Kiedy umrę kochanie...


Hej, cześć!

Tym razem zamiast kolejnego rozdziału publikuję takie krótsze opowiadanie z innej beczki. Dlaczego z innej? Nie bójcie się, zostaję przy temacie shounen-ai, ale tym razem wkroczyłam w bardziej romantyczną (???) stronę miłości, co mi się nie zdarza zbyt często.

A więc, powitajcie Dawida i Sebastiana w opowiadaniu pod tytułem "Kiedy umrę kochanie".

* * *


Kiedy umrę kochanie 
gdy się ze słońcem rozstanę 
i będę długim przedmiotem smutnym 

Czy mnie wtedy przygarniesz 
ramionami ogarniesz 
naprawisz co popsuł los okrutny
Często myślę o Tobie 
często piszę do Ciebie 
głupie listy - w nich miłość 
głupie listy - w nich uśmiech 

potem w piecu je chowam 
płomień skacze po słowach 
nim spokojnie w popiele nie uśnie 

patrząc w płomień kochanie 
myślę - co też się stanie 
z moim sercem miłości głodnym 

a Ty nie pozwól przecież 
żebym umarł w świecie 
który ciemny jest który 
ciemny jest i chłodny 




Sebastian słuchał uważnie. Chwytał każde słowo wypowiedziane przez lekarza. Nie okazywał emocji, co było bardzo w jego stylu, nawet biorąc pod uwagę tak nieprawdopodobną sytuację. Siedziałem koło niego, dokładnie przyglądając się jego twarzy – miałem nadzieję, że zobaczę w niej choć maleńki przejaw uczuć, ale nie dostrzegłem nic. Ja sam byłem zbyt zszokowany i przerażony, by zachowywać się normalnie, i szukałem na oślep innych zajęć niż kontynuowanie tej przykrej rozmowy. Jednak doktor miał coś jeszcze do przekazania, oprócz tego, że w głowie mojego przyjaciela znajduje się niemożliwy do zoperowania guz.



- Panie Sebastianie – zaczął, odchrząkując przedtem. – Został panu nie więcej jak miesiąc życia. Przykro mi.



Wtedy naprawdę współczułem nie tylko mu, jako pojedynczej jednostce, ale i wszystkim lekarzom, którzy na całym świecie muszą informować ludzi o tym, że na wskutek jakiejś okropnej choroby lub urazu niedługo zejdą z tego świata. Współczułem również sobie. Ale najbardziej było mi przykro z powodu Sebastiana, który wciąż siedział w takiej samej pozycji, i słysząc słowa doktora, pokiwał jedynie głową.



- Panie Dawidzie. – Lekarz tym razem zwrócił się do mnie. – Jedyne, co można teraz zrobić, to po prostu zadbać o to, by przez ostatnie tygodnie życia czuł się komfortowo…



Usłyszałem śmiech, który wydostał się z mojego gardła – zareagowałem tak, ponieważ naprawdę rozbawiło mnie to, że Sebastian nagle powinien polepszyć jakość swojego życia. Akurat wtedy, kiedy miało się ono skończyć.



- Przykro mi, panie doktorze, ale wątpię, by on zgodził się teraz na coś takiego. Przez całe życie był nieostrożny i dużo ryzykował, ale to akurat wymaga jego praca. Jest policjantem i właśnie w tej chwili prowadzimy razem bardzo ważne śledztwo, od którego zależy, czy uda nam się uratować niewinnych ludzi. Sebastian kocha swoją pracę i na pewno nie uda mi się go odwieść od pomysłu kontynuowania tej sprawy. Na pewno.



Rozbawienie kompletnie mnie opuściło. Chyba dlatego, że po wypowiedzeniu tych wszystkich słów, po prostu zrozumiałem o co w tym wszystkich chodziło. Pojąłem, że mojemu przyjacielowi, a zarazem partnerowi z pracy, został niecały miesiąc życia, że miał w głowie wielką, niemożliwą do zoperowania bombę, która może w każdym momencie wybuchnąć, gdy tylko wydarzy się coś, co spowoduje eksplozję.



Brałem kiedyś udział w akcji, podczas której zakładnikiem była młoda kobieta – porywacz odział ją w kamizelkę zrobioną z ładunków wybuchowych i zażądał okupu. Dzięki sprytowi Sebastiana udało się zapobiec eksplozji, uratować kobietę oraz złapać zbrodniarza. Ale tym razem jest zupełnie inaczej; to Sebastian jest zakładnikiem, którego nawet gdyby bardzo się starano, nie można ocalić.



- Doskonale to rozumiem, ale z biegiem czasu sam powinien porzucić pracę. Z każdym dniem bóle głowy będą stawały się coraz bardziej bolesne. Mogą pojawić się również nudności, zaburzenia widzenia oraz trudności z chodzeniem. Guz jest naprawdę ogromny, a do tego wzmaga ciśnienie śródczaszkowe… - Lekarz przerwał na chwilę i sięgnął do jednej z szuflad. – Nie do końca jest to legalne, ale mam pewne wyjście z tej sytuacji. Mówiąc „wyjście” nie mam na myśli uratowania życia pańskiego przyjaciela, lecz pomoc przy odejściu. Odejściu z tego świata.



Kątem oka zauważyłem, że siedzący obok mnie Sebastian w końcu zaczął sprawiać wrażenie obecnego nie tylko ciałem, ale także i umysłem. Spojrzał ze spokojem na lekarza, a ja zacząłem zastanawiać się, czy on sam rozumiał, że w całej tej sprawie chodziło o niego.



- Jakie to wyjście? – Głos Sebastiana był obojętny, nie zawierał w sobie nawet odrobiny niepokoju lub strachu, które spodziewałem się usłyszeć.



Chciałem, by ten spokój emanujący od mojego przyjaciela, udzielił się także mi, bo czułem, że powoli ogarniała mnie rozpacz. Cała ta sytuacja wydawała mi się beznadziejna, dlatego, że nie wiedziałem, co powiedzieć ani co zrobić.



- Tabletki – oznajmił doktor, wyciągając coś z szuflady i kładąc zamkniętą rękę na blacie  biurka. – A dokładniej dwie tabletki. Wystarczy je połknąć, a po pół godzinie będzie po sprawie. Bezbolesna śmierć. Taka, jaką każdy chciałby umrzeć.



Jego dłoń otworzyła się, ukazując pomarańczowo żółte pastylki w przezroczystym opakowaniu.



- Rozumiem – mruknął Sebastian, wpatrując się w siedzącego za biurkiem mężczyznę. – Doskonale rozumiem i zgadzam się.



Nagle opanowały mnie mdłości, a w gardle stanęła wielka, niemożliwa do przełknięcia gula. Odkaszlnąłem cicho, maskując tym swoje emocje, bo tak naprawdę miałem ochotę po prostu zacząć krzyczeć z bezradności.


***

- Pomyśl, co zrobiłby porywacz ze swoimi ofiarami, gdyby chciał się dzięki nim wzbogacić. Po prostu pomyśl.


Miałem wrażenie, że Sebastian powiedział to do kogoś innego niż mnie, ale nawet będąc myślami gdzie indziej, wiedziałem, że swoje słowa skierował do mnie. Siedzieliśmy sami w pokoju od dobrych dwóch godzin, myśląc nad wciąż nierozwiązaną sprawą. Dla nas obu była bardzo ważna, ale także była ostatnia. Zdecydowałem, że kiedy już wszystko się… skończy, to wezmę sobie długi urlop, albo całkowicie odejdę z pracy. Rozwiązywanie zagadek kryminalnych bez mojego partnera nie byłoby już… Po prostu nic nie byłoby takie jak przedtem.



- Na pewno by ich nie zabił, skoro życie tych osób jest bardzo cenne – odpowiedziałem cicho, prostując się na krześle.



- Otóż to.



Potem Sebastian nie powiedział już nic. Leżał na kanapie w szlafroku, z zamkniętymi oczami, a myślami był wiele kilometrów ode mnie.


***

Kiedy następnego dnia wyszedłem na chwilę do sklepu, spotkałem człowieka, dzięki któremu w ogóle poznałem Sebastiana. Nazywał się Grzegorz Chomont i wykładał na uniwersytecie w Szczecinie. Spotkałem go kiedyś właśnie pod uczelnią, całkiem przypadkiem, i wdaliśmy się w rozmowę.  Poruszyłem wtedy temat tego, że zamierzałem wyprowadzić się do Warszawy, lecz nie miałem jeszcze miejsca do zamieszkania, a on wyciągnął kartkę i pióro, po czym napisał na niej swoim kaligraficznym pismem ciąg dziewięciu cyfr. Polecił mi zadzwonić pod ten numer, jeśli odpowiadałoby mi mieszkanie w małej kamienicy wraz ze współlokatorem. Po kilku dniach zwlekania w końcu zatelefonowałem do Sebastiana Bodera, przedstawiłem się grzecznie i przeszedłem do sedna sprawy. Po tygodniu byłem już w stolicy, we wspominanej wcześniej kamienicy i piłem kawę w salonie.


Chomont zaczepił mnie, gdy stałem przy półkach obładowanych przez desery dla dzieci firmy Gerber i Bobovita. Sebastian poprosił mnie wcześniej, bym kupił mu jeden, ale całkowicie wyleciało mi z głowy  o jaki smak mu chodziło.



- Dawid Zemczak? Nie wierzę, że spotykam cię w takim miejscu! Wszedłem tu tylko po chusteczki higieniczne, a tu taka niespodzianka! – Mężczyzna uścisnął mi dłoń, w której nie trzymałem koszyka i dodał:  – A co ty robisz w takim miejscu? Dobra, niech zgadnę, kupujesz jedzenie dla swojego dziecka?



Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Może i był uczonym profesorem, ale dedukcję najwyraźniej miał bardzo słabo rozwiniętą.



- W sumie to nie… Sebastian poprosił mnie o jeden z tych deserów, więc przyszedłem tutaj by mu kupić… - powiedziałem, czując, że sytuacja stała się dość niezręczna.



Jednak mężczyzna zdawał się tego nie dostrzegać, bo jego twarz wciąż rozświetlał szeroki uśmiech.



- Ah, więc tak to wygląda… - Włożył palce za pasek spodni i zaczął huśtać się w przód i w tył. – Więc opowiadaj, jak ci się żyje z Boderem. W końcu minęło już dobre osiemnaście miesięcy od kiedy dałem ci na niego namiary.



Westchnąłem ciężko, uświadamiając sobie, że gdybym nie wiedział, że Grzegorz Chomont jest profesorem, to na pewno nie wydedukowałbym tego patrząc na jego wygląd lub zachowanie. Ale bardziej myślałem o tym, czy powiedzieć mu w jakim stanie jest Sebastian i czy w ogóle warto rozpoczynać ten temat.



- Jest naprawdę miłym współlokatorem.



Wciąż nie byłem pewien, czy chciałem, by ktokolwiek się dowiedział. Nie, nie wiedziałem, czy Sebastian chciał, by ktoś się o tym dowiedział.



- Tylko tyle jesteś w stanie powiedzieć o osobie, z którą od osiemnastu miesięcy dzielisz mieszkanie? – Grzegorz zaśmiał się lekko, ale nie był to złośliwy śmiech. 



Odebrałem go jako wyraz lekkiego zakłopotania.



W sumie, to nie byłem ani zdenerwowany przez Chomonta, ani nie miałem mu za złe, że wypytywał mnie o takie rzeczy. Normalni ludzie w końcu tak robią, choć czasem nie mają pojęcia, że ich pytania mogą być dość niekomfortowe.



- Widzisz… Sprawa jest nieco skomplikowana – podjąłem temat. – Sebastian za niecały miesiąc się wyprowadza.



Nie czułem wyrzutów sumienia, że okłamałem mojego rozmówcę, czułem się bardziej tak, jakbym dotrzymywał ważnej tajemnicy.



- Dokąd to? Przecież nasza stolica jest piękna! Nic w niej nie brakuje, wszystkiego jest pod dostatkiem…  - Profesor zdziwił się na tyle, że przestał huśtać się i wyciągnął palce zza pasa.



- Do o wiele lepszego, mam nadzieję, miejsca – odpowiedziałem ponuro, wpatrując się w podłogę. – A teraz wybacz, ale muszę już lecieć. Miałem wyjść tylko na dwadzieścia minut, więc Sebastian już się pewnie niepokoi. Miło było cię znów spotkać – powiedziałem, po czym uścisnąłem mu pospiesznie rękę.



Potem chwyciłem dwa pierwsze lepsze desery i włożyłem je do koszyka. Szybko przeszedłem wzdłuż regału i skręciłem między stoiska z płatkami śniadaniowymi i czekoladą. 



Przystanąłem na chwilę, co pomogło mi uspokoić gonitwę myśli, po czym pewien, że zgubiłem Chomonta, ruszyłem do kas.


***

Zamknąłem drzwi jak najdelikatniej, na wypadek, gdyby Sebastian spał, ale gdy wszedłem do salonu, od razu poczułem na sobie jego pretensjonalny wzrok.


- Dlaczego nie było cię tak długo?



Patrzyłem wszędzie - na kanapę, na której leżał, na jego chude ciało odziane w pidżamę, jego loki, które wyglądały nieco mniej entuzjastycznie niż na co dzień – nie patrzyłem mu jednak w oczy. Nie potrafiłem tego zrobić, mimo, że bardzo się starałem. Czułem się upokorzony tym, że nie mogłem nic zrobić, by mu pomóc. Mogłem jedynie być przy nim i patrzeć jak powoli umiera.



- Zresztą, nieważne. Masz to o co cię prosiłem? – Czułem, że on wiedział o czym myślę i dlatego oszczędził mi tłumaczenia się. – Dawid… Wszystko w porządku?



Zacisnąłem wargi, siląc się na najweselszy wyraz twarzy, jaki wtedy mogłem z siebie wydobyć. Sięgnąłem do torby z zakupami, chwyciłem jeden z deserów i poszedłem do kuchni, gdzie zostawiłem zakupy i wziąłem łyżeczkę.



- Dziękuję – mruknął cicho Sebastian, gdy wręczyłem mu obie rzeczy. Chciałem pomóc mu jeszcze w odkręceniu słoiczka, ale zbył mnie machnięciem ręki.



Uklęknąłem przy kanapie i patrzyłem jak je, dopóki nie spytał mnie o czym myślę. Wtedy się skrzywiłem.



- Myślę o wielu rzeczach.



- Ale jakich konkretnie? Praca, polityka, a może po głowie chodzi ci osoba, którą spotkałeś w sklepie?



- Skąd ty… - ugryzłem się szybko w język. Przecież wiedziałem skąd.



- Stąd, co zwykle, czyli z mojego mózgu. Wystarczyło spojrzeć na ciebie, a logicznym stawało się, że będąc w sklepie spotkałeś kogoś. A po minie i zachowaniu świadczącym, że nie chcesz o tym rozmawiać, można wywnioskować, że tamta rozmowa nie dotyczyła przyjemnych tematów. A biorąc pod uwagę wszystkie niekomfortowe sytuacje, w jakich teraz jesteś, to oczywistym staje się, że ktoś pytał o mnie.



No tak, jego słynna dedukcja godna samego Sherlocka Holmesa.



- Masz rację, spotkałem kogoś.



- Kto to był?



- Grzegorz Chomont. Profesor ze Szczecina. – Sebastian zrobił dziwną minę, więc dodałem pospiesznie:  – To ten, który podał mi twój numer.



Mężczyzna chwilę jeszcze myślał, po czym przypomniało mu się, kim był ów profesor. Świadczyło o tym krótkie „Aaa…”, które wyrwało mu się z ust. Potem powrócił do jedzenia swojego deseru, nie odzywając się już ani słowem.



Przeczuwałem, że powrócił do myślenia nad sprawą porwania czwórki niewinnych ludzi i do rozważania opcji, które mógł wybrać przestępca. Nie chciałem mu przeszkadzać, ponieważ Sebastian był w tym naprawdę dobry, a w każdej zagadce kryminalnej trzeba było ścigać się z czasem.


***

Około trzeciej nad ranem usłyszałem ciche pukanie do drzwi mojej sypialni, która w sumie była małżeńską sypialnią z podwójnym łóżkiem. Wstałem szybko, myśląc, że Sebastianowi mogło się coś stać i dlatego do mnie przyszedł, ale na szczęście się myliłem. Mężczyzna stał pod moimi drzwiami, a wyraz jego twarzy wyrażał głębokie zakłopotanie.


- Obudziłem cię? – spytał cicho.



- Nie, w ogóle nie spałem.



Prawda, położyłem się około godziny jedenastej wieczorem, kiedy Sebastian ogłosił, że chce mu się spać. Zdziwiłem się wtedy, bo na ogół to ja pierwszy zasypiałem, a mój współlokator siedział do późnej nocy i przeglądał akta przestępców. Kładł się chwilę przed wschodem słońca, nigdy później (wiedziałem to stąd, że za każdym razem budziłem się, gdy wchodził do swojej sypialni; nie trudził się z delikatnym zamykaniem drzwi – po prostu nimi trzaskał) i spał do południa. Nigdy się nie wysypiał i bardzo często wstawał z bólem głowy. Tamtej nocy jednak ani ja, ani on nie zmrużyliśmy oka, leżąc w swoich sypialniach i mierząc się z natłokiem myśli.



- To dobrze.



Nastała krótka cisza, bo nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, a on najwyraźniej nie wiedział, czy dalej mówić.



- Coś się stało? – spytałem w końcu.



- W sumie to nie, ale… chciałem z tobą po prostu porozmawiać.



Gdyby była to normalna noc, taka, jakie przeżywaliśmy przez ostatnie osiemnaście miesięcy, będąc w słodkiej nieświadomości, na pewno po prostu nakrzyczałbym na niego, wyzwał od wariatów i trzasnął drzwiami. Bo kto normalny o trzeciej nad ranem chce rozmawiać? Jednak to był on, Sebastian z tykającą w głowie bombą. Sebastian, któremu zostały trzy tygodnie życia.



- Wchodź.



Uchyliłem drzwi pokoju, przepuszczając mężczyznę w drzwiach. Potem zamknąłem je i sięgnąłem ręką, by zapalić światło.



- Proszę, nie włączaj… - usłyszałem cichą prośbę. Spełniłem ją bez wahania.



Stanąłem obok niego przy łóżku i znów odniosłem wrażenie, że się skurczył. Mógłbym przysiąc, że jeszcze kilka dni temu, gdy wybieraliśmy się dopiero do lekarza, Sebastian był ode mnie jedynie kilka centymetrów niższy. Teraz wyglądał  także na chudszego, a cienie pod jego oczami wydłużyły się, ukazując twarz zmęczonego człowieka.



- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – spytałem szeptem, nie chcąc zagłuszać ciszy panującej w pokoju.



- O tabletkach.



Westchnąłem głęboko. Jedną z wielu charakterystycznych dla Sebastiana cech była właśnie bezpośredniość, która dosyć często wpływała na jego relacje z ludźmi. Szczerze mówiąc, to nie utrzymywał on żadnych kontaktów z rodziną, a z samymi przyjaciółmi spotykał się dość rzadko, tak samo zresztą jak ja.



- Połóż się, porozmawiamy w łóżku.



Wgramoliłem się na łoże po drugiej stronie, czekając chwilę, aż mężczyzna zajmie jedno z miejsc. Potem przykryłem nas obu kołdrą, nie wiedząc tak naprawdę, czy miałem ochotę rozmawiać na temat tych cholernych pastylek.



- Dawid… Chodzi o to, że chcę dać ci te tabletki – zaczął od razu, gdy przestałem się już wiercić i ułożyłem się wygodnie. – Będziesz je przechowywał i kiedy będę już gotowy, to mi je dasz, dobrze? Ja po prostu nie potrafię patrzeć na nie każdego dnia, bo to jest dla mnie zbyt przykre…



Przy ostatnim słowie jego głos niebezpiecznie się załamał, by potem przejść w cichy szloch. W pierwszej chwili myślałem, że Sebastian udawał, bo nigdy wcześniej nie byłem świadkiem jego chwil słabości, ba, w ogóle, to sądziłem, że ktoś taki jak on ich nie miewa. Ale wtedy cała moja teoria została obalona. Wielki policjant, na którego w pracy wszyscy mówią „Detektyw” lub „Polski Sherlock Holmes”, leżał koło mnie i wcale nie krył się ze swoim płaczem.



Nie do końca wiem, czy była to reakcja automatyczna, ale gdy tylko otrząsnąłem się z szoku, przygarnąłem jego chude ciało do siebie. Objąłem go ramionami, pozwalając na zmoczenie łzami górnej części mojej pidżamy i wplotłem dłoń w jego gęste loki.



- Zrobię wszystko i zgodzę się na wszystko o co tylko mnie poprosisz – szepnąłem. – Spokojnie, będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Naprawdę.



Ale Sebastian wciąż płakał, ponieważ tak samo jak ja wiedział, że nic już nigdy nie będzie w porządku.


***

Kolejny tydzień minął w oka mgnieniu, głównie dlatego, że obaj rzuciliśmy się w wir obowiązków. Musieliśmy dokończyć naszą ostatnią wspólną sprawę, zamykając rozdział pod tytułem „Praca”.


Po tamtym nocnym incydencie nie rozmawialiśmy zbyt dużo, nie licząc momentu, gdy Sebastian wręczył mi dwie kolorowe tabletki. Jeśli właśnie chodzi o te pigułki, to schowałem je w kieszeni na piersi i to był zły wybór, ponieważ z każdym krokiem czułem na sercu ich ciężar.



Sprawę zakończyliśmy dość szybko, udało nam się uratować cztery niewinne życia, oczywiście dzięki wspaniałej dedukcji Sebastiana. Wieczorem, tego samego dnia, zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie zorganizowane przez naszych współpracowników. Owszem, poszliśmy, ale tylko na chwilę, by wypić po kieliszku szampana i porozmawiać o tym, jak Sebastian doszedł do tego, gdzie znajdują się porwani.



Nawet gdy stałem daleko od mojego partnera, zawsze obserwowałem go ukradkiem, wyłapując momenty, w których zaczynał się chwiać, lub łapał się za skronie i intensywnie je pocierał. Podchodziłem wtedy do niego, brałem go na chwilę na bok i usilnie przekonywałem, że czas wracać do domu, ale on odpowiadał ciągle takim samym argumentem: „Mam tu jeszcze coś do załatwienia”. Rzeczywiście, miał, i to coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał.



Stałem wtedy z Julią, moją koleżanką z pracy, kiedy Sebastian wspiął się na jedno z biurek i zaczął uciszać zebranych w pomieszczeniu policjantów.



- Cisza! Cisza! Posłuchajcie mnie, mam wam coś ważnego do przekazania!



Każdy szybko umilkł, czując respekt do „Polskiego Sherlocka Holmesa”, i wszyscy utkwili w nim swoje spojrzenia.



- Chciałbym się z wami pożegnać, moi drodzy współpracownicy – powiedział, chwiejąc się przy tym odrobinę.



Kiedy usłyszałem jego słowa, zamurowało mnie. Nie wierzyłem, że on zamierzał powiedzieć im o tym, że jeszcze tylko dwa tygodnie zabawi na tym ziemskim padole. Nie wierzyłem, bo dlaczego miałby im to mówić? Po prostu nie mieściło mi się to w głowie.



- Dziękuję wam za pomoc przy wszystkich dochodzeniach i za to, że w ogóle byliście. – Podniósł z biurka kieliszek i uniósł go do góry w geście toastu. – Za dwa tygodnie umrę, mam nadzieję jednak, że nic się tutaj nie zmieni i że nadal będziecie tak wyjątkowo dobrym zespołem.



Potem mężczyzna wziął potężny łyk szampana, uśmiechnął się szeroko i wyjaśnił:



- Tutaj – przyłożył sobie palec wskazujący do głowy, pokazując o czym mówi. – Dokładnie tutaj w mojej głowie znajduje się bomba czasowa. Za dwa tygodnie zwyczajnie wybuchnie. A co powiedział lekarz? „Guz jest niemożliwy do zoperowania”, wyobrażacie to sobie? Przy tej dzisiejszej medycynie! – mężczyzna zachwiał się niebezpiecznie.



Wszystko, co miałem w rękach, wylądowało na podłodze. Wyminąłem zgrabnie stojących słuchaczy i podbiegłem do biurka, na którym stał Sebastian.



- Wystarczy tego, idziemy.



Co mnie zdziwiło, posłuchał się, więc pomogłem mu zejść z mebla i podążyliśmy bez słowa w stronę wyjścia. Ludzie odsuwali się nam z drogi, wodząc jedynie wzrokiem wciąż pełnym szoku.



- Dawid… Zabierz mnie do domu – powiedział Sebastian, gdy wyszliśmy już na świeże powietrze i stanęliśmy w świetle rzucanym przez jedną z lamp. – Chcę do domu.


***

Następnego dnia po południu obudziłem się, czując przy uchu ciepły oddech. Wtedy od razu przypomniałem sobie, co działo się w nocy. Tuż przed pójściem spać, Sebastian spytał mnie, czy znów mógłby położyć się ze mną w łóżku, ale nie po to, by rozmawiać, tylko dlatego, że u siebie w sypialni czuł się samotny. Zgodziłem się, oczywiście, bo sam również byłbym spokojniejszy, gdybym na bieżąco mógł dowiadywać się, czy wszystko z nim w porządku.


Leżałem nieruchomo i czekałem aż Sebastian się obudzi. Byłem wyjątkowo wypoczęty, choć trochę dokuczał mi kark. Po dwudziestu minutach mój przyjaciel ziewnął szeroko, przetarł oczy i usiadł, rozglądając się po pokoju. Jego włosy były rozczochrane, a wyraz twarzy pokazywał, że mężczyzna jeszcze nie do końca się obudził. Kiedy tak patrzyłem na niego, miałem wrażenie, że mam przed sobą jego młodszą wersję. Przynajmniej dziewiętnastoletnią; wyglądał dość dobrze, nie licząc tych ciemnych cieni pod oczami. Ale potem to złudne wrażenie minęło, gdy głos trzydziestojednoletniego Sebastiana dotarł do moich uszu:



- Śnił mi się sen, w którym uporządkowywałem sobie co chciałbym zrobić z pozostałymi dniami mojego życia. Spodobało mi się to.



Za każdym razem, gdy wypowiadał się z taką łatwością o nadbiegającej rychłej śmierci, moje gardło ściskało się boleśnie, nie pozwalając mi cokolwiek powiedzieć.



- Prawie całe dwa tygodnie głowiliśmy się nad tą sprawą, więc rozdział o temacie „Praca” definitywnie został zakończony. Skoro zostało mi jedynie trzynaście dni życia, to muszę porozdzielać je na inne sprawy, tak, żeby nikogo ani niczego nie zaniedbać  – westchnął. – Ten dzień chcę poświęcić Warszawie, która była dla mnie domem przez bardzo długi czas. Chciałbym pójść do parku i po prostu poczytać na ławce gazetę.



Wciąż milczałem, choć w duchu cieszyłem się, że wpadł na taki pomysł. Dzięki temu mogłem poczuć się trochę bardziej przydatny, pomagając mu spełniać jego zachcianki aż do końca.


***

W parku było mało ludzi, chociaż był piękny, słoneczny dzień, dookoła śpiewały ptaki, a drzewa szumiały delikatnie przy każdym powiewie wiatru. Jedynymi osobami w parku, nie licząc mnie i Sebastiana, była gromadka dzieci bawiących się z psem oraz starsze małżeństwo, które tak samo jak my, siedziało na jednej z ławeczek.


W milczeniu przyglądałem się przyjacielowi, który wgłębiał się coraz bardziej w lekturę gazety. Czułem się z tego powodu nieco samotny, ale nie chciałem mu przeszkadzać, bo w tamtym momencie to on i jego zachcianki były dla mnie najważniejsze. Oparłem brodę na dłoniach i przeniosłem wzrok na małą, szumiącą pośrodku placu fontannę.



- Z dwunastu dni, które mi pozostały, dziesięć chciałbym poświęcić dla znajomych - powiedział, nie odrywając wzroku od czytanego artykułu.



- I co będziesz robił przez te dziesięć dni?



Sebastian złożył gazetę, położył ją na kolanach i również spojrzał na fontannę.



- Będę się żegnał. Chciałbym, żebyś zadzwonił do wszystkich wskazanych przeze mnie osób i poinformował ich o moim stanie. Nie chcę odchodzić bez pożegnania z ludźmi. A przynajmniej niektórymi.



- Dobrze, zawiadomię wszystkich, których tylko mi wskażesz.


***

Gdy tylko wróciliśmy do naszego mieszkania, Sebastian podał mi listę numerów, pod które miałem zadzwonić. Wziąłem ją do ręki, poszedłem do salonu i od razu wziąłem się za wypełnianie powierzonego mi zadania. Poinformowałem wszystkich o tym, że w ciągu dziesięciu następnych dni Sebastian będzie w domu i że chciałby się pożegnać. Większość osób od razu zapowiedziało, że na pewno przyjdzie, a reszta złożyła kondolencje przez telefon.


Przez cały czas Sebastian siedział na kanapie i przyglądał się mi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Kiedy skończyłem, usiadłem koło niego i ciężko westchnąłem.



- A co z twoją rodziną? Nie kazałeś mi do nich zadzwonić…



- Dowiedzą się o mojej śmierci dopiero wtedy, kiedy dostaną zawiadomienie o pogrzebie. Moi rodzice nigdy nie byli dobrzy w pożegnaniach, więc bardziej byliby mi wdzięczni, gdyby mogło ich to ominąć.



Westchnąłem i zadałem pytanie, na które już od południa chciałem usłyszeć odpowiedź.



- A co z tymi dwoma ostatnimi dniami?



Sebastian podniósł wzrok na moją twarz i nieco zakłopotany mruknął:



- Chciałem spędzić je z osobą, która jest dla mnie najważniejsza – urwał i westchnął. - Chciałbym, żebyś to ty był przy mnie, kiedy będzie mijało ostatnie czterdzieści osiem godzin mojego życia. I wtedy, kiedy będę gotowy wziąć tabletki…



Przyjaciel spojrzał na mnie ze smutkiem, kiedy poczułem, że moje oczy robią się wilgotne od łez. Tym razem to ja przechodziłem chwilę słabości i to on tym razem miał przytulić mnie i powtarzać słowa otuchy, które były jedynie pustymi obietnicami.


***

Przez kolejne cztery dni odwiedzin, do naszego mieszkania zawitało duże grono policjantów. Wszyscy mieli ze sobą kwiaty, których woń roznosiła się po całym domu (potem razem z Sebastianem stwierdziliśmy wspólnie, że ten zapach był zbyt intensywny i przenieśliśmy wszystkie wazony do jednej sypialni – w końcu od kilku dni spaliśmy razem, więc i tak była nieużywana).


Każda z tych wizyt trwała około dwudziestu minut; gość wchodził, wręczał kwiaty, rozmawiał z Sebastianem, żegnał się z nim, a potem rozmawiał jeszcze ze mną i składał mi wyrazy współczucia. Starałem się być twardy, kiedy ktoś stwierdzał „na pewno jest ci bardzo trudno…”, bo było mi arcycholernie trudno, ale musiałem robić dobrą minę do złej gry. Uśmiechałem się najszczerzej, jak tylko potrafiłem, choć Sebastian siedzący na kanapie i tak na pewno wiedział, że udawałem.



Jednak dla mnie dni mijały zbyt szybko, przynosząc ze sobą coraz więcej bólu. Ostatniego, dziesiątego dnia odwiedzin, Sebastian był wykończony, ponieważ objawy, które wcześniej praktycznie nie dawały o sobie znać, nasiliły się. Ból głowy stał się nieznośny, pojawiły się problemy ze wzrokiem i co gorsze, nie mógł sam ustać na nogach, bo za bardzo się chwiał. To przypominało mi okrutnie o zbliżającym się końcu.


***

44 godziny 


Od kiedy tylko wstaliśmy, atmosfera zdawała się nieco napięta. Denerwowałem się, ponieważ miałem pojęcie, jak szybko minął ten miesiąc, mimo, że całe trzydzieści dni wydaje się dla normalnego człowieka wiecznością. Starałem się jednak nie myśleć o tym, że niedługo wszystko się skończy i udawać przed Sebastianem, że wcale się nie stresowałem. A stresowałem się okropnie.



Siedząc już w salonie, jak zwykle przy moim biurku, bazgrałem po kartce, czekając, aż Sebastian wyjdzie z łazienki. Wcześniej uparł się, że naprawdę potrzebuje odświeżenia i że da sobie radę sam, bo tuż po obudzeniu z jego głową, równowagą i wzrokiem nie było wcale aż tak źle. Zgodziłem się, ale potem tego żałowałem, bo strasznie się męczyłem, oczekując aż wyjdzie, ponieważ obawiałem się, że może nagle zasłabnąć, lub zdarzy mu się coś innego, ale równie przykrego… Bałem się tego tylko z jednego powodu: chciałem się z nim pożegnać, tak, żebym potem niczego nie żałował.



- Mam do ciebie małą prośbę – powiedział, gdy owinięty w ręczniki wszedł do salonu. – Mógłbyś zrobić mi śniadanie? Chciałbym zjeść coś przyrządzonego przez ciebie.



Spojrzałem na niego i odwzajemniłem jego delikatny uśmiech.



- Przecież dobrze wiesz, że ja kompletnie nie umiem gotować…



Sebastian przewrócił oczami i zaplótł ręce na piersi. Jednak ton jego głosu wciąż był tak samo delikatny, jak jego uśmiech.



- Dawid… Proszę…



- No dobrze… Co takiego byś zjadł?



Chwilę się zastanawiał, wodząc oczami po całym pokoju. Gdy już dokonał wyboru, spojrzał na mnie i oznajmił:



- Mam ochotę na naleśniki. Ty mi je zrób, a ja idę się przebrać i wysuszyć włosy. Ok?



Pokiwałem głową i poszedłem do kuchni, ze smutkiem stwierdzając, że jednak nie byłem jeszcze gotowy na to, by pożegnać się z nim i z jego uśmiechem.


***

32 godziny 


- Powiedz coś, cokolwiek… Błagam… - poprosił i spojrzał na mnie. – Od tej ciszy zaraz eksploduje mi głowa!



Przeniosłem wzrok na jego twarz i zerknąłem w jego niebieskie oczy. Chwilę patrzyliśmy się na siebie, a potem mimowolnie odwróciłem wzrok. Rozpacz, która emanowała z jego tęczówek, przygnębiała mnie okropnie i wywoływała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Miałem świadomość, że marnowałem cenny czas, który Sebastian dla nas przeznaczył, siedząc bezczynnie na kanapie i milcząc. Wiedziałem, że powinienem chociaż coś powiedzieć, coś miłego lub ciekawego, ale miałem pustkę w głowie. Nie potrafiłem nic z siebie wykrztusić, ale najgorsze było w tym to, że nie wiedziałem, co się ze mną działo.



- Dawid… Po prostu coś powiedz. Nie musi być to żadne zdanie, wystarczy jedno słowo, błagam cię! – W jego głosie wyczułem nutę histerii i rozpaczy. Z żalu ścisnęło mi się serce.



Mężczyzna schował twarz w dłoniach i pewnie zacząłby płakać, gdyby nie to, co zrobiłem. Po prostu przyciągnąłem go do siebie (w ostatnim czasie strasznie schudł, więc swobodnie mogłem go wziąć nawet na ręce) i przytuliłem. Zanurzyłem nos w jego lokach i wtedy poczułem, że cały stres mnie opuszcza.



- Jak tam twoja głowa? – szepnąłem mu we włosy, które łaskotały mnie z każdym jego ruchem.



- Boli, zresztą jak zwykle. Ale już się przyzwyczaiłem. – Po tych słowach zamilkł i oparł się czołem o moją pierś.



Wplotłem dłoń w jego loki i delikatnie zacząłem  głaskać go po głowie. Myślałem wtedy o jednym – że chciałbym, by ta chwila trwała wiecznie. By Sebastian nie musiał odchodzić.


***

14 godzin


To była najgorsza ze wszystkich nocy, jakie kiedykolwiek przeżyłem. Ani na chwilę nie zmrużyłem oka, choć czułem się strasznie wyczerpany, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się doświadczać tylu negatywnych emocji na raz – na rozpaczy zaczynając, na zdenerwowaniu kończąc.



Leżałem na plecach, tuż obok śpiącego Sebastiana. Cieszyłem się, że przynajmniej on normalnie funkcjonował tej nocy.  Myślałem wtedy o wielu rzeczach, ale głównie o tym, że nie wyobrażałem sobie czegoś takiego jak „Życie po jego śmierci”. Wszystkie moje scenariusze kończyły się wraz z momentem, gdy Sebastian miał wziąć tabletki. Po prostu nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości, jak ta, że jego już nie będzie. Wciąż miałem głupią nadzieję, że nagle ktoś wyskoczy z szafy lub spod łóżka i krzyknie „Mamy cię!”, potem powie, że to wszystko było głupim żartem i że dałem się nabrać. Ale moja okrutna podświadomość wciąż szeptała mi, żebym nie liczył na niemożliwe.



Nie chciałem, by ranek nadszedł. Nie chciałem, by słońce znów wstało. Nie chciałem, by czas dalej płynął. Chciałem po prostu leżeć w łóżku, tuż obok Sebastiana, i patrzeć się na niego, gdy śpi.


***

7 godzin 


Sebastian nie mógł ustać tego dnia o własnych siłach. Ból głowy również dawał mu się we znaki bardziej niż kiedykolwiek, a do tego pojawiły się także nudności. Wciąż leżał w łóżku, opatulony pościelą, przez którą wyglądał na jeszcze chudszego i mniejszego. Ja leżałem obok niego, przyglądałem się jego oczom, i miałem wrażenie, że praktycznie widziałem, jak uchodzi z nich życie.



W pewnym momencie przeniósł swój mętny wzrok na mnie i uśmiechnął się radośnie. Poczułem wtedy, że boleśnie ścisnęło mi się serce.



- Dawid… Cieszę się, że jesteś ze mną, wiesz? – Jego głos był słaby, ale dało się wyczuć w nim nutę serdeczności.



Podniosłem dłoń i w momencie, kiedy dotknąłem jego twarzy, przymknął delikatnie oczy. Potem wyciągnął rękę spod kołdry i splótł nasze palce. Wtedy pojąłem pewną bardzo ważną rzecz. Uświadomiłem sobie, że przez dziewiętnaście miesięcy, które przeżyłem w stolicy, Sebastian stał się dla mnie kimś wyjątkowym. W końcu spędzałem z nim każdy dzień, czy to w pracy, czy w mieszkaniu… Nigdy za nim nie tęskniłem, bo wciąż był blisko mnie. Dopiero teraz, gdy miał mnie opuścić, doszło do mnie, że bezpowrotnie tracę ważną dla mnie osobę. I że już nigdy w życiu nie będę miał szansy na to, by spędzić z nim chociaż jeden dzień więcej.


***

1,5 godziny


- Dawid? - Jego głos wyrwał mnie z błogiego stanu odprężenia.



Spojrzałem na niego ze spokojem; jego bliskość magicznie sprawiała, że nerwy odchodziły gdzieś daleko, na drugi plan. Jednak wciąż, oczywiście, stresowałem się, wiedząc, że zostało nam tak mało czasu. Odpychałem jednak od siebie wszystkie te myśli, kompletnie oddając się przeżywaniu chwili, która trwała. Tu i teraz.



- Tak?



- Kim dla ciebie jestem?



Jego pytanie nieco mnie zaskoczyło. Od kiedy tylko przeprowadziłem się do Warszawy i z nim zamieszkałem, Sebastian wydawał się dla mnie osobą zamkniętą w sobie. Dopiero po jakimś czasie zaczął okazywać jakiekolwiek pozytywne emocje, ale i tak była to tylko malutka część z tych, które okazują normalni ludzie. Myśl o sytuacji, w której Sebastian pyta się mnie o coś - co ściśle powiązane jest z relacjami międzyludzkimi , a także i uczuciami - jednego z tych normalnych dni, byłaby dla mnie dość nierealistyczna. Jednak to nie był zwykły dzień. To był ostatni dzień jego życia, podczas którego wszystko było dozwolone, ale nie miało prawa wywoływać zdziwienia.



Ostatnimi czasy bardzo dużo rozmyślałem na różne tematy i doszedłem do jednego wniosku: Sebastian był na pewno moim najlepszym przyjacielem, ale podejrzewałem, że jednak czułem do niego coś więcej. Nie potrafiłem tego dokładnie określić.



- Na pewno jesteś moim najlepszym przyjacielem. A ja kim dla ciebie jestem?



Mężczyzna westchnął cicho. Może jedynie mi się przewidziało, ale miałem wrażenie, że jego oczy nieco przygasły.



- Nie wiem kim dla mnie jesteś, ale wiem, że cię kocham.



- Ja też  ciebie… kocham? – odpowiedziałem, nieco zdziwiony.



Poczułem jak palce Sebastiana dotknęły lekko mojego polika. Jego dłoń była zimna.



- Nie rozumiesz…  - Znów westchnął, tym razem przeciągle i głęboko. -  Ja kocham cię w inny sposób. Bardziej niż „jak brata” i bardziej niż „jak przyjaciela”. – W jego głosie zatańczył smutek.



Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale mu nie pozwoliłem. Po prostu przytknąłem mu palca do ust i spojrzałem mu prosto w oczy.



- Naprawdę?



Pokiwał głową na znak potwierdzenia. Szczerze, to zaskoczyło mnie to bardzo, ale z drugiej strony, dlaczego niby Sebastian miałby robić sobie żarty z takich rzeczy?

 
- Jesteś tego pewien? – Wiedziałem już, co zrobię, kiedy jego odpowiedź znów będzie brzmiała „tak”. Dlatego ze wszystkich sił pragnąłem, by tak właśnie brzmiała.


Mężczyzna zmarszczył czoło i znów pokiwał głową. Wtedy po prostu chwyciłem jego brodę i delikatnie przyciągnąłem jego twarz do swojej. Wahałem się może przez moment, a potem lekko musnąłem jego wargi.



W momencie, gdy nasze usta się spotkały, w głowie wybuchła mi ogromna liczba myśli. Poczułem mrowienie w palcach, zakręciło mi się w głowie – i co było przyjemne – przeszły mnie ciepłe dreszcze. Ale co było najwspanialsze, moje nozdrza wypełnił zapach jego szamponu, który tak bardzo uwielbiałem. Jego usta były miękkie – fakturą przypominały skórkę śliwki – i niesamowicie ciepłe.



Pocałunek nie trwał długo, ani krótko – można by rzec, że był w sam raz, więc gdy odsunęliśmy się od siebie na kilka centymetrów, oboje uśmiechaliśmy się radośnie. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym znów łapczywie sięgnęliśmy swoich ust. Tym razem nie było miejsca na delikatność  – czas uciekał, a my mieliśmy jeszcze mnóstwo uczuć, które chcieliśmy sobie przekazać. Całowaliśmy się z wielką pasją, dając upust emocjom, które tłoczyły się w nas od bardzo dawna.



Czując ciało Sebastiana tak blisko siebie, jego oddech i dotyk jego miękkich włosów, czułem się jak zahipnotyzowany. Boże, on dawał mi tyle szczęścia! Przez całe dziewiętnaście miesięcy miałem pod nosem osobę, która jest dla mnie najważniejsza i nie dostrzegałem tego. Dlaczego? Dlaczego nie potrafiłem zrozumieć, że to los dał mi prezent i sprawił, że spotkałem Grzegorza Chomonta, który akurat znał kogoś, kto potrzebował współlokatora? Dlaczego uświadomiłem sobie to wtedy, kiedy było już praktycznie za późno? Ale najbardziej zastanawiało mnie pytanie, które co jakiś czas uciekało z mojej podświadomości.

Dlaczego akurat Sebastian musi umierać, dlaczego to nie mogę być ja?

***

45 minut


To był ten moment. Moment, który prześladował mnie nocami, od kiedy Sebastian przyszedł do mnie o trzeciej nad ranem i poprosił o przysługę. Tabletki.



- Dawid… Jestem gotowy – powiedział nagle, leżąc w moich ramionach.



Nie zrozumiałem od razu, o co mu chodziło, bo jego pocałunek wciąż działał na moje myśli i nerwy kojąco.



- Daj mi tabletki. – Jego głos był obojętny, ale i tak wiedziałem, że się stresował. – Jestem gotowy.



Miałem ochotę zacząć błagać go na kolanach, by poczekał jeszcze choć jeden dzień. Chciałem powiedzieć mu, że może lekarz się mylił i że jego przypadek nie jest aż tak straszny. Że istnieje możliwość, że gdzieś w jakiejś nowocześniejszej klinice medycznej, na przykład w Ameryce lub Japonii, spokojnie przeprowadzono by operację na jego guzie… Ale koniec końców nie powiedziałem nic. Po prostu wstałem i udałem się do salonu, by wyciągnąć dwie pastylki w przezroczystym opakowaniu, które znajdowały się w kieszeni jednej z moich koszul wiszących na oparciu krzesła. Przez chwilę nawet miałem nadzieję, że ich tam nie znajdę, ale byłem w stu procentach pewien, że tam były. Wziąłem je do ręki, która pod ich ciężarem (tabletki były leciutkie, ale ciążyło mi ich przeznaczenie) zaczęła się lekko trząść. Potem wkroczyłem do kuchni, nalałem wody do jego ulubionego kubka i biorąc głęboki wdech, pokonałem kilka kroków dzielących mnie od sypialni.



W momencie, gdy spojrzałem Sebastianowi w twarz, zrozumiałem, że żadna inna możliwość, oprócz połknięcia przez niego tabletek, nie wchodziła w grę. Uświadomiłem to sobie, patrząc na jego ciemne cienie pod oczami i wyraz głębokiego zmęczenia. Pojąłem, że gdyby poczekał jeszcze trochę, możliwe, że stało by się coś, co bardzo by go bolało, a właśnie dlatego dostał te tabletki - by odejść bezbolesną śmiercią.



Gdy w jednej dłoni trzymał już swój kubek, a w drugiej ściskał kurczowo przezroczyste opakowanie, usiadłem koło niego i uśmiechnąłem się smutno. On jednak spojrzał na mnie spokojnie, a rysy jego twarzy złagodniały.



- No, to zdrowie! – zaśmiał się delikatnie, po czym wydobył z opakowania jedną żółto pomarańczową pastylkę.



Potem wziął ją do ust, napił się wody i wszystko połknął. To samo zrobił z drugą tabletką.



Wziąłem od niego kubek i postawiłem go na nocnym stoliku. Pustymi opakowaniami nawet się nie przejąłem, bo wylądowały gdzieś na podłodze. Chwyciłem Sebastiana w ramiona i po prostu siedziałem tak, głaszcząc go po głowie.



- Mów do mnie. Chcę słyszeć twój głos – powiedział słabo, wtulając się w moją pierś. – Powiedz mi, co by było, gdybym dalej żył? Gdybym nie miał tego cholernego guza…



Przycisnąłem go mocniej do siebie; miałem nadzieję, że jego bliskość znów opanuje moje nerwy, ale tym razem to nie podziałało. Gardło ścisnęło mi się boleśnie – nie wspominając już o sercu – ale wraz z pierwszymi łzami wykrztusiłem z siebie kilka zdań.



   - Gdybyś… gdybyś żył, to chciałbym żyć z tobą. Moglibyśmy zarobić razem na mały domek na przedmieściach lub na jakiejś wsi i po prostu tam zamieszkać. Tylko ty i ja, żadnych sąsiadów, czy hałasów dobiegających z ulicy. Żadnych psów ujadających w nocy. Żadnych cholernych tabletek i żadnych rozstań. Tylko ty… i ja.



Przez łzy zobaczyłem, jak Sebastian uśmiecha się, a potem jego twarz wykrzywia grymas rozpaczy. Po chwili z jego oczu również poleciały strużki łez, mocząc jego rozpalone poliki. Czas boleśnie uciekał.



- Dawid… Boję się – wychrypiał pomiędzy kolejnymi napadami płaczu. – Tak bardzo chciałbym dalej z tobą żyć… Strasznie się boję…



Ująłem jego twarz delikatnie, otarłem mu poliki i oczy, po czym dopasowałem swoje usta do jego ust i znów miałem wrażenie, że czas na chwilę staje. Ale w rzeczywistości tak nie było. Kiedy tylko odsunąłem się od Sebastiana i spojrzałem na niego, wykrztusił z siebie:



- Kocham cię, Dawid. Najbardziej na świecie.



Przez kilka minut wodził jeszcze wzrokiem po sypialni, mojej twarzy i łóżku, po czym zamknął oczy.



I już więcej ich nie otworzył. Mimo to, wciąż leżałem koło niego, tuląc go, mając złudną nadzieję, że to przywróci mu życie. Ale było już po wszystkim. Każdy ze scenariuszy się skończył, czy tego chciałem, czy nie.


***

Kilka dni po jego śmierci, odbył się pogrzeb, na który przyszło prawie pół miasta. Byli wszyscy policjanci, ludzie, którym kiedykolwiek pomógł lub uratował im życie, jego rodzina oraz znajomi. Byłem również ja i przemawiałem na uroczystości. Przez kilka godzin siedziałem nad tym tekstem, bo chciałem, by był idealny, by wszyscy zgromadzeni tam ludzie choć w części mogli zrozumieć, jak bardzo Sebastian był oddany pracy, że poświęcił na nią aż dwa tygodnie swojego życia. Chciałem, by ludzie docenili go za to, kim był i co dobrego dla nich robił, bo taki był właśnie Sebastian Boder. Był najbardziej uczuciową osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Był, a raczej wciąż jest, także moją miłością.


Wszyscy składali mi kondolencje, ale w pamięć najbardziej zapadł mi moment, w którym podeszli do mnie jego rodzice. Podziękowali mi za to, że zajmowałem się ich synem, że byłem przy nim przez cały ten czas, a potem po prostu sobie poszli. Sebastian miał rację – nie byli zbyt dobrzy w pożegnaniach.



Nie do końca odszedłem z pracy, tak jak to sobie wcześniej zaplanowałem, ale otworzyłem swoje własne biuro detektywistyczne. Zajmowałem się sprawami, z którymi przychodzili do mnie najróżniejsi klienci, ale także pomagałem policji w różnych śledztwach, gdy funkcjonariusze nie mogli sobie z nimi poradzić. Może nie byłem tak dobrym detektywem jak Sebastian (u którego na grobie kazałem wyryć słowa „Polski Sherlock Holmes”), lecz wciąż czułem, że on gdzieś obok mnie jest i udziela mi swojego talentu. Czasami nawet miałem wrażenie, że widzę go - żywego, stojącego naprzeciw mnie, lub siedzącego na swojej ulubionej kanapie, dlatego nie czułem się aż tak bardzo samotny. Mimo to, przyłapywałem się dość często na tym, że wyobrażałem sobie, co by było gdyby Sebastian nadal żył.



Za każdym razem odpowiadałem sobie jednym zdaniem:



„Wtedy zamieszkalibyśmy razem w domku na przedmieściach lub wsi i żyli tam. Tylko ja i on.”

10 komentarzy:

  1. Wow....niesamowite.Brawo.Po prostu brawo.
    Łapie za serce.I zaciska chwyt z każdym akapitem....a pod koniec...
    Smutne,ale i piękne.Życzę Ci weny i większej ilości takich świetnych one-shotów!<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Planowałam napisać ten komentarz jutro, ale chyba pod wpływem emocji będzie najlepiej.
    Mam mętlik w głowie. Z jednej strony uwielbiam cię za takie świetne pisanie i wpływanie na wyobraźnie i emocje, a z drugiej nienawidzę dokładnie za to samo. Od pierwszych zdań, wiedziałam jak skończy się ta historia i w pewnych momentach chciałam przerwać czytanie i dokończyć jutro... ale przemogłam się.
    Co tu dużo kryć: popłakałam się i nawet teraz mi się obraz rozmywa... Cudowna historia, o nieszczęśliwej miłości, albo raczej niespełnionej. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić siebie na miejscu Dawida czy Sebastiana. Ta dwójka, kocham ich tak samo jak Gabriela i Alexa, pomimo, że nie poznaliśmy się za dobrze :)
    Jesteś pierwszą osobą, której opowiadanie blogowe (czy tam miniaturka jak kto woli) sprawiło, że tak mocno się wzruszyłam. Pochlipuje sobie jak mała dziewczynka w kąciku, ale jestem z tego dumna!
    Gratuluje ogromnego talentu, dziewczyno, i czekam na kolejne wpisy.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. O mamo, przepelnia mnie tyle uczuć na raz, że sam już nie wiem co napisać... piękna i wzruszająca historia. Mimo, że jest krótka, zdążyłem zżyć się z bohaterami...
    Teraz, kiedy już wiem jakie są Twoje tasiemce i krótkie shounen-ai, czekam tylko na onw-shota o tematyce hard yaoi. Kiedy go przeczytam będę spełniony życiowo.
    Pozdrawiam i życzę weny!♥

    L.

    OdpowiedzUsuń
  4. TTuTT dobra, Aka, bierzemy się w garść i piszemy jakiś komentarz, nie wyjemy, nie wyjemy... AAARGH, NIE UMIEM! TTuTT czemu to takie smutne? Czemu to takie dzgająco-sercowe?! Czemu to takie wzruszające? CZEMU ANGSTOWE?! Czemu?! Pani chyba chce doprowadzić do odwodnienia TTnTT Ja sobie wymieklam. Matka się gapi, ia nie widzę literek i pewnie same błędy robie, ale nic to! Takie mam kolatanie w sercu... Ach, nie napiszę nic konstruktywnego, gdyż Kac Vegas II leci, a ia zamiast aiśmiać wyje, a jednego z nich przeleciała babka z fiutkiem i ja i tak wyje i byłam w kinie i buuuu, bo Alek umarł i robię błędy i łzy to wstyd i Aka płacze i... I... I... Uuuuuch, dół! ! Dobra, weny życzę!
    TTnTT

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    matko jedyna, tekst jest przepiękny, taki smutny, popłakałam się jak bóbr.... ach w ostatnich chwilach wyznali sobie uczucia....
    droga autorko mam taką prośbę, gadżet ile zostało czasu do następnej publikacji to świetny pomysł, ale, ale właśnie jest ale, rzadko kiedy mam dostęp do komputera, czasami to są nawet dwa tygodnie, i z reguły czytam na telefonie, no właśnie jak on jest włączony to ja mam pusta stronę...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, miło mi jest, czytając Twoje słowa Basiu :)
      Gadżet został usunięty, tak jak prosiłaś. :)

      Usuń
  6. Mam ten sam problem jeśli chodzi o gadżet "ile zostało czasu do" :)
    A co do opowiadania - zatkało mnie totalnie i nie wiem czy jestem w stanie napisać jakiś konstruktywny komentarz... Za dużo emocji na raz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gadżet już usunięty - fajny był, ale skoro sprawiał tyle problemu... No i nie ukrywam, ale trochę mnie stresowały te uciekające liczby :D

      Usuń
  7. Cudowne... Tak jak chyba wszyscy przede mną, ja również płaczę pisząc komentarz. Usiłowałam się powstrzymać, ale w chwili gdy Sebstian poprosił o tabletki moje oczy zrobiły się pełne łez i miałam problem, żeby w ogóle skończyć to czytać. Ale udało się.
    Jestem pod wielkim wrażeniem. Mimo, że od początku wiedziałam jak to się skończy to i tak pozostawałam przy nadziei. On-shot jest piękny. Jest przerażająco smutny, ale piękny.
    Pozdrawiam, Minko.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie, nie, niee ;-; Cholera, jeden z najsmutniejszych one-shotów jakie czytałam ;-;-; W sumie trochę to za prostackie określenie, gdyż każdy akapit kipiał melancholią coraz mocnije. Okrutna jesteś. Po tym, co przeczytałam wcześniej nie liczyłam na nic podobnego pokroju :'vv Okrutne.
    W końcu coś u mnie wywołało pewne emocje. Nasza polonistka znała takie fajne określenie na osoby, które nie potrafią 'operować' uczuciami. W moim przypadku ta bariera powoli się chyba łamie..

    --
    bytaasteful.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)