Rozdział XII


Do rana cały kampus został idealnie odśnieżony, a zaspy białego puchu zwiezione pod południową stronę muru, gdzie nie było żadnych budynków, tylko pojedyncze, samotne drzewa. Mimo zimna, bólu odmarzniętych kończyn i zmęczenia, nikt się nie przyznał. Pan Randall przez cały czas kręcił się między uczniami, popijając gorącą herbatę, która parowała na lodowatym powietrzu. Od około trzeciej nad ranem przestałem cokolwiek czuć - ręce i nogi miałem kompletnie zmarznięte, tak samo nos, usta i uszy. Ta noc była jedną z najgorszych w moim życiu, nie przesadzam. Myślałem jednak, że zasłużyłem na to - co innego reszta chłopaków, którzy nie byli niczemu winni...

Co pewien czas zerkałem kątem oka na Alexandra; kilka razy nasze spojrzenia spotykały się, ale wtedy szybko odwracałem wzrok, a upierdliwe łaskotanie w żołądku dawało mi o sobie znać.

Przed siódmą niezadowolony trener pozwolił nam odłożyć łopaty i pójść do internatu. Po części zrozumiał, że nie złapie winnego, poza tym w kampusie nie było już nic do odśnieżania. Odłożyłem narzędzie i przemarznięty ruszyłem w stronę wejścia do budynku, myśląc o ciepłym prysznicu i przespaniu się. Niestety tego dnia czekały mnie jeszcze lekcje, więc mało prawdopodobnym było, że spełnię swoje marzenia. Nie wyobrażałem sobie, by w takim stanie pójść na zajęcia, ale musiałem zaliczyć jeszcze ostatni test, w dodatku z biologii.


* * *

Już podczas drugiej lekcji dostałem gorączki i pociągałem nosem, podobnie jak reszta męskiej populacji w szkole. Tego dnia nikomu nawet nie chciało się rozrabiać; każdy wyczekiwał końca zajęć i powrotu do swojego pokoju. Podczas przerwy przed ostatnią lekcją, a dokładniej biologią, poczułem się słabo, a świat zatańczył mi przed oczami. Przewróciłbym się na pewno, gdybym w ostatnim momencie nie chwycił się za najbliższy parapet. Oparłem na nim całe ciało i trwałem tak przez chwilę, dopóki mi nie przeszło, a potem usiadłem pod ścianą, trzęsąc się z zimna i błagając siły wyższe o przyspieszenie czasu, by biologia minęła mi szybciej. Wątpiłem żeby dało to jakiekolwiek rezultaty, ale wolałem uchwycić się jednej pozytywnej myśli, która pozwoliłaby mi dotrwać do końca zajęć.

Siedząc już w klasie, skuliłem się przy ciepłym kaloryferze, mając nadzieję, że przynajmniej dreszcze ustąpią, ale na próżno. Przymknąłem oczy i zasnąłbym, gdyby nie głos odsuwanego tuż obok mnie krzesła. Uchyliłem jedną powiekę i zerknąłem na Alexandra, ciekaw czy widać będzie po nim ekscesy ostatniej nocy. Jakże się zawiodłem! Chłopak wyglądał normalnie, jak na co dzień, i bynajmniej nie pociągał nawet nosem. Smith spojrzał na mnie, więc szybko zamknąłem oko, mając nadzieję, że nie zauważył, iż go obserwowałem. Leżałem nadal oparty na kaloryferze, w dziwnej skrzywionej pozycji, trzęsąc się od zimnych dreszczy.

   - Cześć - usłyszałem szept dochodzący ze zdecydowanie zbyt bliskiej odległości. 

Otworzyłem oczy i wtedy poczułem ciepłą dłoń na czole. Skrzywiłem się i chciałem zaprotestować, ale chłopak spojrzał na mnie ze złością.

   - Do cholery, masz gorączkę! Co ty robisz w szkole, kretynie? - Zapytał, zgrzytając zębami.

Zamknąłem z powrotem oczy i odwróciłem twarz w stronę kaloryfera. Usłyszałem ciężkie westchnięcie, a potem wściekłe słowa Alexandra:

   - Nie ignoruj mnie, ty...! - Urwał, bo w tym momencie do klasy weszła wiecznie spóźniająca się pani Spencer, niosąc arkusze testów podsumowujących.

Ze wszystkich sił pragnąłem dostać już ten świstek papieru i napisać to, co potrafiłem, bo trudno było mi się skupić w takim stanie. Czułem na sobie wzrok chłopaka, który już więcej się do mnie nie odezwał, oprócz momentu, kiedy podczas pisania przed oczami zaczęły latać mi ciemne mroczki. Położyłem wtedy głowę na ławce, wzdychając ciężko i czekając aż mi przejdzie. Smith dźgnął mnie łokciem w żebra, podsunął mi swoją wypełnioną kartę odpowiedzi pod nos i powiedział jedno jedyne słowo:

   - Masz.

W normalny dzień nie skorzystałbym z jego propozycji, bo nawet bym nie musiał - zawsze byłem dobrze przygotowany, jednak przez chorobę nie mogłem się skupić, więc spisałem odpowiedzi, których nie byłem pewien.

   - Dzięki - szepnąłem z wdzięcznością.

Alexander spojrzał na mnie i jedynie się uśmiechnął. Potem podniósł rękę na znak, że już skończył pisać, więc zrobiłem to samo. Pani Spencer podeszła do nas, zebrała prace i pozwoliła nam wyjść przed dzwonkiem. Będąc już na zewnątrz, szliśmy obok siebie w ciszy, kierując się do szatni po kurtki. Po tym jak się ubraliśmy, skierowaliśmy się do internatu, podziwiając po drodze efekty nocnego odśnieżania. 

Kiedy stałem już przy drzwiach swojego pokoju, nadal się trzęsąc, Smith rzucił tylko:

   - Zdrowiej szybko.

Później zniknął wewnątrz łazienki. Chwilę stałem, patrząc się tępo w przestrzeń, rozmyślając o tym, co może oznaczać te głupie łaskotanie w brzuchu. Byłem jednak zbyt zmęczony by roztrząsać to na dłuższą metę, więc wszedłem do pokoju, przywitałem się z Belzebubem i padłem na łóżko jak martwy.

* * *
Czas dzielący mnie od wolnego minął tak szybko, że próbując sobie przypomnieć co takiego robiłem, widziałem jedynie urywki niektórych czynności, które i tak przyćmione były przez mgłę gorączki trawiącej mnie przez ostatnie godziny. Dziewiątego grudnia odbyły się jeszcze niektóre lekcje, a dziesiątego rankiem prawie wszyscy już wyjechali. W kampusie było cicho i mroźnie, wręcz upiornie, a w internacie paliło się jedynie kilka świateł, ale nie miałem pojęcia kto oprócz mnie został w szkole. Za to wręcz od środka rozpierała mnie wielka radość, bo wiedziałem, która dziewczyna jeszcze nie wyjechała. W głowie wciąż brzmiała mi obietnica złożona przez srebrnowłosą Monti: "Ja wyjeżdżam dziesiątego wieczorem, więc będziemy mieli dla siebie prawie cały dzień!". Czy to dziwne, że byłem tym aż tak podekscytowany?

Podczas ferii stołówka nadal była czynna, jednak zamiast kilkunastu kucharek, stacjonowały w niej bodajże dwie, i to te najmniej utalentowane kulinarnie. Nie należało jednak narzekać, w końcu ciepły posiłek - nie ważne jak bezbarwny - w zimny dzień był zbawieniem ratującym przed zamarznięciem. Z tego co wiedziałem, to naszym internatem miał zajmować się nauczyciel francuskiego, z którym jeszcze ani razu nie miałem lekcji, a który słynął ze swojej miłości do absyntu, wiec pewnie zamiast pilnować dzieciaków, zajmie się swoim zapasem alkoholu, a nam pozostanie wolna amerykanka. Ferie zapowiadały się wspaniale.

Tego dnia spałem dłużej niż zwykle z dwóch prostych powodów - po pierwsze dlatego, że mogłem, a po drugie, bo byłem zmęczony chorobą. Jednak po wstaniu z łóżka czułem się już o niebo lepiej; gorączka minęła, choć nadal ciekło mi z nosa. Wziąłem gorący prysznic, rozkoszując się całkowitą ciszą w internacie, a potem ubrałem się i poszedłem na śniadanie. 
Wszedłem na stołówkę ziewając i pociągając nosem; w myślach przekląłem się za to, że zapomniałem oczywiście zabrać ze sobą chusteczek.

   - Ga-abriel! - Doszedł do mnie melodyjny i donośny dziewczęcy głos.

Nagle Monti znalazła się tuż przy moim boku, a chwilę potem trzymałem ją już w ramionach.

   - Cześć! - Mruknęła, podnosząc głowę, by zerknąć mi w twarz.

Poczułem jak przez to spojrzenie w środku mnie, chyba coś podobnego do lodu, pękło, zalewając wszystko ciepłem. To było dziwne, niecodzienne, ale wcale nie twierdziłem, że mi się nie podobało.

   - Hej - odpowiedziałem, a potem zorientowałem się, że cieknie mi z nosa.

Monti wysunęła się z moich objęć, sięgnęła do tylnej kieszeni i wyciągnęła dwie chusteczki higieniczne. Jedną wręczyła mi, a w drugą wydmuchała nos.

   - Mnie też coś złapało. Ja to mam cholerne szczęście!

Roześmiała się, więc bez skrępowania wytarłem nos i odwzajemniłem uśmiech. Z biegiem czasu uświadomiłem sobie, że przy Monti mogłem być po prostu sobą, a ona całkowicie mnie zaakceptowała. To było wspaniałe uczucie - mieć kogoś, przed kim nie trzeba było grać.

   - Chodź, zjemy śniadanie, bo umieram z głodu!

Uznałem ten pomysł za najlepszy pod słońcem, bo kiszki grały mi marsza na samą myśl o naleśnikach lub owsiance, a to dlatego, że przez ostatnie dni prawie nic nie jadłem. Nie miałem apetytu ani siły, żeby przełknąć cokolwiek. Wzięliśmy tacki z jedzeniem, a potem siedliśmy przy jednym stoliku naprzeciw siebie. W stołówce, oprócz nas i kucharek, było jeszcze kilka nieznanych mi osób, do których Monti machała lub uśmiechała się raz po raz. Nic dziwnego, skoro srebrnowłosa była tak popularna w szkole.

Jadłem w ciszy, słuchając jak Caspbell opowiada o egzaminach, nauczycielach i Bożym Narodzeniu; z twarzy nie schodził jej uśmiech, nawet, gdy przeżuwała tosty z dżemem. Obserwowałem ją, potakując głową w momencie, kiedy należało to zrobić. Monti najwyraźniej była zadowolona z takiego obrotu sprawy - gadała jak najęta, ale mi bynajmniej to nie przeszkadzało. Lubiłem słuchać i obserwować, a dzięki temu mogłem przyjrzeć się jej twarzy pod pretekstem podtrzymywania rozmowy.  Kiedy skończyłem jeść, a w brzuchu rozeszło mi się przyjemne ciepło, dziewczyna zamilkła na chwilę, a następnie z jej ust padły słowa, które bardzo mnie zaciekawiły.

   - Wiesz, w tę noc kiedy odśnieżaliście kampus nie mogłam zasnąć. Otworzyłam okno, bo było mi za gorąco, i to właśnie wtedy najprawdopodobniej mnie przewiało - zaczęła, zagryzając dolną wargę w zamyśleniu. - I wtedy podsłuchałam jak Nick i Brandon, którzy jakimś cudem znaleźli się pod oknem obok, rozmawiali z jedną z cheerleaderek. Ma na imię Rosie, czy jakoś tak, zresztą nieważne. Dowiedziałam się, że sprzątacie, ponieważ Louis pobił Alexa. Oczywiście oni ujęli to inaczej, wyzywając Smitha od najgorszych, ale co najbardziej mnie zastanawia, to powód ich zachowania - Przerwała na chwilę, by wziąć oddech. - Podobno Alex ich zdradził kiedy próbowali wrobić jakiegoś frajera, podrzucając mu papierosy do pokoju. No i przez to najwyraźniej Nick i Brandon ochrzcili Martineza nowym szefem. - Wyobrażasz to sobie? - Zaśmiała się cicho. 

Moja twarz chyba przybrała jakiś dziwny, nieokreślony wyraz, bo Monti spojrzała na mnie, a śmiech zamarł jej w gardle.

   - Coś się stało? - Spytała zmartwiona.

Nie odpowiedziałem, bo w głowie nagle uruchomiła mi się lawina dziwnych myśli.

"Podobno Alex ich zdradził kiedy próbowali wrobić jakiegoś frajera, podrzucając mu papierosy do pokoju"

Przed moimi oczami pojawił się obraz twarzy Smitha, kiedy stał koło mnie w gabinecie trenera Randalla i znów poczułem tę pałającą z jego oczu nienawiść. Potem przemknęła mi scena w łazience, gdzie Alexander zachowywał się tak, jakby martwiły go moje siniaki. Następnie Smith w moim pokoju, siedzący obok mnie w klasie od biologii z podbitym okiem i rozpaczą na twarzy. Na koniec usłyszałem jego słowa tak wyraźnie, że rozejrzałem się po sali, by upewnić się, że był to jedynie wytwór mojej wyobraźni.

"Gabriel, ale z ciebie dzieciak..."

Wręcz zobaczyłem go, stojącego w śniegu, odwróconego plecami do mnie, a potem spojrzałem prosto w twarz Monti. Wtedy przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz, jedna z wielu niewyjaśnionych sytuacji; obraz Caspbell siedzącej na stołówce ze Smithem, zupełnie tak, jak ja siedziałem z nią w tamtym momencie. Pamiętałem dokładnie, że tego dnia podawali naleśniki, a Alexander i Monti gorączkowo o czymś dyskutowali. Niewiele myśląc i nawet na nią nie patrząc, zadałem dziewczynie zasadnicze pytanie, a potem z bijącym sercem czekałem na upragnioną odpowiedź. 

   - Raz widziałem cię ze Smithem na stołówce, siedzieliście pod ścianą i gadaliście o czymś jak najęci... Skąd się znacie?

Zignorowałem nawet fakt, że wyszedłem na wścibskiego, ale nie obchodziło mnie to. Być może była to jedyna okazja - w końcu Monti rozpaplała się w najlepsze - a ja nie chciałem zmarnować takiej możliwości. Zależało mi na chociażby częściowym oczyszczeniu umysłu z nadmiaru niepotrzebnych myśli. Patrzyłem na dziewczynę z wyczekiwaniem, kiedy ta zaczęła mówić:

   - Alex i ja mieszkaliśmy od dziecka w domach naprzeciwko siebie, a nasi rodzice znali się od dawien dawna, więc często bawiliśmy się wspólnie. Potem razem chodziliśmy do podstawówki i gimnazjum... Na początku myślałam, że tylko się przyjaźnimy, jednak kiedy zaczęła się ta cała szopka zwana dojrzewaniem, pewnie za sprawą hormonów zauroczyliśmy się w sobie. - Przełknęła ślinę, oglądając zawzięcie swoje splecione na blacie stołu dłonie. - Byliśmy parą od połowy do końca gimnazjum, a potem zerwaliśmy. To, że trafiliśmy do tego samego liceum jest najprawdopodobniej sprawką naszych rodziców, którzy nie pogodzili się do tej pory z naszym rozstaniem i kombinują za naszymi plecami...

   - Dlaczego zerwaliście? - Zapytałem, pewien, że tego również się dowiem. 

Dziewczyna wyprostowała się, a jedna z jej dłoni uciekła we włosy, by je przeczesać. Oznaka zdenerwowania, pomyślałem, wiedząc, że limit wścibskich pytań został właśnie osiągnięty.

   - To osobista sprawa i wolałabym tego nie roztrząsać. - Zabrzmiało to nieco oschle, więc przestraszyłem się, że Monti jest na mnie zła, lecz dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. - Teraz ja zadam ci pytanie.

Puls momentalnie mi przyspieszył, bo nie wiedziałem kompletnie o co mogłaby mnie zapytać jedna z najpopularniejszych dziewczyn w tej szkole.

   - A więc, powiedz mi, Gabrielu, co takiego zrobił ci Alex?

Spojrzałem na nią zaskoczony - na pewno nie takiego pytania się spodziewałem, a w głowie miałem pustkę. Między nami zapadła głucha cisza, ale dziewczyna cierpliwie czekała aż zamknę rozdziawione z szoku usta.

   - Skąd w ogóle takie pytanie? - Przed oczami wykwitło mi oblicze Smitha patrzące na mnie z nienawiścią w gabinecie pana R. 

Bezwiednie zacisnąłem w pięści schowane pod stołem dłonie i zazgrzytałem zębami.

   - Oh, to proste! - Mruknęła dziewczyna. - Za każdym razem, kiedy któreś z nas o nim wspomina, przybierasz tę samą minę. Jakby to ująć... Wyglądasz wtedy jakbyś zakładał maskę obojętności, która jest na ciebie za mała, więc to, co tak usilnie chcesz schować, wychodzi na zewnątrz bokami - wyjaśniła.

Zupełnie zaskoczyła mnie tymi słowami - nie miałem pojęcia, że za każdym razem tak się zachowywałem. Dziwne, iż sam tego nie zauważyłem, chociaż świadomie nigdy nie próbowałam niczego ukrywać przed Monti.

   - On... nic mi nie zrobił - mruknąłem, mając znów przed oczami jego twarz wykrzywioną z obrzydzeniem. - Raz czy dwa razy pokłóciliśmy się o głupotę, to wszystko. - Spojrzałem na srebrnowłosą i dodałem jeszcze: - Tak w sumie, to ledwo go znam. Jedyne co nas łączy, to lekcje biologii.

Panie i panowie, to był pierwszy raz, kiedy okłamałem Monti i co było dziwne - wcale nie czułem się z tym faktem źle. Szczerze, to było mi już wszystko jedno, ale z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie chciałem wyjawiać nikomu żadnych z sytuacji, które miały miejsce od początku roku szkolnego pomiędzy mną, a Smithem, nawet Monti.

   - Aha - odparła dziewczyna. - Rozumiem, że nie chcesz o tym mówić. Tak samo jak ja nie chcę rozmawiać o powodzie naszego zerwania.
Uśmiechnęła się ciepło, a ja niepewnie zrobiłem to samo. Napięcie między nami zniknęło, tak samo tematy, o których rozmawialiśmy. Nagle znów było tak jak zawsze - sympatycznie i przyjemnie, więc obydwoje się odprężyliśmy.

   - Dobra - powiedziała Monti, wstając od stołu. - Idź ubrać się ciepło i za piętnaście minut widzimy się pod salą gimnastyczną. Nie zapomnij wziąć chusteczek!

Zaśmiała się, biorąc tacę z pustymi naczyniami i odniosła ją do okienka z wdziękiem godnym modelki. Potem ja niezdarnie zrobiłem to samo i odprowadziłem ją wzrokiem do wyjścia. Zaskoczony stwierdziłem, że cała ta nieszczęsna historia ze Smithem stawała się coraz bardziej zagmatwana.

* * *

Czekałem na Monti pod salą, ziębnąc na mrozie. Dziewczyna spóźniała się, a kiedy moja cierpliwość w końcu osiągnęła limit i z zawodem zmieszanym z odrobiną złości miałem stwierdzić, że Caspbell jednak mnie wystawiła, jej sylwetka pojawiła się w oddali na tle białego śniegu. Pomachała do mnie i przyspieszyła krok, jednocześnie zachowując ostrożność przy szczególnie śliskich miejscach ścieżki.

   - Przepraszam... za... spóźnienie... - Wydusiła z siebie, kiedy w końcu dotarła pod salę. - Dostałam telefon od rodziców i okazało się, że będą już po południu żeby mnie zabrać. Mówili też coś o jakiejś niespodziance, ale nie brzmieli zbyt radośnie, wiec nie wiem czego mam się spodziewać...

Dziewczyna podparła się pod boki i chwilę stała zamyślona. Wykorzystałem moment, w którym nie patrzyła się na mnie i szybko ogarnąłem wyraz mojej twarzy; nie chciałem żeby Monti zobaczyła jak przykro zrobiło mi się z powodu jej wcześniejszego wyjazdu. Wcisnąłem ręce do kieszeni, cicho odchrząknąłem, a potem Caspbell w końcu wyjawiła mi, dlaczego znaleźliśmy się tutaj, dokładnie pod salą gimnastyczną.

   - Mam nadzieję, że umiesz jeździć na łyżwach, bo właśnie to ciebie czeka - uśmiechnęła się uroczo, mijając mnie i idąc w stronę kantorka.

Chwyciła mnie pod ramię i pociągnęła za sobą, śmiejąc się z wyrazu mojej twarzy.

   - Ale ja nie umiem jeździć na łyżwach - psioczyłem, mając przed oczami wizję bliskiego spotkania z twardym lodem. - Chcesz żebym się zabił?

Dziewczyna zaśmiała się tylko, ignorując moje lamenty. Weszliśmy do kantorka, wzięliśmy pasujące łyżwy i usiedliśmy na ławce przy wejściu na lodowisko. Monti zaczęła ściągać swoje trapery, pociągając nosem, a ja siedziałem, mając mnóstwo wątpliwości. Caspbell przerwała sznurowanie i spojrzała na mnie pytająco.  

    - Na co czekasz? - Zerknęła na moje łyżwy, a potem buty.

    - Mówię ci, że ja nie potrafię jeździć na łyżwach! - Mruknąłem, dąsając się.

Monti przewróciła oczami, a potem wypowiedziała słowa, od których załaskotało mnie znowu w brzuchu.
    - Gabriel, ale z ciebie dzieciak...

Przed oczami stanął mi Smith, odwrócony do mnie plecami, szepczący identyczne słowa. Poczułem się dziwnie, prawie tak, jakbym przeżywał osobliwe déja vu. W milczeniu zacząłem ściągać buty, a potem rozprawiłem się z łyżwami. Skończyłem jakieś pięć minut po Monti, ale dziewczyna czekała na mnie cierpliwie, stojąc przy bandzie. W oczach błyszczała jej ekscytacja - najwyraźniej nie mogła doczekać się, aż wejdzie na lód. Powoli podniosłem się, oceniając, czy prawidłowo zasznurowałem łyżwy i stwierdziłem z zadowoleniem, że wyszło mi to bardzo dobrze jak na pierwszy raz. Zacząłem dreptać ostrożnie w stronę Caspbell - musiałem wyglądać komicznie, bo Monti ledwo powstrzymywała śmiech.

    - Teraz mnie obserwuj. Pokażę ci jak jeździć - powiedziała, przekraczając próg lodowiska. - Najpierw zacznij swoją dominującą nogą; pochyl się nieco do przodu i spróbuj posunąć łyżwą po lodzie - tłumacząc, pokazywała konkretne ruchy.

W jej wykonaniu wyglądało to nie tylko imponująco, ale i banalnie łatwo - sunęła lekko, bez zawahania po tafli lodu, a jej włosy rozsypywały się na wietrze.

   - Potem po prostu robisz to samo drugą nogą i tak w kółko - dokończyła, zatrzymując się tuż przede mną.

Dzielił nas tylko próg lodowiska, jednak miałem wrażenie, że znajdujemy się w dwóch osobnych światach. Monti wyciągnęła w moją stronę dłoń opatuloną w rękawiczkę, zachęcając mnie do podjęcia ryzyka. Po chwili namysłu chwyciłem ją za rękę i niepewnie zrobiłem krok w przód. Moment później stałem już obok dziewczyny, intensywnie próbując nie wywinąć kozła na śliskiej powierzchni.

   - I co, tak strasznie? - Spytała Caspbell, łapiąc mnie za drugą dłoń.

Staliśmy tak, na mrozie, trzymając się za ręce i patrząc sobie głęboko w oczy. To był magiczny moment, w którym zapomniałem o całym otaczającym mnie świecie, nawet o samotności w święta. Mimo wszechobecnego zimna zrobiło mi się ciepło i nabrałem ochoty na jazdę na łyżwach, co dla mnie, okropnego łamagi, było nie lada wyzwaniem.

   - Okej - mruknęła Monti, spuszczając wzrok. - Teraz spróbuj zrobić tak, jak ci pokazywałam. Na razie, zanim załapiesz, będę cię asekurowała.

   - Brzmi łatwo - stwierdziłem bez przekonania, jednak psychicznie przygotowałem się do treningu i... bliskiego spotkania z lodem.

Dziewczyna zaczęła sunąć na łyżwach, ciągnąc mnie za sobą; najpierw tylko jechałem sztywno, łapiąc równowagę, ale potem spróbowałem powtórzyć ruchy Monti. Nie szło mi to za dobrze - miałem problem z płynnością, lecz po drugim okrążeniu lodowiska, Caspbell stwierdziła, że jestem gotowy do samodzielnej jazdy i bez ostrzeżenia puściła moje dłonie. Natychmiast zachwiałem się niebezpiecznie, ale szybko odzyskałem równowagę i stanąłem pewnie na nogach. Dziewczyna odjechała kilka metrów dalej i zaczęła zachęcać mnie, bym ruszył w jej stronę. Byłem skazany na własne, nikłe umiejętności.

   - Monti... - mruknąłem, jednak ona nie odpowiedziała; uśmiechała się, a jej włosy ładnie kontrastowały z czerwonymi od mrozu i ekscytacji polikami.
Zacząłem od prawej nogi - wysunąłem ją do przodu, lekko się pochyliłem i ruszyłem w stronę dziewczyny. Moje ruchy były zbyt sztywne, więc zachwiałem się, ale uniknąłem upadku. Sunąłem po lodzie dość płynnie, ale gdy dojechałem do Monti, doszła do mnie pewna okropna prawda: nie potrafiłem jeszcze hamować. Zanim na nią wpadłem, dziewczyna zrozumiała o co chodzi, więc otworzyła jedynie ramiona żeby zamortyzować moje ruchy. Wtuliliśmy się w siebie, robiąc piruety tuż przy bandzie, na której rozbilibyśmy się gdyby nie refleks Caspbell. Kiedy zatrzymaliśmy się, chichocząc, poczułem znajome łaskotanie w żołądku - bliskość srebrnowłosej działała na mnie w niepojęcie magiczny sposób, co bardzo mi się podobało. Podmuch wiatru rozsypał jej włosy, więc chwyciłem jeden z kosmyków i zatknąłem go na miejsce za uchem dziewczyny. Wciąż patrzyłem jej w oczy, a w umyśle miałem pustkę - działałem instynktownie; zachowywałem się tak, jak podpowiadało mi to ciało. Monti spuściła wzrok, pociągnęła nosem i powiedziała:

   - Wiesz, Gabriel, ja muszę się już pakować...

Spojrzałem na nią zaskoczony; przecież do południa było jeszcze mnóstwo czasu, a pakowanie wcale nie trwa tak długo! Dziewczyna podciągnęła rękaw płaszcza i pokazała mi zegarek, który nosiła na nadgarstku. Było wpół do drugiej; zacząłem zastanawiać się, jak to w ogóle możliwe?

   - Ale my dopiero co przed chwilą weszliśmy na lodowisko - powiedziałem nieprzytomnie.

Caspbell zaśmiała się, obsuwając rękaw z powrotem.

   - Ja też mam takie wrażenie - odpowiedziała z lekkim zawodem w głosie. - Tak to jest, że jak człowiek dobrze się bawi, to czas płynie zbyt szybko!

Uśmiechnąłem się, słysząc jej słowa. W tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że wciąż tuliliśmy się do siebie.

   - Zróbmy ostatnie okrążenie - poprosiłem cicho, mając nadzieję, że dziewczyna się zgodzi.

   - Ale tylko jedno! - Zachichotała, wysuwając się z moich ramion, jednak nie puszczając mojej rannej w ostatnim incydencie ręki.

Przez cały czas była tak delikatna, że myślałem, iż w jakiś magiczny sposób dowiedziała się o nacięciach od szkła. Ruszyłem za nią, najpierw niepewnie, potem z coraz większą werwą. Chciałem się postarać skoro było to ostatnie okrążenie i szło mi naprawdę nieźle.Zanim zeszliśmy z lodowiska, zrobiliśmy jeszcze coś koło siedmiu okrążeń - straciłem rachubę przy czwartym - i było mi trochę zimno w nogi. Usiedliśmy na ławce i szybko założyliśmy trapery, uśmiechając się za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały. Odłożyliśmy łyżwy do kantorka i ruszyliśmy  w stronę internatu. W pewnym momencie Monti zatrzymała się, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się w najpiękniejszy do tej pory sposób.

   - Dziękuję ci za świetnie spędzony czas - powiedziała, patrząc mi w oczy.

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, dziewczyna podeszła bliżej i cmoknęła mnie delikatnie w policzek. Potem odsunęła się, a ja wciąż czułem ciepło bijące od jej ciała. Monti uśmiechnęła się znów, po czym zniknęła w drzwiach żeńskiego internatu. Stałem tak chwilę, nie będąc w stanie zrobić nic konkretnego. Potem uśmiechnąłem się jak głupi do sera;  w głowie miałem tylko Monti - żadne tak samotne Boże Narodzenie, czy inne bzdury. Tylko ją. Ruszyłem w stronę męskiego internatu w naprawdę dobrym humorze. Wszedłem do swojego pokoju, przywitałem się z Belzebubem i nawet się nie przebierając, usiadłem przy oknie i czekałem aż dziewczyna pojawi się z bagażami przy bramie, by czekać na rodziców. Po piętnastu minutach rzeczywiście wyszła, ciągnąc za sobą walizkę, a w ręku trzymając sportową torbę. Wtedy na parking przy kampusie wjechała duża Kia Sportage, zatrzymała się, a ze środka wysiedli państwo Caspbell. Matka przytuliła córkę, ucałowała ją w obydwa poliki, a ojciec przejął torby, by włożyć je do bagażnika. Potem pan Caspbell przytulił mocno Monti, tak, jak to potrafią tylko ojcowie. Zwlekali z wejściem do samochodu i to wydało mi się nieco podejrzane, lecz wtedy tylne drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł wysoki szatyn, uśmiechając się szeroko. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną, ale po chwili pobiegła w stronę chłopaka i rzuciła mu się na szyję. Myślałem, że może był to jej brat, którego po prostu dawno nie widziała, lub ktoś inny z rodziny, lecz ze zgrozą obserwowałem dalsze rozwinięcie sytuacji. Szatyn ściągnął jej czapkę, wplótł dużą dłoń w jej jasne włosy i nie zważając nawet na obecność państwa Caspbell, pocałował ją w usta. Nie tak, jak robi to rodzina, ale tak, jak czynią to kochankowie po długiej rozłące. To był jej chłopak -  co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, dlatego szybko odszedłem od okna, dając im intymność w tym pełnym czułości powitaniu.

Zignorowałem Belzebuba, który zaczął się o mnie ocierać i zrzuciłem z siebie kurtkę, a potem buty. Odechciało mi się wszystkiego, więc walnąłem się na łóżko i skuliłem się w kłębek.


10 komentarzy:

  1. Trochę mi szkoda Gabriela ;__; Piszesz coraz lepiej, oby tak dalej ^^ Ten jej chłopak też mnie zaskoczył, myślałam, że to Alexander, ale tak se pomyślałam: "On w samochodzie?" XDD

    OdpowiedzUsuń
  2. Po tym rozdziale mam nadzieję, że będzie już mniej Monti, a więcej Alexa, czego nie mogę się już doczekać! <3
    A co do rozdziału - serio, zdziwiła mnie ostatnia scena. Nie wolno kończyć w takich momentach! ;__;
    Życzę weny w ferie i powrotu do zdrowia! <3

    ~ K.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, jak ja lubię Twoje opowiadanie ^^ Znalazłem maleńki błąd, ale jedyny!
    Mianowicie-"Zwlekali ze wsiąściem do samochodu..."
    Wsiąściem? o.O Jak żyję, nie słyszałem takiego słowa, może zamień je na "wejściem" lub na "zajęciem miejsca", bo serio, "wsiąście" nie istnieje. Ale poza tym, jak zawsze genialnie :) Tak trzymaj i czekam na następny rozdział, życząc duuuuużo weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wytknięcie błędu - już go poprawiłam. Sama w sumie zastanawiałam się nad ekscentrycznością tego słowa, nawet sprawdziłam jego fleksję i niby wszystko było okej, ale nadal dziwnie brzmiał :3

      Dziękuję bardzo, Tobie też życzę weny :)

      Usuń
  4. Tak, jest rozdział! Zabierałam się za czytanie od popołudnia, ale szkoła mnie zabiła ;_;
    Szkoda mi Gabriela, bo chłopak ma nadzieję, a tu tak się akcja rozwinęła. Chociaż ten chłopak Monti musi być podejrzany, skoro jej rodzice nie wydawali się zachwyceni tą całą niespodzianką.
    Chcę więcej Alexa! Chcę więcej Alexa! I mrowienia w brzuchu :3 I Belzebuba, który kojarzy mi się zarówno z "Ao no Exorcist" i "Beelzebub" :)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. NIEEEEEEE~!;-; Sceny na łyżwach czytałem z ciepłem w sercu i z szerokim uśmiechem...jak zahipnotyzowany.A tu na końcu-bach-taki zwrot akcji!:( Chlip.
    Anyway-piszesz genialnie i wow.*w* Jest wprawdzie kilka drobniutkich błędów-przecinki w nieodpowiednich miejscach i znak równości zamiast myślnika w jednym miejscu...Ale to nic wielkiego.;3
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na więcej!*_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znów dziękuję za wytknięcie błędów - już je poprawiłam :)
      Wiedziałam, że spodoba Ci się scena na łyżwach, dlatego ją dla Ciebie napisałam :>

      Usuń
  6. O. Mein. Gott! (ach, moja wychowawczyni byłaby dumna z tej znajomości niemieckiego c':) Gabiś x Monti, czo?! XD siedzę u kuzyna, czytam to na komórce i się drę 'przecież on miał być gejem, a się z laską umawia na łyżwy! D:' i się bulwersuję XD w każdym razie - kolejny epicki rozdzialik na mnie czekał, poprawił humor po wepchnięciu we mnie gigantycznej porcji schabu i po dziwnym horrorze, na którym wypiłam tyle soku, że co chwilę latam do łazienki XDD swoją drogą ten komentarz też piszę z tego zacnego miejsca X3 i boję się, że mi mydło zczernieje ;-; (wynik horroru) aaaale wracając do tematu (nie toalety), to coraz bardziej zastanawiają mnie te kuchenne rewolucje w brzusiu Gabisia, hyhyhy =w= no i Aleś... Hmm, jakiż on mógł mieć powód do rozstania z Monti? =w= hyhyhy, ja mam już kilka wersji (jak z tyfusem...) a tak w ogóle to właśnie pierwszy raz jadłam tiramisu *O* wiesz jakie to pyyycha? *Q* a ja się tak tego bałam XD (bo to z kawą, a po niej mi odwala, ale jednak ta kawa to było kakao X3) i mam nową koleżankę! Jest słooodka i tuliła mnie na horrorze *u* tyle miłości... Jak czytałam o Gabisiu na łyżwach to zupełnie jakbym siebie widziała! :u: tak w ogóle to biedaczku, zdrowiej szybko, ciesz się feriami, nie zmarnuj ich jak ja DX weny Ci życzę, no i zdrowia, kochana! ;**
    - Aka
    P.S. Schudłam!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę rewelacja! Stworzyłaś swój świat, do którego zapraszasz! Jest naprawdę nieźle. Całkowicie pochłonęła mnie ta historia :) Ale to jest fajne, że czytasz i zatracasz się w tym. Oby tak dalej! Na pewno będę zaglądać częściej! :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział. Biedny Gabryś(ale w sumie to się cieszę bo co to by było za yaoi xd)
    Pozdrawiam i biorę się za dalsze czytanie ^^

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)