Rozdział XI

    - Monti powiedziała, że będziemy mieli cały dzień dla siebie - zwierzyłem się Belzebubowi. - Wyobrażasz to sobie? Bo ja nadal nie mogę w to uwierzyć!

Kocur zerknął na mnie z zaciekawieniem, a potem wskoczył na łóżko i położył się nieopodal mojej dłoni. Podrapałem go za uchem, a on nagrodził mnie donośnym mruczeniem, które potrafiło zawsze poprawić mi humor, bez względu na to, jak źle mi było na duszy.

   - Jak myślisz, co będziemy robić? - Spytałem, choć nie oczekiwałem od zwierzęcia odpowiedzi. 

Zanurzyłem się więc w rozmyślaniach o Monti i nim się spostrzegłem, zasnąłem, ale we śnie również pojawiła się ta zagadkowa dziewczyna o srebrzystych włosach i pięknym uśmiechu. Po raz pierwszy od kiedy się przeprowadziłem śniło mi się coś przyjemniejszego od koszmarów.

Obudziłem się wypoczęty po kilku godzinach i w pierwszym momencie miałem wrażenie, że jestem w swoim pokoju w rodzinnym domu, a odgłosy dochodzące zza ścian należały do moich rodziców. Znów byłem małym chłopcem, który nie miał tak wielu zmartwień. Jednak ta iluzja szybko rozpłynęła się i doszło do mnie, że wciąż byłem w internacie, a hałasy z korytarza stawały się coraz donośniejsze. Usiadłem na łóżku, rozprostowałem nogi, a potem wstałem i podszedłem do drzwi. Chciałem sprawdzić co działo się na zewnątrz, bo cała ta sytuacja wydawała mi się podejrzana i nie wróżąca nic dobrego. Zanim wychyliłem głowę przez szparę między drzwiami a futryną, zerknąłem w tył na śpiącego w najlepsze Belzebuba. Następnie chwyciłem za klamkę i nacisnąłem ją, po czym wyślizgnąłem się z pokoju. Moim oczom ukazał się widok, który widywałem często w moim gimnazjum, ale którego nie spodziewałbym się tutaj, w męskim internacie elitarnej szkoły. W najszerszej części korytarza, w kręgu stworzonym z gapiów, stało dwóch chłopaków. Z daleka widziałem jedynie czupryny, jednak kiedy się zbliżyłem, rozpoznałem od razu ich właścicieli. Po prawej stronie ze świeżo rozciętą wargą stał Alexander Smith, dzierżąc na twarzy zaskoczenie zmieszane ze złością. Po lewej natomiast, zaczajony niczym drapieżnik, znajdował się Louis Martinez - obecny kapitan drużyny koszykarskiej. Najpierw najzwyczajniej na świecie mnie zatkało, a potem, niewiele nawet myśląc, spytałem pierwszego lepszego gapia o powód bójki.

   - Nie wiem, lali się już równo jak przyszedłem - odpowiedział mi chłopak o ciemnej karnacji i bardzo jasnych oczach.

Podejrzewałem, że reszta obserwatorów również nie byłaby w stanie udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi, więc po prostu zamilkłem. Wtedy Alexander i Louis naparli na siebie, wdając się w szarpaninę; w ruch poszły pięści i nogi, dało się słyszeć ich ciężkie i urywane dyszenie. Widząc to, poczułem silne ukłucie w żołądku i nieodparty obowiązek, który kazał mi zrobić cokolwiek, byle przerwać tę walkę. Jednak co ja mogłem na to poradzić? Jeśli chodziło o moje możliwości fizyczne, to nie miałem na co liczyć. Dlatego kiedy zobaczyłem jak Smith zatacza się, uderza potylicą ścianę, a następnie osuwa się na podłogę, odwróciłem się na pięcie i pobiegłem korytarzem w stronę wyjścia, bo do głowy wpadł mi tylko jeden, bardzo głupi pomysł. Zamachnąłem się i z całą siłą uderzyłem w szklaną szybkę, kalecząc sobie przy tym nieco palce, a potem wcisnąłem guzik alarmu przeciwpożarowego. Niedługo czekałem na efekt swojego czynu - w całym internacie natychmiast włączyły się zraszacze, a głośniki ryknęły ogłuszającą syreną. Zanim ktokolwiek mnie zobaczył, uciekłem szybko do pokoju, choć zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak chłopacy nagle zaczęli w popłochu patrzeć po sobie, oszołomieni niczym bezbronne, przemoknięte kury. Dopiero gdy usiadłem na łóżku, zauważyłem, że moja dłoń lekko krwawi. Obejrzałem nacięcia i stwierdziłem z niesmakiem, że niektóre bruzdy prawie że kwalifikowały się do założenia szwów. Chwilowo pożałowałem nawet mojego czynu, ale szybko mi przeszło - zresztą nie mogłem już cofnąć czasu. Przynajmniej to niezrozumiałe uczucie w żołądku opuściło mnie, ale niepokój i tak pozostał.
Tymczasem w głowie zrodziły mi się kolejne pytania bez odpowiedzi: Dlaczego Alexander i Louis się pobili? I dlaczego, do cholery, czułem się zobowiązany do uratowania tyłka Smithowi? 


Położyłem się na łóżku, nie zwracając uwagi na krzyki i kroki dobiegające z korytarza. Czekałem tylko, aż pan Randall zejdzie z góry, zdenerwowany jak nigdy dotąd, pytając uciekających chłopaków co się tutaj wyrabia. I wtedy usłyszałem wrzask przepełniony czystym gniewem, który rozniósł się echem po męskim internacie. Syreny ustały gwałtownie, tak samo jak wszystkie inne odgłosy. Słychać było jedynie krzyk trenera:

   - Który to żartowniś robi sobie jaja?!

Nie wiem czemu, ale nagle opuściło mnie całe zdenerwowanie i zacząłem śmiać się na całe gardło. Nie mogłem się opanować nawet gdy Belzebub spojrzał na mnie gorszącym wzrokiem.

No pięknie, Gabrielu Thomasie Phantomhive, oficjalnie można uznać cię za psychola.

Chwilę później uspokoiłem się, a to wszystko przez kolejne słowa trenera Randalla:

   - Wszyscy biorą bluzy i natychmiast wychodzą przed budynek! Macie ustawić się w szeregu! Teraz!

Potem usłyszałem trzask drzwi wejściowych i przejął mnie autentyczny strach. Podejmując tak głupią decyzję i włączając alarm, nie pomyślałem ani przez sekundę o konsekwencjach. Jednak głos opiekuna nie znosił sprzeciwu, więc szybko ubrałem buty i sweter, a potem wyszedłem z pokoju, uprzednio chowając skaleczoną dłoń głęboko w kieszeni.

* * *
         
Na zewnątrz było zimno i ciemno, a jedynym źródłem światła były okna internatu. Podreptałem przez śnieg, wydychając jasne kłęby pary i ustawiłem się z tyłu szeregu. Zerknąłem na twarze innych; wszyscy nerwowo rzucali spojrzenia, szczękając zębami i próbując się rozgrzać. Niektórzy - ci mądrzejsi - mieli na sobie nie tylko bluzy, ale i kurtki; najwyraźniej przeczuwali, że trener wymyśli coś okrutnego.

Po chwili z budynku wyszedł pan Randall z niezadowoloną miną i to upewniło mnie, że tak szybko nie znajdę się znowu w swoim pokoju. Mężczyzna stanął naprzeciw szeregu i splótł ręce na piersi.

   - Który to piękniś ma takie wybujałe poczucie humoru? - Zapytał, patrząc po kolei każdemu w twarz.

Zaległa cisza i wszyscy jak jeden mąż wbili wzrok w ziemię. Starałem się robić to samo, byleby trener nie spojrzał w moją stronę; nie wiedziałem, czy byłbym w stanie wytrzymać jego wzrok. Bałem się, że stres mnie zdradzi, bo nie zamierzałem samowolnie przyznać się do winy; przecież miałem dobre intencje - najprawdopodobniej uratowałem życie, a przynajmniej dumę Smitha. Jako jedyny zareagowałem i przerwałem bójkę, która skończyłaby się z pewnością fatalnie.

Coś kazało mi zerknąć w prawo, więc zrobiłem to i napotkałem wzrok Alexandra, który stał około dwóch metrów dalej. Poczułem dziwne wariacje w żołądku i skrzywiłem się, a wtedy chłopak spytał bezgłośnie:

   - To ty?

Spojrzałem w ziemię, próbując uspokoić swój niepokorny żołądek, lecz na próżno. Podniosłem wzrok i znów zerknąłem Smithowi w twarz - potem pokiwałem lekko głową, przyznając się do winy i natychmiast wystraszyłem się, że chłopak mnie wyda. Zresztą skąd wiedział, że to ja? Czy było to aż tak oczywiste i łatwe do wyczytania z mojej twarzy? Alexander tylko otworzył usta w wyrazie zdziwienia, a jego brwi powędrowały wysoko w górę.

   - Dobra, skoro nikt nic nie mówi, to w takim razie będziecie odśnieżać cały kampus dopóki, dopóty winny się nie przyzna - powiedział stanowczo trener.

Wtedy coś nagle we mnie pękło, tak gwałtownie, jak rozsypał się szereg. Wszyscy ruszyli na tyły internatu po łopaty do śniegu, a ja stałem i myślałem o tym, żeby się przyznać. Było mi zimno, a co dopiero mieli powiedzieć ci, którzy nie zdążyli się odpowiednio ubrać? Zresztą tylko ja mogłem uratować lokatorów od kary, a nikomu, nawet mi, nie uśmiechała się wizja odmrożenia sobie tyłka. Wolno i niepewnie ruszyłem w stronę pana Randalla, który obserwował jak uczniowie brali łopaty, wydychając białe kłęby powietrza, które znikały po chwili na tle zimowego nieba. Otworzyłem usta z zamiarem powiedzenia: "To ja! To znowu ja!", ale w ostatniej chwili ktoś uciszył mnie dłonią, a potem odciągnął na bok.

   - Głupi jesteś?! - Usłyszałem poirytowany szept tuż przy prawym uchu. - Nie waż się iść do trenera!

Rozpoznałem głos, który należał do Smitha i poczułem się dziwnie, mając na ustach dłoń chłopaka i jego twarz tak blisko mojej własnej. Przeszły mnie zimne dreszcze, spowodowane różnicą temperatur naszych ciał; ja byłem lodowaty jak trup, a od niego wręcz buchało gorącem. Nabrałem ochoty, by ugryźć go jak najmocniej w rękę, którą mnie uciszał, ale Alexander - zupełnie tak, jakby czytał mi w myślach - po chwili sam ją zabrał. Zrobiłem dwa kroki w bok, tak, żeby wyjść spoza jego zasięgu i dopiero wtedy poczułem się bezpiecznie. Potem odwróciłem się do niego twarzą i zobaczyłem jego świeżo rozciętą wargę, która nadal krwawiła. Momentalnie opuściła mnie myśl o przyznaniu się do winy, a razem z nią prawie cała złość.

   - Mógłbyś, do cholery, nie wtrącać się w moje sprawy? - Zapytałem zupełnie poważnie, wypowiadając każde słowo dokładnie i powoli.

Smith prychnął trochę zbyt głośno, więc przez chwilę, ukryci w nieoświetlonym miejscu, obserwowaliśmy trenera. Mężczyzna nie usłyszał nas - inni uczniowie głośno narzekali na chłód, odśnieżając po kolei kampus. Pan Randall co chwilę rzucał zdaniami typu: "Pamiętajcie, wszystko skończy się, kiedy dowcipniś się przyzna!", siorbiąc gorącą herbatę z termosu.
Alexander spojrzał znów na mnie i syknął:

   - W takim razie dlaczego ty mieszasz się w moje sprawy? 
Na ten argument nie miałem obrony - w końcu sam do końca nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem. Głupota, prawda? Milczałem, patrząc się w ziemię, czując się jak winny przed sądem. Nie chciałem żeby chłopak pomyślał sobie, że poczułem skruchę, co to, to nie! Obrzuciłem go więc niechętnym spojrzeniem, na co on jedynie uśmiechnął się triumfalnie. Minąłem go i zacząłem maszerować po łopatę, kiedy usłyszałem za plecami jego śmiech i ciche słowa:

   - Gabriel, ale z ciebie dzieciak...

Coś, może złość, a może zdziwienie załaskotało mnie w brzuchu. Wtedy przypomniałem sobie - nie wiem dlaczego - o mojej rannej dłoni i wyciągnąłem ją by przyjrzeć się bruzdom. Nie wyglądało to za ciekawie, zaczęło nawet piec, najwyraźniej adrenalina w mojej krwi wyczerpała się i dopiero teraz miałem odczuć fizyczne skutki mojej głupiej decyzji. Mimo bólu chwyciłem za łopatę i wziąłem się za odśnieżanie. Zapowiadała się bardzo długa i zimna noc.


6 komentarzy:

  1. O matko, ja chcę one-shoty! Jestem jak najbardziej za!
    A co do rozdziału: krótki, ale wydaje mi się, że taka długość jest odpowiednia, bo przyjemnie się czyta. Widzę, że akcja już się rozkręca i wyczuwam pierwsze oznaki sympatii Gabriela do Alexa :D Już nie mogę doczekać się wątków wiadomo jakich xD.
    No i uważam, że trener Rendall to niezły cham XD.
    Pozdrawiam i życzę weny :3
    ~ Fyuu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie będę musiała naprawdę zastanowić się poważnie nad pisaniem one-shotów :)

      Usuń
  2. Afdfsghhjahdejakfnkadsm AAAAAAAAAAaaaaaAAAAAA~! Jakie to było urocze >.< normalnie po prostu no weeź, Gabiś staje się coraz bardziej... Bardziej... No nie wiem, jaki, ale jest BARDZIEJ! W ogóle rozdział byłe mega epicki, samo odśnieżanie jest okropne, jak mi się w ferie nudziło to próbowałam ;__; w ogóle dorwałam komputer, więc przepraszam za błędy, bo nie umiem trafić w klawisze xD co do one shotów - bardzo, bardzo chętnie je poczytam, uwielbiam Twoją twórczość *u* ja tam zimę kosiam~ aje, Aleś (kolejna głupia ksywka z "ś" na końcu musi być xD) ma nową śliwę, nieee D:< co z jego śliczną buźką? :< dobra, siostra na mnie krzyczy, że mam to wyłączać, bo ona chce już ze mną nagrać jakąś piosenkę, więc~... Weny, weny, weny X3
    - Aka
    P.S. Yay, CHŁOPAKI! Brawo *w*

    OdpowiedzUsuń
  3. Etto...jeżeli chodzi o one-shoty,to ja jestem jak najbardziej za!*o* To będzie taka mała odskocznia od twórczości głównej.;3
    Znowu rzuciła mi się w oczy jedna rzecz...wprawdzie to nie jest błąd,tylko kwestia mojego głupiego pedantyzmu,ale są miejsca w których myślę,że lepiej pasowały by inne słowa,niż te które użyłaś.^^' Np.we fragmencie o Belzebubie.Zamiast "polepszyć",dałbym "poprawić".Ale to tylko moje prywatne wynurzenia.xD
    Rozdział jak zwykle świetny-ta cała akcja z bójką,alarmem i odśnieżaniem była zaiście epicka.<3 Lovjit!x3
    Ave!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastosowałam się do Twojej rady i poprawiłam wszystkie błędy. Dziękuję :>

      Usuń
  4. Zgodnie z prośbą, wpadam
    Skoro należymy do jednej grupy, spodziewałam się opowiadania o takiej, a nie innej tematyce. Ale fabuła zupełnie mnie zaskoczyła, ponieważ tutaj oczekiwałam czegoś zupełnie innego, biorąc pod uwagę inne opowiadania yaoi, na które się natknęłam.
    Co do samego tekstu, to czyta się świetnie. Lekko i przyjemnie, a te nawiązania do literatury i anime są pocieszne Zazdroszczę tego, jak bardzo udało ci się zbudować tak głęboką, wielowymiarową i, w sumie, skomplikowaną postać, jaką jest Gabriel. Tak bardzo przypomina mnie, pod wieloma względami, chociaż przypuszczam, że wiele osób czuje tak samo. Mam nadzieję, że równie wspaniale zaprezentujesz mi Alexandra, bo na razie było go jak na lekarstwo
    Ogólnie, nie mam do czego się przyczepić, począwszy od grafiki do samego opowiadania. Również muzyka bardzo mi się podoba, szczególnie utwór "Riverside", który już na zawsze będzie mi się kojarzył z opowiadaniem o życiu Gabriela. A to chyba o czymś świadczy, bo tylko świetne i wciągające mnie opowiadania kojarzą mi się z jakąkolwiek piosenką. Może to dziwne, ale już tak mam.

    Blog ląduje do zakładki "Linki" jako jeden z nielicznych, który mnie tak bardzo zachwycił

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)