Rozdział X

Tym razem trudno byłoby mi powiedzieć, że sprawa Alexandra w ogóle mnie nie obeszła, bo obeszła mnie bardzo. Przez cały tydzień chodziłem nieprzytomny, dryfując z głową w chmurach; chciałem znać odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania, lecz fakt, że nie byłem w stanie tego dokonać, najzwyczajniej na świecie mnie dobijał. Jedyną pocieszającą myślą było to, że śnieg w końcu przestał padać - najwyraźniej stwierdził już, że zakrył swą bielą wszystko, co tego wymagało. Umarłe rośliny i opadnięte, butwiejące liście nie należały do miłych widoków, jednak wolałem to niż przeszywające i wszechobecne zimno.

Chłód ogarnął mnie także wewnątrz, gdzieś pomiędzy drugą, a piątą parą żeber. W końcu zbliżał się grudzień, a więc i święta Bożego Narodzenia pełne rodzinnego ciepła, uśmiechów i nietrafionych prezentów. Jednak tym razem miało mnie to nie dotyczyć; nie wracałem do domu, ponieważ nie miałem pieniędzy na powrót. Jadąc tu, do tej szkoły, otrzymałem bilet w jedną stronę, ale dopiero teraz zrozumiałem, patrząc na świątecznie przystrojoną szkołę, co tak naprawdę to oznaczało. Po raz pierwszy miałem spędzić Wigilię samotnie, zapewne czytając książkę z pomrukującym na kolanach kotem.  Ta wizja - jak zarówno myśl, że najprawdopodobniej tylko ja zostanę w szkole na święta - lekko mnie przeraziła. Bo co przyjemnego jest we wszechogarniającej pustce w internacie, ba, całym kampusie? 

Idąc korytarzem prawie zderzyłem się z jakimś starszym chłopakiem, który paradował po szkole w czapce Mikołaja. Widząc ją, przypomniała mi się Wigilia, kiedy to miałem pięć lat; dziwne, jak to ludziom nagle przychodzą do głowy tak dawne wspomnienia, które zdawały się być zamazane i niepełne. Pamiętam jak ojciec przebrał się za świętego Mikołaja, by zabawić swojego jedynego syna - wypożyczył stary kostium, który śmierdział papierosami i wilgocią, a potem, tuż przed zakończeniem kolacji (w domu Phantomhive'ów najpierw należało zasłużyć na prezenty - czyli zjeść po trochę każdej z tradycyjnych wigilijnych potraw) odszedł od stołu, nawet nie kłopocząc się wymówką. Moment później wrócił, odziany na czerwono, ze sztuczną brodą, ale z autentycznym brzuchem wylewającym się zza skórzanego pasa. Gdy zobaczyłem go w pełnej okazałości, z wielkim workiem na plecach, zacząłem krzyczeć wniebogłosy, strasząc tym moich rodziców. Ojciec, widząc moje przerażenie, szybko zrzucił z siebie strój - domyślił się, że chodziło o to, a dokładniej o "Złego Mikołaja"; film, a raczej horror o takim tytule, który bez wiedzy rodziców obejrzałem dzień wcześniej. Tato najwyraźniej też go widział, dlatego zdenerwował się od razu, a jego twarz przybrała kolor ćwikły stojącej w półmisku na stole. Wtedy przestałem już krzyczeć, ale strach pozostał - nie bałem się jednak potwornego Mikołaja, tylko gniewu mojego ojca. Zawsze gdy na czoło występowała mu żyła, a dłonie zaciskał w pięści, byłem przerażony. Oczywiście nigdy mnie nie uderzył, ale sam widok jego twarzy przyprawiał o dreszcze; widywałem ją czasami w snach, ale nigdy nie był to dobry omen.

Powracając do tamtej wielce udanej Wigilii; nie wiem jak skończyłaby się ta kolacja, gdyby nie matka, która rozładowała napięcie, włączając telewizor jednym ruchem ręki. No tak, ten stary Panasonic był lekiem na wszystkie rodzinne kłótnie - kiedy tylko na ekranie pojawiał się obraz, a do uszu docierały dźwięki, zarówno Peter jak i Teresa Phantomhive wyciszali się. Jedynie ja byłem odporny na magię tego wiekowego pudła, więc niezauważenie wyślizgnąłem się z pokoju, nawet nie myśląc o prezencie. Cieszył mnie fakt, że udało się uniknąć krzyków, a sąsiedzi nie musieli znów pukać do drzwi naszego mieszkania, by zapytać czy wszystko aby na pewno jest w porządku. Jak się zresztą później okazało, samochodzik, który miałem dostać, zepsuł się gdy ojciec zrzucał w pośpiechu kostium na podłogę. W końcu czego można oczekiwać po chińskiej zabawce, która nie była nawet ucieleśnieniem moich marzeń? Nic - dlatego nie płakałem, bo najważniejsze było to, ze uniknęliśmy kłótni.
Tak samo teraz, aktualny ja, nie spodziewałem się niczego miłego podczas tych świąt. Wolałem trwać w pesymizmie, bo przynajmniej chroniło mnie to przed uczuciem zawodu. Jednak w dzień moich rozmyślań, czyli dokładnie trzydziestego listopada, nie myliłem się, i to w ogóle.

* * *

Nim się spostrzegłem, był już siódmy grudnia, więc od wolnego dzieliły mnie zaledwie dwa dni. W szkole czuć było, że wszyscy nie mogą doczekać się powrotu do rodzinnego domu, gdzie czekało na nich ciepło, smaczne jedzenie i drogie prezenty. Starałem się nie zwracać uwagi na tę euforię, która ani trochę mi się nie udzielała. Jednak to nie zmieniało faktu, że mi także przydałaby się chwila odsapnięcia od sprawdzianów i ogólnego szkolnego stresu - będąc samemu w internacie może poczuję się jakbym był na jakimś samotnym urlopie, gdyż większa część nauczycieli także wyjeżdżała, zostawiając mi wolną rękę. Starałem się doszukać jakiejkolwiek pozytywnej strony mojej sytuacji - szkoda tylko, że bezskutecznie. Mimo wszystko miło słuchało się kolęd nuconych na przerwach przez uczniów, nie mogłem zaprzeczyć, że nie sprawiało mi to przyjemności, ale nigdy nie odważyłbym się dołączyć do wspólnego śpiewu.

Monti podeszła do mnie na jednej z przerw, cała w uśmiechach z zarumienionymi od chłodu policzkami. Na głowie miała czapkę Mikołaja, której czerwień wspaniale kontrastowała z jej srebrnymi włosami.

   - Hej, Gabriel! - Przywitała się, a potem zrobiła coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewał.

Dziewczyna przysunęła się bliżej, a potem lekko mnie przytuliła. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nawet nie zdążyłem zareagować; stałem jak zamurowany, naprawdę, nie przesadzam. Po prostu Monti tak mnie zaskoczyła, że nie wiedziałem jak się zachować. Posłuchałem więc mojego wątłego instynktu i postawiłem na stary dobry trik z komplementem.

   - Cześć, do twarzy ci z tą czapką - mruknąłem z bijącym sercem. - Co słychać?

Czekałem aż dziewczyna nakrzyczy na mnie i wyzwie od frajerów lub zrobi cokolwiek innego, dając mi do zrozumienia, że się zagalopowałem… To się jednak nie zdarzyło. Monti zwyczajnie spuściła wzrok, a gdy znów na mnie spojrzała, miałem wrażenie, że jej poliki nieco bardziej się zaogniły.

   - W porządku, właśnie zdałam ostatni sprawdzian i tak praktycznie to mam już wolne! - Pochwaliła się z wyczuwalną dumą w głosie. 

Położyłem jej dłoń na głowie - tak, jak zrobił mi to poprzednio Alexander, i powiedziałem: 

   - Gratulacje, zdolniacho - uśmiechnąłem się, tym razem bez żadnej fałszywej nuty, bo kto jak kto, ale Monti budziła we mnie same pozytywne uczucia, więc starałem się obdarzać ją tym samym.

Przychodziło mi to z niebywałą łatwością, która mnie zadziwiała, ale nie opierałem się jej. Cieszył mnie fakt, że ten kłębek zimna, który zagnieździł się w mojej klatce piersiowej, roztapiał się podczas rozmów z Monti. Tak, ta dziewczyna potrafiła czynić cuda, nie mając nawet o tym najmniejszego pojęcia.

 Caspbell uciekła ze śmiechem spoza zasięgu mojej ręki, a potem nadęła policzki jak mała dziewczynka i głosem przepełnionym słodyczą mruknęła:

   - Dzię-ku-ję tatusiu!

Po tym roześmiała się głośno, a ja zawtórowałem jej, mając wrażenie, że tej scenie przyglądali się wszyscy stojący w korytarzu uczniowie. Jednak nawet jeśli to robili, to dlaczego miałbym się tym przejąć? Nie obchodziło mnie co sobie ludzie pomyślą; tak szczerze, to byłem już zmęczony tą ciągłą grą w dopasowywanie się do otoczenia. Wtedy, śmiejąc się razem z Monti, w końcu to zrozumiałem - to był ten tak zwany "przełomowy moment".

Zabrzmiał dzwonek, a nasze oczy się spotkały; obydwoje byliśmy zawiedzeni, że przerwa tak szybko minęła. Dziewczyna podeszła bliżej i spytała:

   - Jak tam plany na święta?

Skrzywiłem się, wiedząc, że zostało nam tylko kilka minut zanim zjawi się nauczyciel, więc nie chciałem rozwijać zbytnio tego tematu. A może była to tylko wymówka? Pewnie tak, bo nie uśmiechało mi się mówienie o mojej rodzinie ani o pieniądzach. Po prostu nie miałem na to ochoty.

   - A, nie pytaj!

   - Aż tak źle? - Ciekawość wykwitła na jej twarzy w postaci uniesionych brwi.

   - Gorzej.

Monti spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a ja odwróciłem wzrok, byle nie zajrzeć jej w oczy.

   - No nie gadaj, przecież są święta!

Wtedy pojąłem, że dziewczyna najzwyczajniej na świecie nie zrozumiałaby mojej sytuacji, gdyż nigdy nie znajdzie się na moim miejscu. Nigdy nie dowie się jak to jest nosić te same ciuchy tygodniami lub nie jeść niczego ciepłego pod koniec każdego miesiąca, gdyż nie wystarczało nam pieniędzy do kolejnej wypłaty. Nie mogłem jej tego wytłumaczyć, nie mogłem jej o tym powiedzieć, bo przecież i tak nic by to nie zmieniło.

   - Po prostu tak wyszło, że w tym roku święta spędzę sam, tutaj, w szkole - uśmiechnąłem się kwaśno, drapiąc się po karku.

Usta Monti wygięły się nagle w podkówkę i wiedziałem już, że zaraz zacznie mnie pocieszać, czego najzwyczajniej na świecie nie znoszę. Na szczęście uratował mnie nauczyciel, który przyszedł by otworzyć klasę, więc dziewczyna poszła w stronę swojej sali, krzycząc jeszcze:

   - Ja wyjeżdżam dziesiątego wieczorem, więc będziemy mieli dla siebie prawie cały dzień!

Potem zniknęła w tłumie uczniów, wdzięcznie zarzucając srebrnymi włosami. Wchodząc do klasy, czułem na sobie spojrzenia innych osób, więc odwróciłem się i obdarzyłem ich uśmiechem, którym zaraziła mnie Monti. Tak na marginesie, mimo wszystko dobry nastrój towarzyszył mi do końca dnia.


4 komentarze:

  1. Pierwszy! :O
    Przeczytałem to w ekspresowym tempie i wywnioskowałem, że jeden rozdział na tydzień to stanowczo za mało! :(

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie, już koniec? D: i want more! Monti jest fajna, ale i tak wolę Alexa *u* jeszcze będzie jakaś intryga miłosna z nią, ja to wiem! *w* rozdział meeeeeega =u= ale krociutki :c weny, gdyż jest to najkaprysniejsza z muz.
    - Aka

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, aż nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <3 Świetnie piszesz *.* jednak nie wierzę, żeby Nick i Brandon pobili Alexa O.o za co niby? za wsypanie ich z tą sprawą z petami?

    -Akira

    OdpowiedzUsuń
  4. Szybki komentarz!Awwwww,ten motyw z Monti jest naprawdę świetny.*-*Taki romantyczny,mrauuu...*w* Fajnie by było jakby między nimi coś zaiskrzyło...<3
    Ave!

    OdpowiedzUsuń

Dziekuję za komentarz :)