Kolejne dni wypełnione były
Alexandrem - jeśli nie spędzałem z nim czasu oglądając telewizję lub po prostu
rozmawiając, to prawie ciągle siedział mi w głowie. W wyniku tego miałem
wrażenie, że jest on wciąż obok mnie, nawet kiedy czytałem samotnie książkę w
pokoju tuż przed snem. Przez cały ten czas Smith kilkukrotnie wspominał coś o
znajomych mieszkających w Fort Hayword - dokładnie tam, gdzie spędziłem dzień
swoich urodzin - i zapowiadał, że siedemnastego grudnia szykuje się duża
impreza. Którejś z nocy leżałem jak kłoda w łóżku z irytującym uczuciem, że o
czymś zapomniałem; raz po raz byłem już bliski przypomnienia sobie o co
chodziło, jednak nagle znów traciłem wątek i nie miałem pojęcia, co ważnego
uleciało mi z głowy. Nienawidziłem takich momentów - było to tak wnerwiające,
jak skakanie powieki, czy sytuacja, w której coś bardzo cię swędzi, a ty nie
możesz się podrapać.
Dopiero pewnego ranka, kiedy
Belzebub z niewiadomych powodów miauknął przeciągle, przypomniałem sobie
momentalnie o co chodziło. A to wszystko dzięki kocurowi, który był jednym z
tych milczących na co dzień zwierzaków - mruczał nieustannie, ale świętem było
jeśli wydał z siebie jakikolwiek inny dźwięk. Jego miauknięcie skojarzyło mi
się tylko z jedną sytuacją, a mianowicie tą, kiedy po raz pierwszy gościłem
kogoś u siebie w pokoju. No, nie wspominając już nawet, że tą osobą był
Alexander. Jednak nie w tym tkwił sęk; zdarzenie to miało miejsce dzień przed
moimi urodzinami, o których chwilę rozmawialiśmy, po czym Smith powiedział coś
w stylu: "No pięknie, jesteś ode mnie dokładnie o miesiąc starszy".
Przypomniało mi się, że ostatnim razem, kiedy słyszałem krótki, aczkolwiek interesujący
koncert Belzebuba, był właśnie szesnasty listopada; czyżby było to spowodowane
obecnością Smitha? Uśmiechnąłem się na wspomnienie Alexandra głaszczącego z
uradowaną miną kocura, a potem sam podrapałem za uchem śpiącego obok
kota.
A więc Smith ma jutro urodziny - pomyślałem, siadając na skraju łóżka i odkładając prawie
przeczytane "Stukostrachy".
Ogólnie rzecz biorąc, to chyba
wypadało mi dać chłopakowi jakiś prezent - niby dopiero co tak naprawdę się
poznaliśmy i zakolegowaliśmy, jednak po tych zaledwie sześciu dniach miałem
wrażenie, że znamy się od bardzo dawna. Tylko, cholera, co takiego mógłbym mu
dać?
Czy może jednak to był zły pomysł?
Co jeśli jest uprzejmość wynikała tylko z następnego podstępu, który
zaplanowali Wielcy Ważniacy? Ale skoro Alexander nie trzymał się aktualnie z
Nickiem i Brandonem, to może naprawdę chciał się ze mną zakolegować?
Rozejrzałem się po pokoju, taksując
wzrokiem każdą napotkaną rzecz; minąłem obojętnie szafę z ubraniami, biurko
zawalone podręcznikami i zeszytami, ale zatrzymałem spojrzenie przy regale z
książkami. Chwilę zastanawiałem się, lecz koniec końców nie podjąłem żadnej
decyzji. Chyba nie było też sensu w jechaniu do centrum handlowego, by
poszwendać się po sklepach w poszukiwaniu... no właśnie, w poszukiwaniu czego?
Kompletnie nie miałem pojęcia, co spodobałoby się Alexandrowi. Zostało mi
wyjście awaryjne - po prostu zapytać chłopaka, co chciałby dostać. Proste, ale
jednocześnie niesamowicie dla mnie skomplikowane.
* * *
- Hej - mruknąłem, dosiadając się do stolika zajmowanego przez Smitha.
Chłopak podniósł głowę znad książki
i talerza z jajecznicą, zerknął na mnie, a potem się uśmiechnął.
- Cześć - odpowiedział, odkładając "Wrócę po ciebie" na stół.
- Dobrze, że jesteś. Mam do ciebie pytanie.
Zdziwiłem się, ale chwyciłem sztućce
w ręce i wziąłem się za pałaszowanie frittaty. Spojrzałem na Alexandra, unosząc
jedną brew i czekając na pytanie.
- Pamiętasz jak mówiłem ci o tej jutrzejszej imprezie, prawda? -
Kiwnąłem głową, na znak zgody. - No i jest taka sprawa, chciałbyś pójść na nią
razem ze mną?
Przełknąłem kęs jedzenia, który
właśnie przeżuwałem, odłożyłem nóż i widelec, a potem, nie kryjąc zdziwienia,
zadumałem się. Tak w sumie, to nigdy nie byłem na żadnej imprezie, ale
wiedziałem, że zazwyczaj przelewają się tam litry alkoholu i dzieją przeróżne,
dziwne rzeczy. Nie uśmiechała mi się perspektywa takiego towarzystwa i chyba
było to wypisane na mojej twarzy, bo Alexander przyglądał mi się z
wyczekiwaniem.
- No, niezbyt... - Mruknąłem niepewnie.
Usta chłopaka wygięły się w
podkówkę, a mi zrobiło się trochę głupio i automatycznie miałem ochotę
poczęstować go milionem różnych wymówek, które momentalnie pojawiły mi się w
głowie.
- Szkoda - odpowiedział, przyglądając się zbyt intensywnie kawałkowi
jajecznicy, który nabił wcześniej na widelec.
- Też mam do ciebie pytanie. - Wiem, że był to tani chwyt, ale szybko
chciałem zmienić temat rozmowy.
Alexander spojrzał na mnie na chwilę
z zaciekawieniem, a potem zabrał się znów do jedzenia.
- Bo wiesz, skoro masz jutro urodziny, to myślałem nad prezentem... -
Zacząłem cicho. - Ale... miałem z tym małe problemy i stwierdziłem, że lepiej
będzie jak ty mi po prostu powiesz co chcesz...
Smith zastanawiał się chwilę,
przeżuwając, po czym uśmiechnął się przebiegle, a ja wiedziałem już, że to nie
wróży nic dobrego.
- W takim razie chciałbym, żebyś w ramach prezentu poszedł ze mną jutro
na tę imprezę. - Zadowolony spojrzał na mnie z triumfem błyszczącym w
oczach.
Nie podejrzewałem, że chłopak mnie
tak podejdzie, ale co miałem do gadania? Jak zwykle sam wpakowałem się w jakieś
bagno, jednak skoro takie było jego życzenie urodzinowe...
- No dooobra... - Powiedziałem w końcu, wzdychając głęboko, ze
zniecierpliwieniem.
Alexander rozpromienił się, przez
chwilę wyglądając jak dziecko, które dostało upragnionego szczeniaczka, a ja
przewróciłem oczami.
Gabriel, ty stara zrzędo, idziesz
na imprezę, czy tego chcesz, czy nie, więc przynajmniej skorzystaj z okazji i
baw się dobrze chociaż raz w życiu - zganił mnie
mój umysł.
- Okej, więc postanowione - podsumował chłopak, zadowolony z siebie jak
nigdy dotąd. - Nawet nie wiesz jak się cieszę. - Obdarzył mnie uśmiechem, więc
automatycznie zrobiłem to samo.
Dobra, skoro sprawia ci to
przyjemność, to się poświęcę, Smith, ale tylko dlatego, że to są twoje
urodziny!
* * *
Pierwszy raz od przeprowadzki, czyli
po prawie czterech miesiącach, dopiero zacząłem myśleć o moich rodzicach. Nie, nie
byłem aż tak zdesperowany, by za nimi tęsknić - co to, to nie, ale mimo
wszystko dziwnie mi było na duchu ze świadomością, że spędzę te święta bez
nich. Nie ważne, że wiecznie się kłóciliśmy i krzyczeliśmy na siebie z byle
powodu. Nie liczyły się nawet nietrafione prezenty, czy takie same życzenia
składane rok w rok przy dzieleniu się opłatkiem... Wszystko to nie miało
znaczenia przy tych kilku szczerych uśmiechach i samej obecności. Podczas
każdej kolacji wigilijnej może i zewnętrznie nie wyglądałem na zadowolonego,
jednak wewnątrz czułem, że wszystko jest tak, jak być powinno; matka siedziała
po mojej lewej stronie, a ojciec po prawej. Nieważne jak bardzo byli
poirytowani i opryskliwi; ważne, że byli obok, na wyciągnięcie ręki.
Kiedy byłem mały, czasami
zastanawiałem się nad rodzinną czułością i nigdy nie byłem pewien, czy u nas w
domu ten termin w ogóle funkcjonował... Lecz teraz, o parę lat starszy ja,
zrozumiałem w końcu, że wszystkie te krzyki i awantury były po prostu sposobem,
w jaki Phantomhive'owie najwyraźniej okazywali sobie miłość. Ta nasza rodzinna
ekscentryczność była najprawdopodobniej jednym z czynników powodujących u mnie
takie trudności w wyrażaniu nawet tych najprostszych uczuć.
Myśląc o rodzicach, siedziałem na
ławce przed internatem i rwałem na małe kawałki trzymaną w dłoniach kromkę
pszennego chleba, którą wziąłem ze stołówki. Okruchy rzucałem przed siebie;
niektóre już w powietrzu chwytane były przez zwinne wróble, a inne spadały w
śnieg i ptaki natychmiast rzucały się na nie, wdając się między sobą w bójki.
Wszystkiemu towarzyszył donośny i gwarny ćwierkot, brzmiący wręcz
nieprawdopodobnie wiosennie, mimo stanowczo panującej dookoła zimy; od kilku
dni nie spadł ani jeden płatek śniegu, ale temperatura utrzymywała się nadal
poniżej zera. Spoza chmur nieśmiało wyglądało jakby przykurzone słońce,
sprawiając, że wszystko dookoła, co pokryte było śnieżnym puchem, błyszczało
niesamowicie w jego nikłych promieniach. Dzięki temu cały kampus wydawał się trochę
mniej opuszczony, mimo, że gdzie się nie spojrzało, nie było widać ani jednej żywej
duszy. Czułem się trochę jak rozbitek na bezludnej wyspie. Okej, może trochę
przesadziłem, bo nie tylko ja zostałem tutaj na święta - był jeszcze Smith i
kilka osób, które widziałem w stołówce, jednak nie znałem ich, ani nie
wiedziałem nawet do której klasy chodzą. Pamiętałem tylko, że Monti machała i
uśmiechała się do niektórych, ale co mnie to obchodzi? Jej sprawa z kim się
zadaje, przyjaźni lub... chodzi. Potrząsnąłem głową, zmuszając myśli o Caspbell,
by z powrotem znalazły się za czarną kurtyną, czyli tam, gdzie było ich
miejsce. Rzuciłem resztę okruchów na ziemię, wzbudzając tym radosny ćwierkot
wśród skaczących po śniegu wróbli.
Starczy, kolego - odezwał się mój umysł. - Jak zwykle myślisz tylko o nieprzyjemnych
rzeczach. Może tak dla odmiany pomyślałbyś o czymś pozytywnym?
Wystawiłem twarz do słońca, tak, że
jego nieśmiałe promienie zaczęły grzać delikatnie moją skórę.
Szkoda tylko, że ja nie potrafię - odparłem.
Nie, ty wmówiłeś sobie, że nie potrafisz
i trzymasz się tego kurczowo jak starzec swojej laski, rozumiesz? Musisz pojąć, że jedyną osobą, która stoi na przeszkodzie
do tego, byś był szczęśliwy, jesteś ty sam.
Na tym skończył się ten krótki
wewnętrzny dialog ze samym sobą; zamilkłem, pełen wątpliwości. Zerknąłem w
stronę budynku biblioteki, stojącego niedaleko męskiego internatu i od razu
przypomniałem sobie tamten wrześniowy wieczór, kiedy to po raz pierwszy doszło
do mojego spotkania z Wielkimi Ważniakami. Oczami wyobraźni widziałem pod śniegową
pokrywą wijącą się ścieżkę wydeptaną w trawniku przez uczniów skracających
sobie drogę z biblioteki i którą ja sam szedłem tamtego dnia. Trudno było mi
uwierzyć, że od pobicia minęły już cztery miesiące.
Kiedy uciekło mi tyle czasu?
Jednak zanim ja, lub co gorsze, mój
umysł, odpowiedziałem sobie na to pytanie, znów wciągając się w filozofowanie,
podniosłem się z ławki i wszedłem do internatu. Słońce zaszło już bezpowrotnie
za chmury, więc zrobiło mi się nieco zimno w dłonie.
Problem tkwił w tym, że kompletnie
nie miałem pomysłu na to, co mógłbym porobić, byleby się nie nudzić. Nie
chciałem oglądać telewizji, byłem wyspany i najedzony, a na czytanie książek
nie miałem już chęci, mimo, że do końca "Stukostrachów" zostały mi
zaledwie trzy rozdziały. Stanąłem przed tablicą korkową, wiszącą niedaleko
wejścia i powoli zacząłem czytać ogłoszenia. "Sprzedam!",
"Znaleziono!", "Szukam!" - krzyczały niektóre z nich. Ktoś
oferował korki z matematyki i fizyki, jeszcze inny chciał kupić podręcznik do
biologii o rozszerzonym zakresie; cała tablica zapełniona była tego typu
kartkami, lecz moją ciekawość przyciągnęło jedno małe ogłoszenie opatrzone
nieprzykuwającym wzroku nagłówkiem "Poszukiwany!" i czarno-białym
zdjęciem. Podszedłem bliżej, zerwałem kartkę z tablicy, nie zwracając
uwagi na pineski, które spadły z cichym, metalicznym stukiem na panele.
Przyglądałem się zdjęciu, a wewnątrz mnie powoli rosło dziwne uczucie, które
najprawdopodobniej było bardzo blisko spokrewnione z czystym strachem.
Jestem pierwsza komentujaca \o/
OdpowiedzUsuńWiec tak: jako pierwsze, to strasznie mi przykro, ze musialas przeczekac 24 rozdzialy, zebym wreszcie zmotywowala do komentowania ^.^ Jednak mysle, ze nadal nie mam nic konstruktywnego do powiedzenia, oprocz tego, co juz wiesz - ze kocham to opowiadanie juz od pierwszych liter, które mi przeczytalas, kiedy jeszcze wszystko bylo w zeszycie. :3
Nadal jest supermegaswietnie, i czekam na dalsze rozwiniecie *-*
Ps. kursor z kotem jest swietny <3
O mamoo, kocham te dialogi pomiędzy Alexem i Gabrielem *-*
OdpowiedzUsuńNo i najważniejsze - zapowiada się impreza, więc trochę rzeczy może się zdarzyć :D :D :D
Weny!
Pierwszy :) Jak zwykle pięknie, choć jakby krócej niż zwykle. Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg i pozdrawiam, życząc weny :)
OdpowiedzUsuńO nie, nie byłem pierwszy, jaki cios XD
UsuńHiohiohio,rozdział jak zawsze świetny.:D W następnym jak mniemam impreza?:3 Może być ciekawie,nie powiem...
OdpowiedzUsuńNiestety zauważyłem jeden jakby błąd...Powinno być chyba "podręcznik do rozszerzonej biologii",prawda?Bo "rozszerzony podręcznik do biologii" brzmi jakby ten podręcznik,jako rzecz,był rozszerzony...^^'Nie wiem,może nie mam racji,ale to akurat mi się rzuciło w oczy.:/
Życzę weny i z niecierpliwością czekam na więcej!<3
W sumie to powinno być "Podręcznik do biologii - zakres rozszerzony", tak przynajmniej jest napisane na moim :3 Zaraz poprawię, dziękuję za uwagę ^^
UsuńNowy rozdział i banan na mojej twarzy :D Nawet nie wiesz, ile przyjemności sprawia mi czytanie twojego opowiadania ;)
OdpowiedzUsuńRelacja Alexandra i Gabriela nabiera tempa i to mi się podoba. Po prostu uwielbiam tę dwójkę! Jestem ciekawa tej imprezy, czy wydarzy się coś złego, czy wbrew przeciwnie? Co do ostatnich zdań, to mam wrażenie, że ktoś może poszukiwać Belzebuba, ale może się myle, a to mi się często zdarza :c
Błędów żadnych nie wyłapałam, ale też za bardzo nie szukałam, więc myślę, że jest okej.
Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział, a szczególnie na wspomnianą imprezę :)
Grzech przerwać w takim momencie :<
OdpowiedzUsuńHahaha~! Jejgu jejgu, jaram się do potęgi entej~! Tak mnie rozśmieszył początek, akurat powieka mi zaczęła drgać XD tyle wygrać, mam z Gabisiem tyle wspólnego *^* (tak, drganie powieki łączy ludzi...) A więc tag... Kolejny epicki fakt, wychwycony z tekstu i podstawiony pode mnie! A mianowicie, Aleś ma urodziny 17 grudnia? Trzy dni po mnie, hihihi~! Tyle wygrać normalnie, Aleś, Aleś, Alesiooooooo~! *krwotok z nosa* Hmm... Chciałam tu coś jeszcze napisać, ale... Zapomniałam >.> AHA, MAM! JAK MOGŁA PANI PRZERWAĆ W TAKIM ZARĄBISTYM MOMENCIE?! A w ogóle to stwierdziłam, że muszę się ogarnąć z długością komentarzy, bo ten ostatni to już było przegięcie >.> A więc tag... Ta końcówka - nie wiem czemu, ale skojarzyła mi się z chłopakiem Montiś >.> (nawet jej nie oszczędziłam XD) A w ogóle to jak tylko zaczęłam czytać to atydfghuiwflsedgyasijolkjdcfg musiałam siusiu .______. tyle przegrać... No a aktualnie siedzę se w piżamce i delektuję się muzyką z Pani bloga ^u^ A! Właśnie! IMPREZA~! >.> Yesu-sama, ten Aleś to przebiegły chłopczyk, potrafi wiele osiągnąć swym jestestwem XD (nie wiem co ja chciałam osiągnąć przez to zdanie, ale mi nie wyszło x.x)
OdpowiedzUsuńA zateeem~ I'm waiting for next~! <3
- Aka
Cześć! Jestem Ethan i prezentuję na blogu historię mojego barwnego ero-życia. Preferuję panów więc tylko takie relacje będą się przewijać. Jeśli jesteś ciekaw moich perypetii to zapraszam i sugeruję zaopatrzenie się w pudełko chusteczek, bo będzie ostro!
OdpowiedzUsuńZapraszam na http://poziomm2.blogspot.com/
Sorry za spam, ale reklama dzwignią handlu ;) Oferuje wymianę adresami blogów. Zainteresowani proszę o info w komentarzu.
Dopiero zaczęłam czytać Twoje opowiadanie i jestem pod wrażeniem. Wciągnęlo mnie tak bardzo, ze nie moglam przestać. Mam nadzieje, ze wkrótce Gabriel i Alex beda ze sobą.. Pasowali by do siebie *.*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny. Mam nadzieje, ze szybko dodasz cos nowego.
Oi.
Witaj,
OdpowiedzUsuńniedawno natrafiłam na to opowiadanie, i jestem pod wrażeniem, bardzo mnie wciągnęło, czytałam rozdziały jednym tchem.... wspaniale piszesz, ciekawie... no i sama historia jest bardzo interesująca, polubiłam bardzo Gabriela jak i Aleksandra, choć zastanawia mnie sam Aleksander i jego zachowanie,najpierw chciał go wsypać z tymi papierosami, a później wstawił się za nim, no i jeszcze te przykre wtedy słowa....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Nie wybaczę Gabrielowi za otruwanie niewinnych ptaszków chlebem ;c
OdpowiedzUsuńMasz świetne pomysły na zachęcanie czytelników do dalszego czytania. Każdy Twój rozdział jest wyjątkowy. Zastanawia mnie tylko jedno-taka mądra i pomysłowa dziewczyna jak ty z pewnością wymyśliłaby jakieś oryginalne nazwisko dla głównego bohatera zamiast posługiwać się "skopiowanymi" z anime. Przez ten zabieg ciężko jest wykreować postać Glgabriela nie myśląc o Cielu :( no ale cóż... To Twoje opowiadanie wiec nic mi do tego. I tak będę je czytać ale pomyśl o tym zabierając się w przyszłości za inne c: taka mała rada ode mnie <3
Pozdrawiam i życzę dużo weny ^^
Cześć ;)
UsuńWidzisz, los (lub pech) tak chciał, że kiedy pisałam pierwsze rozdziały, to oglądałam właśnie Kuroshitsuji i bardzo podobało mi się nazwisko Ciela. A że miałam wtedy około 13 lat (nie oszukujmy się, nie jest to mądry wiek), postanowiłam nazwać tak Gabriela. Niewiele osób to wie, ale pierwsze prototypowe rozdziały tego opowiadania istniały na moim deviantarcie i na interii (swoją drogą paskudny wybór na publikowanie swoich wypocin), gdzie garstka ludzi dopiero przekonała mnie do bloggera, mimo, że się wahałam. Owszem, mogłam później zmienić już nazwisko, ale stwierdziłam, że zostawię je z czystego sentymentu i dlatego, że niektórzy czytelnicy już je znali. Ale nie martw się, staram się je rzadko używać w opowiadaniu, bo dopadają mnie czasem wyrzuty sumienia, że nie użyłam swojego mózgu w prawidłowy sposób ;)