- Wybieram zadanie - powiedział twardo Alexander.
Gdybym stał, to momentalnie bym
padł! Co miał do stracenia, odpowiadając na tamto pytanie? Przecież nic,
wszyscy wiedzą, że najchętniej przeleciałby Laurę, nawet ona sama! To wszystko
nie ma sensu! - Myślałem
intensywnie.
Mimo wszystko, po chwili
oszołomienia, uśmiechnąłem się, czekając na tę wisienkę na torcie.
- Jednak mam jeden
warunek. - Koszykarz nie dawał za wygraną. - Skoro mam do wykonania tak jakby
dwa zadania, bo muszę pocałować dwie osoby, po tym jak to zrobię, chcę mieć
prawo do wybrania mojej przyszłej ofiary bez kręcenia butelką.
Laura pokręciła głową, jednak Phil
podekscytowany jak fretka rzucił:
- Dobra, umowa stoi.
Dawaj, bo już nie mogę się doczekać twojego buziaka!
Całe towarzystwo zaśmiało się znów
głośno, z wyczekiwaniem patrząc na niepewnego Smitha. Chłopak westchnął i
przybliżył się do Laury - przez chwilę myślałem, że zaraz ją pocałuje, gdy
nagle odwrócił się w stronę Suzie i cmoknął ją w policzek. Green zachichotała i
przepraszająco spojrzała na swojego partnera.
- Wybacz, nie moja
wina...
Johnny przewrócił oczami i wychylił
do końca swój kieliszek. Natomiast Laura siedziała jak skamieniała, patrząc na
Alexandra z wyrzutem.
- Wybacz, nie moja
wina, że wolę blondynki... - Rzekł przepraszająco Smith, przedrzeźniając Suzie.
Chyba wszystkich zaskoczyła ta
sytuacja, ale najbardziej to mnie. Byłem pewien, że przewidzę każdą
decyzję Alexandra, ale koniec końców okazało się, że praktycznie w ogóle go nie
znam.
- Hmm, to może ja się
jakoś przygotuję na pocałunek od księcia... - Mruczał Phil koło mnie, wykonując
ruchy a la „Pudrowanie noska”.
Smith spojrzał na niego, wstając.
Nie mogłem odgadnąć, jakie emocje kryły się w tych oczach, ale Lewison
najwyraźniej potrafił, bo nagle przestał się pindrzyć. Smith zbliżył się do
nas, przykucnął między mną, a Philipem, który nastawił już policzek do
pocałunku, po czym zrobił coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał.
Chłopak pocałował Phila w usta, szybko i przelotnie, po czym otarł się
wierzchem dłoni. Po chwili obydwaj wybuchli śmiechem, patrząc na minę Laury.
Koszykarz wrócił na swoje miejsce, jednak gospodyni nie siedziała już tak
blisko niego - kobieta odsunęła się na pewną odległość, dokładnie tak, jakby
jej luby nagle zachorował na trąd.
- A więc, tak jak to
ustaliliśmy wcześniej, mam moc boga tej gry i mogę wytypować swoją ofiarę -
mruknął, zadowolony z siebie jakby właśnie dopiero co zdobył medal olimpijski.
- Wybieram...
Jeszcze nie pozbierałem się do końca
po tym, co przed chwilą zaszło, więc chwyciłem kolejny kieliszek i wyzerowałem
go szybko. Ciepło rozeszło mi się po gardle, schodząc w dół, lecz zostało
spotęgowane jeszcze bardziej, kiedy Smith dokończył swoją wypowiedź.
- ...kogoś, kto jeszcze
nie został wylosowany. - Chłopak spojrzał na mnie, a ja już wiedziałem, co
zaraz powie. - Gabriel, zapraszam do zabawy.
Przełknąłem ślinę, odstawiając
kieliszek na podłogę. Trochę kręciło mi się w głowie, a w uszach słyszałem
swoje przyspieszone tętno.
- Dajcie mi chwilkę na
zastanowienie... - Dumał Alexander.
- Nie, miałeś moc boga
na wybór ofiary, a nie na czas do pomyślenia. Dawaj, pospiesz się - mruknął
Philip, przeczesując swoje blond włosy.
Nagle Smith uśmiechnął się i już
wiedziałem, naprawdę wiedziałem, że czeka mnie marny los. Z drugiej strony
mogłem po prostu wybrać karę, jednak czułem, że jeszcze jeden kieliszek i
upiłbym się do nieprzytomności, bo i tak już przesadziłem. A Phil mnie
ostrzegał...
- Jesteś prawiczkiem? -
Przerwał, wypijając resztkę piwa. - A zadanie to odpowiedzenie na moje pytanie.
Kilka osób zagwizdało z podziwem.
- To było podłe -
podsumował Lewison. - Bardzo podłe.
- Trudno, jak się
bawić, to na całego. No, Gabriel, to jak?
Oczywiście jedyną rzeczą, jaką byłem
w stanie zrobić, było spalenie się ze wstydu na buraczkowy kolor.
Cholera, co robić? Mam tylko dwa
wyjścia: albo odpowiedzieć na pytanie, albo przyjąć karę. Czemu myślałem, że
powiedzenie jednego słowa jest tak proste?!
- T-tak... - wydukałem
cicho i zostałem kompletnie zagłuszony przez natarczywe pukanie.
Wszyscy, jak jeden mąż, spojrzeli w
stronę przedpokoju, a Laura podniosła się i podeszła do drzwi. Kiedy je
otworzyła, do naszych uszu doszedł zrzędliwy głos sąsiadki:
- Młoda damo, co ty
sobie wyobrażasz?! Jest godzina pierwsza w nocy, a tutaj muzyka gra jakby jakiś
bal był! Nie mieszkasz sama w tej kamienicy, a ja chcę już spać! Chyba nie
chcesz, żebym porozmawiała sobie z właścicielką tego mieszkania, co?
Laura przybrała przepraszający wyraz
twarz i rzuciła nam spojrzenie mówiące „Wyłączcie tę wieżę stereo”. Johnny
sięgnął po pilota i wciskając czerwony guzik, urwał zawodzenie jakiejś gwiazdki
popu. W domu zapanowała cisza, a wszyscy czekali na reakcję sąsiadki.
- Przepraszam panią
bardzo, są u mnie przyjaciele, z którymi dawno się nie widziałam i po prostu
straciłam rachubę czasu... Obiecuję, że będziemy już cicho i że taka sytuacja
więcej się nie powtórzy - mruknęła skruszona.
Gray dobrze grała - tak dobrze, że
prawie się nabrałem. Jednak kiedy udobruchana sąsiadka poszła sobie, Laura
chwyciła za butelki, w których coś jeszcze było i powiedziała:
- Ewakuujemy się do
sypialni. Wypijemy kilka kolejek i niech się dzieje, co się dzieje! Zresztą,
Al, nie zaśpiewaliśmy ci jeszcze „Sto lat!”
Tym razem na serio spasowałem i nie
tknąłem już więcej alkoholu. Jak na pierwszy raz i tak przesadziłem, chociaż
dziwnym trafem się nie upiłem. Podczas gdy towarzystwo rozprawiało na jakieś
tematy, o których mogli rozmawiać tylko sami ze sobą, ja snułem się po domu,
nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Trochę szumiało mi w głowie, ale nie miałem
problemu z chodzeniem. Byłem jedynie niesamowicie głodny, więc dorwałem się do
paczki z serduszkowymi krakersami, które okazały się (mimo swojego fantazyjnego
kształtu) bardzo dobre. Z sypialni dochodził mnie dźwięk stukającego się szkła,
więc pewnie kiedy znów pojawiłbym się w pokoju, wszyscy byliby już totalnie
napici. Dlatego też poszedłem do salonu i położyłem się na dywanie, chrupiąc
krakersy na leżąco; dopiero wtedy poczułem, jak bardzo byłem zmęczony, zarówno
fizycznie i psychicznie. Jednak nie chciało mi się o niczym myśleć, więc tylko
wgapiałem się w sufit, wsłuchując się w śmiechy moich nowych znajomych. Nie
wiadomo nawet kiedy zsunąłem się w bezpieczne ramiona Morfeusza.
* * *
Obudziły mnie natarczywe promienie
słońca, świecące mi prosto w oczy; no tak, nikt nie kłopotał się wczoraj, by
zasunąć rolety w oknach, jednak nie był to jedyny powód mojej pobudki. Od
strony kanapy dochodziły do mnie dwa ciche głosy, dyskutujące na jakiś temat.
- Dlaczego tak
postąpiłeś? – Mruknął Phil. – Przecież miałeś dobrą okazję i ją zmarnowałeś…
Nie rozumiem cię, naprawdę.
- Trudno mi to
wytłumaczyć, serio – odpowiedział mu Smith. – Chyba najzwyczajniej na świecie
stchórzyłem.
Usłyszałem, jak któryś z nich
zmienił pozycję, przy czym sprężyny kanapy wydały ciche skrzypnięcie w ramach
protestu.
- Eh, Ollie, a co,
jeśli była to pierwsza i ostatnia szansa?
- Nie wiem – odparł
koszykarz zmieszany. – Nic na siłę…
- No tak, to twoje
sentymentalne podejście… – zaśmiał się Phil. – Szkoda tylko, że cechuje je
ślimaczy postęp.
- Po prostu się boję,
zadowolony?
- Ani trochę. – Ton głosu chłopaka zmienił
się na bardziej poważny. – Moim zdaniem powinieneś zwyczajnie wyluzować.
Zobaczysz, wszystko skończy się dobrze jeśli przestaniesz się tak przejmować i
pójdziesz na żywioł.
Nie wiedziałem o czym mówią i mało
mnie to obchodziło, gdyż byłem głodny jak wilk. Poza tym nie chciałem, żeby
wyszło na to, że podsłuchiwałem, więc myślałem jak by tu dać im jakiś znak, iż
się obudziłem. Jednak zanim cokolwiek zrobiłem, Lewison wstał i wyszedł z
pokoju, mijając mnie po drodze. Wtedy dopiero spostrzegłem, że byłem przykryty
kawałkiem materiału, który okazał się czerwoną koszykarską bluzą. Na jej
barkach widniały białe litery tworzące nazwisko „Smith”, a pod spodem
nadrukowana była duża cyfra siedem.
Oho, zacznijmy dzień od pytania:
kiedy, kto i jak mnie tym przykrył?
Rozciągnąłem się, nadal leżąc na
dywanie, po czym podniosłem się do siadu, wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
Moją głowę przeszyła ostra szpila, a w ustach poczułem suche wióry. Syknąłem
cicho, nie spodziewając się takiego ataku ze strony własnego ciała i wtedy
przed oczami stanęły mi trzy litery: KAC.
Gratulacje, Gabrielu – zadrwił
mój umysł. – Oto twój pierwszy
kac w życiu, więc śmiało można stwierdzić, że zostałeś rozprawiczony w tych
sprawach.
Zanim zdążyłem wstać, czy zrobić
cokolwiek innego, Smith podszedł do mnie i kucnął tuż obok. Podał mi szklankę
wody i mruknął:
- Pij, zaraz się lepiej
poczujesz.
Spojrzałem na niego z wdzięcznością,
jednocześnie przyglądając się jego niewyspanej twarzy.
- Która godzina? –
Zaskrzeczałem.
Przejąłem od niego szklankę i
zacząłem łapczywie pić wodę, czując jak zimny strumień spływa mi z ust do
gardła, przynosząc ukojenie.
- Wpół do siódmej rano
– odpowiedział. – Lepiej?
Opróżniłem szklankę do dna, jednak
nadal męczyło mnie pragnienie.
- Jeszcze… - mruknąłem
już trochę normalniejszym tonem.
Smith uśmiechnął się i wstał;
podszedł do stolika, wziął do ręki butelkę wody i podał mi ją po chwili.
Chwyciłem ją chciwie, odkręciłem i zacząłem pić, ledwo łapiąc oddech. Alexander
usiadł koło mnie na dywanie i przyglądał się całej scenie z uśmiechem
błąkającym się po ustach. Zerknąłem na niego i wtedy, oczywiście jak to ja,
oblałem sobie cały przód bluzy. Odstawiłem szybko butelkę, uprzednio ją
zakręcając i jęknąłem, okropnie na siebie zły.
- Ja pierniczę… -
stwierdziłem z irytacją, ściągając z siebie mokre ubranie.
Koszykarz nadal siedział i tylko
uśmiechał się, przez co jego twarz przybrała zabawny, niemal groteskowy wyraz
zmęczonego, lecz szczęśliwego człowieka.
- Mam coś na twarzy? –
Zapytałem nieprzytomnie, czując na sobie wzrok chłopaka.
Alexander uniósł powoli dłoń, a
potem jej wierzchem wytarł mi usta i brodę. W miejscach, gdzie mnie dotknął,
poczułem lekkie, przyjemne mrowienie, więc spuściłem wzrok, żeby Smith nie
zauważył mojej głupiej reakcji.
Przecież on tylko wytarł ci wodę
z twarzy – skarciłem się w myślach. - Uspokój się.
- O,
nasz śpioch w końcu się obudził – doszedł do mnie głos Phila. Mężczyzna opierał
się o framugę drzwi, przeżuwając kanapkę. – Witamy znów w świecie żywych.
Podniosłem się do pionu, w rękach
trzymając mokrą bluzę, a mój żołądek ni z tego, ni z owego oświadczył głośno,
że jeszcze chwila, a zacznie trawić sam siebie.
- Powieś gdzieś na
kaloryferze te ciuchy, ja pójdę zrobić śniadanie – mruknął Smith, wymieniając
spojrzenie z Lewisonem, który kończył swojego sandwicha.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić,
Alexander wyszedł z pokoju, mijając Philipa bez słowa. Kiedy tylko zniknął za
rogiem, podniosłem dłoń i dotknąłem swoich ust, pocierając je z zakłopotaniem,
gdyż te dziwne mrowienie nie chciało mnie opuścić.
- Kaloryfer jest za
kanapą – poinformował mnie chłopak. – No i bluzkę też masz mokrą.
Spojrzałem w dół i rzeczywiście – z
przodu, na klatce piersiowej widniała spora ciemna plama.
Super -
pomyślałem. – Jeśli nie
zamarznę, to będzie to cud.
Ściągnąłem koszulkę i momentalnie
przeszły mnie dreszcze z zimna, spotęgowane przez obserwującego mnie Phila.
Chłopak skończył jeść i stał, opierając się ramieniem o framugę; przyglądał mi
się w skupieniu, ale miałem wrażenie, że myślami był gdzieś indziej. W pewnej
chwili mruknął:
- Załóż bluzę Smitha,
żebyś nie zmarzł.
Spojrzałem na niego, a moja twarz
chyba miała bardzo dziwny wyraz, bo Lewison uśmiechnął się.
- Nie będę brał bez
pytania czyichś rzeczy – wyjaśniłem. Zresztą, przecież to była bluza…
Alexandra.
Phil obrócił się w stronę kuchni i
zanim zniknął za rogiem, rzucił jak gdyby nigdy nic:
- Jestem w stu
procentach pewien, że Smith nie miałby nic przeciwko.
Zostałem sam w pokoju; na chwilę
kompletnie się zawiesiłem i tylko trwałem w bezruchu. Po chwili skapitulowałem
jednak i podniosłem ciuch z dywanu, po czym ubrałem się, a na koniec zapiąłem
pod samą szyję. Bluza była na mnie o wiele za duża, ale za to była bardzo
ciepła. Podwinąłem więc rękawy i wyruszyłem na poszukiwanie Kaloryfera Zza
Kanapy.
* * *
Po około dziesięciu minutach
krzątania się i sprzątania salonu, w końcu poszedłem do kuchni żeby coś zjeść.
Tam czekali na mnie Alexander i Phil, siedząc przy stole i chichocząc.
Ucieszyłem się na ten widok, bo mój humor od razu się poprawił, zupełnie tak, jakby
można było zarazić się od kogoś radością.
- Tak w ogóle, to gdzie
są wszyscy? - Zapytałem, stając na progu.
Chłopacy spojrzeli na mnie, a mojej
uwadze nie uszło ciche westchnięcie, które uciekło ze Smithowych ust. Miałem
nadzieję, że koszykarz nie gniewał się, iż posłuchałem Philipa i
przywłaszczyłem sobie jego bluzę, ale nic nie powiedział, więc wyrzuciłem tę
sprawę z umysłu, tym bardziej, że zobaczyłem parujące naleśniki leżące na
talerzu.
- Ellie i Daniel
zamówili taksówkę i wrócili do domu, Laura poszła do sklepu, a Johnny z Suzie
nadal śpią. Swoją drogą Day okropnie chrapie, więc byłem zmuszony zamknąć drzwi
od sypialni – wyjaśnił Lewison.
Podszedłem do blatu, chwyciłem jakiś
czysty talerz i nałożyłem sobie kilka naleśników, czując jak mój żołądek zaczął
wywijać salta ze szczęścia. Po kuchni roznosił się słodki zapach, od którego
kręciło mi się w głowie z głodu. Poczęstowałem się łyżką dżemu figowego, który
stał obok i posmarowałem nim placek. Rozsiadłem się na trzecim krześle pomiędzy
Smithem, a Philem i wręcz rzuciłem się na śniadanie.
- Ciekawe po co Laura
poszła do sklepu – głośno myślał Philip. – Przecież jak na studentkę, to jej
lodówka wygląda niesamowicie. Wiedzieliście, że istnieje coś takiego jak
paprykarz z kaszy jaglanej? Bo ja do dziś żyłem w słodkiej nieświadomości!
Zachichotałem pomiędzy kolejnymi
kęsami – naleśniki były wyborne, choć oczywiście kojarzyły mi się z tamtym
dziwnym dniem, kiedy to zobaczyłem Monti siedzącą na stołówce ze Smithem. No
ale sytuacja została po części wyjaśniona, więc starałem się ignorować te
głupie myśli.
- Ollie, nie wiem co
takiego dodałeś do tych naleśników, ale Gabe wcina, aż mu się uszy trzęsą! –
Chłopak ciągnął swój monolog.
Słysząc to, spojrzałem na Smitha z
wdzięcznością, że natrudził się i zrobił tak dobre śniadanie.
- Szięki, szą
pszepiszne – powiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą.
Alexander uśmiechnął się do mnie
ciepło.
- Cieszę się, że ci
smakują – mruknął. – Tak swoją drogą, to nasz autobus odjeżdża z pod centrum
handlowego za dwadzieścia ósma, więc musimy się nieco sprężyć jeśli chcemy na
niego zdążyć.
Zwiększyłem tempo jedzenia, myśląc o
tym, co będę musiał jeszcze zrobić przed wyjściem i również uśmiechnąłem się do
Smitha.
- Jesteście tak słodcy,
że zaraz się porzygam – podsumował Phil, chichocząc jak nastolatka.
Koszykarz zgromił go wzrokiem, a ja
nie za bardzo przejąłem się tym żartem, bardziej skupiłem się na tym, by
nałożyć sobie jeszcze jednego naleśnika.
* * *
- Spałeś ty coś w
ogóle? – Zapytałem Smitha, siadając koło niego w autobusie.
Chłopak oparł się o szybę,
pozwalając dłuższym pasmom włosów, aby zakryły jego zmęczone i podkrążone oczy.
- W sumie to nie –
mruknął.
Westchnąłem ciężko i wziąłem do ręki
torbę, w której trzymałem MP3 i kilka drobiazgów. Zacząłem szukać słuchawek,
gdyż z brzmienia tonu koszykarza wywnioskowałem, że raczej nie dojdzie między
nami do żadnej konstruktywnej rozmowy, a żeby podróż minęła mi szybciej,
chciałem posłuchać sobie muzyki. Gdy w końcu znalazłem wszystko, czego
potrzebowałem, włączyłem odtwarzacz i wziąłem się za tworzenie nowej playlisty,
adekwatnej do mojego aktualnego nastroju.
- Daj mi jedną
słuchawkę – poprosił Smith, prostując się na siedzeniu. – Chcę się w końcu
dowiedzieć co znaczy dla ciebie „dobra muzyka”.
Skończyłem edytować playlistę i
ustawiłem się na pierwszym utworze, regulując głośność. Następnie podałem
słuchawkę chłopakowi, a kiedy ten przejmował ją ode mnie, nasze palce musnęły
się delikatnie. Moje oczywiście były zimne jak lód, a jego gorące, wręcz
rozpalone.
- Jaki gatunek muzyki
najbardziej lubisz? – Zapytał nieco bardziej ożywionym głosem.
- Przymknij się i po
prostu słuchaj – powiedziałem z uśmiechem, wciskając przycisk „Play”.
W słuchawkach rozbrzmiały nieśmiało pierwsze
takty utworu, który dzień wcześniej pomógł mi z bólem głowy. Po raz kolejny
Ludovico Einaudi czarował mnie niesamowitym talentem, dotykając swą muzyką
każdej części mojego umysłu. Przymknąłem oczy, by w pełni delektować się
pięknym dźwiękiem fortepianu, kiedy poczułem, jak coś zaczęło ciążyć mi na
ramieniu. Od początku wiedziałem już co to takiego, ale dla pewności uchyliłem
powieki i spojrzałem w lewo. To Smith usnął, bezwiednie opierając głowę na
mnie, a słuchawka wypadła mu z ucha i wisiała na piersi, zahaczona o kieszeń
puchowej kurtki, więc delikatnie odplątałem ją, uważając, żeby nie poruszyć się
i nie zbudzić chłopaka. Za oknem sypał śnieg, w autobusie nie istniało coś takiego
jak klimatyzacja, a mi było ciepło – wszystko za sprawą Alexandra, który sam
był wręcz rozpalony, a którego ciepło najwyraźniej przenosiło się na ludzi
poprzez kontakt fizyczny. Wsunąłem drugą słuchawkę do ucha, po czym sam oparłem
głowę o głowę koszykarza i zamknąłem oczy, mając nadzieję, że jeśli zasnę, to
obudzę się zanim przegapimy przystanek, na którym powinniśmy wysiąść. Włosy
chłopaka łaskotały mnie w nos nie tylko swoją fakturą, ale i delikatnym
zapachem, który kojarzył mi się z dzieciństwem.
Świetny rozdział ;))
OdpowiedzUsuńKażdy Aleksander jest chyba taki rozpalony ;)
Weny życze
~Alex
Przeczytałem całe opowiadanie na jeden raz! Szkoda, że nie ma na razie więcej rozdziałów :(
OdpowiedzUsuńDużo weny życzę!
Jaki mindfuck, no tego się nie spodziewałam xD
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że ktoś tu coś ukrywa i chyba doskonale wiadome jest, co - nie dla Gabriela oczywiście. Gabryś jest zresztą taki słodki, że och-ach, a Gabryś w za dużej bluzie Alexandra to och-uch-ach-och, tak, ten komentarz zaczyna zamieniać się w zapis dźwięku do jakiegoś pornola. Zresztą, jest w nim trochę słodkich rzeczy, na przykład pod sam koniec Smith zasypiający mu na ramieniu. Coś widzę, że mogą być rozdziały z chorym Alexandrem, biorąc pod uwagę jego rozpalenie.
No nic, czekam na nowy, który, mam nadzieję, szybko się pojawi <3 Weny.
Witaj kochana! Odkryłam twojego bloga dziś rano i już pochłonęłam efekty Twej twórczości. Uwielbiam Alexa, ze względu na fakt, iż nie jest typowym "dresem", a normalnym facetem, coś na wzór Kagamiego Tajgi z KNB (może widziałaś), z którym zresztą od razu mi się skojarzył. Mam jedno "ale", mianowicie powinnaś zapisywać wszystkie liczby słownie. Jako, że nie masz na stronie "Obserwatorów", pozwoliłam sobie dodać Cie do linków na mojej stronie. Mam nadzieje, ze się nie obrazisz. Dodaj ten dodatek, to nikt nie będzie spamować, a głupio tak nie informując... :D Awwww, Ludvico Einaudi <3
OdpowiedzUsuńbohater-bez-twarzy.blogspot.com
WENY < 3 SKARBIE! WENY!
Moja droga, wróciłaś! A na dodatek, dowiedziałam się o tym zupełnie przez przypadek, kiedy polecałam twój blog innym. Już myślałam, że porzuciłaś historię Gabriela i Alexa.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam wszystkie stracone rozdziały i przypomniałam sobie, jak bardzo uwielbiam tę parkę i jak bardzo utożsamiam się z Gabrielem. Chłopaczyna robi dużo aluzji i uwag do swoich relacji z Alexem, a nawet nie jest tego świadomy, biedaczek. Martwi mnie trochę relacja blondyna z Laurą, mógłby się Smith już zdeklarować!
Dziękuje za nowy rozdział i czekam na następny. Życzę duuużo weny :)
Pozdrawiam,
Viv
Witam,
OdpowiedzUsuńczyli Aleksander coś czuje do Gabriela, miał świetną okazję ale ją zmarnował, ale jak to sam powiedział stchórzył, Phil wie jakie uczucia targają przyjacielem, biedna Laura rozczarowana, ze jej obiekt westchnień jest zainteresowany kimś innym....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Chyba mam nowego ulubieńca, czyli Filipka (Philipa- lubię spolszczać imiona a to i tak wydaje mi się bardzo ładne w naszym ojczystym języku... Patriotka ze mnie w chuj xd)
OdpowiedzUsuńŁał Twoje przedstawianie, barwność oraz różnorodność postaci mnie zaskakuje ^^ nie żebym nie wierzyła, że jesteś w stanie napisać coś tak pięknego i wciągającego.
Jak na początku napisałaś- chyba nie trzeba Ci życzyć weny a więc: więcej czasu na przelanie jej na papier/ekran <3