Siedząc w stołówce pełnej ludzi, jak
zwykle przy pojedynczym stoliku umiejscowionym na tyłach, nagle poczułem się
przeraźliwie samotny. Patrząc na te wszystkie osoby, jedzące i rozmawiające
wspólnie, chciałem do nich dołączyć. Pragnąłem należeć do jakiejś paczki, być
przez jej członków adorowany i lubiany… lub mieć chociaż dobrego znajomego.
Niby to nie było takie trudne, gdyby nie fakt, że ja nie potrafiłem nawiązać z
nikim kontaktu.
Dawno temu wybrałem życie
samotnika, tak naprawdę nie wiedząc na co się porywam. Myślałem, że ciągle będę
niezależny, samowystarczalny, a ludzie nie będą mi potrzebni do życia. Myliłem
się. Dotarło to do mnie dopiero wtedy, gdy przyglądałem się tłumom zasiadającym
w stołówce. Zazdrościłem im, że podczas posiłków śmiali się, rozmawiali o
wszystkim, jednocześnie nie przejmując się niepotrzebnymi rzeczami. Chciałem
znaleźć się na miejscu jednego z tych koszykarzy, lub kogokolwiek, byleby nie
być samotnym. Z drugiej strony im bliżej były moje urodziny, tym uczucie
odosobnienia wzrastało; dokładnie siedemnastego listopada miałem skończyć
szesnaście lat. Nigdy nie wyprawiałem imprezy urodzinowej, nie licząc tych
rodzinnych, które zwoływali moi rodzice, gdy kończyłem pięć i sześć lat. Tak
naprawdę, to nienawidziłem listopada, zawsze był to najpaskudniejszy miesiąc w
roku; niebo wciąż zasłane było szarymi, przykurzonymi chmurami, nieustannie
kropił deszcz, a roślinność powoli umierała.
Gdy skończyłem posiłek, odniosłem
talerz do okna przy zmywalni i poszedłem do internatu. Za wszelką cenę chciałem
pozbyć się tych wszystkich myśli, więc po drodze do pokoju wstąpiłem do
łazienki. Uruchomiony był tylko jeden prysznic; pewnie ktoś nie poszedł na
kolację, żeby w spokoju się wykąpać. Stanąłem przy umywalkach i spojrzałem
na swoje odbicie; kolor moich oczu sprawiał wrażenie przyblakłego, a to
wszystko za sprawą ciemnych cieni pod oczami, świadczących o tym, że ostatnio
źle sypiałem, poza tym w kącikach moich ust krył się prawie niezauważalny
grymas bólu. Wyglądałem okropnie. Zgarnąłem ręką do tyłu wszystkie loki, które
opadały mi na czoło i pochyliłem się nad zlewem. Odkręciłem kran i nabrałem
wody w dłoń, po czym chlusnąłem sobie nią w twarz. Przez szum usłyszałem, jak
prysznic się wyłączył, a potem czyjeś klapki zaczęły stukać po kafelkach.
Uniosłem głowę i spojrzałem w lustro, krew zmroziła mi się w żyłach, a serce
przyspieszyło swój bieg. Z tyłu, między kabinami, włosy wycierał sobie nie kto
inny, jak Alexander Smith. Trzęsącymi się rękoma sięgnąłem po papier i wytarłem
mokrą twarz. Miałem nadzieję, że chłopak nie zwrócił na mnie uwagi i że uda mi
się uciec szybko z łazienki, nie będąc rozpoznanym. Zakręciłem kran i
wyprostowałem się.
- Jak tam siniaki? – usłyszałem pytanie.
Jeśli było to możliwe, moje serce
jeszcze bardziej przyspieszyło. Odwróciłem się sztywno i spojrzałem na
Alexandra opasanego w biodrach ręcznikiem, a drugim wycierającego sobie włosy.
- Jakie siniaki? – Spytałem nieprzytomnie w pierwszym momencie nie
rozumiejąc wypowiedzianych przez niego słów.
Mój głos był chrapliwy, więc
odchrząknąłem delikatnie. Chłopak uśmiechnął się i powiedział:
- Te, które nabili ci Nick i Brandon.
Stałem przez chwilę, patrząc na
niego tępo. Potem zrozumiałem, że miałem mu odpowiedzieć, ale on mnie
wyprzedził.
- Jeśli nie chcesz mówić, to nie mów – mruknął, po czym powrócił do
wycierania włosów.
W głowie skleciłem jedno proste
zdanie, po czym wypowiedziałem je jakby nieswoim głosem.
- Najpierw były mocno fioletowe, a teraz prawie ich nie widać, ale nadal
jeszcze mnie pobolewają. – Mówiąc to, wpatrywałem się uparcie w kafelki,
którymi wyłożona była podłoga.
Ta sytuacja była bardziej niż
dziwna. Alexander spojrzał na mnie z zainteresowaniem i zrobił kilka
kroków w moją stronę.
- Pokażesz mi je?
Oszalał?
Zrobiłem krok w tył. Moja twarz
pewnie wyrażała duże zdziwienie. Chłopak stanął zaledwie kilka metrów ode mnie.
- No dobra, skoro nie chcesz… - powiedział i cofnął się do poprzedniego
miejsca.
Ton jego głosu, który pełny był
rozbawienia i protekcjonalności, sprawił, że nagle zacząłem gorączkowo myśleć o
wszystkim na raz. Odmawiając mu, dawałem mu pretekst, by się nade mną poznęcał,
jakkolwiek irracjonalny byłby ten pretekst! W tym momencie prawie go
nienawidziłem, jego persyflażu i udawanej troski, ale byłem na przegranej
pozycji. Jeśli nie chciałem kolejnych siniaków (lub połamanych kości), musiałem
robić to, czego Alexander ode mnie oczekiwał. Czując do siebie jeszcze większy
wstręt, zsunąłem z ramion kurtkę i powiedziałem:
- Były dosyć duże, ale minęło już sporo czasu i praktycznie się zagoiły.
Zostały tylko żółte, prawie niewidoczne ślady…
Alexander spojrzał na mnie i zastygł
w dziwnej pozycji. Natomiast ja podwinąłem koszulkę najpierw do żeber, a potem
do brody; podczas tej czynności po mojej głowie biegało milion niezwiązanych ze
sobą, ani z obecną sytuacją myśli. Zerknąłem na żółte plamy, które w sztucznym
świetle żarówek odznaczały się mocno od mojej bladej skóry.
- Nawet nie chcę myśleć jak źle to wyglądało dzień po… no wiesz… – mruknął
chłopak, nagle zakłopotany. – Naprawdę były tak duże?
- Tak – uciąłem i opuściłem koszulkę. – Były tak duże.
Zarzuciłem kurtkę i uśmiechnąłem się
krzywo do Alexandra, po czym szybkim krokiem wyszedłem z łazienki i pobiegłem
do swojego pokoju. Belzebub leżał skulony na moim łóżku i spokojnie spał,
delikatnie pomrukując. Ściągnąłem kurtkę wraz z koszulką i rzuciłem je ze
złością na krzesło, po czym położyłem się z impetem koło kota, budząc go.
Przymknąłem oczy i natychmiast zalały mnie myśli.
Dlaczego on się do mnie odezwał?
Dlaczego nie może zostawić mnie w spokoju?
Belzebub, wciąż rozespany,
zaczął się o mnie ocierać.
Dlaczego go nie olałem? I, do
cholery, po co w ogóle wdawałem się z nim w rozmowę?
Westchnąłem ciężko i przewróciłem
się na plecy. Kot natychmiast wskoczył mi na brzuch, co nieco zabolało, ale nie
strąciłem go. Leżąc tak, długo myślałem o Alexandrze, ale nie doszedłem do
żadnych racjonalnych wniosków, natomiast wiedziałem, że to wszystko musi się
raz na zawsze skończyć. Nie chciałem znów wpadać w paranoję i bać się każdego
dnia o swoje zdrowie, a na dodatek udawać niewidzialnego, tak, by Wielcy
Ważniacy nie mogli mnie odnaleźć. Miałem już po prostu dość.
* * *
Trzy dni później, piątego listopada,
zdarzyła się pewna dziwna sytuacja, która nieco zburzyła normalność mojego
dnia. Na biologii, którą prowadziła poczciwa pani Spencer, nagle pojawił się
Alexander Smith. Najwyraźniej musiał zapisać się na biologie jako na zajęcia
dodatkowe, bo wcześniej nie było go na liście uczniów uczęszczających na te
lekcje. Chłopak wszedł do sali pewnym siebie krokiem, uśmiechając się uprzejmie
do nauczycielki. Ja natomiast siedziałem wstrząśnięty w ławce, mając nadzieję,
ze Wielki Ważniak zupełnie mnie zignoruje, ba, że nawet nie zauważy mnie jeśli
odwrócę się do niego plecami.
- Dzień dobry, pani Spencer – przywitał się grzecznie. – Od dzisiaj będę
uczęszczał na pani lekcje.
- Ah, witaj, witaj, Alexandrze. – Nauczycielka uśmiechnęła się radośnie
na jego widok; Smith był popularny nie tylko wśród uczniów, ale także pośród
grona pedagogicznego. – Siadaj i przygotuj się do lekcji.
Chłopak przeszedł po podwyższeniu
przy tablicy i rozejrzał się po klasie. Ja, siedzący sam, zacząłem bazgrać na
oślep po zeszycie, schowałem twarz za ramieniem, tak, że widziałem jedynie swój
własny rękaw. W klasie wybuchły szepty, gdy rozbrzmiały kroki stawiane przez
Wielkiego Ważniaka. Zacisnąłem usta z rezygnacją. Praktycznie byłem pewien, że
dziś fortuna także nie będzie mi sprzyjała i że najprawdopodobniej za chwilę
obok mnie na krześle zasiądą cztery litery Alexandra Smitha.
Idź dalej, nie siadaj tu, nie
chcę koło ciebie siedzieć!
Usłyszałem pisk odsuwanego koło mnie
krzesła.
Skąd ja to wiedziałem…
Odłożyłem pióro i zamknąłem oczy;
moje serce trzepotało się jak oszalałe.
Dlaczego to ja zawsze muszę mieć
takiego pecha?
Bardzo, naprawdę bardzo bałem się
podnieść głowę.
- Cześć – mruknął Alexander. – Dobrze się czujesz?
Jego głos, znajdujący się tak
blisko, przeraził mnie, ale podniosłem głowę i jak gdyby nigdy nic spojrzałem
na niego.
- Cześć – odpowiedziałem mu cicho. – Tak.
Chyba po raz pierwszy w życiu tak
naprawdę dokładnie przyjrzałem się jego osobie - przez kilka sekund oboje
patrzyliśmy się centralnie na siebie, a potem odwróciliśmy jednocześnie wzrok.
Może nie powinienem się nad tym zastanawiać, ale twarz Alexandra w tym momencie
była naprawdę… przyjemna. W sensie, trudno mi to ująć, ale jego oblicze,
kompletnie pozbawione persyflażu i protekcjonalności wydawało się dziwnie
łagodne jak na kapitana drużyny. Chłopak miał na sobie czerwoną koszykarską
bluzę, która podkreślała czerń jego włosów i oczy o ciepłym odcieniu brązu.
Tyle szczegółów zdążyłem zauważyć nim usiadłem prosto i wlepiłem wzrok w
tablicę, na której w magiczny sposób pojawił się graf przedstawiający podział
składników komórki na organiczne i nieorganiczne. Wziąłem się szybko za notowanie,
próbując skupić się na lekcji, ale od czasu do czasu nie mogłem powstrzymać się
od ryzykownego zerknięcia w bok kątem oka na siedzącą obok mnie osobę.
W końcu! Wreszcie! Finally! Coś. Się. Dzieje! YAY! *u* w móżdżku Gabisia coś zaskoczyło! Aka, księżniczka jałojcuf się raduje =u= i pozdrawia :3 weny.
OdpowiedzUsuń- Aka
Hahaah, Gabriel to ma farta do tego Alexa XD Czytam dalej, bo nie moge sie doczekac rozwiniecia akcji :P
OdpowiedzUsuńUuuu,sexy times begins...;D Już myślałem,że Alex zmolestuje Gabisia,ale cóż...nici.^^' Ale nic straconego-w końcu to dopiero początek,awwww...<3 Najważniejsze,że akcja się rozkręca.*w*
OdpowiedzUsuńNie lubię kiedy główni bohaterowie po dwóch rozdziałach wskakują już do łóżka jak gdyby nigdy nic, więc jeśli na to liczysz, to się przeliczysz XD U mnie to będzie stopniowe, powolutku, realnie, bo tak właśnie ja to sobie wyobrażam :3
UsuńNie ma 3 i 4 rozdziału @.@.Zaginęły bez wieści.
OdpowiedzUsuńDuże lanie za opis wyglądu Gabrysia, nie podałaś ani koloru oczu ani włosów, chyba, że to zamierzony efekt.
Czegoś tu nie rozumiem. Gdzie właściwie mieszka Gabryś? W szkolnym internacie? A może to było w zagubionych rozdziałach?
Zainteresowanie Alexandra siniakami oraz jego zachowanie jest co najmniej dziwne.