tu przyszliśmy.
Dopiero zrozumiałem, że nie było innego wyjścia
niż kłamstwo – przecież nie mogłem opowiedzieć sekretarce całej historii o Moim
Wielkim Sercu Do Zwierząt. Najzwyczajniej na świecie zostałbym wyrzucony ze
szkoły, albo dostałbym karę za złamanie regulaminu – w końcu nikomu, kto
pracuje w tej szkole, nie wolno ufać, a tym bardziej sekretarkom, które słynęły
z wielkiego zamiłowania do plotek.
-
Rozumiem, w porządku. – Kobieta zmierzyła nas wzrokiem. – Zaraz skontaktuję się
z właścicielką kota. Usiądźcie, proszę, to może chwilę potrwać.
Sekretarka wskazała dwa krzesła stojące pod
ścianą naprzeciw jej biurka. Usiedliśmy na nich; wciąż trzymałem kota na
rękach, któremu udzielił się mój stres, więc kręcił się niespokojnie i
rozglądał po pomieszczeniu. Kobieta chwilę szperała w kartkach leżących na
blacie, a potem podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer. W tym samym
momencie Smith spojrzał na mnie, przesyłając mi nieco otuchy, jednak mało mi
ona pomogła, ale doceniłem ten gest.
- Zaraz będzie po wszystkim –
mruknął chłopak pocieszającym tonem.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, osoba, do której
dzwoniła sekretarka, odebrała telefon i rozmowa się zaczęła.
- Cześć,
Barbara. Mam dla ciebie dobrą wiadomość, twoja zguba najprawdopodobniej się
odnalazła – poinformowała kobieta pogodnym tonem, zerkając na nas.
Jej rozmówczyni odpowiedziała coś, jednak nie
było nam dane usłyszenie tego, gdyż znajdowaliśmy się zbyt daleko. Dochodził do
nas jedynie niezrozumiały głos ze słuchawki i trochę trzasków spowodowanych
zakłóceniami na linii.
- Tak,
tak, dzwonię z sekretariatu. Przyjdź i sprawdź, czy to rzeczywiście twój kot! –
Sekretarka zaśmiała się. – Do zobaczenia za chwilę!
Kobieta odłożyła słuchawkę na miejsce i z
powrotem spojrzała w naszą stronę, tym razem jednak z większą sympatią. Smith
uśmiechnął się do niej, a ja po prostu siedziałem, trzymając kota i
powstrzymując się ze wszystkich sił przed wybiegnięciem na korytarz. Sekretarka
podniosła się i podeszła do ekspresu stojącego na stoliku obok.
- Zrobić wam coś ciepłego do picia,
chłopcy?
- Ja poproszę zwykłą czarną herbatę
– odpowiedział Alex, znów się uśmiechając.
Patrząc na niego, zrozumiałem w końcu dlaczego
chłopak był tak popularny w szkole, nie tylko pośród uczniów, ale także wśród
grona pedagogicznego i pracowników. Koszykarz był po prostu miły i częstował
wszystkich swoim menu, w którym znajdowały się jego najlepsze wydania
uśmiechów. Z drugiej jednak strony chłopak nie podlizywał się, ani nie był
nachalny – a mimo to wszyscy łapali przynętę.
- A ty, chłopcze? – Tym razem
kobieta zwróciła się do mnie.
Potrząsnąłem głową na znak odmowy; wciąż miałem
uczucie, że w moim gardle siedzi niemożliwa do przełknięcia gula i ostatnią
myślą, jaka przyszłaby mi na myśl, było wypicie herbaty. Sekretarka kiwnęła
głową ze zrozumieniem, a potem odwróciła się do maszyny i postawiła przy niej
kubek. Wcisnęła któryś z guzików i wtedy ekspres wydał dziwny dźwięk, zupełnie
tak, jakby się krztusił, a po chwili wypluł z siebie gorący napar.
- Tak
swoją drogą, nazywam się Lisa Hayworth – powiedziała kobieta, podając Smithowi
kubek z parującym napojem.
Jej bezpośredniość znaczyła tylko jedno:
sekretarka została oczarowana uśmiechem Alexa. Koszykarzowi najwyraźniej to nie
przeszkadzało, gdyż wziął od niej kubek i otoczył go swoimi dużymi dłońmi.
- Dziękuję bardzo – odpowiedział. –
Ja nazywam się Alexander Smith, chodzę do pierwszej klasy.
- Ach, tak… Słyszałam o tobie od
paru osób, głównie od pani Spencer, ale widzisz, ona po prostu cię lubi –
mruknęła kobieta, powracając za biurko. - A ty, chłopcze, jak się
nazywasz?
Usłyszałem pytanie skierowane do mnie i chwilę
myślałem, że nie będę w stanie otworzyć ust i wydać z siebie głosu, jednak
wcześniejsza wymiana zdań pomiędzy Smithem a sekretarką nieco mnie zirytowała.
Czemu? Nie wiem, tak po prostu. Może szukałem byle powodu żeby pozbyć się
wszystkich emocji, które zostały we mnie uwięzione.
- Jestem Gabriel Phantomhive. Też
chodzę do pierwszej klasy – wyjaśniłem nieco pewniejszym tonem.
Pani Hayworth uśmiechnęła się, kiwając głową;
już myślałem, że zaraz powie coś w stylu „Och, to ty!”, lecz kobieta wzięła
łyka kawy z filiżanki i spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Miałem ochotę po
prostu wybiec stamtąd i uciec jak najdalej od tego wszystkiego. Natomiast
niczego nieświadomy Belzebub zwinął się w kłębek na moich kolanach i obserwował
wszystko dookoła, od czasu do czasu strzygąc uszami. Pogłaskałem kota po łbie,
co pozwoliło mi nieco oswoić swoje emocje i dało to efekt, jednak tylko na
chwilę.
Nagle na korytarzu rozbrzmiał stukot obcasów, a
później do moich uszu doszło ciche pukanie do drzwi. Do pomieszczenia weszła
pulchna kobieta około pięćdziesiątki, która wydawała mi się trochę znajoma, nie
wiedziałem jednak dlaczego. Nasze spojrzenia spotkały się – ona się
uśmiechnęła, a ja zmieszałem. W myślach widziałem już niedaleką przyszłość i
scenę, w której to właśnie nowo przybyła pani przytula Belzebuba, a potem
zabiera go ze sobą na zawsze.
- Witam, witam. – To były jej
pierwsze słowa. – Jestem Barbara Cave, pracuję w tej szkole jako kucharka. Czy
to wy rzekomo znaleźliście mojego Castiela?
Castiel? – Słysząc to imię, prawie parsknąłem.
Kot siedzący na moich kolanach nagle podniósł
głowę i spojrzał w stronę kobiety. Zeskoczył na podłogę i szybko do niej
podbiegł, mrucząc głośno. Belzebub aka Castiel zaczął ocierać się intensywnie o
jej nogi, a oczy kucharki zrobiły się ogromne i wypełniły się łzami. Pochwyciła
kota na ręce, przytuliła go, a ja byłem pewien, że zupełnie odleciała do
swojego świata, nie przejmując się żadną obecną w sekretariacie osobą.
- Tak, to my – mruknąłem, zerkając
na Alexa, który popijał ciepłą herbatę małymi łykami.
Pani Cave niechętnie powróciła na ziemię i z
roztargnieniem rzuciła:
- Ach, chłopcy, dziękuję wam. Tak
bardzo tęskniłam za moim małym Castielkiem, że każdej nocy płakałam w poduszkę!
Wyobraziłem sobie tę scenę i nieco mnie ona
zdegustowała. Od samego początku kobieta nie przypadła mi do gustu, a teraz
szukałem kolejnych, nawet błahych powodów, żeby bardziej jej nie polubić. Na
bliżej nieokreśloną chwilę zapanowała cisza, przerywana jedynie przez ciche
sapnięcia pani Cave, które świadczyły o jej ekstazie.
- Nie ma za co – odparł Smith po
chwili, dopijając napój. – W takim razie skoro nie mamy wątpliwości, że to na
pewno Castiel, nic tu po nas.
Nagle poczułem, że moje gardło się zaciska, a
oczy wypełniają łzami; widok tej kobiety trzymającej kota w ramionach to było
dla mnie za wiele. Traciłem swojego jedynego towarzysza i to bezpowrotnie;
mogłem jedynie patrzeć na to wszystko bezsilnie… Alex spojrzał w moją stronę i
chyba nie spodziewał się tego, co zobaczył – twarzy człowieka, który za wszelką
cenę próbuje ukryć to, że coś go skrzywdziło, lecz nie do końca mu to wychodzi.
Chłopak zmarszczył brwi i wyszeptał bezgłośnie:
- Jeszcze chwila, dasz radę.
Potem wstał, postawił pusty kubek na biurku i
ruszył w stronę drzwi.
- Dziękuję bardzo za herbatę –
powiedział, uśmiechając się. – Do widzenia!
W tym samym czasie ja niepostrzeżenie podniosłem
się z krzesła i wysunąłem na korytarz bez pożegnania, kątem oka patrząc na kota
dopóki ten nie zniknął z mojego pola widzenia. Szybko pobiegłem do wyjścia,
czując, że zaraz wybuchnę i że na pewno nie będę w stanie tego powstrzymać.
Będąc już na dworze, ruszyłem w stronę męskiego internatu, ale z każdym krokiem
moje nogi stawały się coraz cięższe, więc w końcu padłem na kolana i wtedy już
nie wytrzymałem. Pewnie większość ziemskiej populacji nazwałaby mnie mięczakiem
albo dziwakiem, dlatego, że zacząłem płakać. Bo przecież jestem mężczyzną! Bo
przecież to był tylko cholerny kot! Bo przecież sam tego chciałem! Może i
mieliby rację, ale jednak co za różnica, skoro nie mogłem powstrzymać łez? W
sumie, to miałem gdzieś, czy ktoś mnie widzi, lub co o mnie myśli. W tamtej
chwili skupiłem się wyłącznie na sobie i na tym, co czułem. A czułem jedynie
nieznośny ból, który na dodatek nie miał fizycznej natury.
Belzebub… - Imię kota trzepotało mi w myślach.
Klęczałem na ziemi, nie czując wcale zimna;
straciłem kontakt ze światem, który zwyczajnie rozmazał mi się od łez. Nagle
poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, która sprawiła, że częściowo powróciłem na
ziemię.
- Chodźmy do internatu – szepnął mi
do ucha Smith.
Potem chłopak otoczył mnie ramieniem i pomógł mi
stanąć na nogach. Trochę się uspokoiłem, bo było mi glupio, jednak cały świat,
w tym twarz Alexa, była rozmazana. Ruszyliśmy w drogę powrotną, a koszykarz
cały czas obejmował mnie jedną ręką żebym znów nie upadł, ale mimo, że
wiedziałem, iż to się już więcej nie zdarzy, nie kazałem mu się odsunąć. Nie
miałem nic przeciwko jego bliskości. Teraz właśnie tego najbardziej
potrzebowałem. Wsparcia.
*
* *
Gdy w końcu znaleźliśmy się w korytarzu
internatu, chciałem po prostu wpaść do swojego pokoju i zaszyć się w łóżku, by
rozpaczać do końca życia, jednak Smith minął obojętnie wszystkie drzwi, aż
dociągnął mnie do pomieszczenia opatrzonego numerem trzydzieści sześć. Po
chwili siedziałem już na łóżku koszykarza, spięty jak nigdy w życiu, znów
czując nieprzyjemne objawy globus histericus. Zacząłem rozglądać
się z ciekawością po pokoju, na chwilę zapominając o mojej głębokiej rozpaczy i
depresji, a Smith ściągnął kurtkę i powiesił ją na krześle stojącym przy
biurku. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był oczywiście fakt, że
pościel Nicka rzeczywiście różniła się od pościeli Alexa i Brandona. Była
gładka zupełnie jak moja, lecz poza tym nic nie wskazywałoby na to, że Stevens
utrzymuje się ze stypendium. Ogólnie rzecz biorąc, pokój był dosyć duży jak na
trzyosobowy, na dodatek każdy z lokatorów miał własne łóżko, biurko i szafkę.
Na podłodze leżał gruby dywan, poznaczony plamami od nie wiadomo czego, a na
ścianach wisiały plakaty z koszykarzami i dyplomy. Był to po prostu zwykły
pokój w internacie, utrzymany w jako-takim porządku, choć miał w sobie coś, co
przykuło mój wzrok natychmiastowo. Na półce wiszącej nad łóżkiem Smitha stała
mała biblioteczka; większość książek wyglądało na nowe i wręcz krzyczało
„Przeczytaj mnie!”. Wszystko byłoby normalne, gdyby nie fakt, że każda z nich
na grzbiecie, wydrukowane dużymi białymi literami, miała wypisane nazwisko
autora.
KING
Niewiele myśląc, ściągnąłem buty nawet ich nie
rozsznurowując i stanąłem na łóżku, żeby dosięgnąć półki. Chwyciłem egzemplarz
„Cmętaża dla zwierzaków” i otworzyłem go na losowej stronie, siadając po
turecku.
"Czasami ludzie muszą robić to, co wydaje się słuszne... A jeśli to zrobią, po czym nie czują się dobrze i przepełniają ich pytania, jakby dostali niestrawności, tyle, że wewnątrz głowy, nie w brzuchu, uważają, że popełnili błąd... Nie przyjdzie im natomiast do głowy, że może zanim zaczną kwestionować to, co mówi im serce, powinni zakwestionować owe dręczące ich wątpliwości."
Czytając ten fragment, moje oczy znów wypełniły
się łzami, przez co pod koniec nie widziałem już nic, oprócz rozmazanych
literek. Od kiedy pamiętam książki pomagały mi w takich sytuacjach, lecz tym
razem King trafił prosto w sedno mojej sprawy. Nawet jeśli ten tekst nie
dotyczył konkretnie mnie, pasował do tego co wtedy czułem i myślałem. To nie
mógł być przypadek, że wybrałem akurat tę książkę i – niby losowo – wybrałem tę
stronę. Ale co to w takim razie było?
Nieważne - odpowiedziałem sobie w myślach, zamykając „Cmętaż dla
zwierzaków” i odkładając tom na szafkę stojącą obok. - W sumie, to nic
nie jest już ważne.
Smith przyglądał mi się cały czas w milczeniu i
najwyraźniej nie wiedział co zrobić. Chciałem żeby po prostu usiadł obok mnie,
objął ramieniem i powiedział kłamstwo typu „Wszystko będzie dobrze” żeby mnie
pocieszyć. Jednak nie miałem pojęcia jak przekazać mu, czego potrzebuję,
więc po prostu pozwalałem znów rozpaczy na opanowanie mojego umysłu.
- Zaraz wracam – rzucił chłopak,
podchodząc do drzwi z torbą w dłoni.
Nie odpowiedziałem; siedziałem wciąż na skraju
łóżka, patrząc się tępo w podłogę. Kiedy Alex wyszedł na korytarz, padłem na
poduszkę i skuliłem się, czując jak nadchodzi fala płaczu. Nie opierałem jej
się w ogóle, ale koniec końców nie zacząłem znowu płakać. Po nieokreślonym
czasie uspokoiłem się trochę i wyciszyłem; rozpacz się wyczerpała, ale nadal
czułem wewnątrz pustkę. Uspokoiłem powoli oddech i rozejrzałem się po pokoju,
myśląc o tym, gdzie poszedł Smith i ile czasu minęło od jego wyjścia… Wtedy
moją uwagę przykuł pewien zapach, który wcześniej nie wiadomo dlaczego
ignorowałem, a który na pewno na to nie zasługiwał. Zaciągnąłem się tą wonią,
szukając jej źródła – okazało się, że jego źródłem była poduszka Alexa, więc
zanurzyłem w niej twarz. Czując ten zapach, powoli się uspokajałem, a poczucie
bezpieczeństwa ogarnęło całe moje ciało i umysł.
Co to za zapach? – Zastanawiałem się. – Dlaczego wydaje mi się
taki znajomy?
Cynamon, kwiat pomarańczy i coś, co kojarzyło mi
się z dzieciństwem – tak pachniały włosy Smitha. Zaciągnąłem się wonią raz
jeszcze, korzystając w stu procentach z jej rozluźniających właściwości, które
działały łagodząco na wszystkie moje zmartwienia. Nie wiadomo kiedy, zmęczony
płaczem i całym swoim życiem, przysnąłem leżąc na wznak na łóżku mojego byłego
największego wroga.
*
* *
Z lekkiej drzemki obudził mnie trzask zamykanych
drzwi – Alex wrócił do pokoju, trzymając w rękach torbę. Na razie nie miałem
ani siły, ani ochoty na rozmowę z nim, więc leżałem nieruchomo, obserwując
chłopaka. Koszykarz podszedł do szafy i wrzucił do niej torbę, a potem zerknął
w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a mnie znów naszła ochota na
płacz, więc wbiłem wzrok w podłogę i zagryzłem dolną wargę. Oboje milczeliśmy;
chyba żaden z nas nie wiedział, co mógłby powiedzieć, gdyż atmosfera w pokoju stała
się nieco niezręczna. Smith chwilę stał, podpierając się pod boki, a potem
westchnął ciężko i niespiesznie zaczął zbliżać się w moją stronę. Chłopak
przykucnął obok łóżka, tak, że nasze twarze były na tym samym poziomie i po
prostu patrzył się na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie potrafiłem na
niego spojrzeć, więc zerkałem na boki, walcząc z obudzoną na nowo rozpaczą.
Zagryzłem wargę, by żadne niekontrolowane łkanie nie wyszło mi z ust; nie
chciałem, by Smith po raz kolejny był świadkiem mojej słabości. Już
wystarczyło, że raz widział mnie w takim stanie po tym jak wyszedłem z
sekretariatu – pewnie i tak uważał mnie za dziwaka i mięczaka, ale nie mogłem
cofnąć czasu. Zresztą, znając życie, gdyby Alex nie zaprowadził mnie do
internatu, pewnie nadal leżałbym tam na śniegu, nie mogąc nawet ruszyć się z
bezsilności i rozpaczy.
- Widzę, że jesteś zmęczony. Na
dodatek jest już późno. Myślę, że powinieneś iść spać; jutro wstaniesz i
będziesz się lepiej czuł – powiedział, zerkając na ekran telefonu, zapewne
sprawdzając godzinę.
- I mówi to osoba, która
praktycznie ostatnio nie przespała w całości ani jednej nocy. To ty bardziej
potrzebujesz odpoczynku – odpowiedziałem z przekąsem.
Bałem się, że gdy otworzę usta by coś
powiedzieć, to rozpłaczę się, jednak tak się nie stało. Mój głos brzmiał
pewnie, zupełnie nie odzwierciedlając tego, co działo się wewnątrz mnie. A co
do zmęczenia – tak, rzeczywiście nie miałem sił, ale nie wiem, czy byłbym w
stanie zasnąć przez ogrom „atrakcji”, których tego dnia doświadczyłem.
- Nie mogę pozwolić sobie na
odpoczynek dopóki nie będę miał pewności, że śpisz bezpiecznie w swoim łóżku –
wyjaśnił chłopak poważnie.
- Bez sensu – skomentowałem,
zgodnie z tym, co na ten temat myślałem. – Przecież nie jestem jakąś kaleką,
więc nie rozumiem czemu chcesz mnie tak pilnować!
Tak, właśnie w tamtej chwili odezwało się moje
słynne Phantomhive’owskie rozdrażnienie, polegające na tym, że przez nadmiar emocji
gromadzących się wewnątrz mnie, wszystko, dosłownie wszystko, co działo się na
zewnątrz, przyprawiało mnie o irytację. Bez względu na to, czy było to coś
pozytywnego, czy negatywnego. Chłopak westchnął znów i potarł ze zmęczeniem
oczy.
- Po prostu inaczej nie będę mógł
zasnąć – mruknął. – A tak poza tym, to po części czuję się winny, bo w końcu to
ja poradziłem ci, żebyś poszedł do sekretariatu…
Tym razem to ja westchnąłem ciężko, po czym
podniosłem się do siadu, uznając rozmowę za skończoną. Nie chciałem kontynuować
tematu, bo jeszcze trochę, a zacząłbym krzyczeć bez powodu. Czułem na sobie
wzrok Alexa, który przyglądał mi się, czekając na dalsze rozwinięcie sytuacji.
Ja natomiast najzwyczajniej na świecie wstałem, chwyciłem buty i kurtkę w ręce,
a potem poszedłem w stronę drzwi. Nim się obejrzałem, Smith podniósł się i
dogonił mnie, najwyraźniej chcąc odprowadzić mnie do pokoju.
Chyba go pogrzało – pomyślałem z irytacją, ale nie powiedziałem
nic na głos.
Wyszedłem na ciemny korytarz, pociągając nosem i
powoli ruszyłem w stronę swojego pokoju, patrząc przez okna na nocne niebo. Nie
padał śnieg, nie wiał wiatr, a sklepienie poznaczone było milionami świecących
gwiazd; widząc to, pożałowałem, że nigdy nie nauczyłem się odszukiwać Wielkiej
Niedźwiedzicy, czy innych ciekawych gwiazdozbiorów. Zatrzymałem się na chwilę
przy parapecie, położyłem na nim swoje rzeczy i stałem, wpatrując się w ten
obrazek, który napawał mnie wewnętrznym spokojem. Natomiast Smith zamknął
drzwi swojego pokoju i po omacku ruszył w moją stronę.
- Coś się stało? – Zapytał.
Nie wiedziałem, dlaczego chłopak szeptał, ale mi
też udzieliło się jego zachowanie.
- Nie. Popatrz. – Wskazałem na
widok za oknem. – Piękne, prawda?
Koszykarz stanął koło mnie, oparł dłonie na
parapecie i wlepił wzrok w gwiaździste sklepienie.
- Taa… - odmruknął. – Szkoda, że
nie znam się na astronomii. Czekaj, widzisz? Tam, szybko!
Spojrzałem we wskazywanym przez Smitha kierunku
i zobaczyłem coś, co widziałem po raz pierwszy w życiu. Ciemne niebo przecięła
spadająca gwiazda, rozjaśniając na chwilę, a potem znikając tak szybko, jak się
pojawiła.
- Pomyślałeś życzenie? – Zapytał
Alex, a ja zerknąłem na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Mówi się, że kiedy człowiek
zobaczy spadającą gwiazdę, powinien wypowiedzieć w myślach życzenie, bo dzięki
temu ono się spełni – wyjaśnił.
Chwilę patrzyłem na niego ze skupieniem, a potem
zapytałem:
- Wierzysz w coś takiego? –
Chwyciłem swoje rzeczy i z powrotem zacząłem maszerować w stronę swojego
pokoju.
- Nie wiem, to się okaże –
odpowiedział tajemniczo.
Spojrzałem przez ramię w jego uśmiechniętą twarz
skąpaną w ciemnościach i zastanowiłem się.
- A czego sobie życzyłeś?
- Nie mogę ci powiedzieć; życzenie
wypowiedziane na głos nie ma prawa się spełnić – zachichotał.
Przewróciłem oczami, mimo, że wiedziałem, iż w
tym mroku chłopak nawet tego nie zobaczy.
Otworzyłem drzwi opatrzone numerem szesnaście i
zapaliłem światło w pokoju. Z przyzwyczajenia chciałem przywitać się z
Belzebubem, ale zdałem sobie sprawę, że już nigdy nie będzie mi dane tego
zrobić. Zabolało mnie to, ale ze wszystkich sił próbowałem to powstrzymać.
Nienawidziłem tych dni, kiedy humor zmieniał mi się jak kalejdoskopie,
zaczynając od irytacji, a na rozpaczy kończąc. Rozejrzałem się po wnętrzu; coś
jeszcze mi nie pasowało, a mianowicie brak rzeczy, które należały do kota.
- Gdzie się podziały wszystkie
zabawki Belzebuba? – Rzuciłem pytanie w przestrzeń.
Smith wsunął się za mną do pokoju, a potem
zamknął za sobą drzwi. Chłopak oparł się plecami o ścianę i obserwował mnie,
ziewając szeroko.
- Wcześniej przyszedłem tu i
zabrałem je, żeby ci o nim nie przypominały, bo wiem, że przez to nie mógłbyś
zasnąć – wyjaśnił.
Poczułem, jak zalewa mnie wielka fala
wdzięczności i tym razem oczy wypełniły mi się łzami wzruszenia, a nie
rozpaczy. Spojrzałem szklistym wzrokiem na Smitha, ale jego sylwetka rozmazała
mi się, więc szybko otarłem twarz rękawem.
- No nie, nawet to nie pomogło? – W
jego głosie zabrzmiała nuta zawodu.
- To nie tak… - szepnąłem. – Ja po
prostu… dziękuję.
Po wypowiedzeniu tych słów, poczułem się tak
dziwnie, że aż nierealnie. Jeszcze kilka minut wcześniej, będąc w jego pokoju,
miałem ochotę rzucić się na niego bez powodu i udusić gołymi rękoma, a teraz
prawie płakałem, bo chciał, żebym uniknął dodatkowych emocji… Zupełnie tak,
jakby wewnątrz mnie były dwie osoby, które walczyły wciąż o władzę nad ciałem.
- Nie ma za co – odpowiedział. – A
teraz się kładź, bo zaraz padniesz na twarz.
Posłuchałem go i położyłem się do łóżka, nawet
się nie przebierając; przybrałem pozycję embrionalną i przykryłem się aż po
brodę. Chłopak czekał, aż przestanę się kręcić, a potem zgasił światło.
Myślałem, że zaraz po tym wyjdzie z pokoju i wróci do siebie, jednak po chwili
usłyszałem ciche kroki i odgłos odsuwanego krzesła.
- Czemu nie idziesz spać? – Zapytałem,
zdając sobie sprawę, że wokół nas panuje martwa cisza.
- Poczekam aż zaśniesz, a potem z czystym
sumieniem sobie pójdę – wyjaśnił.
Dopiero po około dwóch minutach moje oczy
przystosowały się do ciemności na tyle, by widzieć sylwetkę chłopaka, więc
przyglądałem się mu chwilę.
Ciekawe czy będę w stanie zasnąć, wiedząc, że
Alex grasuje mi po pokoju –
pomyślałem, a potem natychmiast odleciałem.
*
* *
Nie wiem ile spałem i o której wstałem, bo zegar
wiszący na ścianie zbuntował się i przestał chodzić; wskazywał godzinę
pierwszą, ale było to niemożliwe, gdyż za oknem słońce dopiero co nieśmiało wychylało
się zza horyzontu. W pokoju panował lekki chłód, albo to mi było po prostu
zimno, mimo szczelnie pozamykanych okien i grzejącego kaloryfera.
Otworzyłem oczy, przetarłem je i z rozbawieniem
spojrzałem w stronę biurka. Na krześle siedział, a raczej półleżał Alex, z
zaplecionymi na piersiach rękoma i głową opartą na boku. Chłopak drzemał w
najlepsze, w końcu zbierając siły, więc nie chciałem go budzić. Z drugiej
jednak strony na samą myśl o jego pozycji, bolał mnie kręgosłup. Wstałem
najciszej jak tylko potrafiłem i na palcach zakradłem się do szafy. Chwilę
szukałem pewnej rzeczy, a kiedy tylko ją znalazłem, uśmiechnąłem się z
triumfem. Wyciągnąłem koc Smitha, który leżał tam zapomniany od seansu
horrorowego, a którym chłopak przykrył mnie, kiedy zasnąłem na kanapie w pokoju
dziennym. Rozłożyłem go, starając się robić jak najmniej hałasu i delikatnie okryłem
nim Alexa, zerkając na jego twarz i sprawdzając, czy się nie budzi. Koszykarz
nawet nie drgnął, tylko nadal spał z uchylonymi ustami, oddychając w spokoju
głęboko i miarowo.
I kto tu dzisiaj jest śpiącą królewną? – Pomyślałem zadowolony.
Nagle chłopak poruszył się przez sen, zmieniając
nieco pozycję i wzdychając głęboko. Chyba śniło mu się coś miłego, gdyż w
kącikach jego ust czaił się mały uśmiech, albo tylko mi się wydawało. Trwałem
tak, pochylony nad nim, przyglądając się jego twarzy, nawet nie zdając sobie z
tego sprawy. Patrząc na niego podczas snu, czułem, jaki był bezbronny, a
zarazem spokojny. To zupełnie do niego nie pasowało. Później zacząłem
przyglądać się po kolei każdemu fragmentowi jego śpiącego oblicza. Szkoda
tylko, że ludzie odpoczywają zwykle z zamkniętymi powiekami; żałowałem, że nie
mogłem przyjrzeć się jego oczom, które lubiłem najbardziej. Zjechałem więc
niżej, na usta chłopaka i z zainteresowaniem zlustrowałem je wzrokiem. Tworzyły
je dwie wąskie wargi o bladym odcieniu malin, teraz lekko rozchylone i
wilgotne. Momentalnie zapragnąłem dotknąć ich i sprawdzić jaką mają fakturę, bo
wyglądały na niesamowicie miękkie i delikatne.
Czy to możliwe, żeby chłopak miał tak ładne
usta? – Przeszło mi
przez myśl.
Podniosłem dłoń i dotknąłem nią własnych ust;
były poorane wgłębieniami od zębów, gdyż od dzieciństwa notorycznie
przygryzałem dolną wargę - prawdopodobnie było to na tle nerwowym, więc nie
potrafiłem nad tym zapanować. Nie raz zdarzało się, że ugryzłem się aż do krwi,
nie zwracając nawet na to najmniejszej uwagi. Nagle mój żołądek dał o sobie
znać, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Opuściłem rękę, podniosłem się i
ruszyłem w stronę drzwi. Zanim wyszedłem na korytarz, obejrzałem się jeszcze
przez ramię - Alex nadal spał w najlepsze, choć tym razem byłem w stu
procentach pewien, że chłopak lekko się uśmiecha.
Czyżbym była pierwsza? :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Tak bardzo rozumiem Gabriela, stracił towarzysza, którego miał jeszcze przed swoją przyjaźnią z Alexem. Ale jest też dobra strona - chłopak dostrzega działa Smitha, to, że zawsze może na niego polegać. No i zwraca większą uwagę na niego i na to, jak działa na niego jego obecność.
W tym rozdziale Gabe tak bardzo mi się skojarzył z Harrym Potterem z pewnego świetnego ficka, że aż się zdziwiłam, ale to chyba na plus.
Wyłapałam jeden błąd:
"- A Ty, chłopcze? – Tym razem kobieta zwróciła się do mnie."
Zwrot powinien być chyba z małej litery, prawda?
Życzę weny i czasu na pisanie oraz pogodzenie tego z nauką w roku szkolnym :)
Pozdrawiam,
Viv
Nie mogę doczekać się następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńDużo weny :)
Kocham to opowiadanie! Uwielbiam bohaterów...
OdpowiedzUsuńWidać, że dużo czasu i pracy zajmuje Ci to opowiadanie i dziękuję Ci za nie^^
Jest genialne~
Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ♡♥♡♥♡
PS. Zapraszam na bloga: opowiadania-slash-desire.blogspot.com
Ach, jakie słodziaki z tego Gabriela i Alexa ^^
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że opisujesz po kolei jak postępuje ich relacja, a nie, że dopiero co się poznali i już znaleźli się w łóżku. Oczywiście nie mogę się doczekać kiedy będą pikantniejsze sceny, ale każdy rozdział jest dla mnie czystą przyjemnością.
Witam,
OdpowiedzUsuńbiedny Gabriel bardzo przeżył to, że jednak musiał oddać Belzebuba jego właścicielce... ale na szczęście był Alex obok i wspierał go...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Cmentarz dwa razy napisany źle przez ż (cmentaż - jak to wgl wygląda). Popraw to proszę dziewczyno, bo to strasznie boli moje biedne oczy.
OdpowiedzUsuń//Mika
Przed napisaniem tego rodzaju komentarza proszę, zebys w przyszłości najpierw rozeznala sie w terenie. "Cmętaż dla zwierzaków" to jedna z wersji tytułu ksiazki Stephena Kinga. Blad jest zamierzony, gdyż jest to nazwa, ktora nadały dzieci cmentarzowi, na ktorym chowały swoje zwierzątka. W języku angielskim blad polegał na przestawieniu liter, a na polski przetłumaczyli to specjalnie z błędem ortograficznym: Pozdrawiam.
Usuń