-
Hej, śpiąca królewno... - Cichy głos doszedł do mnie z bardzo daleka. -
Wstaniesz sama, czy mam cię pocałować?
Otworzyłem oczy i w pierwszym
momencie nie potrafiłem przypomnieć sobie, gdzie jestem. Potem w myślach
mrugnęło mi kilka scen z ubiegłej nocy i wiedziałem już, że na pewno nie byłem
w swoim pokoju.
- Noo, w końcu. - Głos tym razem zabrzmiał z
bliskiej odległości, więc spojrzałem zaspany w jego stronę.
Jasper siedział po turecku na
dywanie i zerkał na mnie z uśmiechem; wtedy już naprawdę się obudziłem i z
zaskoczeniem stwierdziłem, że najwyraźniej przespałem znaczną część nocnego
seansu horrorowego, leżąc na sofie, przykryty kocem. Obok mnie walało się puste
opakowanie po paluszkach, z którego wysypały się drobne kryształki soli. Czułem
nawet, jak niektóre z nich wbijały mi się w plecy, w miejscu, gdzie podwinęła
mi się bluza od dresu.
- Dzień dobry - odezwał się blondyn. - Jak
się spało, królewno?
Zanim odpowiedziałem na pytanie,
usiadłem i przeciągnąłem się, słuchając, jak strzykają mi kości.
- Boli mnie kark, a tak poza tym, to nic nie
pamiętam...
Roberts uśmiechnął się przebiegle, a
mnie ogarnął irracjonalny strach.
A co, jeśli zrobiłem coś głupiego
i nawet o tym nie wiem? - Pomyślałem
nieprzytomnie.
Jednak chłopak szybko rozwiał moje
wątpliwości, wyjaśniając w dwóch zdaniach, co działo się przez noc.
- W połowie filmu odpłynąłeś, zepchnąłeś
Smitha z kanapy i spałeś w najlepsze aż do teraz. Ja, Maxxie i George
zwinęliśmy się tuż po zakończeniu, więc nie wiem, co później robił Alex, ale
spotkałem go przed chwilą w łazience i poprosił, bym cię obudził.
Nie wiedziałem jak skomentować jego
słowa, więc po prostu tego nie zrobiłem; zamiast tego spojrzałem gwałtownie w
stronę zegara wiszącego nad telewizorem i z ulgą zobaczyłem, że jest wpół do
dziesiątej rano. Miałem dokładnie półtorej godziny na zjedzenie śniadania,
przebranie się i umycie zanim przyjedzie autobus.
- Dzięki - mruknąłem i
wstałem, ciągnąc za sobą koc.
Ruszyłem w stronę pokoju, kiedy
usłyszałem jak Jasper cicho śmieje się pod nosem.
- Nie ma za co,
królewno.
* * *
Smitha
spotkałem dopiero na stołówce; siedział przy stoliku, siorbiąc zupę mleczną, a
oczy kleiły mu się ze zmęczenia. Pierwszy raz widziałem go niewyspanego, co
niesamowicie mnie rozbawiło - czekałem wręcz na moment, kiedy Alexander padnie
twarzą prosto w talerz i rozchlapie dookoła płatki.
- Cześć, solenizancie - przywitałem się,
siadając naprzeciw chłopaka z talerzem, na którym parowała gorąca jajecznica. -
Wszystkiego najlepszego!
Koszykarz przerwał bezcelowe
mieszanie zupy łyżką i podniósł na mnie wzrok; jego oczy na chwilę rozjarzyły
się z zaciekawieniem, a wargi wygięły w zmęczony, ale życzliwy uśmiech.
- Hej, dzięki - mruknął. - Jak się spało?
Cholera jasna, ile jeszcze osób zada
mi dzisiaj to pytanie? - Pomyślałem
z irytacją, starając się jednak jej nie okazywać.
Z drugiej strony poczułem wstyd - w
końcu nie potrafiłem nawet wytrzymać jednej nocy bez spania... Miałem nadzieję,
że przynajmniej nie chrapałem, ani nie gadałem przez sen, bo to byłaby już
totalna porażka.
- Dobrze - odpowiedziałem, nagle dostając
olśnienia. - Właśnie, ten granatowy koc jest twój?
Alexander odłożył łyżkę, odsunął
talerz z zupą i ziewnął szeroko, przeciągając się.
- Taa, trząsłeś się z zimna jak galareta,
więc cię przykryłem - wyjaśnił spokojnie.
Słysząc jego słowa, wewnątrz mnie
wybuchła jakaś dziwna mieszanka uczuć. Sam nie do końca wiedziałem czym była
ona spowodowana, ale najbardziej poczułem sympatię i zaskoczenie. Towarzyszyło
temu znane mi już mrowienie w żołądku, jednak tym razem było mocniejsze niż
kiedykolwiek. Chciałem jakoś wyrazić swoją wdzięczność, ale nie potrafiłem
sklecić żadnego porządnego zdania - a kiedy już myślałem, że jestem w stanie to
zrobić i napotkałem spojrzenie Smitha, w mojej głowie znów zapanowała pustka.
- Dziękuję - wydukałem, odrywając z trudem
wzrok od jego twarzy.
Między nami na chwilę zapanowała
cisza, podczas której badałem intensywnie strukturę blatu stolika, czując, że
Alexander mi się przygląda. Nie wiedząc dlaczego, bałem się na niego spojrzeć.
Chociaż, czy to uczucie można nazwać strachem? Nie wiem, może był to wstyd,
może coś innego. Najgorszy był jednak fakt, że tylko przy Smithie nie byłem w
stanie określić nigdy tego, co czułem. Chcąc, czy nie chcąc, często
porównywałem go do Monti i największą dla mnie zagwostką było to, że dwie osoby
o przeciwstawnych sobie charakterach wytrzymały ze sobą tak długo w związku...
Jednak tak naprawdę - co ja takiego wiedziałem o relacjach międzyludzkich?
Prawie tyle, co nic, byłem sam od początku i jakoś nie potrafiłem sobie
wyobrazić, by miało się to zmienić.
- Nie ma za co, śpiąca królewno -
odpowiedział Alexander, puszczając mi perskie oko, w momencie, kiedy
automatycznie spojrzałem mu w twarz. - À
propos imprezy... Muszę cię
ostrzec, że moi znajomi nie zaliczają się do tych spokojnych i zrównoważonych.
- To znaczy? - Uniosłem jedną brew w geście
zdziwienia.
- To znaczy, że jest ich w sumie sześcioro:
Laura, Philip, Ellie, John, Suzie i Daniel. Każdy z nich ma nierówno pod
sufitem, ale co tu się dziwić, skoro są studentami. - Chłopak uśmiechnął się. -
Jedziemy do Laury na stancję, impreza zaczyna się pod wieczór, ale my jesteśmy
odpowiedzialni za wyżerkę, więc najpierw musimy polecieć do jakiegoś marketu.
Oni zajmą się alkoholem i muzyką, więc powinno wyjść nieźle.
Oczywiście skrzywiłem się, słysząc
jego słowa - nieznajome stadko Smitha, w dodatku studentów, oraz alkohol;
impreza urodzinowa nie zapowiadała się zbyt spokojnie, ale czego mogłem się
spodziewać? Przyjęcia w salonie zabaw dla dzieci?
- No co? - Zapytał Smith, znacznie
pochmurniejąc.
- Nic, po prostu nie
przepadam za alkoholem - wyjaśniłem cicho.
Spodziewałem się, że chłopak mnie
wyśmieje; w końcu miałem szesnaście lat, a większość nastolatków w moim wieku
nie myślało o niczym innym jak o upiciu się w każdej możliwej chwili. Owszem,
próbowałem kiedyś piwa, wódki i wielu innych trunków, ale żaden nie smakował mi
na tyle, by wypić go więcej niż mały kieliszek, czy szklankę. Jednak Alexander
po raz kolejny tego ranka zaskoczył mnie, sprawiając, że nie wiedziałem, co
powiedzieć.
- Ja też niezbyt go
lubię, ale w swoje szesnaste urodziny nie wypada nic nie wypić, tym bardziej w
tak miłym towarzystwie.
Uśmiechnąłem się, patrząc chłopakowi
w oczy - chciałem wybadać, czy ten mówił prawdę, czy jedynie kłamał po to, bym
w ostatnim momencie nie rozmyślił się i nie został w internacie. Nie wykryłem
żadnych oznak fałszu, ale nawet gdybym to zrobił, pewnie bym je po prostu
zignorował; mimo wszelkich wątpliwości chyba chciałem pójść na tę imprezę, nie
tylko ze względu na Smitha. Wiedziałem, że to będzie dla mnie dużym krokiem w
stronę postępu, jeśli chodziło o zdobywanie znajomych. Sam fakt, że dzień
wcześniej poznałem kolejne trzy osoby, wskazywał, że szło mi to coraz lepiej,
więc byłem z siebie niesamowicie dumny. Porównując moje "ja" z
września i obecne "ja", widziałem w sobie wiele znaczących
zmian, które zawdzięczałem Monti i... Alexandrowi. Tak, jemu także, nie mogłem
temu zaprzeczyć. Myśląc o tym wszystkim, patrzyłem wciąż w oczy Smithowi,
niekoniecznie mając tego pojęcie. Kiedy chłopak przeniósł nagle wzrok gdzieś na
ścianę za mną, odwróciłem się na krześle i powiodłem w stronę, w którą zerkał.
Wielki zegar, wiszący tuż nad moją głową, wskazywał - dokładnie co do minuty -
godzinę 10:47. Bez słowa spojrzeliśmy na siebie z porozumieniem i jednocześnie
zerwaliśmy się, zostawiając resztki śniadania na stoliku. Wybiegliśmy z impetem
ze stołówki, ślizgając się na śniegu i zarzucając na siebie kurtki. W głowie
szumiały mi jedynie nasze ciężkie oddechy, ale na duszy czułem się niesamowicie
lekko. Biegłem, śmiejąc się głośno, a Alexander słysząc mnie, poszedł w moje
ślady. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie i wpadliśmy do internatu, robiąc
przy tym mnóstwo hałasu i roznosząc dookoła śnieg.
- Za trzy minuty widzimy się przy wyjściu -
wysapał chłopak, truchtając w stronę swojego pokoju.
Szybko otworzyłem drzwi i
przywitałem się z Belzebubem, chwytając jednocześnie torbę, do której zapakowałem
wcześniej portfel, MP3 i gumę do żucia. Później wyszedłem na korytarz i
ruszyłem do wyjścia, gdzie czekał już na mnie koszykarz zakładający plecak na
ramiona.
- Gotowy? - Zapytał z uśmiechem.
- Gotowy.
Wybiegliśmy z internatu, tym razem
obierając kierunek na bramę kampusu; z naszych ust leciały kłęby pary, a płuca
powoli zaczynały się buntować, co przejawiało się słabym, duszącym bólem.
Bieganie na mrozie nie było zbyt dobrym pomysłem, jednak kiedy byliśmy już
kilka metrów od celu, autobus podjechał na przystanek i stanął na chwilę. Nie
wiadomo skąd, znalazłem w sobie jakieś niewyczerpane jeszcze pokłady sił i
przyspieszyłem znacznie, w ostatniej chwili wbiegając do środka pojazdu. Tuż za
mną podążał Alexander, który wyglądał zupełnie tak, jakby nie spał od trzech
dni, a w dodatku nieustannie ćwiczył na treningach.
- Zajmij jakieś miejsce, ja kupię bilety -
wydusiłem z siebie, z trudem łapiąc powietrze.
Chłopak jedynie skinął głową, minął
mnie i poszedł szukać wolnych siedzeń. Ja natomiast pochyliłem się do okienka
przy stanowisku kierowcy i kupiłem dwa bilety uczniowskie, starając się nie
zwracać uwagi na ból płuc. Potem ogarnąłem wzrokiem wnętrze autobusu w
poszukiwaniu bruneta i znalazłem go, siedzącego prawie na samym końcu. Smith
pomachał do mnie, więc ruszyłem w jego stronę i padłem na siedzenie obok niego.
Chwilę milczeliśmy, uspokajając oddechy.
- No, to się nam udało - podsumował
Alexander.
Zacząłem się śmiać przez ogarniające
mnie szczęście o niewiadomym pochodzeniu - bolało mnie gardło, płuca i chyba
każdy mięsień ciała, ale czułem się wręcz wspaniale. Smith również zachichotał,
a kiedy autobus ruszył, myślałem tylko o tym, że chyba ta impreza była jednak
dobrym pomysłem.
* * *
Wysiedliśmy na tym samym przystanku,
na którym dokładnie miesiąc temu stanąłem po wyjściu z autobusu. Poszliśmy
nawet tą samą drogą, przeszliśmy przez te same pasy; jedynie samochody i
ludzie, którzy w pośpiechu nas mijali, byli inni niż tamtego dnia. Miasto nadal
było nieciekawe, choć teraz przykryte śniegiem, zdawało się czystsze i
schludniejsze. Maszerowaliśmy ramię w ramię w kierunku małego centrum
handlowego, a ja wsłuchiwałem się w śnieg chrzęszczący nam pod podeszwami
traperów i myślałem, czy udałoby mi się skoczyć do księgarni i sprawdzić listę
bestsellerów...
- Okej, Laura mówiła żebyśmy kupili coś na
zagryzkę, ale nic oprócz orzeszków i paluszków nie przychodzi mi do głowy. Masz
jakiś inny pomysł? - Zapytał Smith, kiedy weszliśmy już do środka galerii.
Przejrzałem przelotnie szyldy
napotkanych sklepów, przeżywając osobliwe deja vu, jednocześnie zastanawiając
się nad pytaniem chłopaka.
- Może prażynki albo czipsy? - Zaproponowałem
niepewnie.
Alexander posłał mi słaby uśmiech,
więc postanowiłem, że będę trzymał gębę na kłódkę. Na horyzoncie pojawił się
market spożywczy, a do moich uszu doszedł irytujący dźwięk kasowanych
produktów. Minąłem bramki przy wejściu, będąc bacznie obserwowanym przez
przysadzistego ochroniarza, a potem wziąłem do ręki czerwony koszyk na zakupy.
Alexander skręcił w najbliższą alejkę, więc poszedłem za nim, mając wrażenie,
że od tych nachalnych sklepowych świateł zaraz będą łzawić mi oczy. Zacząłem
przyglądać się plecom mojego towarzysza, gdyż tylko tę jego stronę widziałem - chłopak
nadal szedł dwa kroki szybciej ode mnie, tropiąc dział ze słonymi przekąskami.
Puchowa kurtka Smitha sprawiała, że wyglądał on na o wiele bardziej
umięśnionego niż rzeczywiście był, a grube podeszwy traperów dodawały mu kilku
centymetrów wzrostu, choć i tak był przecież wysoki. No cóż, koszykarze już tak
mają.
- O, jest! - Alexander krzyknął
zniecierpliwiony i ruszył prawie biegiem w stronę regału z paluszkami. -
Nienawidzę supermarketów i tych wszystkich pokręconych alejek. Nigdy nie mogę
się połapać w tym, gdzie co może leżeć.
Chłopak omiótł wzrokiem wszystkie
kolorowe paczki, jakie pracownicy sklepu ułożyli wcześniej na półkach, i
westchnął głęboko.
- No i przez to, że jest tak duży wybór,
zawsze mam problem z podjęciem decyzji co kupić...
Stanąłem cicho z koszykiem w rękach
obok Smitha i w milczeniu przyglądałem się własnym butom. Nie komentowałem jego
słów, bo chciałem trzymać się mojego wcześniejszego postanowienia Trzymania
Gęby Na Kłódkę, żeby znów nie palnąć niczego głupiego. Zresztą znalazłem sobie
lepsze zajęcia - zaczynając od zamartwiania się nadchodzącą imprezą, a kończąc
na analizowaniu sylwetki Alexandra. Aktualnie, czekając aż koszykarz zdecyduje
się na którąś z miliona paczek paluszków, nieśmiało i ostrożnie, uważając, żeby
mnie na tym nie przyłapał, zerkałem ukradkiem na jego twarz, którą widziałem z
profilu. Czemu to robiłem? A bo ja wiem! Po prostu musiałem zająć się czymś
interesującym, podczas gdy Smith kokosił się przed regałem. Jednak chyba za
bardzo wczułem się w swoje zajęcie, bo po chwili straciłem kontakt z
otoczeniem; tak bardzo zagłębiłem się we własnych myślach, że nie zauważyłem
nawet, jak koszykarz zerka na mnie z niemą prośbą pomocy wymieszaną z
zaciekawieniem.
- Co, mam coś na twarzy? - Zapytał, unosząc
jedną dłoń i pocierając zarumieniony od mrozu policzek, w który jeszcze przed
chwilą wpatrywałem się jak sroka w gnat.
Szybko spuściłem wzrok, gorączkowo
usiłując sklecić w głowie jakieś porządne zdanie, przez które nie musiałbym się
później wstydzić.
- Nie, chyba nie... - Burknąłem, wlepiając
spojrzenie w krakersy, którym jakiś chory na umyśle producent nadał kształt
serduszek.
No cóż, nie wyszło ci aż tak źle,
Gabriel - Mimo wszystko dałem sobie mentalnego klapsa. - Mogło być gorzej.
Smith chyba oczekiwał ode mnie
czegoś więcej, jednak ja nic już nie powiedziałem - z uporem maniaka nadal
wpatrywałem się w przekąski.
- Dlaczego mi nie pomagasz? – Mruknął z
wyrzutem koszykarz. - W ogóle jakoś tak nic nie mówisz...
Tym razem trochę się wkurzyłem - nie
dość, że zostałem praktycznie zmuszony żeby iść na imprezę, to w dodatku miałem
jeszcze zajmować się sprawą techniczną, o którą powinien zadbać Smith?
- Po prostu się zamyśliłem - odpowiedziałem
wymijająco, starając się stłumić złość w zarodku.
Niestety taki już był mój charakter;
gdy się czymś stresowałem, łatwo denerwowałem się nawet przez błahostki. Matka
zawsze mówiła, że jestem cholerykiem po ojcu - czy to prawda? Według mnie nie.
Nie tylko mój ojciec jest narwany, ale Teresa Phantomhive także ma wiele za
skórą. I tak oto powstałem ja, mieszanka dwóch niespokojnych dusz, a co jest
najśmieszniejsze - żaden z rodziców nie jest w stanie przyznać się, że maczał
palce w kreowaniu mojej osobowości.
- Jeny, Gabriel, ostatnio za dużo myślisz.
Coś cię gryzie, czy jak? - Zapytał Smith, krzyżując ręce na piersiach.
- Masz rację - mruknąłem. A w myślach
dodałem: Nawet nie
wiesz jak celnie trafiłeś. To ty mnie gryziesz. - Po prostu stresuję się trochę tą
imprezą, ale nie zwracaj na to uwagi. Przejdzie mi.
Ale ty, do cholery jasnej, nie
chcesz mi przejść już od długiego czasu - pomyślałem z irytacją.
Koszykarz skrzywił się lekko,
zagryzając dolną wargę. Na chwilę spuścił wzrok na podłogę poznaczoną brązowymi
smugami stopniałego śniegu, a potem, nie patrząc na mnie, wypowiedział słowa,
od których nagle zrobiło mi się ciepło.
- Wiesz, nie chcę cię do niczego zmuszać, bo
to nie ma sensu. Dlatego jeśli jednak nie chcesz ze mną iść, to powiedz mi, nie
obrażę się ani nic. Możemy kupić coś do jedzenia, wrócić do internatu i
obejrzeć sobie znowu jakiś film. - Tutaj chłopak zrobił krótką przerwę na
zaczerpnięcie oddechu. - A Laurze i pozostałym powiem, że skręciłem nogę na
lodzie, czy coś...
Kiedy koszykarz skończył mówić,
podniósł wzrok i z nieodgadnionym wyrazem twarzy zerknął mi prosto w oczy. Nie
wytrzymałem siły tego spojrzenia, więc z powrotem utkwiłem swoją uwagę w paczce
serduszkowych krakersów. Chłopak mówił poważnie, nie nabijał się ze mnie, tylko
dawał mi możliwość wyboru. Jednak co ja miałem począć? Przecież to były jego
urodziny, a ja w ramach prezentu obiecałem mu, że z nim pójdę, nawet jeśli
wciąż miałem co do tego mieszane uczucia.
Gabriel, serio, ty to masz talent
do pakowania się w niezręczne sytuacje - oznajmił mi mózg, dokładnie tak, jakbym sam o tym od
dawna nie wiedział.
- Nie, to nie tak... - mruknąłem, nie wiedząc
co dalej powiedzieć. - Obiecałem ci, więc dotrzymam danego słowa.
Smith westchnął i potarł ze
zniecierpliwieniem oczy.
- Właśnie czegoś takiego chciałbym uniknąć,
tego całego gadania o obietnicach. Myślisz, że będę się dobrze bawił, wiedząc,
że ty wolałbyś być gdziekolwiek indziej, niż na tej imprezie? - Zapytał
poirytowany, po czym odwrócił się w stronę kas i ruszył przed siebie. - To nie
ma sensu, chodź, wracamy do internatu.
Nie wierzyłem własnym oczom i uszom;
dlaczego Smith nagle zaczął się tak przejmować? To chyba moja sprawa, czy będę
się dobrze bawił, czy nie. Jedyną rzeczą, która aktualnie nie miała sensu, było
właśnie jego zachowanie!
- Zaczekaj, ty idioto! - Ruszyłem biegiem w
jego stronę, a gdy go dogoniłem, chwyciłem jego ramię, zmuszając chłopaka do
zatrzymania się i spojrzenia na mnie. - Nie podejmuj decyzji za mnie.
Teraz to on wyglądał na osobę, która
ma pewność, że to co widzi i słyszy jest niczym innym jak bujdą.
- Tak się składa, że chcę iść na tą imprezę i
to nie ma nic wspólnego z tobą - powiedziałem twardo. - A teraz chodź po te
pieprzone przekąski!
Alexander jeszcze chwilę stał jak
wryty, a potem uśmiechnął się lekko, lecz to był chyba najbardziej wkurzający
mnie wyraz twarzy, jaki do tej pory u niego widziałem.
Ho, ho, ho... Wcale nie marna z
ciebie aktorzyna, Gabrielu - odezwał się mój mózg, ale go zignorowałem.
- Okej! - Odpowiedział, kładąc mi dłoń na
głowie, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz przyszedł do mojego pokoju.
Tym razem jednak nie miałem aż
takich oporów i pozwoliłem mu rozczochrać mi włosy. Było to trochę dziwne, bo
Smith był dziwny. Pomyśleć tylko, że znałem go tak krótko, kiedy wydawało mi
się, że od września minęły wieki. Jeszcze chwila a normalnie bym...
- To co, bierzemy te krakersy w kształcie
serc? Widziałem jak się im przyglądałeś! - Wyszczerzył się, tym razem dzierżąc
w głosie odrobinę złośliwej nuty.
No tak, oto cały Smith -
pomyślałem wtedy. - Zawsze
potrafi zepsuć dobre wrażenie...
* * *
Skończyło się na tym, że kupiliśmy
te pieprzone serduszkowe krakersy. Serio, mówię całkiem poważnie. Do tego w
koszyku wylądowało kilka paczek innych niezdrowych, ale jakże smacznych,
przekąsek, po czym zawędrowaliśmy do kasy. Oczywiście staliśmy w kolejce dłużej
niż robiliśmy zakupy (co wydaje się nie do pomyślenia), a mnie zdążyła rozboleć
głowa od zbyt mocno świecących lamp i monotonnej muzyki płynącej z radia.
Chciałem jak najszybciej wyjść na świeże powietrze i z ulgą odetchnąć, co chyba
widać było po mojej twarzy, bo w pewnym momencie Smith spojrzał na mnie i
skrzywił się.
- Zrobiłeś się zielony, wiesz?
- Ta, niezbyt dobrze się czuję - wyjaśniłem.
Alexander przejął koszyk z zakupami,
po czym popchnął mnie w stronę wyjścia.
- Idź na zewnątrz i usiądź sobie na jakiejś
ławce. Postaram się załatwić to jak najszybciej - powiedział, rzucając
spojrzenie na kolejkę. - Idź sobie, tylko proszę, nie zemdlej mi po drodze.
W tym momencie dostałem lekkich
mdłości, ale sam nie wiedziałem, czy były one spowodowane troską Smitha, czy
raczej pulsującym skupiskiem bólu w mojej głowie, więc po prostu odwróciłem się
i poszedłem w stronę wyjścia. Przed galerią handlową stały trzy puste ławki,
więc zająłem tą pośrodku i wyciągnąłem MP3 z torby. Wsunąłem słuchawki do uszu
i puściłem pierwszą lepszą piosenkę z playlisty. Tak się składa, że trafiłem na
idealny na ten moment utwór Ludovico Einaudi zatytułowany "Nuvole
bianche", który perfekcyjnie leczył u mnie ból głowy. Tak, wiele osób mogłoby
się zdziwić, znajdując u mnie taką piosenkę, skoro wolałem cięższe brzmienie,
ale nic mnie to nie obchodziło. Każdy gatunek muzyki ma w sobie coś magicznego,
a ja tę magię odnalazłem zarówno w metalu, jak i w muzyce
klasycznej. Przymknąłem oczy, starając się już więcej o niczym nie myśleć
- po prostu zanurzyć się w tym, co jest tu i teraz, nie martwić się
przeszłością, ani przyszłością. Nie wiem ile czasu minęło, ale kiedy
otworzyłem oczy i wyłączyłem odtwarzacz, Smith siedział koło mnie, w ręce
trzymając torbę na zakupy. W pierwszym momencie nieco się wystraszyłem, bo
zatopienie się w muzyce kompletnie odcięło mnie od świata, a na pewno nie
spodziewałem się takiego widoku. Alexander obserwował mnie, jedną ręką
podpierając brodę, na twarzy dzierżąc ledwie zauważalny uśmiech.
- Już myślałem, że zasnąłeś - mruknął
zadowolony. - Jak tam samopoczucie?
Zanim odpowiedziałem, włożyłem MP3
do torby i przeciągnąłem się. Ból głowy minął, tak jak wszystkie inne
dolegliwości.
- W porządku.
- To dobrze. Chodź, mamy już wszystko, więc
powoli możemy doczołgać się na stancję Laury.
Smith wstał i ruszył w stronę
jezdni, więc zrobiłem to samo, lecz z większą werwą, by dotrzymać koszykarzowi
kroku. Co czekało mnie na tej imprezie? Kompletnie nie miałem pojęcia, jednak
jakiś mój wewnętrzny instynkt szeptał mi do ucha, że coś może się tam zdarzyć.
Ach, jak mi brakowało nowych rozdziałów :) Jak zawsze, rewelacyjnie, dokładnie tak wysokiego poziomu się spodziewałem :) Poza maleńką czcionką, nie ma się do czego przyczepić, tekst... miód na moje serce :3 Weny x 100 życzę i zapraszam do siebie, na nowe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńWięc żyjesz? Jak się cieszę!!! Tyle czekania.... Ale warto było. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Ciekawe, co się wydarzy.... No nic, życzę duuuuużo weny i nie każ nam znów tyle czekać.
OdpowiedzUsuńO mamo, już myślałem, że porzuciłaś bloga, droga autorko! Codziennie wchodziłem i sprawdzałem, czy jest kolejny rozdział, ale nic się nie pojawiało, więc byłem pewien, że to koniec, a tu taka niespodzianka! Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się kontynuować opowieść o Gabrielu i Alexie, bo naprawdę się w nią wkręciłem. Co do posta - po tak długiej przerwie jest on dla mnie niczym pyszny deser po obiedzie, naprawdę mi tego brakowało! :) Już nie mogę doczekać się kolejnej części, bo czuję, że coś ciekawego się wydarzy... :> Mam rację, prawda? :D Proszę tylko nie karz mi i innym czytelnikom tak długo czekać w niepewności!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci weny i pomyślności, tak, żeby nic nie przeszkodziło Ci w pisaniu. Pozdrawiam
Twój stęskniony i wierny fan, L.
Oh... SENPAAAAAAI, JAK MOŻESZ >3< W takim momencie przerwać, gdy Akeś już czekała na ostry seks? DDD: ... Nie no, okej, może nie tak od razu na seks, ale na imprezę chociaż :c Ja sama ostatnio jestem jakaś niewyżyta, bym chętnie poszła na balety, ale muszę siedzieć w domu i zajmować się młodszym rodzeństwem DX Takie smutne moje rzycie. Dlateeego, jako iż ja nie mogę się wybawić, niech się chociaż Aleś i Gabiś wybawią >3< Hmhmhmhm... Niedługo jadę na wieś, więc pewnie nie będę miała internetu... ALE! Jakoś go znajdę, żeby być na bieżąco, no bo przecież jak to tak wytrzymać wakacje bez moich słodziaków? ^u^ Hmm... Aleś ma za znajomych samych studentów? Trochę jak ja, żyję w starszym towarzystwie XD Ewentualnie młodszym, a ludzi w moim wieku to znam chyba troje >.<
OdpowiedzUsuńA tab by the way... TĘSKNIŁAM CIOTO >.< JAK MOGŁAŚ PORZUCIĆ BLOGA NA TYLE CZASU NO WIESZ CO NIEMOŻLIWA JESTEŚ, NORMALNIE NIEREFORMOWALNA! *udaje swoją matematyczkę* Ugh... ;____; Jak myślę o tej matematyczce... To zaczynam bać się niskich, jasnowłosych kobiet ;________; Straszne... Zwłaszcza, ze moja matka tak kiedyś wyglądała XD
DOBRA! Ja się znowu rozpisują na byle jaki temat, a powinnam komentować rozdział... No ale moja wina, że ja umiem rozwlec każdy temat? XD OKEJ, AKESZ, STAHP! Dobra!
Ja Ci już tylko weny mogę życzyć i tego, ŻEBYŚ WSTAWIAŁĄ ROZDZIAŁY BAKUSIU <3
~ Szczęśliwa Akeś
Witam,
OdpowiedzUsuńAlex bardzo no nie wiem jak to powiedzieć troszczy się o Gabriela, był gotowy zrezygnować z imprezy dla niego
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witam,
OdpowiedzUsuńAlex bardzo no nie wiem jak to powiedzieć troszczy się o Gabriela, był gotowy zrezygnować z imprezy dla niego
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia